„Nasza relacja dojrzała i się ugruntowała. Myślę, że to słychać w nowych utworach”. Blauka rusza w trasę z płytą „Wolta” [WYWIAD]
Redaktor naczelny Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Georgina Tarasiuk i Piotr Lewańczyk wydali wiosną drugi album, a za chwilę zaprezentują go słuchaczom podczas jesiennego tournée. Przed koncertami spotkaliśmy się z duetem, żeby wypytać go o sześcioletnią przerwę wydawniczą, inspiracje filmem i oldschoolowe podejście do nagrywania muzyki.
Bilety na najbliższą trasę Blauki znajdziecie w Going.!
Stanisław Bryś, Going. MORE: Nie mogę nie rozpocząć od waszego niedawnego koncertu w sopockiej Operze Leśnej. Spodziewaliście się, że staniecie w walce o Bursztynowego Słowika?
Georgina Tarasiuk, Blauka: Chyba nie można zakładać, że dostaniemy się do czegokolwiek w momencie, gdy wysyłamy jakieś zgłoszenie. Raczej z dystansem podchodzimy do tego, co ma się wydarzyć. Na pewno była to dla nas zaskakująca wiadomość. Poczuliśmy się w jakiś sposób docenieni, zwłaszcza gdy dowiedzieliśmy się, że w tym samym gronie są rozwinięci muzycznie artyści: Mery Spolsky czy Skubas. To było też o tyle duże zaskoczenie, że jesteśmy w stu procentach niezależni w kontekście wydawnictwa, tworzenia, pisania i całej kreacji.
Piotr Lewańczyk, Blauka: Poza tym mamy świadomość tego, jaką gramy muzykę. To nie jest ani środek mainstreamu, ani jego skraj, tylko indie pop. Uwzględnienie nas w mainstreamowej, telewizyjnej imprezie było sygnałem, że może faktycznie brzmienia, których brakuje w radiu, mają szansę pojawić się w takich okolicznościach.
Jak wspominacie sam koncert? W Sopocie zagraliście Fason.
Georgina: Na pewno to było wielkie przeżycie, bo ta scena ma bardzo długą historię. Pamiętam ekscytację, gdy Whitney Houston pojawiła się na niej w 1999 roku. To były czasy, gdy w telewizji emitowano mało programów, więc transmisja jej występu była wielkim wydarzeniem. A teraz, po wielu latach, taki zespół jak Blauka gra w tym samym miejscu. Ale sam Piotr może mieć inne odczucia, bo koncertował już w Operze Leśnej.
Piotr: Tak, ale zupełnie inaczej wygląda granie z własnym, autorskim repertuarem. Kurz po tym wszystkim jeszcze opada, ciągle są w nas emocje. Poza tym docierają do nas echa tego występu, bo nadal dostajemy na YouTube albo Instagramie pozytywny feedback.
Właśnie chciałem się dopytać, czy po sopockim koncercie Blauce doszli nowi fani.
Piotr: Tak, pojawili się nowi słuchacze. Sam dostawałem też wiadomości od osób niezwiązanych z muzyką, które wspominały, że przez przypadek włączyły telewizję i nagle nas zobaczyły. To świadczy o tym, że to medium nadal ma dużą siłę.
Georgina: I wciąż jest kolejnym narzędziem do tego, żeby prezentować swoją twórczość. Myślę, że jeżeli chcesz się zajmować muzyką i zależy ci na tym, żeby zdobywać trochę słuchaczy, nie trzeba się go bać.
Nie pierwszy raz się o tym przekonałaś. Wiele osób kojarzy cię przecież przede wszystkim z Szansy na sukces, gdzie wystąpiłaś ćwierć wieku temu.
Georgina: To był prawdopodobnie złoty strzał, który teraz za każdym razem będzie mi przypominany. To nic złego, ale cieszę się, że obecnie jest tak, że na pierwszym miejscu jest Blauka i nasze piosenki. Dopiero potem osoby, które zagłębiają się w to, kto jest w tym zespole, poznają moją historię, rzeczywiście wręcz filmową.
Swoją drogą, to dla mnie całkiem ciekawe, że ciągle ktoś deklaruje, że kojarzy ten występ i utkwił mu w pamięci. Przecież to się działo dawno temu. Może to kwestia tego, o czym powiedziałam, że było mało programów, a ludzie nie mieli innych nowych mediów, z których mogli korzystać?
Wspomnieliście, że muzyka, którą gracie, sytuuje się poza głównym nurtem. Myślicie, że kiedyś w nim zagości? Jest na nią zapotrzebowanie?
Georgina: W Polsce w ostatnich latach królował rap i to on stał się mainstreamem. Jednocześnie dostrzegam tendencję powrotu do gitarowego grania. Myślę, że w kolejnych latach może się wydarzyć rewolucja, która sprawi, że w głównym nurcie pojawi się więcej alternatywy. Tylko że trudno rozgraniczyć oba te pola. One gdzieś się przenikają.
Piotr: Wydaje mi się, że jak sama nazwa wskazuje, alternatywa stanowi inny wybór względem czegoś. Zapotrzebowanie na muzykę inną od trendującej zawsze będzie istniało, bo choć rynek w Polsce nie jest aż tak pojemny, zawsze
znajdzie się część osób, która będzie jej poszukiwać. Ale jednocześnie mam wrażenie, że scena alternatywna kryje w sobie moc kształtowania mainstreamu. Dobrym przykładem jest Daria Zawiałow, która przecież debiutowała jako artystka niezależna, a teraz jest na czele list przebojów.
Nadciąga Niesamowita Trupa Pana Hiroszimy. Znamy szczegóły dotyczące kolejnej płyty Lordofonu
Wątek koncertu w Sopocie mamy już za sobą, więc cofnijmy się jeszcze dalej, do premiery waszej drugiej płyty. Od ukazania się Wolty minęły trzy miesiące. Żyjecie nią i myślicie, co moglibyście w niej zmienić, czy już zastanawiacie się, co dalej?
Georgina: Nie myślę o zmianach Wolty, bo już nie słucham jej tak często w porównaniu z okresem, gdy powstawała. Z drugiej strony: płyta dostanie nowe życie. Mieliśmy już okazję zagrać ją latem, ale teraz, jesienią, wybrzmi w klubowym wymiarze. Jestem tego bardzo ciekawa, zwłaszcza że aranżacje live zdecydowanie różnią się od płytowych wersji. Dochodzą emocje, wypadki, wpadki i inne rzeczy, które wynikają z tego, że to proces ludzki, a nie koordynowany na przykład przez sztuczną inteligencję. Uważam, że muzyka na żywo każdorazowo stanowi unikatowe doświadczenie zarówno dla słuchacza, jak i nas samych.
Piotr: Na pewno jesteśmy jeszcze mocno zakorzenieni w świecie Wolty. Trzy miesiące to w zasadzie bardzo mało. Czuję, jakbyśmy wczoraj wydali ten album. Na pewno teraz nic bym w nim nie zmieniał. Ten etap może przyjdzie za rok albo półtora, ale mam nadzieję, że nigdy. A jeśli chodzi o to, co dalej, myślimy o tym. Będzie winyl, koncerty i remake utworu Zawzięcie z naszej debiutanckiej płyty. Małymi kroczkami zmierzamy w przyszłość i dokładamy kolejne cegiełki do naszej historii.
Georgina: Skoro już wspomniałeś o Zawzięciu, chętnie dodam, że stanowi pomost, który zdecydowaliśmy się rozpiąć w związku z koncertami. Chcieliśmy zagrać na koncercie kilka utworów z Miniatury, która dalej należy do nas, choć jesteśmy już gdzieś indziej. W ogóle piosenki z pierwszej płyty odstawały przy tym, co tworzymy teraz.
Odstawały?
Georgina: Przez okres, gdy nic nie wydawaliśmy poza pojedynczymi piosenkami, bardzo się zmieniliśmy: i muzycznie, i emocjonalnie. Nasza relacja dojrzała i się ugruntowała. Myślę, że słychać to w nowych utworach. Zaglądając w promienną, pastelową Miniaturę, i chcąc połączyć ją z teraźniejszym obrazem koncertowym, uznaliśmy, że będzie nam trudno. Stwierdziliśmy, że Zawzięcie potrzebuje nowego otwarcia. Na pewno to niezbyt standardowa procedura, że artyści wracają do piosenek z pierwszego albumu, ale chodziło też o to, że Miniatura nie miała pola na to, żeby w pełni rozpostrzeć skrzydła. Po jej premierze zastała nas pandemia, więc nie mogliśmy w pełni zagrać koncertów.
Wolta ukazała się sześć lat po Miniaturze. To sporo czasu jak na realia współczesnej branży muzycznej. Czujecie, jakbyście debiutowali po raz drugi?
Piotr: Zupełnie nie. Tworząc Woltę, towarzyszyło mi poczucie, że już wydałem pierwszy album. Nie myślałem o tym, że odłączę się od tego, co było, i rozpocznę zupełnie nowy etap.
Georgina: Z perspektywy czasu myślę, że nikt nie czeka na debiut, bo to przecież pierwsza okazja do przedstawienia się słuchaczom. Tymczasem teraz zebrała się wokół nas grupa osób, która wypatrywała nowości. Ale swoją drogą mam poczucie, że każda rzecz, którą tworzysz jako koncept, jest debiutem. Otwierasz nowy rozdział, prezentujesz inną kreację.

W którym momencie zaczęliście tworzyć Woltę?
Piotr: W trakcie pandemii przymierzaliśmy się do nagrania dłuższego materiału. Stworzyliśmy kilka utworów, w tym Trefne fanty. Wszystko w kawalerce, na 36 metrach.
Georgina: Kierunek, który wtedy obraliśmy, był bardzo zbliżony do Miniatury. Miałam nawet wrażenie, że stanowił jej kontynuację. Potem nastąpiła przerwa, choć nie do końca powinnam tak to nazwać. Po prostu pojawiły się prywatne sprawy, z którymi musieliśmy się uporać. I w moim życiu nastąpiła gruntowna zmiana. W momencie, gdy musisz pogodzić się ze stratą bliskiej osoby, wszystko wewnętrznie się przebudowuje. Nagle to, co napisałam w trakcie pandemii, będąc w zupełnie innym nastroju, już mi nie pasowało i nie czułam się z tym szczera. Stwierdziliśmy, że po prostu zaczniemy robić piosenki od nowa. Ten proces rozpoczął się od utworu Wszystko się nie ułoży.
W międzyczasie rozwijaliście się też solowo. Piotr, grasz w zespole Mroza. Georgina, ty z kolei ostatnio pracowałaś nad ścieżkami dźwiękowymi do seriali Dziewczyna i kosmonauta oraz Forst. Jak sytuujecie na tle tych zobowiązań Blaukę?
Georgina: Dla mnie Blauka jest największą inspiracją. Mam wrażenie, że to w niej kreuję to, co najbardziej mnie kręci i co powoduje, że chce mi się tworzyć i działać. To ona jest źródłem do tego, żeby mieć siłę na aktywność na innych polach. Mam wrażenie, że byłam przez dłuższy czas w twórczej stagnacji i nie do końca pracowałam na swoje konto. Dopiero w Blauce jestem w stanie przekazać wszystkie swoje myśli, realizować różne pomysły i wraz z Piotrem stworzyć coś, co wydaje mi się najbardziej osobiste.
Piotr: U mnie to tylko i wyłącznie kwestia interferencji czasowej. Obie te działalności są na tyle różne, że mało się zazębiają. U Mroza jestem basistą, muzykiem koncertowym: jeżdżę po Polsce, gram na scenie. Blauka jest za to platformą do bycia producentem, twórcą i kompozytorem. Na pewno nie są to zupełnie osobne byty, ale ich odseparowanie jest dla mnie bardzo jasne.
Na Woltę przemyciliście dużo odniesień filmowych. Kino jest dla was ważnym źródłem inspiracji?
Georgina: Na pewno jest bardzo dobrą metaforą, którą można się posłużyć, chcąc zobrazować swoje myśli. Właściwie od zawsze bardzo dużo oglądałam. Wiele czerpię i od różnych gatunków, i od twórców. Lubię sobie obejrzeć Aronofsky’ego, a z drugiej strony jestem fanką seriali. Zdarza mi się wkręcić w binge-watching i po raz siedemnasty odpalić Breaking Bad.
Na pewno dobrze znaleźć w filmie jakiś punkt zaczepienia. Tak miałam w przypadku Truman Show, który wydaje mi się niesamowicie aktualną historią. Niektórzy mówią, że źle się zestarzał, ale sama chętnie do niego wracam. A poza inspiracją liryczną dany tytuł daje możliwość wykreowania świata wizualnego, w który chcesz opakować muzykę. Korzystaliśmy z tego już na etapie pierwszej płyty i teledysków, które były dość rozbudowane jak na debiutantów.
Rzeczywiście klipy do Fantazmatu albo Zawzięcia spokojnie mogłyby być filmami krótkometrażowymi.
Georgina: Fantazmat to chyba dalej jeden z moich ulubionych obrazów. Nie dość, że powstał w znakomitych, kosmicznych wręcz lokacjach – Domu Igloo projektu Witolda Lipińskiego we Wrocławiu i Kolorowych Jeziorkach, to estetycznie nawiązuje do estetyki sci-fi. Przy tworzeniu tego klipu mieliśmy dużo zabawy. I chyba widać na pierwszy rzut oka, że film jako medium jest dla nas bardzo istotny.
Co filmowego ostatnio cię zachwyciło?
Georgina: Wydaje mi się, że Yorgos Lanthimos. Zaczęło się od Lobstera, który ma znakomity scenariusz i jest pięknie sfilmowany. Potem: Biedne istoty, momentami szokujące i bardzo ciekawe na poziomie scenograficznym. Ostatnio miałam też okazję zobaczyć na nowo Spragnionych miłości Wong Kar-Waia w Kinie Muranów. Wszystko tam do siebie pasuje: forma, ciepło, kolor, zwłaszcza mocne czerwienie i pasja, która jest w tym obrazie, choć na poziomie scenariusza jest całkiem prosty. To zaskakujące, jak wiele może zrobić na tobie wrażenie w trakcie seansu.
Piotr, dopytam o wizualność w odniesieniu do twojego procesu kompozytorskiego. Czy myślisz o konkretnych obrazach, pracując z dźwiękami?
Piotr: Przy rozpoczęciu pracy nad danym utworem tego obrazu nie ma. Są tylko pomysły i nastrój, który chciałbym oddać. Natomiast jeżeli w którymś momencie – im szybciej, tym lepiej! – taki obraz się pojawi, to znak, że idziemy w dobrym kierunku.
Georgina: Wtedy budujemy wizję dotyczącą tego, jak oddać to w teledysku. Tak było w przypadku Figli Zuchwałych, gdzie pojawił się basen w lesie. Uparłam się, że nie może go zabraknąć i że powinien być jak najdziwniejszy. Udało się go znaleźć w Lanckoronie, przy Willi Tadeusz – miejscu o wieloletniej historii.
Piotr: Z kolei gdy robiliśmy Fason, szybko stwierdziliśmy, że dobrze, aby w teledysku pojawił się taniec, trochę w stylu Vogue: czerń i biel.
Georgina: No właśnie, ważne są też kolorystyczne inspiracje. Musiały pojawić się czerń i biel, ale też czerwień: barwa pasji, która zrównoważyła bardziej sentymentalne, smutne oblicze piosenek. Jest tam mimo tego, że cała płyta powstała w zadumie.
Przykładacie dużą wagę do teledysków. Jak wyobrażacie sobie ich przyszłość? Czy za 20-30 będą jeszcze powstawać, a ludzie będą chcieli je oglądać?
Piotr: Na pewno ich tworzenie będzie miało sens, nawet jeśli zmieni się ich znaczenie w całym procesie promocji. Wydaje mi się, że zawsze będą stanowić dobry pretekst do tego, żeby zaprosić słuchacza głębiej do swojego świata. Taki bonus dla zaangażowanego słuchacza, który zobaczy, co artysta upichcił wizualnie, uzupełniając w ten sposób swoją muzykę.
Georgina: Dodam tylko, że obecnie jesteśmy i będziemy jeszcze bardziej wzrokowi. Wyobraź sobie, jak artysta, trochę zobligowany do tego, żeby istnieć w mediach społecznościowych, miałby promować swój utwór bez żadnej wizualnej podpory. Jeśli chcesz nagrać reelsa albo krótką zapowiedź piosenki, nie wrzucisz czystego czarnego tła. To może oczywiste, ale nie bójmy się mówić, że obraz jest dziś obowiązkowy.
Oczywiście, twórcom zostaje pozostawiony wybór dotyczący tego, czy idą w małą formę filmową, wręcz etiudę, czy w coś bardziej skomplikowanego, z dodatkową historią. My wierzymy, że warto kreować na tym polu swój świat, żeby czymś się wyróżnić. To ważne przy nadpodaży muzyki.
Celowo zapytałem o teledyski, bo odnoszę wrażenie, że podchodzicie do nich w tradycyjny sposób. To nie jedyna rzecz ze starego porządku. Wydacie Woltę na winylu. Piszecie piosenki po polsku i używacie w nich często zapomnianych słów. Macie wrażenie, że idziecie trochę pod prąd, wbrew obowiązującym modom?
Piotr: Rzeczywiście sporo u nas tradycyjnych rzeczy. Jesteśmy trochę oldschoolowi: sam lubię korzystać z analogowych narzędzi. Osobiście wolę też słuchać muzyki nawet nie tyle starszej, powstałej w latach 60. czy 70., co współczesnej, mocno nawiązującej do ówczesnych technologii nagrywania. Wydaje mi się, że tak będzie jeszcze przez dłuższy czas. A sam winyl jest dopełnieniem całego projektu. To było nasze do tej pory niespełnione marzenie.
Georgina: Odnoszę wrażenie, że dziwne słowa stały się naszym znakiem rozpoznawczym. Musieliśmy niektórym tłumaczyć, co znaczy Fantazmat albo Kiks. To bardzo inspirujące, gdy znajdziesz taki wyraz, który później poprowadzi całą opowieść. Często siadam do tekstu i początkowo nie wiem, o czym będzie. Po prostu zaczynam coś tworzyć i to obudowywać albo dokładać jakieś skrawki. Przy okazji tworzenia Wolty odkryłam, że bardzo dobrze czuję się z pisaniem.
To na koniec poproszę was, żebyście opisali Blaukę jednym słowem. Może być nietypowe!
Georgina: Piotr, jeśli chcesz, podejmij rękawicę, ale ja chyba nie jestem w stanie jednym słowem opisać tylu lat pracy.
Piotr: Myślę, że naszą muzykę można określić mianem dystynktywnej. To słowo, które świadczy o swego rodzaju oryginalności. A ją zawsze staramy się włożyć w każdy kolejny utwór.
Redaktor naczelny Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.

