Czytasz teraz
„Biedne istoty” warto zobaczyć, ale i przeczytać [RECENZJA]
Kultura

„Biedne istoty” warto zobaczyć, ale i przeczytać [RECENZJA]

Do kin wchodzi właśnie nowy film Yorgosa Lantimosa, którego scenariusz powstał na podstawie książki Alasdaira Graya. Jak literacki pierwowzór ma się do ekranowej produkcji i dlaczego wypada zapoznać się z obydwoma dziełami?

Złote Lwy na festiwalu w Wenecji, dwa Złote Globy, trzynaście nominacji do Critics’ Choice i raptem dwie mniej do BAFTA. Na Biedne istoty Yorgosa Lanthimosa w tym sezonie spadł już deszcz nagród, a przecież jeszcze nie ogłoszono, o ile statuetek będą ubiegać się podczas Oscarów. To bez wątpienia jeden z najszerzej komentowanych i najgłośniejszych filmów ostatnich miesięcy.

Zwiastun filmu Biedne istoty Yorgosa Lanthimosa.

Produkcja z Emmą Stone, Markiem Ruffalo i Willemem Dafoe w rolach głównych wreszcie doczekała się polskiej dystrybucji. Redaktorzy Going. MORE – Stanisław Bryś i Jagoda Gawliczek – dzielą się wrażeniami z jej seansu, choć obrali nieco inne perspektywy. Nasza ekspertka od książek nie byłaby sobą, gdyby swojej oceny nie uzupełniła wrażeniami z lektury literackiego pierwowzoru filmu. Tu wypada przypomnieć, że Tony McNamara oparł scenariusz blockbustera na książce Alasdaira Graya z 1992 roku.

Coraz bliżej premiery filmowej biografii Amy Winehouse. Zobacz pierwszy zwiastun produkcji!

Stanisław Bryś:

Imponuje mi wolta, jaką parę lat temu wykonał Yorgos Lanthimos. Dziennikarze i krytycy, całkiem zresztą słusznie, w pierwszej dekadzie XXI wieku okrzyknęli go liderem greckiej nowej fali. W Alpach, Kle czy Lobsterze podważał prawidła rządzące współczesnością, spekulując, że dystopie nie zawsze muszą być odrealnioną wizją. Wystarczy chwila nieuwagi i pozornie poukładana rzeczywistość wymknie się spod kontroli. Reżyser mógłby jeszcze sporo pogrzebać w tym temacie, zwłaszcza że sprzyja mu naturalny dryg do konstruowania sterylnych, ziejących pustką scen, budowania niepokoju czy wyłapywania ekscentrycznych zachowań. Tymczasem w 2018 roku postanowił obrać inny kierunek i zaprezentował światu Faworytę – historyczną, kostiumową, ostentacyjnie barokową.

Zwiastun filmu Faworyta Yorgosa Lanthimosa.

Spojrzeć przez soczewkę dziwności

W Biednych istotach Lanthimos nie zbacza z tego kursu. Po wizycie na XVIII-wiecznym dworze Anny Stuart pozostaje w Europie, ale przeskakuje o 120 lat dalej. Wiktoriańskiej Anglii, Paryża czy Lizbony, jak łatwo się domyślić, nie ukazuje z weryzmem godnym rasowego archiwisty. Pensjonarskie poukładanie ówczesnej śmietanki towarzyskiej, przejawiające się w wystawnych balach, okazałych kostiumach czy bogato zdobionych wnętrzach, jeszcze bardziej niż w Faworycie filtruje przez soczewkę dziwności. Zrobił to dosłownie, bo autora zdjęć, Robbiego Ryana, ponownie zachęcił do wykorzystania rzadko stosowanych szerokokątnych obiektywów. Oprócz tego miesza w palecie barw, idąc w steampunk (latające samochody!) zmieszany z surrealizmem. Przerysowana jest także sama ścieżka dźwiękowa. Jerskin Fendrix, muzyk znany z rockowych zespołów Black Country, New Road i Black Midi, postawił na ekscentryczne, misternie utkane kompozycje. Zamiast monumentalnej orkiestracji sięgnął po organy, grał na piszczałkach i samplował ludzkie oddechy.

Lizbona w filmie Biedne istoty Yorgosa Lanthimosa przypomina nierzeczywistą krainę.

Żyć po swojemu

Poprzestanie na tym, że Biedne istoty to audiowizualna uczta, byłoby jednak sporym nadużyciem. Fabularnie mamy tu bowiem do czynienia z kompleksowym, starannie zbudowanym portretem kobiecej emancypacji. W Kle Lanthimos pokazał, czym skutkuje izolacja jednostek, które już dawno powinny skonfrontować się z rzeczywistością. Tu sytuacja jest trochę bardziej zawiła. Bella (w tej roli znakomita Emma Stone) jest wytworem chirurgicznych eksperymentów Godwina Baxtera (Willem Dafoe), spadkobiercy myśli Frankensteina. Bohaterka ma w pełni działające ciało 30-latki i mózg przedszkolaka. Jej stwórca – niby z troski, ale głównie wiedziony kompleksem Boga – żąda nad nią pełnej kontroli, ale szybko zrozumie, że kobieta pragnie czegoś więcej. Z żalem w sercu, ale bez większego sprzeciwu puszcza ją w podróż z Duncanem Wedderburnem (Mark Ruffalo).

Anglojęzyczny filmu Biedne istoty Yorgosa Lanthimosa.

Indywiduacja Belli zachodzi wielotorowo, na różnych polach. Podczas odysei stopniowo podejmuje próby zmapowania i spełnienia cielesnych potrzeb, odkrywa niesprawiedliwości społeczne i dostrzega bezsens tkwiący w sztucznie narzuconych konwenansach. Przyglądanie się bezpośrednim, ale też nieco naiwnym poczynaniom protagonistki wprawia w zakłopotanie ekranowych mężczyzn, którzy tracą nad nią kontrolę. Zaczynają rozumieć, że nie zatrzymają jej przy sobie ani pieniędzmi, ani rzekomą sprawnością łóżkową. Ta Barbie chce żyć po swojemu, a jej żądza seksu wcale nie wiąże się z potrzebą bycia uprzedmiotowioną.

Zachowanie kobiety może wprawiać w niezręczność i samych widzów. Bella Baxter chodzi jak lalka, posługuje się dziwnym językiem i nie przestrzega manier przy stole. Lanthimos od początku rozładowuje jednak to percepcyjne napięcie kąśliwym, celnym humorem, przypominając, że sami narzuciliśmy sobie te społeczne ograniczenia. A śmiech, jak dobrze wiadomo, też kryje w sobie coś wyzwalającego.

Jagoda Gawliczek:

Lekarz, który spisał to sprawozdanie ze swoich pierwszych doświadczeń, zmarł w roku 1911 i czytelnicy, którzy nie znają bogatej w śmiałe eksperymenty historii szkockiej medycyny, mylnie potraktują te zapiski jako groteskę literacką. Tymi słowami zaczyna się przedmowa do Biednych istot Alasdaira Graya. Choć bałam się, że do kina wejdę w towarzystwie spoilerów, postanowiłam hołdować tradycyjnemu najpierw wyobrażę sobie to wszystko sama i przeczytałam ją przed seansem. Książka to ćwiczenie praktyczne z niewiarygodnych narratorów i szkatułka przypominająca mi (oczywiście dużo późniejsze) Zaufanie Hernana Diaza. Wspomniany wstęp pochodzi z lat 90., które zgrywają się z pierwszą datą publikacji powieści Graya. Autor-narrator obsadza siebie w roli wydawcy odnalezionego głęboko w archiwach XIX-wiecznego memuaru Archibalda McCandlessa – tylko tę część widzimy w kinie. Przedmówca notuje pewne kontrowersje, ale z nutką obsesyjności upiera się, że wszystko to naprawdę się wydarzyło. Na koniec… o nie, nie, bez spoilerów! To już doczytacie.

Zobacz również

Okładka książki Biedne istoty Alasdaira Graya.

Inne trajektorie

Ekranizacja Lanthimosa przestawia pewne akcenty względem pierwowzoru. Przede wszystkim nie staje do walki o realność. Reżyser odważnie korzysta z fantazji i oszałamiających wizuali. Bella Baxter przemierza filmowy świat na kwasowym tripie. Jej książkowa odpowiedniczka dorasta z przywilejem posiadania majętnego patrona, ale niebo nie wybucha dla niej feerią pastelowych odcieni. Co ciekawe, inaczej przebiega też trajektoria jej relacji z Archibaldem. Mężczyzna również poznaje ją jako dziecko w ciele kobiety, ale krótko później traci z nią kontakt na kilka lat, w trakcie których podróżuje ona z Godwinem. Opiekun chciał pozwolić jej dojrzeć poza spojrzeniem sąsiadów, by na proces nie wpływały ich wścibskie oczy. Dzięki temu zabiegowi Archie ma szansę nie zakochać się w kimś, kto jeszcze parę dni wcześniej potrzebował pieluszek.

Anglojęzyczny zwiastun filmu Biedne istoty Yorgosa Lanthimosa.

Rewolucyjny głód

Dużo bardziej wyrazista jest też ucieczka Belli z kochankiem – to mniej o byciu spontanicznym dzieckiem, a bardziej o konsekwentnym pielęgnowaniu swojej ciekawości. Nie dostajemy również rozbudowanych opisów scen erotycznych, ale książkowa Bella rzeczywiście podejmuje pracę seksualną w Paryżu. Zrywa z nią na fali rozczarowania systemowym wyzyskiem pracownic i wówczas wraca do narzeczonego i opiekuna. Jej głód seksualnych doznań – mimo że pozbawiony pogłębionej wizualizacji – nadal wybrzmiewa jako rewolucyjny w kontekście społecznych ograniczeń, stale czyhających na Bellę. 

Emma Stone w filmie Biedne istoty Yorgosa Lanthimosa / Searchlight Pictures

Kobieca sprawczość 

Żeby nie zepsuć Wam przyjemności z lektury/seansu, nie będę wchodzić w poszczególne zwroty akcji, przeskakując do samego zakończenia filmu. Bella – podobnie jak w książce – postanawia zostać lekarką i korzystać ze swojej politycznej świadomości, by naprawiać świat. Powieść kładzie na to spory nacisk, opisując szczegółowo jej karierę i rolę mężczyzn jako jej towarzyszy. Bardzo cieszyła mnie konsekwencja w budowaniu wizji tej bohaterki jako osoby sprawczej i niezależnej, ale jednocześnie kierującej spojrzenie poza bańkę własnego przywileju. 

Na koniec smaczek: w książce, wydanej nakładem Poradni K, podwójność Godwin-God Ewa Horodyska tłumaczy jako cieplejsze Boziu, a McCundless został tam Kundelkiem. Tęskniłam za tym w kinie, gdy Emma Stone wołała: „Och, Godwinie!”, zamiast „O, Boziu!”.

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony