Czytasz teraz
„Kod źródłowy”, czyli opowieść o początkach Billa Gatesa [FRAGMENT KSIĄŻKI]
Kultura

„Kod źródłowy”, czyli opowieść o początkach Billa Gatesa [FRAGMENT KSIĄŻKI]

O sukcesach Billa Gatesa i firmie Microsoft słyszeli chyba wszyscy. To amerykański mit o młodym chłopaku, który rzuca prestiżowe studia, by podążać za swoją pasją. Czas poznać tę historię z pierwszej ręki.

Obecnie multimiliarder skupia się przede wszystkim na działalności filantropijnej. W centrum jego zainteresowania leżą klimat, opieka zdrowotna i edukacja. W książce Kod źródłowy. Moje początki Bill opowiada jednak o tym, co działo się jeszcze przed pierwszymi krokami zawodowymi. Relacjonuje swoje dzieciństwo i młodzieńcze ambicje. Dzieli się wspomnieniami o najbliższych więziach i pierwszych krokach w świecie komputerów. To lektura pełna szczerości i ciepła.

Zapraszamy do lektury fragmentu książki poświęconego gorączkowym początkom Microsoftu. Śródtytuły pochodzą od redakcji. Książka została opublikowana nakładem Wydawnictwa W.A.B. w tłumaczeniu Jacka Żuławnika. Dziękujemy oficynie za możliwość przedruku.

Geniusz czy troglodyta? Nowa biografia Elona Muska przestrzega przed nadmierną władzą miliarderów

Kod źródłowy. Moje początki. Start przy steku wołowym

Tamtej jesieni życie było jednym wielkim wirem, w którym bez końca pisałem kod, spałem tylko wtedy, kiedy naprawdę musiałem, i nierzadko tam, gdzie akurat przebywałem. Ucinałem sobie drzemki przy terminalu albo po prostu kładłem się na podłodze obok niego. Paul kończył pracę w MITS, przenosił się do naszej części budynku, żeby poświęcić kilka godzin MicroSoftowi, po czym szedł się trochę przespać, a kiedy wracał o drugiej w nocy, zastawał mnie nadal siedzącego przy terminalu. Gdy pracownicy MITS zaczynali się schodzić, udawaliśmy się z Paulem na śniadanie w Denny’s, a potem wlokłem się do Portals, żeby przespać resztę dnia. Mniej więcej w tym czasie zainstalowaliśmy w salonie terminal, z którego łączyło się przez telefon z komputerem w budynku okręgu szkolnego. Korzystał z niego przeważnie Ric. Siadał i klepał kod BASIC-a do układu 6800. Na podłodze leżały porozrzucane kartki z naszym kodem do BASIC-a na 8080, służącym Ricowi za wzór. 

W mieszkaniu nigdy nie gotowaliśmy i jeśli nie liczyć słoika z marynowanymi nóżkami wieprzowymi, które Chris kupił w ramach żartu, w naszej lodówce hulał wiatr. Jadaliśmy na mieście, często w Furr’s Cafeteria, lokalu należącym do niewielkiej miejscowej sieci. Tam po raz pierwszy wziąłem na spróbowanie stek wołowy w cieście, po czym z przyzwyczajenia prawie zawsze zamawiałem to samo, ilekroć szliśmy do Furr’s. Pamiętam spore ilości meksykańskiego jedzenia, całe wiadra chile con queso i zakłady o to, kto zje piekielnie ostry sos z zielonej papryczki chili. 

Kod źródłowy
Bill Gates, Kod źródłowy. Moje początki, okładka książki, fot. materiały Wydawnictwa W.A.B., kup w Empiku

