Pisarz Eduardo Halfon: niech moje książki koczują tak jak ja [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Piszę i rozmawiam o książkach, feminizmie…
– Piękno w literaturze to jedyne, co ma sens. Jest dla mnie absolutnie najważniejsze. Reszta ma wobec tego charakter służebny i pojawia się o tyle, o ile jest potrzebna czy pomocna – rozmowa z pisarzem Eduardo Halfonem.
Choć w większości miejsc figuruje jako autor gwatemalski, Eduardo Halfon umyka łatwym podziałom. Jego korzenie obejmują Liban, Syrię i Polskę, a dotychczasowe miejsca zamieszkania wydłużają tę listę o co najmniej drugie tyle. Urodzony w Ameryce Południowej, wychowywany w Północnej, obecnie zamieszkujący w Europie – mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Skorzystałam z chwili, w której pojawił się w Krakowie, by zapytać go o dosłowne i symboliczne migracje, poszukiwanie poczucia przynależności i literackie piękno. Punktem wyjścia naszej rozmowy były dwie autobiograficzne powieści, zebrane w książce Klasztor. Żałoba (tł. Tomasz Pindel, Wydawnictwo Czarne).
Rozmowę nagraliśmy w studiu podcastowym Krakowskiego Biura Festiwalowego, któremu dziękuję za serdeczność i gościnę. Za tłumaczenie podziękowania kieruję natomiast do dr Ewy Palki.
Jagoda Gawliczek: Tematem przewodnim tegorocznej edycji Festiwalu Conrada, którego gościem jesteś, są migracje. Z Twoim życiorysem wydajesz się być wręcz idealnym prelegentem.
Eduardo Halfon: To prawda, jestem wiecznym migrantem i to praktycznie od zawsze. Moje życie opierało się na tułaczce nawet gdy byłem jeszcze dzieckiem. Przez ostatnie 10 lat nie zagrzewam miejsca już zupełnie nigdzie, gdyż ciągle gdzieś się przenoszę. To robi się dla mnie coraz trudniejsze – być może ze względu na mój wiek i sytuację rodzinną. Człowiek wykształca w sobie pewne rutyny, a nagle trzeba to wszystko zostawić i żyć jakimś innym rytmem.
Na ile to doświadczenie wpływa na Twoją twórczość?
W ogromny sposób. Co więcej, kiedyś podróżowanie łączyło się dla mnie jeszcze z entuzjazmem, radością i energią. W tym momencie to po prostu niezbędna część mojego życia. Cały czas podróżuję, gdyż jest to ważne dla mojej pracy. Nie mówię tu wyłącznie o tym, że jeżdżę na festiwale czy rozmaite wydarzenia by udzielać tam wywiadów. Odnoszę się także do mojej pracy pisarskiej. Tym są obecne te wszystkie moje migracje. Piszę o moim dzieciństwie i o tym, jak wyjechałem z Gwatemali. Jest też Łódź, gdzie szukałem domu mojego dziadka. Cały czas się kręcę, bo ten ruch przybliża mnie do historii, które potem opowiadam w książkach.
Czuję, że przecinają się tutaj dwie płaszczyzny. Z jednej strony literatura pozwala Ci badać swoją osobistą historię, a z drugiej umożliwia przekazanie tego doświadczenia czytelnikom i być może – w konsekwencji – uwrażliwienie ich na tematykę migracji.
Tak, dokładnie tak to wygląda. Chciałbym zwrócić też uwagę, że ja nie piszę na temat podróży. Owszem, pojechałam do Izraela czy Gwatemali i te miejsca pojawiają się na przykład w Klasztorze. Żałobie, ale nie stworzyłem z tego kroniki czy pamiętnika. Jeśli chciałem coś napisać na temat Łodzi, to czułem, że muszę tam pojechać. Nie po to, żeby potem opowiadać, co mi się przydarzyło na miejscu czy w czasie samej podróży. Tak naprawdę to nic się tam takiego nie stało. Podróż jak podróż, bez specjalnych zaskoczeń czy przygód. Chodziło mi, by poczuć zapach danego miejsca. Moim zdaniem żeby o czymś pisać, trzeba to najpierw zobaczyć i powąchać.
Emocje łączą się u Ciebie z doświadczeniami zmysłowymi?
Myślę, że tym właśnie jest literatura – gdy próbujemy przekazać dźwięki, zapachy i wszystko, co czujemy wszystkimi naszymi zmysłami. To jej elementy składowe, budulec. Jeżeli chcę napisać o jakimś miejscu albo usytuować gdzieś wydarzenia, składające się na teksty, które piszę, to to zadziała tylko wtedy, jeżeli rzeczywiście tam pojadę i to faktycznie zobaczę. Przenikają się tu te dwa poziomy, o których wspomniałaś wcześniej. Z jednej strony ten poziom osobisty, bo szukam odpowiedzi na prywatne pytania, a z drugiej strony to miejsce staje się tłem czy teatralną dekoracją, na tle której dzieją się wydarzenia w ramach historii, którą opowiadam.
Miejsca, w którym umieszczasz akcję, rzadko wydają się neutralne. Przypomina mi się scena z Klasztoru, czyli rozmowa w taksówce o nienawiści Żydów do Arabów. To działa w kontekście książki i poszukiwań bohatera o mocno splątanych – także arabskich – korzeniach. Z drugiej strony to działa też w szerszym kontekście, jako pewna metafora dla całego wycinka rzeczywistości.
Wychodząc od danego szczegółu możemy dojść do czegoś uniwersalnego. Da się wówczas sformułować coś, co ma dużo większe znaczenie i wychodzi poza partykularyzm danego momentu. Nigdy odwrotnie, bo moim zdaniem nie da się przejść z poziomu uniwersalnego do detali. Może w literaturze innego typu, na przykład w eseju – tam coś takiego mogłoby się wydarzyć, ale nigdy w literaturze pięknej. Pracując z tekstem wychodzę od autentycznych wydarzeń, zakorzenionych w konkretnej rzeczywistości, by dojść potem do czegoś bardziej ogólnego. Dokładnie tak jak w przypadku tego krótkiego dialogu między taksówkarzem i pasażerem. Kiedy się nad tym zastanowić, jest tam coś dużo mocniejszego i głębszego niż zwykła pogawędka.
Co jest dla Ciebie punktem wyjścia w literaturze? Podejmowanie kwestii politycznych czy poszukiwanie piękna?
Piękno w literaturze to jedyne, co ma sens. Jest dla mnie absolutnie najważniejsze. Reszta ma wobec tego charakter służebny i pojawia się o tyle, o ile jest potrzebna czy pomocna. Czyli jeżeli na przykład potrzebne nam są jakieś realia, czy to bieżące, czy coś z przeszłości, to się tym posługujemy. To wszystko jest jednak służebne wobec tego literackiego piękna, czy może wręcz jest na jego usługach. Literatura to sztuka i taką ma rolę. Sztuka natomiast odwołuje się do tego, co irracjonalne, do uczuć, emocji. Polityka jest elementem otaczającego nas świata, więc tak naprawdę jedyne, co ma sens, to właśnie piękno. Jeżeli jakiś tekst literacki albo film trafia do Ciebie poprzez piękno, porusza Cię, budzi Twoje emocje… to jest to, o co mi chodzi.
Rozmawiałam ostatnio z Samanthą Schweblin, która zauważyła, że o książkach możemy myśleć w bardzo dalekiej perspektywie, typu ktoś może czytać ją po 300 latach od napisania. To pasuje mi do tego, co powiedziałeś. Piękno może wykraczać poza konkretny kontekst socjopolityczny i działać uniwersalnie.
Sercem dzieła sztuki jest coś stabilnego, stałego, uniwersalnego. To właśnie sprawia, że może ono przetrwać 300 lat. To oczywiście może być też obraz lub rzeźba, która po upływie czasu dalej ma w sobie tę siłę i do nas przemawia, o ile przetrwa ewentualne uszkodzenia fizyczne. Myślę, że podobna sytuacja ma miejsce w przypadku książek. O ile mają w sobie coś takiego, co je wynosi poza specyficzny moment, w którym powstały, o tyle mają swoje dalsze życie. Oczywiście autorzy nie do końca mogą to kontrolować. Innymi słowy: nie można sobie założyć, że się coś takiego napisze.
A jaki widzisz kontekst dla swojej literatury? Postrzegasz siebie jako autora z Ameryki Południowej czy jednak te migracje przenoszą Cię w szerszy kontekst?
To jest trudne pytanie. Nie jestem pewien, czy w ogóle możliwe jest udzielenie na nie odpowiedzi. W momencie, gdy siadam i piszę, o niczym takim nie myślę, ani tego nie planuję. To powstaje jakby w próżni – nie towarzyszy mi świadomość, co to jest za książka czy jaki to rodzaj literatury. Nie myślę o tym, gdzie by to można było umieścić. Jeśli już, to powiedziałbym, że nie można traktować moich książek jako literatury Gwatemali. Tematy, które poruszam, nie mają nic wspólnego z tematami poruszanymi w tamtejszych książkach. Nie widziałbym siebie także jako przykładu literatury środkowoamerykańskiej i amerykańskiej. Zdaję sobie sprawę, że moje pisanie w ogóle jest trudno zaklasyfikować i ustawić na regale. Może o to mi tak naprawdę chodzi: żeby te moje książki były wyrazem diaspory, w której żyję. Żeby krążyły po świecie, żeby trudno było je gdzieś jednoznacznie umieścić i żeby były wykorzenione. Niech prowadzą koczowniczy tryb życia tak jak ja.
Może ktoś mógłby się pokusić o ustawienie ich na półce literaturą polską?
To się nawet już wydarzyło. W Barcelonie jest księgarnia, która właśnie tak ustawia moje książki. Może dlatego, że jedną z wczesnych moich powieści był Polski bokser. Ktoś zobaczył tytuł, ustawił mnie na tej półce i tak już zostało. W porządku. W ogóle mi to nie przeszkadza i nie protestuję.
Jak się czujesz ze swoją polskością? Poruszyłeś ten temat w Klasztorze, ale zastanawiam się, czy coś od tamtej pory się zmieniło. Na ile to jest dla Ciebie pewien proces?
Polskość jest mi równie bliska co moja syryjskość i libańskość. Z tych krajów pochodzili po prostu moi dziadkowie. Czuję się też związany z Francją, Stanami Zjednoczonymi czy Niemcami, w których w tym momencie mieszkam już od 3 lat. Jest to nieprawdopodobny koktajl. Polska, Liban i Syria są dla mnie bardzo ważne jako obrazy, które znam od moich dziadków. Oni opuścili tamte kraje i nigdy do nich nie wrócili, więc mam tylko wspomnienia, które mi przekazywali. Opowieści, które dzięki temu pojawiały się w moim życiu, budziły chęć, żeby tam pojechać i to wszystko zobaczyć. Właśnie dlatego 10 lat temu zdecydowałem się na przyjazd do Polski. Chciałem zobaczyć Łódź, skąd pochodził mój dziadek. To wszystko we mnie współistnieje.
Sprawdź też: Książki o Palestynie: pięć tytułów, które pomogą wam pogłębić wiedzę
Szefowa działu kreatywnego Going. Piszę i rozmawiam o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzę audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.