Czy trzeba otrząsnąć się z nieładu? Becca Rothfeld o nadmiarze [FRAGMENT ESEJU]
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE
Becca Rothfeld zaprasza do lektury tekstów, które stworzyła ku chwale nadmiaru. W erudycyjnej książce Wszystko to zbyt małe rozprawia się z coraz popularniejszym przekonaniem, że mniej rzeczywiście znaczy więcej.
Spis treści
Łakomstwo, zbieractwo, chaos – pojęcia te nie mają we współczesnej kulturze pozytywnych konotacji. Zewsząd słyszymy raczej o konieczności poskromienia apetytu: czy to ze względów środowiskowych, czy z potrzeby samokontroli. Becca Rothfeld w zaprezentowanej polskim czytelnikom książce Wszystko to zbyt małe tworzy wyłom w tej narracji. Zachęca do tworzenia wokół siebie żywych, zróżnicowanych przestrzeni, które stanowią akumulację naszych doświadczeń i emocji.
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Filtry udostępniamy fragment eseju poświęcony zbieractwu książek. Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Wszystko to zbyt małe. Im więcej, tym więcej
Znamienita guru odgracania naszego świata Marie Kondo opisuje w swojej bestsellerowej Magii sprzątania kolejność swoich początkowych zmagań przy odchudzaniu domowej biblioteczki. Autorka najpierw odrzuciła część tytułów, wskutek czego jej kolekcja skurczyła się do, plus minus, setki książek, lecz zaraz zaczęła ją dręczyć myśl, że przydałaby się jeszcze drastyczniejsza selekcja. „Książki to tak naprawdę papier – połączone ze sobą kartki pokryte drukiem. Mają one służyć jako lektura i źródło informacji dla czytelników. To zawarta w nich informacja jest znacząca”, pisze Kondo i dodaje: „Jako że zdawałam sobie sprawę, iż nie chciałam zatrzymać samej książki, ale zapamiętać pewne fragmenty, postanowiłam zatrzymać to, co niezbędne, i wyrzucić resztę”.
Owym niezbędnym czymś okazały się pojedyncze zdania, które autorkę zainspirowały, toteż Marie Kondo postanowiła wszystkie je sobie wypisać w osobnym zeszyciku, a same książki będące źródłem tych mądrości powyrzucać. Przepisywanie okazało się niestety czynnością żmudną, więc nic dziwnego, że nasza walkiria porządkowania znalazła wygodniejszy sposób, by wydestylować z kolekcji swych książek tylko niezbędne składniki. Sposób polegał mianowicie na tym, by wyrwać z książek wszystkie interesujące stronice i upchać je w osobnych plastikowych koszulkach.
Ostatecznie jednak Kondo wybrała jeszcze inną metodę na pozbycie się większości księgozbioru – całkowitą z niego rezygnację. Przy tej okazji udało jej się, być może niechcący, wyprorokować przyszłość dla całego gatunku, jakim jest powieść. Od dziś przez „powieść” mamy rozumieć plastikowy folder osieroconych stroniczek, kolekcję mądrości lakonicznych jak reklamowe zachęty z okładek, podobnych do wpisów na Twitterze. Podsumowując: zwarty tom każdej powieści stał się w jej rękach konstelacją rozsypanych strzępków.
Nowa, uładzona postać książki już z samej definicji przypomina nienagannie urządzone wnętrza wychodzące spod ręki Marie Kondo i jej naśladowców. Dom, jaki nieodmiennie stawiają na piedestał wszystkie podręczniki porządkowania, to zawsze takie samo wnętrze, wręcz hotelowe w charakterze, nieskalane choćby śladem indywidualnej osobowości. Jest zatem wylizany stylistycznie i wierny geometrii, cały w palecie stonowanych beżów i szarości.
Sprzęty są w tych wnętrzach geometryczne, pozbawione ozdób, a każdy mebel to właściwie tylko surowy szkielet samego siebie. Spiżarka okazuje się szachownicą doskonale pasujących do siebie pojemników, stojących w szyku precyzyjnym jak szeregi zębów prosto od ortodonty. Na kuchennych blatach nie znajdziemy tu choćby okruszka, nikt też nie wywalił fury drobiazgów na stolik przy kanapie, a po podłodze w sypialni nie walają się brudne skarpetki. Udało się więc zatrzeć wszelki ślad, że ktoś tu w ogóle mieszka – a już na pewno jakikolwiek ślad ludzkiego ciała, z którego, jak wiadomo, nieustannie coś paskudnie wycieka albo od niego odpada. Mistrzowski ład niesie nam wizję domu, w którym nikt się nie gzi w pościeli, nikt nie sra w łazienkach, słowem: ideał domu oczyszczonego z żywych mieszkańców.

Wszystko to zbyt małe. Powieść uczulona na ornamenty
Identyczne wrażenie robi na nas nowa powieść, którą nam niechcący wyprorokowała Marie Kondo. W tym nowym wydaniu dzisiejsza powieść jest tak samo uczulona na ludzkie smarki, nieład i ornamenty. Ma być oszczędna w wyrazie oraz użyteczna. Jest to proza jakby z półek sklepów IKEA, literacki odpowiednik moderny z połowy ubiegłego wieku (lub może literacki odpowiednik popłuczyn po stylu, który podówczas zwano „nowoczesnym”). A skoro dyktatorzy ładu każą swym klientom wyzbyć się wszystkiego, co zbędne, idzie za ich głosem również dzisiejsza, ufastrygowana ze strzępków, powieść. Próżno w tych książkach szukać wieloosobowej obsady z mnóstwem postaci. Wystarczy przecież samotny bohater, a ściślej – w znakomitej większości przypadków – kobieca bohaterka, wiodąca dziwnie wyszczuplone i nieprawdopodobnie wiotkie życie.
Rozczarowane wszystkim bohaterki tych powieści są zwykle mieszkankami wielkich miast, lecz do tego stopnia odcinają się od otoczenia, że bez wielkiego zachodu można by im urządzić przeprowadzkę w dowolne miejsce planety. Tym bardziej że postaci te nie mają żadnego konkretnego powodu, by tkwić właśnie tutaj – w tym, a nie innym domu czy choćby mieszkaniu. A skoro tak, ich nowe miejsce okazałoby się jedynie kolejną inkarnacją pustki, tak wszechobecnej w ich życiu.
Geniusz czy troglodyta? Nowa biografia Elona Muska przestrzega przed nadmierną władzą miliarderów
Jeśli bohaterki tych powieści złożonych ze strzępków fanatycznie wytrwają w dążeniu, by do cna uładzić swój świat, to tym samym uwolnią się one od wszelkiego bagażu, który musiałyby ze sobą wlec, gdyby nagle przyszło im porzucić dotychczasowe życie. Żadnych kanap do pospiesznej odsprzedaży, żadnych łóżek do rozmontowania, zero książek, które trzeba przetransportować do nowego lokum. Tak zakurczone życie staje się nieważkie i kiedy wybije godzina, będą mogły z łatwością porzucić jego skorupkę.
Większość zaprzysięgłych odgracaczy podkreśla zalety zdolności do natychmiastowej przeprowadzki, tak wszechobecnej w powieściach fragmentarycznych tu wspomnianych. Głównym celem, jak nam wmawiają, jest żyć w taki sposób, abyśmy mogły w każdej chwili spakować wszystko, co posiadamy, i zacząć „nowe życie”. Joshua Becker, autor takich bestsellerowych pozycji jak Im mniej, tym więcej czy Dom minimalisty, wychwala w nich postać „gdziebądzia”, kobiety posiadającej tak niewiele dóbr, że potrafiącej upchać je do jednej walizki i w ciągu paru godzin pomknąć ku nowym celom podróży.
Beckerowska wizja to fantazja, która przewija się w większości popularnych manifestów o cnotach wyrzucania i uprzątania rzeczy, jakich mnóstwo ukazało się w ubiegłej dekadzie. Francine Jay, znana w sieci także jako „Miss Minimalist”, wręcz wyprzedziła postulaty Beckera w swojej książce Minimalizm daje radość, w której stwierdza, iż „rzeczy mogą ograniczać, zakotwiczać w jednym miejscu”. Tymczasem minimalizm „sprawia, że jesteś wolna”, pozwala swoim wyznawczyniom w mgnieniu oka zmieniać ich miejsce na ziemi na dowolne inne.

Wszystko to zbyt małe. Wyrwane korzenie
Ostatecznym celem tych zabiegów będzie zatem mieszkać nawet pod stałym adresem w taki sposób, jakbyśmy nie tylko miały swój dom wkrótce opuścić, lecz wręcz tak, jakbyśmy się dopiero co tam wprowadziły. Autorzy każą nam przywoływać z pamięci ów cudowny stan, kiedy to pierwszy raz przekraczałyśmy próg nowego domu czy mieszkania, nim jeszcze skaziłyśmy wnętrze bezlikiem naszych gratów i śmieci. Wspominając pierwsze chwile w nowym mieszkaniu, które wkrótce, wspólnie z mężem, zawaliła zbędnym dobytkiem, Miss Minimalist rozwodzi się nad tym, „jakie to było miłe uczucie, kiedy rozkoszowaliśmy się przestrzenią, zanim rozpakowaliśmy chociaż jedno pudło. Wnętrze było jak białe płótno, puste i pełne potencjału, czekało, aż je urządzimy po swojemu […] Cieszyło nas nowe otwarcie”.
W Pożegnaniu z nadmiarem (2015), kolejnej głośnej pozycji spod znaku wielkich porządków, znany japoński sprzątacz Fumio Sasaki stawia śmiało pytanie: „Co by było, gdybyście zaczęli od zera?”. Instrukcja, jaką przygotował na nasz użytek Japończyk, zakłada, że osoba trafiająca do ogołoconego całkowicie wnętrza będzie się długo zastanawiać, zanim pozwoli sobie na wybór pierwszego mebla, a po nim kolejnych, które trafią w jej progi.

Tak czy owak, już choćby garstka najstaranniej nawet dobranych rzeczy wprowadzi nieład do tak dotychczas nieskalanego wnętrza. Jeden sprzęt, za nim kolejny – i już nie ma mowy o zaczynaniu od zera. Minimaliści dążą do tego, by usuwając nasz bałagan, zarazem zmienić nas z zasiedziałych domowników w wiecznych urlopowiczów z hotelu, lecz rozczarują się, bo wakacje – oderwanie się od własnej codzienności – trwają tylko dopóty, dopóki nie umościmy się gdzieś na powrót. Nasza Miss Minimalist, dzielnie próbując sił w etymologii, bawi swoich czytelników pokrewieństwem słowa „wakacje” z łacińskim vacare, czyli „być pustym”. Jak jednak uchronić tę próżnię przed nawrotem bałaganu? W jaki sposób ocalić pusty czas, by nie zbrylił się nam znowu w bieg wydarzeń?
Sasaki, podobnie jak Becker, Jay i reszta sprzątaczy, podsuwa nam wobec tego inny pomysł. Minimalizm, dowiadujemy się, nie polega wyłącznie na pozbyciu się nadmiaru rzeczy – choć oczywiście powinniśmy bez namysłu powyrzucać, co się tylko da – lecz jest zasadniczo sztuką utrzymywania możliwie najdłużej owego „stanu zero”, „czystej karty”, co polega na wyrzeczeniu się przez nas przeszłości i wszelkich po niej pamiątek. Z rozdziałów o tytułach takich jak: Prawdziwym marnotrawstwem jest poczucie winy, które powstrzymuje was przed minimalizowaniem albo Spróbujcie sobie wyobrazić, czego chcieliby ci, którzy już odeszli, wynika dla nas niezbicie, że aby osiągnąć lśniący ład nieuwikłany w naszą własną historię, musimy wywalić do kubła wszelkie rodzinne pamiątki i graty dziedziczone po przodkach.
Wszystko to zbyt małe. Zerwanie z historią
Obowiązkowym napomnieniom, byśmy rozkoszowali się „nowym początkiem”, „czystą kartą”, i całej reszcie sztampowych haseł, że od dziś musimy żyć inaczej, towarzyszą radosne, pseudofilozoficzne slogany o życiowej odnowie. Jak zauważa w The Longing for Less. Living with Minimalism autor tej pozycji Kyle Chayka, minimalizm, często (choć nie zawsze) służący jako teoretyczna podbudowa apeli, byśmy zaprowadzili wokół siebie ład, „instynktownie próbuje zawsze wymazywać tło, na którym powstał, jak gdyby chciał za każdym razem zacząć wszystko od nowa”.
Z tej perspektywy nowy minimalizm żywo przypomina wspomniany już „styl nowoczesny” z połowy ubiegłego wieku – trend wnętrzarski, jaki dziś przeważa na Instagramie na stronach prowadzonych przez gwiazdy sprzątania. Typowe są tu więc materiały przemysłowe, wytwarzane sztucznie, wyprane z większości znamion pochodzenia. Szczytowe osiągnięcia tego stylu, takie jak krzesła z włókna szklanego czy plastikowe stoliki, „kategorycznie odcinają się od wszelkich związków z historią”, ubolewa znawczyni przedmiotu Kristina Wilson w swej bezlitosnej krytyce tego stylu.

Jednak doktryna nakazująca powyrzucać, co się tylko da, idzie jeszcze dalej. Nie szkodzi, że w naszym życiu i tak ocalało niewiele odniesień do przeszłości – tym bardziej powinniśmy się pozbyć reszty tych skamielin. W serialu z Netflixa Sprzątanie z Marie Kondo (2019) nasza arcykapłanka ładu opowiada w jednym z odcinków o kobiecie, która utraciwszy męża, postanawia zlikwidować wszystko, co do niego należało.
Morał, jaki płynie dla nas z tego odcinka, brzmi: dokładnie tego wszystkiego, czego tak rozpaczliwie się trzymamy i co chcemy ocalić, powinniśmy się pozbyć w pierwszej kolejności. Nasze zadanie to otrząsnąć się z nieładu i udręk przeszłości po to, by zamieszkać w krainie wiecznego teraz. By ten cel osiągnąć, musimy jednak wpierw zapragnąć żyć w przestrzeni bez jakiejkolwiek znaczącej zawartości. „Hurra, to będzie nowy początek”, radują się w głos przy wdowie jej osierocone dzieci, choć ich wesoły pisk jest trochę nie na miejscu. Do śmieci z namacalnymi dowodami, że ich ojciec w ogóle kiedykolwiek istniał!
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE

