Muzyka to dla niego wciąż alchemia. Caribou wraca z szóstą płytą
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Dan Snaith, bo tak naprawdę nazywa się kanadyjski producent, zawrze na nowym albumie sporo melodyjnej, house’owej i upstrzonej samplami elektroniki.
Caribou długo nie zaprezentował słuchaczom długogrającego krążka. Suddenly wydał w lutym 2020 roku, czyli na początku pandemii. Później wrócił tylko do swojego house’owego projektu Daphni, wydając płytę Cherry. Krytycy pochwalili oba materiały producenta – pierwszy za lekkość w komponowaniu melancholijnych ballad, drugi – za euforyczne łączenie różnych odcieni elektroniki.
Dubstep, sample, quasi-damski wokal
Wraz z początkiem kwietnia coś jednak drgnęło. Najpierw światło dzienne ujrzał nośny kawałek Honey, który niepostrzeżenie skręca w stronę dubstepu i future garage’u. Następnie poznaliśmy nieco lżejsze Broke My Heart. Piosenka brzmi, jakby została nagrana z popową wokalistką, jednak przemycone do niej partie wokalne to w rzeczywistości spreparowany głos samego Snaitha. Ostatnią z nowości, czyli Volume, Caribou oparł z kolei na samplach z przeboju Pump up the Volume kolektywu M|A|R|R|S. Jak wyznał, to jedna z tych melodii, od których zaczęła się jego przygoda z muzyką elektroniczną.
Wszystkie te single, włącznie z opublikowanym właśnie Come Find Me, znajdą się na nowym krążku Kanadyjczyka. Honey ukaże się 4 października nakładem wytwórni Merge. Materiał opatrzony kolorową, migoczącą okładką Jasona Evansa, poza znanymi numerami zawiera osiem dodatkowych utworów. W jednym z nich, Climbing, wykorzystano fragment zapomnianego numeru nieistniejącego już duetu Rene & Angela.
Caribou: gonić za dreszczykiem emocji
Producent działa na scenie już od ponad dwóch dekad. Mimo upływu lat nadal czerpie jednak olbrzymią radość z nagrywania. Chce także iść z duchem czasu – wykorzystuje narzędzia oparte na sztucznej inteligencji i jeździ na festiwale zorientowane na taneczną elektronikę. Takim bezbrzeżnym entuzjazmem chce zarazić odbiorców Honey. – Jedną z rzeczy, które nie zmieniły się we mnie od samego początku, jest maniakalna ciekawość tego, co mogę zrobić z dźwiękiem – nie tyle z wieloma współpracownikami i zasobami do dyspozycji, ile we własnym piwnicznym studiu. Jest tu więcej sprzętu niż kiedyś, ale zasadniczo jest tak samo jak kiedyś. Wciąż gonię za dreszczykiem emocji, gdy coś uderza naprawdę mocno, a ja podskakuję i włosy stają dęba z podniecenia – przyznał. Obecny proces twórczy przyrównuje do alchemii. Miesza w kotle z samplami, a magia dzieje się (prawie) sama.
Wraz z premierą krążka Caribou porzuca na chwilę swój DJ-ski alias i rusza w trasę koncertową z zespołem. Jesienią zobaczymy go w ojczystej Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Europę odwiedzi na początku przyszłego roku. Goszcząc na Starym Kontynencie, wpadnie m.in. do Berlina, Brukseli i Paryża. Zorganizuje także czterodniową rezydencję w kameralnym londyńskim The Waiting Room, które może pomieścić jedyne 120 (!) osób. Dystrybucja wejściówek na to wydarzenie zostanie połączona ze specjalną loterią. Niestety, w rozpisce występów na razie brakuje Polski.
Zara Larsson wśród delfinów. Symphony, jej przebój sprzed lat, przeżywa właśnie drugą młodość!
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.