Naukowczynie, pisarze, aktorki, sportowcy czy ilustratorzy. To oni wybiorą dla nas swoje playlisty i przywołają najbardziej poruszające koncertowe wspomnienia. W tym tygodniu do przejrzenia swojej muzycznej szufladki zaprasza nas Grzegorz Piątek.
Zasada cyklu jest prosta: my pytamy, nasi goście odpowiadają, do czego bez wątpienia są przyzwyczajeni. W końcu regularnie udzielają wywiadów dotyczących swojej aktywności zawodowej. Sęk w tym, że w cyklu Muzyka, która dotyka nie interesuje nas to, czym zajmują się na co dzień. U nas znajdą się pod gradobiciem pytań dotyczących ulubionych płyt, wykonawców czy piosenek.
Kolejnym gościem cyklu Going. MORE jest człowiek, który od wielu lat udowadnia Polakom, jak pasjonującym i złożonym zagadnieniem potrafi być architektura. Dzięki ostatniej książce Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920-1939 spadł na niego deszcz wyróżneń, na czele z „Nike” Czytelników i Nagrodą Literacką Gdynia. W przeszłości pisał także o prezydencie Warszawy Stefanie Sarzyńskim, odbudowie stolicy po II wojnie światowej i architekcie Bohdanie Pniewskim, który zaprojektował m.in. budynek Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej, Gmach Ministerstwa Komunikacji oraz udoskonalony gmach Teatru Wielkiego. Poznajcie Grzegorza Piątka i jego eklektyczną muzyczną selekcję, rozciągającą się od italo disco do duetu Outkast.
Muzyka, która dotyka: dr Joanna Wojsiat
Grzegorz Piątek: Utwór, który zawsze poprawia mi humor:
Big Ben Tribe – Tarzan Loves the Summer Nights. Myślę, że tak brzmiałaby ABBA, gdyby przetrwała dłużej i zabrała się za italo disco. Najskuteczniej podrywają mnie do tańca właśnie takie piosenki – skoczne, melodyjne, a jednocześnie lekko wzniosłe. Patos równoważą tu „okrzyki z dżungli” i tekst wyśpiewany w nieperfekcyjnej angielszczyźnie, w którym chodzi chyba o to, że w letnią noc babka przysypia nad książką o Tarzanie i on nawiedza ją we śnie.
Wykonawca, którego niedawno odkryłem i mogę polecić z czystym sercem:
Rusowsky – producent z Madrytu i związany z nim wokalista Ralphie Choo. Razem i oddzielnie robią bardzo przebojowy, ale pokręcony, eklektyczny pop. Fun fact – na okładce singla Dolores wykorzystano zdjęcie z cmentarza pod Monte Cassino. Myślę, że choćby z tego powodu każda polska osoba powinna dać szansę tej muzyce.
Wykonawca, który różni się stylistyczne od mojego wiodącego ulubionego gatunku, ale nadal chętnie go słucham:
Problem w tym, że jestem wszystkożerny i nie mam ulubionego gatunku. Ale może nie jest oczywiste, że mam słabość do dwóch kawałków Mafii – Imię deszczu i Całe noce.
Grzegorz Piątek: Artysta, którego kiedyś spotkałem na żywo:
Kiedyś, we wczesnych latach 2000. poszliśmy z moją przyjaciółką Magdą na wagary i zaniosło nas do centrum handlowego Panorama. Był poranek, więc sklepy były jeszcze nieczynne i w jednym z nich kręcili butik Moniki z Klanu. Poszliśmy do kampera i wziąłem autograf od Izabeli Trojanowskiej. Była bardzo miła.
Płyta, która nie ma żadnego słabego momentu:
Outkast – Speakerboxxx/Love Below. Poznałem ją w sposób typowy dla lat 2000., to znaczy nie jako legitny produkt, ale jako chałupniczo wypaloną i podpisaną flamastrem płytę z empetrójkami. Dopiero parę lat później zdałem sobie sprawę, że nie był to cały dwupłytowy album, tylko czyjś wybór, składanka, kilkanaście piosenek w zupełnie innej kolejności. Nawet jednak w pełnej wersji wszystko się broni i nie potrafię do dziś zrozumieć, na czym polega geniusz tej płyty. Może na połączeniu memiczności i jajcarstwa z głęboką szczerością i prawdą? Muzycznej maestrii z absolutnym luzem?
