Życie z ADHD. Olimpia Jenczek opowiada o swojej książce [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
– Nie znam ludzi, którym diagnoza by coś utrudniła w życiu – mówi Olimpia Jenczek w rozmowie o swojej książce Życie z ADHD. Brakująca instrukcja obsługi.
Zgodnie z podtytułem to publikacja dla osób, które chcą zdobywać wiedzę na temat ADHD. Nieważne, czy dopiero zastanawiają się nad diagnozą, już ją mają lub chcą lepiej rozumieć osoby z ADHD, każde z nich odnajdzie tu coś dla siebie. Olimpia Jenczek, założycielka fundacji Mamy Podobnie, wspomina, że brakowało jej takiej instrukcji obsługi, dlatego spisała nie tylko swoje doświadczenia, ale też wsłuchała się w głos osób eksperckich.
Nam Olimpia Jenczek opowiedziała, co zmienia się, gdy ADHD przestaje być traktowane jako deficyt, a staje się częścią tożsamości, jak idzie jej wprowadzanie w życie teoretycznej wiedzy i czego osoba neuroróżnorodna może potrzebować… na koncertach.
Olivia Rodrigo „najbardziej wymarzoną szefową”? Artystka ufundowała terapię ekipie koncertowej
Między misją a dbaniem o siebie
Książka ugruntowała twoją pozycję ambasadorki ADHD. Zakładam, że na koniec dnia to dla ciebie też spore obciążenie. Jak wyznaczasz tu granicę – gdzie kończy się misja i zaczyna dbanie o siebie?
Są momenty, w których faktycznie bywa ciężko. Taki najtrudniejszy moment mam już chyba ze sobą. Nawet napisałam post o tym: czy gdybym nie weszła w ten temat tak głęboko, to inaczej poukładałabym sobie to ADHD w życiu? Bo faktycznie ten temat jest w moim życiu codziennie. Nie jestem w stanie zapomnieć, że mam ADHD. Nie, żebym chciała! Ale momentami jest to na tyle obciążające, że chciałabym po prostu przestać o tym myśleć. Czasem zderzam się też z tym, że ludzie myślą, że skoro na Instagramie mówię ciągle o ADHD, to pojawia się ono w każdym aspekcie mojego życia. Ja jednak nie siedzę tak dużo w mediach społecznościowych. Staram się też być w nich w taki sposób, by pamiętać o innych bańkach.

Szukasz równowagi?
Chyba jak ze wszystkim. ADHD wplotłam w życie zawodowe, więc staram się nie zajmować nim po godzinach i nie siedzieć nad nim do późna. Problematyczne jest też to, że za tę pracę nie dostaję stałego wynagrodzenia i nie daje mi ona bezpieczeństwa finansowego. To nie jest mój zawód i nie wiem, czy kiedykolwiek będzie.
Chciałabyś, żeby był?
Nie w takim sensie, żeby się z tego koniecznie utrzymywać, ale to jednak zajmuje duży kawałek mojego życia. Chciałabym po prostu móc to dalej robić. A teraz, działając tak intensywnie, zaniedbałam jednak obszary, które przynosiły mi realne zarobki, więc aktualnie szukam tej równowagi na nowo.
Przy okazji neuroatypowości sporo mówi się o maskowaniu, czyli próbie wpisania się w typowość i rządzące nią normy. Zastanawiam się, czy zajmując się publicznie ADHD, mierzysz się z tym od drugiej strony? Czy w twojej głowie pojawia się temat autentyczności i co właściwie znaczy?
Ostatnio w podcaście Bonivibes usłyszałam wypowiedź Mai Musznickiej-Janiec, która zajmuje się trendami, że autentyczny wizerunek i tak jest w jakiś sposób wykreowany. Udzielając wywiadów, nie wpuszczam ludzi do każdego mojego zakamarka. Najczęściej pozwalam na to tylko w strefach, gdzie mam już coś w miarę poukładane – na tyle, że ktoś nie zmiecie mnie potencjalnym atakiem. To moja zasada. Tylko wtedy jestem w stanie poczuć się bezpiecznie. Będąc autentyczną, nie wpuszczam ludzi wszędzie. Chociaż mówię otwarcie o tak wielu kwestiach, to tego najbardziej miękkiego brzuszka wcale nie pokazuję.
Ważne jest też to, że ludzie widzą mnie w różnych momentach życia. Pierwsza połowa miesiąca może być taka, że świetnie sobie radzę z impulsywnością, a w drugiej połowie będzie inaczej. ADHD to życie w ciągłej zmianie. Często coś, co danego dnia jest prawdą, następnego dnia wcale nie musi nią być.
Życie z ADHD. Brakująca instrukcja obsługi
Widzę twoją książkę jako świetną lekturę dla osób, które się diagnozują, ale też dla ich bliskich. Zastanawiam się, na ile wpłynęła ona też na twoje relacje z przyjaciółmi?
Pisząc tę książkę, miałam w głowie praktycznie wszystkich. Teraz jednak najbardziej wzrusza mnie, gdy przychodzą do mnie osoby, które są świeżo po diagnozie. Mam wrażenie, że to jest najbardziej dla nich. Tę książkę pisałam tak naprawdę z myślą o sobie w tamtym momencie: co ja bym chciała wtedy wiedzieć i czego mi brakowało w książkach. Mam nadzieję, że może być pomocna. Mnie samej ona poukładała i ustrukturyzowała wiele rzeczy. Zresztą cały czas się uczę.
Niby wiem bardzo dużo o ADHD, ale to jest jak z terapią. Chodzisz na spotkania latami i ktoś ci powtarza, że każda emocja jest ważna, warto się im przyglądać, nie uciekać. W kółko to samo zdanie. I nagle przychodzi dzień, w którym to łapiesz i rzeczywiście rozumiesz: Wow, to o to chodziło! Z ADHD jest tak samo. Dużo rzeczy wiem teoretycznie, ale to jeszcze nie ten etap, gdy widzę je w swoim życiu. Pisanie było też formą domknięcia żałoby po diagnozie.
A co z przyjaciółmi i rodziną?
Na tyle dużo mówiłam o ADHD w mediach społecznościowych, że nie było tu wielkich zaskoczeń. O pewnych rzeczach z książki faktycznie nigdy wcześniej nikomu nie mówiłam albo pojawiły się niedawno na mojej terapii. Jednak nikt dotąd nie przyszedł do mnie i nie przyznał się do silnych emocji wokół książki. Co ciekawe, dla niektórych moich bliskich lektura była trudna przez to, jak mocno się w niej otwieram. Znając mnie prywatnie, czytają o tych tematach z pewną trudnością.

Jak już jesteśmy przy przyjaźniach, dopytam. Z perspektywy całej drogi, którą przeszłaś, co jest najważniejsze w budowaniu mądrych relacji z osobami neuroatypowymi?
Myślę, że filary budowania relacji są zawsze takie same. Chodzi o otwartość i życzliwość. W wielu przypadkach osoby z ADHD nie od razu wszystkim się chwalą swoją diagnozą. Cały czas jest wiele strachu przed przyznaniem się. Obawiają się, że dostaną krzywdzącą łatkę. Naturalnie, moi znajomi uderzają do mnie od razu i proszą o porady, ale wiele innych osób się tego po prostu boi. Jeśli więc ktoś przychodzi do ciebie z taką informacją, potraktuj to jako wyróżnienie. Ktoś zaufał ci na tyle, by ci o tym powiedzieć. Weź to na klatę. Uszanuj. Nie sp*erdol tego [śmiech].
Jeśli nie wiesz, z czym to się je, wyedukuj się trochę, żeby zrozumieć, o co chodzi. Nie tylko ta osoba będzie czuła zrozumienie i wsparcie. To też ułatwienie dla innych. Diagnoza bardzo często przynosi ulgę otoczeniu, bo objawy przestają nas atakować. Nie odpisujesz na wiadomości, spóźniasz się na spotkania, ciągle o czymś zapominasz – mogę odebrać takie zachowanie jako brak szacunku do mnie. W momencie, kiedy zrozumiemy, że to w ogóle nie jest o nas, tylko o trudnościach tej osoby, robi się łatwiej.
W mediach pojawia się czasem powiedzenie, że teraz to wszyscy mają ADHD. Myślisz, że takie myślenie może doprowadzić do sytuacji, w której osoba z ADHD będzie bała się zdiagnozować, bo włączy się jej syndrom oszusta?
Myślę, że to może być blokada. Zawsze jednak powtarzam, że nie znam ludzi, którym diagnoza by coś utrudniła w życiu. OK, to jest trudny moment. Przejście diagnozy z wywiadem o dzieciństwie, okres żałoby – to wszystko jest trudne. Ale później jest tylko łatwiej. Dostajesz narzędzia, z których możesz korzystać i to może ułatwić ci życie. Poza tym nie musisz się nikomu przyznawać, że masz taką diagnozę.
Ukułam ostatnio takie zdanie: może mamy modę na ADHD, ale ADHD to nie jest moda. Mówimy dużo na ten temat, bo tak działa schemat obalania tabu i budowania świadomości. Osoby, które działają w branży kreatywnej, często mają ADHD, więc w internecie często widzimy twórców z taką diagnozą. Jednak badania twierdzą, że dotyczy tylko 3-12% dzieci i 2-6% dorosłych. To zaburzenie, z którym się rodzimy i z którym umieramy. Powinniśmy się cieszyć, że żyjemy w czasach, w których mamy modę na ADHD i możemy się dzięki temu zdiagnozować.
Koncerty i przebodźcowanie
Chciałabym spytać cię też o koncerty. Jak działa wyjście na występ na żywo w przypadku osoby z ADHD?
Dużo czasu spędziłam na koncertach po prostu w pracy. Działałam przy różnego rodzaju festiwalach, więc występy zawsze były w tle mojego życia. To był etap, w którym mnie stymulowały. Po przejściu zaburzeń lękowych nie mogę już jednak pracować, mając muzykę w tle. Żeby się skupić, potrzebuję ciszy. Teraz, jeżeli idę na koncerty, to zdarza mi się nosić zatyczki, ale to akurat rzadko.
To niedobrze! Trzeba chronić słuch!
Znam osoby, które często z tego korzystają i dla wielu osób z ADHD to jest na pewno duży plus. Mi akurat dźwięk nie zawsze przeszkadza, chociaż pewnie rzeczywiście szkodzi zdrowiu. Dla mnie największym problemem są natomiast światła. Na koncertach techno czy electro mogę dostać szału po 3 sekundach, kiedy coś mi miga przed oczami. Poza tym zaczęli mi też przeszkadzać ludzie dookoła. Tu faktycznie pomagają zatyczki, które wyciszają rozmowy.
Pokolenie Z coraz częściej ma problemy ze słuchem. Za głośno słucha muzyki
Czyli zamiast iść na duży koncert klubowy wybierzesz ambient w parku?
Nie, tak nie mam. Kiedy zależy mi na koncercie i wiem, że będzie tam drażniące światło, po prostu zakładam okulary przeciwsłoneczne albo zamykam oczy. Czasem ustawiam się też tak, że nie widzę sceny. Staję w tłumie za wysokim człowiekiem, który wchłania w siebie całe światło [śmiech]. Ogólnie mam wrażenie, że zdecydowanie rzadziej teraz imprezuję.
Czy poza wzięciem zatyczek przygotowujesz się jakoś do koncertów?
Biorę ze sobą okulary. Wiele zależy też od mojego stanu ogólnego. Jeśli jestem niewyspana, zmęczona i zestresowana, to nie będę czerpać przyjemności z koncertu. Jednocześnie czasami potrzebuję właśnie takiej mocniejszej stymulacji układu nerwowego. Zwykły koncert i zbyt spokojna muzyka potrafią mnie striggerować, a na drum’n’bass będę skakać kilka godzin i się tym doładuję. Dużo pomogło mi też odkrycie, że potrafię się bawić bez alkoholu. Łatwiej się regeneruję. Procenty powodują, że rozmywają się nasze granice i w danym momencie jesteśmy w stanie przyjąć na siebie dużo więcej. Dopiero później dochodzi do nas, że to było za wiele.

Przy okazji ADHD często pojawia się pojęcie hiperfokusu, czyli intensywnego skupienia na jednej czynności. Czy w ramy tego pojęcia jakkolwiek można wpisać bycie na koncercie?
To chyba nie jest do końca hiperfokus, więc to nie będzie komentarz merytoryczny, ale myślę bardziej o takim transie, gdy wpada się w muzykę. Osobiście często przenoszę się do przyszłości, bo pływam głową po różnych zakamarkach. Ten hiperfokus bardziej widzę po koncercie. Czyli osoba wraca z występu, na którym ktoś grał np. na ukulele – matko, jakie to było piękne!, i od razu chce na nim grać. Przegląda Internet, robi doktorat z ukulele, zamawia i teraz trzeci dzień z rzędu na nim ćwiczy.
No dobra, a wyobraź sobie, że osoba z ADHD idzie z osobą neurotypową na koncert. O czym warto pamiętać, żeby tego nie sp*erdolić?
O czym ma pamiętać osoba z ADHD?
Nie, osoba bez ADHD, która chce być dobrym towarzyszem. Nie gadać na koncercie?
Z tym gadaniem to wiesz, ja o tym mówię, że mnie to denerwuje…
…a potem sama gadasz?
Ja nie, ale często to właśnie osoby z ADHD mogą być tymi gadającymi, przeszkadzającymi. To dobry moment, aby zaznaczyć to, co powtarzam w książce – ADHD to skrajności. U różnych osób może się różnie objawiać.
Często osoby z ADHD, które mają większą świadomość różnych trudności, są bardziej wyczulone np. na poziom swojego przebodźcowania. Może być tak, że osoba świetnie się bawi, ale nagle musi wyjść, bo poczuje się przeciążona. To może być trudne, bo druga nagle dostaje komunikat, że jednak już nie chcesz się bawić. Znowu chodzi tu o otwartość na to, że mogą być różne stany. Świetnie się bawicie, ale ktoś zmęczy się otoczeniem. Warto ustalić zasady i sprawdzić, jak się czujemy przed wyjściem. Komunikujmy się. Ustalmy, czy dajemy sobie jakiś czas. Może wyjdziemy przed bisem, żeby nie wpaść w tłum ludzi? Szukanie kompromisów i rozwiązań.
Festiwale coraz częściej tworzą strefy, w których można odpocząć i się zregenerować. Jak postrzegasz takie inicjatywy?
Sama taką tworzyłam na Slot Art Festivalu! Najpierw robiłam strefę NGO-sów, a potem strefę zdrowia psychicznego. Mimo, że to jest festiwal, na którym nie ma alkoholu, a muzyka jest mocno rozsiana, nadal jest tam bardzo dużo bodźców. Dużo się dzieje, mamy warsztaty w klasztorze. Mimo, że na terenie było dużo miejsc, w których można się schować i odpocząć, ludzie i tak poszukiwali tej strefy. Sama jako organizatorka na festiwalach czasami chowałam się w toice – o ile była w jakimś w miarę stanie, który sam w sobie mnie nie przebodźcowywał. Wiedziałam, że nikt mnie tam nie dopadnie.
Uważam, że strefa wyciszenia powinna być już normą, jeżeli organizujemy festiwal czy nawet koncert, który trwa kilka godzin. To nie dotyczy tylko neuroróżnorodności. Może masz gorszy okres albo ciężki dzień – wtedy też przyda się takie miejsce. Dobrze, żeby było w każdym tego typu miejscu.
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.

