Agnieszka Jelonek o „Trzeba być cicho”, presji i męskości | MORE Książkowe [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
Koniec czekania, 18 stycznia Agnieszka Jelonek wydaje nową książkę. I jest duża szansa, że również będzie bestsellerem.
Kiedy w moje ręce trafiła poprzednia powieść autorki – Koniec świata, umyj okna – wiedziałam, że to spotkanie zostanie ze mną na długo. Na 104 stronach Agnieszka Jelonek opowiedziała historię życia ze stanami lękowymi. Niektórych czytelników otworzyła na istnienie tego problemu, a innym uświadomiła, że mierzą się z nim sami. Książka przyniosła autorce nominację do Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrodę Literacką Miasta Radomia. Teraz – ponownie nakładem Wydawnictwa Cyranka – pisarka wraca do czytelników z powieścią Trzeba być cicho. To opowieść o małżeństwie w kryzysie i wyprowadzce do domu na wsi. Co wydarzy się, gdy zaczną konfrontować swoje przyzwyczajenia z niespodziankami, niesionymi przez rzeczywistość?
Tuż przed premierą książki Agnieszka Jelonek odwiedziła mnie w biurze Going., by pogadać o presji, którą odczuwa przed premierą, o modelach kobiecości oraz o tym, czemu główny bohater płci męskiej jest obcokrajowcem.
Agnieszka Jelonek na IG: @jelonek_aga
Jak się czujesz?
Dobrze. Byłam 2 miesiące w Hiszpanii. W zeszłym roku odkryłam, że od listopada nic mi się nie chce, mam doły i depresję. Wymyśliłam, żeby się nasłonecznić i oderwać. Teraz jestem tydzień po powrocie i mam wrażenie, że to, co dzieje się za oknem, jeszcze do mnie nie dociera. Poza tym wracam na premierę mojej książki. Od razu dużo rzeczy się dzieje. Nie jest najgorzej!
Premiera już w najbliższy wtorek?
Tak, 18 stycznia. Książka była dostępna w przedsprzedaży, ale dopiero we wtorek – w pełnię księżyca – jest premiera. Rozmawialiśmy z Konradem Nowackim z Wydawnictwa Cyranka czy wydawać ją w styczniu, skoro w książce jest lato, ale pomyślałam sobie, że to może być właśnie dobry pomysł. Opisywanie lata czy przenoszenie się w ten czas – to może być coś dobrego.
Przyznaję, że sprawiło mi to dużo przyjemności: ten dom z ogrodem, słońce.
No widzisz! Jest gorąco, jest upał – to wartość dodana. Jesteśmy zmęczeni styczniem. Sama książka może nie jest szczególnie wesoła, ale ten aspekt może mieć pozytywny wpływ na czytelnika.
Widziałam na polskim bookstagramie, że dużo osób czeka na Twoją książkę. Czujesz presję w związku z tym?
Presja to słowo, które sponsoruje ten miesiąc. To moja trzecia książka, ale druga po Końcu świata, który mocno zaistniał w świecie literackim – dostał nominację i nagrodę. Kiedy startowałam czułam się bardzo szczęśliwa, że w ogóle udała się publikacja. Byłam otwarta na cokolwiek, więc cieszyła mnie każda pozytywna recenzja. Startowałam z poziomu zero, więc byłam na fali wznoszącej. Teraz poprzeczka jest zawieszona naprawdę wysoko. Myślałam nawet, czy nie napisać odezwy albo listu otwartego do czytelników. W wypadku żadnej książki nie jest dobre, żeby wchodzić w nią z wysokimi oczekiwaniami – a może nawet ze wszystkim w życiu? Od razu możesz spaść. Mam poczucie, że ta książka jest inna niż Koniec świata. Na wielu poziomach. Może spodobać się innym ludziom niż poprzednia. To dla mnie stresujące. Ale z drugiej strony chyba tak musi być. Biorę to jako część doświadczenia, które jest teraz moim udziałem.
Pierwsze recenzje, które czytałam, są bardzo pozytywne.
Taaaak. [z ulgą w głosie – przyp. red.]
Dorota Kotas bardzo chwaliła Twoją nową powieść.
Cieszę się, że Dorocie się podobało. Sama do mnie napisała. Nie bombardowałam jej tą książką. To dla mnie ważne. Lubię, jak Dorota pisze. Ona jest przedstawicielką innego pokolenia, jest dużo młodsza niż ja. To, że udaje mi się trafić do takiej osoby, jest dla mnie ważne. Może znowu się udało napisać coś uniwersalnego?
No właśnie. Koniec świata – opowiadająca o stanach lękowych – to książka bardzo uniwersalna. Dzięki temu, że mogli się przejrzeć w tym doświadczeniu, dużo osób odkryło w pewnym sensie prawdę o sobie.
Kiedy pisałam Koniec – albo nawet gdy doszło już do wydania tej książki – było to dla mnie totalną niewiadomą. Odzew, który się pojawił, był większy niż się spodziewałam. Wiedziałam, że dużo osób ma zaburzenia lękowe, ale w pewnym momencie odniosłam wrażenie, że wszyscy je mają. Odzew był ogromny – zaczęło o tym rozmawiać nawet wielu moich znajomych, których nigdy bym o to nie podejrzewała.
Jestem jedną z tych osób. Zawsze trochę wstydziłam się o tym mówić. Wydawało mi się, że to przejaw słabości, a żyjemy w społeczeństwie, które promuje przebojowość i pewność siebie. Cudowne było czytanie tej książki z myślą, że nie jestem całkiem sama. A cały jej odbiór dopowiedział, jak bardzo nie jestem sama.
Myślę, że z lękiem jest tak, że on bardzo izoluje. Nie mamy na niego słów. Szukałam ich pisząc tamtą książką. Komunikowanie tego jest trochę niepopularne i trochę nie cool. Mądrzy ludzie mają głos wewnątrz siebie podpowiadający, że nie są centrum świata, ale to też nie o to chodzi.
Skąd pomysł na nową książkę?
Kiedy Konrad zapytał mnie, czy chciałabym coś jeszcze napisać, musiałam sięgnąć do tego, co miałam nazbierane w środku lub w notatkach. Nie było tak, że miałam coś gotowego. Napisałam tę książkę dużo szybciej niż poprzednią. Wiedziałam, że najprawdopodobniej zostanie wydana, że nie piszę jej do szuflady. W Końcu znałam wewnętrzny świat bohaterki, bo był przeniesiony z mojego. Oczywiście, były zmiany, ale wiedziałam w czym się poruszam, co dzieje się w jej głowie. W Trzeba być cicho musiałam najpierw wymyślić bohaterów, a potem się z nimi komunikować.
Widzę pewne paralele w tym, co mówiłaś, o szukaniu języka, żeby mówić o stanach lękowych. Komunikacja wydaje mi się głównym tematem Twojej nowej książki. Luna, która pisze doktorat o komunikacji, niemożność komunikacji z mężem i rzeczy, których nie da się powiedzieć. I pytanie, czy warto próbować.
To tematy, które mnie otaczają i wydają mi się interesujące. Jesteś może 4 czy 5 osobą, z którą rozmawiam o tym, jak odbiera nową książkę. Jeszcze się nie powtórzyło, co ludzie traktują jako główny wątek. W czasie pandemii dużo rozmawiałam o tym, co się dzieje. O zmianach, o konieczności wycofania się do dzieciństwa i poukładania wszystkiego, bo bez tego nie da się iść dalej. Tych historii było mnóstwo. Był czas, żeby je pogłębić i przemielić. Zazwyczaj wystarczał mi komputer, bo z wiekiem idę w introwertyzm. Jednak przez ostatnie dwa lata potrzebowałam bardzo dużo kontaktu ze znajomymi. W książce użyłam tych wszystkich historii o komunikowaniu się – o barierach, problemach, niezrozumieniu, nie uświadamianiu sobie, co chcemy powiedzieć. Jeśli wiem, to pół problemu, ale żebym wiedziała, co chcę zakomunikować! Bardzo się cieszę, że to Ci się tak skojarzyło. Ten doktorat Luny to mrugnięcie do czytelnika. W końcu ona jest tam najmniej komunikatywną osobą.
No tak, ale jednocześnie to Luna przechodzi najdłuższą drogę. Podoba mi się też, że Miśka nie była pokazana jako cel, do którego Luna miałaby zmierzać, ale stanowi równorzędną bohaterkę. Każda z nich ma swój własny progres i nie muszą nawzajem próbować stać się tą drugą.
I jednocześnie się uzupełniają w tej relacji – nie do końca ponazywanej i rozumianej przez nie same. Luna jest główną bohaterką. Przeżywa filmową przemianę. Pracuję jako scenarzystka i do tej pory wydawało mi się, że równie dobrze mogłabym na co dzień być – jak pewien znany pisarz – weterynarzem. To różne rzeczy: pisanie scenariusza do polskiego serialu i pisanie książki ze swojego brzucha. Jednak wybieram sobie elementy z tych scenariuszowych trybów pewne historie czy łuki postaci. Podoba mi się, że ktoś ma drogę do przejścia. Chciałam żeby każde z nich zaczęło inaczej i skończyło inaczej. W Końcu świata też tak planowałam – żeby Alicja zaczęła od próby samobójczej, a skończyła na czymś pozytywnym. Tutaj miałam trójkę bohaterów do poprowadzenia.
Podziwiam, że tak dużo wątków tam się przeplata i jak dopracowane są detale. Ta strzelba!
Myślałam, że to dwie różne rzeczy, bo pisze się je zupełnie inaczej – scenariusz tworzy się w grupie i na zamówienie. To praca dla kogoś. A tutaj opowiadam swoją historię. Jednak to, że można coś zasiać i potem to może zagrać, to coś, co wzięłam ze scenariuszy.
Jaki masz proces pisarski? Planujesz stelaż czy to wychodzi organicznie?
Jestem osobą, która potrzebuje szkieletu. Równowagi między planowaniem, a puszczeniem tego wolno. Nie potrafiłabym działać zgodnie ze skryptem, ale nie umiem też pisać zupełnie spontanicznie. Książka miała roboczy tytuł Ucieczki. Gdy ludzie coś osiągną, zaczynają nagle uciekać. Nie mówię tylko o uciekaniu z miasta, to dla mnie dużo głębsze. Potem usłyszałam tę historię o sąsiedzie, która przydarzyła się moim znajomym. To bardzo filmowe. Coś wpada z zewnątrz i zmienia nasz świat. Wymyśliłam też Miśkę. Postać jest mocno oparta na mojej przyjaciółce, która ma niesamowity dar bycia zwierciadłem dla ludzi. Pomyślałam, że gdyby taka osoba pojawiła się w małżeństwie, gdzie są aż tak duże problemy po obydwu stronach, to może rozsadzić tę strukturę. Wiedziałam jak to wszystko ma się skończyć, znałam początek – problemem było to, co w środku. Wymyślałam różne rzeczy, które mogą się przydarzyć osobom mieszkającym na wsi. Jeździłam do ojca na działkę i łaziłam po łąkach.
Kąsały Cię osy?
Nie, ale mam paranoję. Nienawidzę owadów i os. Myszy, szczury i węże są dla mnie przyjaznymi gatunkami. Jest coś takiego w bzyczeniu i w ich ilości, co mnie przeraża. Oglądałam filmiki na Youtube – na przykład o tym, jak się usuwa gniazdo os. Wyobrażałam sobie jak to jest i słuchałam opowieści znajomych, którzy przenoszą się na wieś. Kiedy opada im entuzjazm, bo dopadają ich realne problemy – woda, ziemia, ogrzewanie. W mieście się w ogóle o tym nie myśli. Myślałam o tym, jak to może rzutować na psychikę. I jak bliskość przyrody może dać moim bohaterom wgląd w siebie. Odwiedziłam dom znajomych, którzy zamieszkali w starej szkole. Pomyślałam, że powinien gdzieś wystąpić, chciałam o nim napisać – tak był dziwny, piękny, niesamowity. Zbierałam te rzeczy jak scenograf.
Miałam też drabinki – to podkradzione z pisania scenariuszy – czyli układ wydarzeń, który ma się mniej-więcej wydarzyć. Oczyściłam jedną ścianę i zakleiłam ją pojedynczymi karteczkami. To pozwoliło mi zobaczyć luki. Każdy bohater miał swój kolor karteczek. Sprawdziłam, jaka jest jego proporcja w książce. Okazało się, że Miśka mi zeżarła narrację.
Jak to Miśka!
O niej się przyjemnie pisze, bo jest żywiołowa i przydarzają jej się fantastyczne rzeczy. Jednak rozbuchała się za bardzo i musiałam powiedzieć jej: Miśka, weź się trochę uspokój i pochylić się nad problemami naszego małżeństwa. Czyli mój proces to taka równowaga pomiędzy tabelką a wymyślaniem na żywo, żeby tam były emocje i uczucia. Jako córka ekonomistki i rzeźbiarza nie mogę pójść w żadną stronę do końca. Nie mam artystycznego flow, ale życie w schematach mnie strasznie męczy. Cały czas muszę robić slalom.
Brzmi jak ciekawe małżeństwo.
Co więcej, to dobre małżeństwo. Wymagało ogromnego poczucia humoru ze strony mojego ojca i ogromnej wyrozumiałości ze strony mojej mamy. Odkąd pamiętam ta różnica między nimi była anegdotyczna. Mama nie rozumiała, czemu ojciec robi taką rzeźbę, a nie inną. Tata próbował tłumaczyć, ale nie zawsze się udawało. Podobają mi się mikstury, relacje i przyjaźnie, gdzie ludzie są tak strasznie różni. Podoba mi się, kiedy ktoś umie stwierdzić, że jest szczęśliwy i nieszczęśliwy jednocześnie. Jest mu tak smutno, że to wymaga śmiechu. To według mnie ociera się o jakąś prawdę. Wszystko, wszystko jest u mnie przełamane – dobra emocja ma w sobie coś niebezpiecznego, a ze złą można zrobić coś dobrego. To temat, który mnie napędza.
Mam poczucie, że jak coś jest w życiu czystą radością albo czystym smutkiem, to albo coś jest przemilczane, albo ktoś przyjmuje jakąś pozę. Życie jest pełne złożonych emocji.
Bardzo mocno doświadczam tej złożoności. To fajne do pisania – przełamujące, głębsze.
Wracając jeszcze do małżeństwa Luny i Theo. W czasie spotkania z bratem Luny mąż zauważa, że rodzeństwo się przytula, ma kontakt fizyczny. Widzi swoją żonę inną niż w ich własnej relacji. Myśli o tym, że ona ma potencjał na bycie osobą, którą chciałby mieć w życiu na co dzień. Chciałby tego dla siebie, ale kompletnie nie jest w stanie tego osiągnąć.
To małe rzeczy, które sobie układałam w głowie. Zawsze mnie ciekawi, że ktoś to wyłapuje. W sumie w ogóle ciekawi mnie, że ktoś czyta moje książki.
Ilekroć ktoś się w rozmowie odwołuje do jakiegoś mojego tekstu, który przeczytał, nie umiem tego przeprocesować. Wyobrażam sobie, że książka to takie samo doświadczenie, ale na kosmicznej orbicie.