Grzegorz Piątek: Płyta, która z czasem przestała ci się podobać:
W liceum udzieliła mi się moda na zespół Oasis i uważałem, że What’s the Story Morning Glory to genialna płyta. Dziś nie mogę uwierzyć, że taki konserwatywny ultra cis-męski rock mógł mi się tak podobać. Myślałem wtedy, że teksty Oasis są tajemnicze, ale chyba są po prostu z dupy, byle do rymu.
Najbardziej nieoczywiste miejsce, w którym byłem na koncercie:
W Gdańsku, a konkretnie w Oliwie, jest sklep ze starociami Inaczej niż w raju. Jego właściciel, Tomek, organizuje czasem koncerty w piwniczce pod sklepem. Wchodzi tam jakieś kilkanaście osób, łącznie z tymi upchniętymi na schodkach, pije się herbatę czy co tam kto sobie przyniósł. Byliśmy tam kiedyś z moim ukochanym na niesamowitym koncercie Columbus Duo, które przetwarzało dźwięki wydobywane z przedmiotów ze sklepu. Potem okazało się, że parę dni wcześniej zrobiliśmy artystom kłopot, bo wykupiliśmy abażur, na którym mieli zamiar zagrać.
Najbardziej emocjonujący moment na koncercie, którego byłem świadkiem:
Może nie koncert, ale spektakl muzyczny – balet Jaś i Małgosia w Teatrze Wielkim. Miałem jakieś cztery lata i umierałem ze strachu przed Babą Jagą latającą nad sceną na miotle. W pewnym momencie skapnąłem się jednak, że to wszystko teatr, iluzja. Wszystko mi puściło i zacząłem się drzeć: Babo Jago, ja się ciebie nie boję, bo ty jesteś na sznurkach!. Nie wiem, czy kiedykolwiek później przeżyłem silniejsze emocje w teatrze.
Koncert, na który najbardziej chciałbym pójść:
Chciałbym w upalną noc przenieść się do jednej z dyskotek w Rimini, w szczycie świetności italo disco, i tańczyć do Big Ben Tribe. Może i mnie nawiedziłby jakiś Tarzan?
Koncert, który chciałbyś przeżyć jeszcze raz:
Latem 2003 przy molo w Sopocie wystąpili Smolik, Peaches i Björk. Pojechaliśmy tam ze znajomymi na kompletnym przypale, bez biletu i bez noclegu. Na Smolika chyba nawet nie zdążyliśmy, ale zza ogrodzenia posłuchaliśmy sobie Peaches, która żegnała się, skandując Fuck the pain away! Dziękuję!, Fuck the pain away! Dziękuję! Słuchanie Björk pod jasnym wieczornym nadbałtyckim niebem było niemal mistycznym doznaniem, ale chciałbym to przeżyć jeszcze raz – z obrazem, a nie tylko z dźwiękiem zza płotu.
Grzegorz Piątek: Koncert, podczas którego zdarzyło się coś zupełnie nieprawdopodobnego:
Jakoś w tamtych czasach poszliśmy z moją przyjaciółką Marteczką do nieistniejącego już klubu Piekarnia na Miss Kittin. Gwiazda ostatecznie zaczęła grać dopiero nad ranem, a zamiast wyobrażonego koncertu otrzymaliśmy niezbyt porywający DJ set. Wszystko to pozostawiło nas w takim niedosycie, że o świcie postanowiliśmy pojechać nad morze. Wsiedliśmy w pierwszy lepszy pociąg i jakoś o dziesiątej już leżeliśmy na plaży. Zjedliśmy jakieś gofry, wypiliśmy jakieś piwo i wieczorem wróciliśmy do Warszawy. Była to jedna z najbardziej spontanicznych rzeczy, jakie zrobiłem w życiu. A wszystko to dzięki rozczarowaniu.
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE