„Bycie didżejką to bycie obserwatorką”. Christelle Oyiri o „Ghost Rider”, ciele w XXI wieku i ewolucji kultury klubowej
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
– Zwracam uwagę na radykalną anonimowość składu Drexciya czy wielu innych didżejów z Detroit. Tyle że nie jestem 60-latką, tylko dziewczyną pokoleniowo między milenialsami i generacją Z. Dla mnie didżejowanie jest jak przebywanie w sanktuarium, gdzie jestem obserwatorką i czarodziejką – mówi artystka Christelle Oyiri, znana też jako Crystallmess.
Christelle Oyiri od lat porusza się na styku sztuk wizualnych i muzyki klubowej. Jej instalacje – intermedialne, hybrydyczne, często balansujące między światami materialnym i cyfrowym – stają się przestrzenią, w której prywatne doświadczenie łączy się z szerokim kontekstem społecznym. Prace Francuzki od wczoraj zobaczymy na wystawie Ghost Rider prezentowanej w Zachęcie w ramach projektu BMW Art Club. Przyszłość to sztuka. To rozwinięcie wątków podjętych przez nią wcześniej w londyńskim Tate Modern, dodatkowo poszerzone o nowe formy, nastroje i narracje.
W rozmowie z Going. MORE Christelle Oyiri opowiada o pracy z instytucjami, postawom zajmowanym wobec kobiecych ciał, stanie współczesnej kultury klubowej i życiu DJ-ki. Wywiad powstał we współpracy z BWM Art Club.
Rury, trzewia, infrastruktury oporu. Kuratorka Julia Bryan-Wilson o wystawie „Miasto kobiet” w MSN [WYWIAD]
Jagoda Gawliczek: Twoją pracę zobaczymy w Zachęcie w ramach projektu BMW Art Club. Przyszłość to sztuka. To bardzo nowoczesna, intermedialna instalacja. Czuję, że wiele tradycyjnych instytucji prezentujących sztukę nie byłoby na nią gotowych.
Christelle Oyiri: Właśnie dlatego to było świetne wyzwanie. Myślę, że chodzi w nim też o danie sobie czasu i przestrzeni na zbudowanie solidnego zespołu technicznego i inżynierskiego. Odnoszę też wrażenie, że instytucje generalnie poruszają się nieco wolniej niż artyści. Jest tak po prostu dlatego, że muszą dostosować się do logistyki. Gdy artyści poruszają się szybciej niż instytucje, te muszą nadrabiać zaległości, co czasami tworzy pustkę.
To szczególnie adekwatne, gdy myślę o francuskich galeriach albo muzeach. We Francji nigdy nie miałam wystawy indywidualnej. Nie chodzi o to, że uważam, że na nią zasługuję, ale mam wrażenie, że niewiele jest publicznych placówek, które mogłyby wspierać tego typu instalację. Wszyscy znają Palais de Tokyo, ale ono samo musi obsłużyć tak duże miasto i to nie wystarczy. Dla sztuki, która miałaby wykroczyć poza pewne schematy, niewiele jest przestrzeni i możliwości. To imponujące, że Warszawa ma i Zachętę, i Muzeum Sztuki Nowoczesnej!
Jest jeszcze CSW Zamek Ujazdowski.
O proszę, to naprawdę robi na mnie wrażenie. Macie też świetnych kuratorów, którzy nie boją się podejmować ryzykownych decyzji.

Ghost Rider zaczęło swoją drogę w Tate Modern jako In a perpetual remix where is my own song? Co zmieniło się w instalacji od tamtej pory?
Christelle Oyiri: Zostałam wybrana jako jedna z laureatek projektu Infinities. Byłam jednocześnie wniebowzięta, przerażona i miałam syndrom oszustki. Pracowałam bez przerwy, chociaż wykonywałam więcej pracy wewnątrz siebie. Przez prawie osiem miesięcy nie powstał żaden konkretny obiekt do Tate. Odsuwałam to, bo tak bardzo mi na tym zależało. Potem przypomniałam sobie jednak, że cała koncepcja tego zlecenia premiowała działania eksperymentalne i wykraczające poza schematy. To była też pierwsza edycja, więc nie miałam punktu odniesienia. Nie musiałam się z nikim ścigać czy porównywać. Kiedy zaczęłam to tak postrzegać, bardzo się otworzyłam.
W pewnym sensie zawiesiłaś poprzeczkę sobie samej.
Wielu artystów mówi: Urodziłem się, żeby to robić. Są bardzo pewni siebie. To nie jest glamour rzecz do powiedzenia, ale ja tak nie mam. Kiedy więc dotarłam tam, gdzie zawsze chciałam być, byłam trochę nieprzygotowana. Nagle wszystko stało się 10 razy bardziej intensywne i soczewka, przez którą mnie obserwowano, też stała się 10 razy większa. Zawsze tworzyłam sztukę, która była blisko mnie i moich uczuć, ale cały czas wydawało mi się, że Wielcy Artyści nawiązują do Wielkich Historii. Uznałam, że w Perpetual remix użyję narzędzi, z których korzystam do tworzenia muzyki. Użyję też moich doświadczeń na scenie i rozmów z kobietami o spojrzeniu, które zinternalizowały.
Stąd tytułowy remiks?
Christelle Oyiri: Tak, chodziło o tworzenie światów i portali, korzystanie z archiwów i używanie doświadczeń z Instagrama i TikToka, gdzie zawsze trafię na jakiś mocny bass czy baile funkową przeróbkę piosenki. Sama muzyka staje się coraz szybsza. Utwory trwają teraz dwie minuty, a pamiętam jeszcze, że standardem były cztery. Wszystko zmierza w kierunku akceleracjonizmu.
To samo obserwuję nie tylko jako didżejka, ale jako kobieta. Nasze ciała budowane są od podstaw. Można nazwać to demokratyzacją, ale w praktyce chodzi o to, że wypełniacze i botoks stały się dostępne dla każdego. Jak byłam mała, istniały tylko dla wybranych.
Typu gwiazdy z Hollywood?
Jak Carmen Electra w botoksie na czerwonym dywanie. Jako dziecko racjonalizowałam sobie, że to część ich pracy, chociaż nawet wtedy wydawało mi się to trochę pokręcone. Teraz to nowa normalność. Kiedyś na imprezie w LA byłam jedyną osobą bez zabiegów. Nie chcę tego oceniać i może sama zrobię sobie botoks, ale porusza mnie, że widzę to wszędzie.
Zestawiam to na przykład z tym, co robiłx Genesis P-Orridge, inni teoretycy czy nonkonformiści w świecie sztuki. Chodzi mi o budowanie świata na bazie dekonstrukcji czy wręcz destrukcji. Onx nie używałx modyfikacji, by być jak wszyscy inni. Teraz każde z nas ma tę samą twarz. Co więcej, czarne kobiety wyśmiewano za ich ciała – usta, tyłki, figurę. Kapitalizm im to zabrał i opakował na nowo, a teraz próbuje wszystkim sprzedać i zaprasza na wycieczki do Turcji, żeby zmieniać swój wygląd. Oczywiście nie jestem pierwszą artystką, która o tym mówi, ale chciałam poruszyć to z perspektywy czarnej kobiety. Historia współczesnej medycyny również opierała się na niewolnictwie i na przekonaniu, że nasze ciała tak niewiele znaczyły, więc mogły być polem do eksperymentów.
No i były przedmiotem fetyszyzacji.
Christelle Oyiri: To wszystko mocno popieprzone. Uwzględniając te wszystkie konteksty, uważam, że moja prywatna historia jest socjopolityczna. Właśnie o tym był Perpetual Remix.
To teraz pomówmy o tym, co nowego pokazujesz w Warszawie.
No tak. Ghost Rider wychodzi z tego samego punktu, ale idzie trochę dalej. Nadal mamy sześć figur i film, chociaż jego początek jest już trochę inny. Postawiliśmy też coś pomiędzy ołtarzem a stołem didżejskim. Całość łączy się bliżej z moją muzyczną tożsamością. Dla mnie bycie didżejką to przede wszystkim bycie obserwatorką.

Szczerze? Chciałabym, żeby więcej didżejów podzielało twoje przekonanie.