Za każdym razem mam ciarki. Jak mówisz, że czytałaś, że pamiętasz i że zobrazowałaś sobie całą scenę, którą napisałam, to naprawdę szok.
Ojeju, miło miiiii.
A mi jak miło!
Wracając do Theo. Zastanawiam się nad pozycją mężczyzną w całej układance.
To był dla mnie największy problem i największe wyzwanie. Potrafię sobie wyobrazić różne złożone charaktery kobiece. Z facetami mam problem. Moja pani psycholog powiedziała, że mogłabym się nad tym zastanowić. Ewidentnie to się przenosi i nie bierze znikąd. Zastanawiałam się jaki jest współczesny mężczyzna. Nie chciałam macho. Trochę dlatego Theo jest obcokrajowcem. Uciekłam od Polaka. Potrzebowałam wyjść poza nasz krąg kulturowy i stworzyć obcego. Jestem z pokolenia, które było wychowywane przez system podzielony na matki i ojców. Mężczyźni przechodzą obecnie ciekawe procesy otwierania się na ciepłe uczucia, ale nie do końca chciałam o tym pisać. Wolałam faceta, który ma to przerobione. Dlatego wzięłam mężczyznę wychowanego przez kobietę, obcokrajowca. Jak ojciec Luny patrzy na Theo to nie wie, co ma z nim zrobić. Do tego on nie pije. Obrałam go ze wszystkich męskich rzeczy, żeby sam szukał swojej męskości.
I odbijał się od polskiej męskości poprzez interakcje z innymi bohaterami.
Tak. Bójka, wybieranie noża – to jego odnajdywanie się. Miało to dla mnie symbolikę. Wydaje mi się, że mężczyźni mają teraz strasznie trudno. Kobiety są obecnie na fali i wiedzą mniej-więcej, w którą stronę mają iść. U facetów jest słabo. Mają zakodowane wzorce. Chcą się ich pozbyć, ale nie wiadomo, jakie są nowe. To też mi pracowało w tym moim zagubieniu. Luna ma problem, że z jednej strony nie mogłaby mieć faceta jak jej ojciec, ale też nie potrafi mieć kogoś, kto jest ciepły i czuły. Krążyłam wokół tego tematu. Za pomocą obierania go z męskich cech sama badałam, co o tym myślę.
Dziewczyny skupiają się na wzmacnianiu siostrzanych relacji. Chłopcy mają rozkminione braterstwo, które często jest źródłem toksycznych mechanizmów. De facto powinni zbudować sobie siostrzane relacje – z miejscem na rozmowy o emocjach czy słabość. To przewrót, który pewnie bardzo trudno zrealizować.
Jak jest naprawdę źle, dziewczyny działają intuicyjnie. Nie wszystko potrafią nazwać, ale szybko się jednoczą. Proszą o pomoc i same pomagają. Wiedzą, co powiedzieć i jak być z drugim człowiekiem. W facetach jest wielki chaos, zamęt. Uciekają w alkohol, adrenalinę, odcinają się. Nie umieją się komunikować w kwestii uczuć.
Jest jeszcze jeden mężczyzna w książce – homoseksualny brat Luny – on z kolei ucieka za granicę.
Pisałam to z nadzieją, że to będzie schemat, który stanie się niedługo nieadekwatny, ale okazuje się, że jest inaczej. To trochę ucieczka, a trochę historia sukcesu. Porażka zmieszana z sukcesem. Nie przerwał ciszy wobec najbliższych. Jego coming out jest wymuszony przez Lunę, która chce wyczyścić kłamstwa rodziny. To opowieść o rodzinie, o wsparciu. Znowu – żebym mogła go napisać, musiał być gejem. Potem jest jeszcze schematyczny ojciec i młodziutki mężczyzna, w którym jest nadzieja. Ja sama mam syna w tym wieku. Wierzę, że to inne pokolenie.
Pozwoliłabyś mu nocować samemu jak Miśka?
Tak, zdecydowanie.
Podobała mi się ta decyzja w książce – uszanowanie podmiotowości młodej osoby.
Ta historia z udawaniem matki opiera się na autentycznej historii jak sąsiadka się przebierała. Mam nadzieję, że ta osoba nigdy tego nie przeczyta pod tym kątem! Chyba to nigdy nie wyszło na jaw. Miśka odkrywa nowy rodzaj macierzyństwa. Z jednej strony jest choleryczką. Z drugiej ma poczucie, że skoro ona przeżywa życie na 100% to jej syn też ma na to prawo. Dlatego decyduje się na puszczenie tych linek. A Luna może zrobić coś, co zupełnie nie jest w jej stylu.
Taktyka oporu wobec ojca – gdzie dwie osoby zaczynają trajkotać – to opór osób, które nie mają władzy i jednoczą się w kobiecej komitywie. Robią coś dobrego dla osoby, która jest bardziej wykluczona.
Można by nazwać tę rodzinę patologiczną, ale mimo wszystko oni się bardzo kochają. To podskórna umowa z matką – mimo, że nie była nigdy ciepła dla Luny. Wydało mi się fajne, że one mogą złapać to porozumienie nie umawiając się na to. Chronić brata przed pijącym ojcem. Intuicyjnie pracuje siła kobieca.
Używają języka, ale nie po to, żeby się naradzić.
Robią zasłonę dymną.
Chciałam też zapytać o Cyrankę – wydaje mi się bezpiecznym miejscem dla twórców. Pełnym ciepła.
Koniec świata nie był pisany na zamówienie, więc robiłam research, gdzie wysłać książkę. Od razu wiedziałam, że chciałabym współpracować z małym wydawnictwem. Zupełnie nie czułam się gotowa, żeby spotkać się z dużą firmą. Jest w tym coś intymnego, mojego. Myślałam, że fajnie by było – kiedy ja w końcu odważyłam się zrobić coś swojego – żeby to było paralelne. Chciałam skomunikować się z kimś, kto również w końcu odważył się zrobić coś swojego. Napisałam do 3 czy 4 wydawnictw – wszystkie maleńkie. Konrad odpisał jako pierwszy i powiedział: zróbmy to. Prowadzi Cyrankę z Olą, swoją żoną, więc musieli to przemyśleć oczywiście, ale decyzja zapadła bardzo szybko. Poczułam, że działają intuicyjnie. Czytają nadesłane teksty od osób bez ugruntowanej pozycji na rynku. Konrad ma niesamowitą intuicję, jest bardzo oczytany. Otwiera drzwi osobom takim jak Dorota Kotas czy Łukasz Barys.
Świetna jest książka Łukasza.
To prawda, świetna. Wcześniej wydał tomik wierszy i teraz to – książkę w pierwszej osobie jako dziewczynka. Bardzo mi się podobała. Wracając. Z Cyranką zadziałało porozumienie ponad słowami. Każdy sukces Końca świata był naszym wspólnym sukcesem. Konrad przyjechał do Gdyni na rozdanie nagród literackich. Nie wszyscy wydawcy jeżdżą za swoimi autorami. Kiedy zaproponował współpracę przy drugiej książce to bardzo chciałam to zrobić. Nie miałam poczucia, że muszę szukać czegoś innego. Różne rzeczy mogą się wydarzyć i oczywiście, wszystkie rynkowe rzeczy muszą się zgadzać, ale jestem przeszczęśliwa patrząc jak Cyranka się rozwija. Każda kolejna książka, którą wydają, jest po prostu świetna.
Te dwie kolejne, które zapowiedzieli, też są super.
Tak.
Bardzo im kibicuję. Świetnie, że wydawnictwa takie jak Cyranka, Drzazgi czy Filtry mają szansę rosnąć i wydawać tak ciekawe książki.
I Pauza!
