Skrillex wydaje znienacka nową płytę. W jakim miejscu jest teraz pionier dubstepu?

Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Na oddającym zeitgeist rozpędzonej współczesności i zawierającym aż 34 utwory krążku pojawiają się liczni goście. Wśród nich figurują m.in. Jónsi (Sigur Rós), Dylan Brady (100 gecs), Boys Noize i Varg2™.
Quest for Fire i Don’t Get Too Close, dwa ostatnie albumy długogrające, Skrillex wydał znienacka, dzień po dniu. Podobną strategię obiera teraz, dwa lata później. Zamiast wprawienia w ruch olbrzymiej machiny promocyjnej, jak na elektroniczne gwiazdy tego kalibru przystało, rozpoczął od rozesłania miksu FUS do osób, które zapisały się do jego newslettera. Dopiero później album, już pod właściwą, dłuższą nazwą, trafił do serwisów streamingowych. Stało się to chwilę po Ultra Miami, czyli jednym z największych festiwali EDM-owych na świecie. Producent ostatnio zagrał tam w 2015 roku, niedługo po ukazaniu się krążka Recess.
Ramię w ramię z rozpędzoną rzeczywistością
Rozwinięcie skrótu FUS to F*ck U Skrillex, a jeszcze szersze: F*ck U Skrillex You Think Ur Andy Warhol But Ur Not!! <3. Amerykanin pewnego dnia dostrzegł taki napis wymalowany na ścianie i stwierdził, że świetnie nadawałby się na okładkę premierowego albumu. To wyraz sporego dystansu do siebie, ale też ironii. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że artysta na scenie klubowej faktycznie jest tym, kim pionier pop-artu był dla XX-wiecznych sztuk wizualnych. Obydwaj dotrzymują kroku rozpędzonej, stale zmieniającej się rzeczywistości, której obraz mutuje we wszystkich możliwych kierunkach. Biorą jej pozornie niepasujące do siebie skrawki i układają z nich nowe narracje.

Skrillex: utwory na czas niepokoju
Warhol w swojej twórczości głównie reagował na konsumpcjonizm wkradający się do amerykańskiej kultury. Obserwował, jak rzeczywistość, nawet w niematerialnym wymiarze, stopniowo przeistacza się w towary i nieodwracalnie zmienia przez to swoją estetykę. Skrillex dorastał już w czasach, gdy taki system zaczynał wkraczać w schyłkową fazę i zjadać własny ogon.
Dubstep, którym zajął się po kilku latach gry w post-hardcore’owym zespole From First to Last, z całym swoim rozedrganiem okazał się świetnym soundtrackiem ery niepewności. – Kiedy coś się zmienia, pojawia się napięcie. Cały świat nie wie, co robić. Rynek finansowy i stacje radiowe stają na głowie. Wiedziałem, że nadciąga tornado, po którym opadnie kurz – wspominał rok 2011. Gdy świat opłakiwał ofiary Andersa Breivika, a przez Japonię przetoczyło się niszczycielskie tsunami, on wydał dwie ważne dla rozwoju sceny EP-ki. Rozpędzonych More Monsters and Sprites i Bangarang słuchali wszyscy szukający wyzwolenia na parkiecie. Niektórzy, chcąc dewaluować ich styl, przyrównywali go do jazgotu wiertarek. Nieświadomie wyświadczyli im jednak przysługę: to muzyka intencjonalnie nieznośna, od której nie da się ot tak uciec.
Przepływ stylów i idei
Z czasem, jak to w entropijnym świecie bywa, dubstep niepostrzeżenie zniknął z parkietów, a popularność Skrillexa nieco zmalała. Tak jak Warhol spełniał się twórczo na różnych polach (od obiektów ready-made, przez literaturę, aż po fotografię), tak i producent zaczął równolegle szukać nowych środków wyrazu. Produkował utwory największych estradowych gwiazd: Ellie Goulding, Justina Biebera czy Craiga Davida. Polubił się i z emo raperami, i z kolegami po fachu eksplorującymi rejony łagodniejszej elektroniki. Sprzyjała mu w tym utrzymująca się w powietrzu postmodernistyczna aura. – Widzieliśmy, jak Avicii gra country albo raperów naśladujących przedstawicieli screamo. Słyszeliśmy miksy muzyki elektronicznej i hip-hopu. Nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek wcześniej żyli w dekadzie, która równie swobodnie łączyła tak różne elementy – przekonywał.

Skrillex: utwory po minutę to nie problem
Wspomnianym dyptykiem Quest for Fire / Don’t Get Too Close Skrillex przypomniał, że jeden artysta może mieć kilka scenicznych obliczy. Pierwsza z płyt skrzy się od tanecznych bangerów, łącząc dubstep z house’em czy chicagowskim juke’iem. Na drugiej, do której trzy grosze dołożyli m.in. PinkPantheress, Kid Cudi i Justin Bieber, lawiruje między radiowym popem a trapem. Teraz zdecydował się eksperymentować gatunkowo w obrębie jednej płyty.
Charlotte de Witte zapowiada pierwszy album w karierze. Dlaczego wydaje go dopiero po 15 latach?
W 46-minutowym materiale o strukturze zwartego miksu Sonny umieścił aż 34 (!) utwory. Zmniejszając długość poszczególnych numerów, sam ograniczył sobie pole manewru. W kilka chwil nie da się zbudować napięcia, bo już trzeba uchylić drzwi do następnego świata. Sznyt producencki pozwolił mu jednak urozmaicić nawet tak okrojone strzępki muzyki. Do studia nagraniowego zaprosił zarówno pokrewnych gatunkowo twórców, jak i Jónsiego z art-rockowego zespołu Sigur Rós albo połowę hyperpopowego duetu 100 gecs, Dylana Brady’ego. Sięga po riddim, drum & bass (DNB TING), techno (ZEET NOISE) i trap (DRUIDS), a w zanadrzu zawsze ma jeszcze katartyczne, dubstepowe dropy.
– Odszedł, gdy świat pogrążył się w chaosie, i wyszedł na światło dzienne – grzmi złowrogo DJ Smokey w utworze SKRILLEX IS DEAD otwierającym album. I faktycznie trzeba przyznać, że nie mamy już do czynienia z tym samym producent. Artysta stawia na swoje i odchodzi z wytwórni Atlantic Records, która przez lata towarzyszyła mu w muzycznej drodze. Zrywa z dubstepową łatką i nakleja w jej miejsce jeszcze bardziej dostosowany do współczesności brzmieniowy patchwork. Brnąc zatem w parafrazę znanego przysłowia, wypadałoby uściślić: SKRILLEX IS DEAD, LONG LIVE SKRILLEX.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.