Christelle Oyiri: Masz na myśli, że u nich jest odwrotnie i chcą być przede wszystkim obserwowani? Cóż, wszyscy ludzie, których podziwiałam w muzyce, cechowała przede wszystkim dyskrecja. W legendarnym nowojorskim klubie Paradise Garage didżej był ponad tłumem, ale w ukryciu. To trochę jak panoptykon Foucaulta – ktoś jest i go nie ma. Fascynuje mnie taka anonimowość.
Dziś wielu didżejów sięga po maski, ale dalej pokazuje się na TikToku. To sprzeczność charakterystyczna dla naszych czasów. Chciałabym jednak zaznaczyć, że nie ma w tym nic złego, bo wszyscy musimy zarabiać. I nie mam zamiaru udawać, że na moim telefonie nie znajdziesz mnóstwa filmików z występów. Zwracam uwagę na radykalną anonimowość składu Drexciya czy wielu innych didżejów z Detroit. Odwiedzałam to miasto kilka razy i bardzo mnie inspirowało. Tyle że nie jestem 60-latką, tylko dziewczyną pokoleniowo między milenialsami i gen-z. Dla mnie didżejowanie jest jak przebywanie w sanktuarium, gdzie jestem obserwatorką i czarodziejką. Uwielbiam docierać do ludzi przez media społecznościowe. Łączyć się dzięki wspólnej pasji. Oczywiście, znowu tu też jest ciemna strona, bo temat splata się z zagrożeniem inwigilacji. Ghost Rider jest o ciemności i świetle jednocześnie.
Ghost Rider przywodzi też na myśl wędrowanie lub dryfowanie.
Myślę, że to bardzo trafne. Dryfowanie to także podejmowanie ryzyka i niepewność, gdzie się trafi. Można zboczyć z obranej trajektorii. W Ghost Riderze pojawia się idea wolności połączonej z tym, co nieoczekiwane. Słowo wędrowanie też mi się podoba. Na początku filmu zobaczysz samochód. To nie tylko ukłon w stronę BMW, ale też hołd złożony tacie, z którym odbyłam wiele przejażdżek będących synonimem wolności. Możesz gdzieś uciec.
Nie ma lepszego uczucia niż słuchanie muzyki nocą w samochodzie.
To chyba najlepsze doświadczenie, jakie możesz mieć w życiu. Ale sama nie prowadzę auta, bo w moim mieście jazda samochodem nie byłaby zbyt przyjemna.
Wspomniałaś o social mediach. Widzimy mocne zacieranie się granic między obrazem cyfrowym a rzeczywistością. Myślisz, że w tej sferze nastąpi całkowita hybrydyzacja?
Myślę, że już jesteśmy na tym etapie. Ludzie czerpią swoje rytuały i wiedzę o życiu od twórców internetowych. Tak kształtują swoją duchowość. To już się dzieje.

Jak to wpływa na kulturę klubową?
Christelle Oyiri: Mało mówi się o czymś kompletnie błahym – pokolenie Z nie pije. Wiele klubów utrzymywało się z barów i współpracy z markami alkoholowymi, a młodzi nie sięgają po nie. Poza tym mają fobie społeczne i zmieniają swój stosunek do tańca. Kiedy oglądam stare filmiki z imprez, nawet te z lat 00., widzę, że ludzie zupełnie inaczej angażowali swoje ciała. Teraz ustawiają telefony na siebie, filmują swój taniec, potem oglądają go 10 razy, publikują i znowu oglądają.
Na koncertach jest podobnie.
Widzowie nagrywają artystę tylko przez chwilę, a potem kierują kamerę na siebie. Nie złości mnie to, tylko zauważam, że podejście didżejów i właścicieli klubów ulega przez to zmianie. Ale czuję, że koniec końców kultura klubowa stanie się jeszcze bardziej undergroundowa. Zostawimy za sobą boom na didżejów i wrócimy do czegoś, co będzie jeszcze bardziej niszowe niż kiedykolwiek przedtem.
I będziemy wyłączać telefony na czas imprezy?
Być może.
Myślisz, że kluby będą właśnie sanktuarium, polem bitwy czy ekosystemem?
Wszystkim jednocześnie. Pole bitwy, bo nie uciekniemy od dynamiki władzy. Ekosystemem, bo działają tu zasady ze świata zewnętrznego. I sanktuarium, bo do tego zmierza wielu didżejów, promotorów, miłośników kultury klubowej i bywalców imprez.
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.