I Pauza. Anita Musioł robi wspaniałą robotę. I to też historia, gdzie zaczyna coś własnego po tym jak pracowała dla innych ludzi.
Na pewno jest cykl życia wydawnictwa. Jak osiągną jeszcze większy sukces będą musieli przejść na wyższy poziom. I wtedy pozatrudniają ludzi, a Konrad odklei się od pisarzy. Bardzo się cieszę, że udało mi się pojawić w momencie zanim to się stanie. Zanim osiągną jeszcze większy sukces. Na pewno nastąpi boom – życzę im tego.
Na koniec podpytam Cię jeszcze o pisarzy i pisarki, których cenisz.
Jak rozmawiamy o Pauzie to dużo książek przeczytałam, odkąd się wykluła. Bardzo podobała mi się książka Mój rok relaksu i odpoczynku Ottessy Moshfegh. Dzieło sztuki przegiętej i szalenie w tym konsekwentnej. Kocham się w Sally Rooney. Po Normalnych ludziach wydawało mi się, że to miłość ostateczna, ale dopiero niedawno przeczytałam Rozmowy z przyjaciółmi i okazało się, że jeszcze bardziej ją kocham.
A czytałaś jej najnowszą książkę?
Ona nie jest jeszcze przetłumaczona, prawda?
Tak, ale ma wyjść w tym roku w W.A.B.ie.
Chyba poczekam, bo to tłumaczenie jest dobre. W najnowszych Książkach jest tekst o niej i fragment nowej powieści. Polecam przeczytać komentarze. Są prześmieszne.
Podoba mi się, że Rooney jest świadoma pochodzenia klasowego swoich bohaterów i że nie wykorzystuje obecności postaci queerowych, aby nabić punkty politycznej poprawności.
Ona pisze z innego miejsca. Bardzo lubię język, a u niej jest jednocześnie przezroczysty i poruszający. Generalnie nie czyta się jej książek dla konkretnych zdań. Tam jest level, którego nie umiem do końca złapać, a który bardzo na mnie działa. Bardzo podobał mi się też Booker od osoby piszącej z Holandii.
Marieke Lucas Rijneveld?
Tak! Lubię książki pisane z perspektywy dziecka. Bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie też książka Witajcie w Ameryce Lindy Boström Knausgård. Czytam głównie współczesną prozę, najczęściej pisaną przez kobiety. Uwielbiam opowiadania Carvera, czytuję odcinkami Hertę Miller. Lubię prozę z połamanych krajów – byłej Jugosławii, Węgier. Z drugiej strony wyciągnęłam ostatnio opowiadania Gombrowicza. Czytam trochę dla przyjemności, a trochę po to, żeby rozmawiać z ludźmi o książkach.
Podpatrujesz też rozwiązania formalne?
Patrzę na to, jak dana autorka pracuje. Czy redukuje swój tekst? Napisanie wielu zdań odbieram jako grafomanię. Wielkie opisy? Wolę szukać innego języka. Post-literackiego. Nie pisać czysty jak łza. Wolę określenia, które sprawią, że czytelnik nie przejdzie po nich tak gładko. Redaktorzy dużo rzeczy mi zmieniają. Z jednej strony to przyjmuję – nie chcę silić się na metafory. Ale też nie lubię rozwiązań wytrychowych. Napisałam ostatnio mężczyzna wysoki jak przystanek chociaż wiem, że tak się nie mówi. Bardzo lubię poetki, które piszą prozę i to jak precyzyjnie używają języka. Cenię też detal. Nie lubię bezkresów. Wolę dotrzeć do detalu, który wywoła reakcję bardziej niż ją nazwie. Tego szukam i staram się uczyć. Ale potem i tak sięgam po książkę i jeśli mi się spodoba, to całkiem mi to wszystko puszcza i budzę się na ostatniej stronie. Jak to się stało?
Dłuższe opisy części książek, które poleca Agnieszka Jelonek, znajdziesz w cyklu MORE Książkowe
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.