Kod źródłowy. Moje początki. Między marzeniami a rzeczywistością

Kiedy Paul wiosną wyjechał do Bostonu, zostawił mi swojego mocno już wysłużonego plymoutha. Dwa miesiące później poleciałem na zachód, a wóz zostawiłem po prostu tam, gdzie akurat stał, bo wiedziałem, że prędzej czy później zostanie odholowany na złomowisko. Pierwszego lata w Albuquerque Paul co miesiąc odkładał część pensji na zakup swojego pierwszego nowego auta, błękitnego chevroleta monza z 1975 roku. Mówił, że chciałby, żeby kiedyś było go stać na rolls-royce’a. Na razie musiał mu wystarczyć dwudrzwiowy hatchback. Niebieski monza został naszym nieoficjalnym autem firmowym, służył do przewożenia wydruków z budynku okręgu szkolnego, jeździliśmy nim na steki wołowe w cieście i krążyliśmy po niekończących się płaskich drogach na zachodzie oraz krętych przez góry Sandia za wschodzie. Samochód był lekki, miał silnik V8 i napęd na tylną oś, przez co trzeba było uważać, żeby nie zarzucało tyłu. Niedługo po tym, jak Paul kupił ten wóz, Chris i ja wybraliśmy się nim na przejażdżkę, trochę za szybko wszedłem w zakręt i wylądowałem przodem w ogrodzeniu z drutu kolczastego. To był bodaj jedyny raz, kiedy widziałem, że Paul jest bliski płaczu. Pokryłem koszt ponownego lakierowania, ale zawsze czułem się okropnie z powodu całego zajścia. Paul uwielbiał swojego monzę, którego odtąd nazywaliśmy „Śmiertelną Pułapką”. W niespełna rok po tamtym zdarzeniu zostałem aresztowany za przekroczenie prędkości za kierownicą Śmiertelnej Pułapki. Policjant nie docenił moich żarcików i posłał mnie za kratki na noc. Zadzwoniłem do Paula. Rano wpłacił kaucję – wykupił mnie za walające się na mojej komodzie banknoty jednodolarowe i jakieś drobne monety. 

Pewnego piątku Paul i ja podłączyliśmy się do grupy pracowników MITS, którzy wybierali się do szemranego baru przy Central Avenue. Nie wpuszczono mnie do środka, bo zgodnie z przepisami nie można było sprzedawać alkoholu osobom poniżej dwudziestego roku życia, ale barmani przymknęli oko, kiedy nasi koledzy z MITS wynieśli piwo na ustawione przed wejściem stoliki. Kultura „chodzenia na jednego” po pracy była dla mnie zupełnie nowym zjawiskiem. Dotąd naiwnie sądziłem, że wszystkie firmy są zarządzane w efektywny sposób, a wszyscy pracownicy mają motywację, uwielbiają swoje zajęcie i ogólnie zgodnie dążą do tego samego, co kierownictwo. Jakoś nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że mowa o organizacjach składających się z ludzi wraz z ich ludzkimi przywarami i dziwactwami. Tamten piątek – a po nim następne – rozwiał moje złudzenia. Procenty rozwiązywały języki i ułatwiały narzekanie. MITS to z jednej strony bijące serce błyskawicznie rozwijającej się branży, z drugiej – plątanina zagmatwanych inicjatyw, nieprzemyślanych strategii, nieustannie zmieniających się planów. Zdarzali się bardzo niezadowoleni klienci. Nawet pracownicy wyższego szczebla obarczali winą swojego szefa, Eda Robertsa, tylko że – jak mówili całkiem otwarcie – nikt nie miał odwagi zgłosić wątpliwości. 

Bill Gates w 2023 roku / fot. Łukasz Kobus / Unia Europejska, 2025 / CC BY 4.0

Kod źródłowy. Moje początki. Nauka biznesu od wojskowego

Ed był postawnym mężczyzną, wysokim i ciężkim, miał tubalny, grzmiący na całe biuro głos. Zarządzał firmą w stylu, który najprościej można by określić mianem „rozkazuj i kontroluj”. Przypuszczano, że wyniósł to podejście z wojska; pracował w siłach powietrznych, w laboratorium badania uzbrojenia, gdzie zajmował się laserami. Gdy się odzywał, oczekiwał, że będziesz słuchać. Onieśmielał swój personel i doskonale o tym wiedział. 

Ta siła woli, ale nie tylko ona, czyniła go kimś w rodzaju nałogowego przedsiębiorcy, człowieka potrafiącego nadawać otaczającemu go światu żądaną postać. Paul był pełen poważania wobec Eda, dokładnie tak, jak Ed się spodziewał. Natomiast ja traktowałem Eda prawie jak równego sobie; zawsze odnosiłem się w ten sposób do dorosłych, nawet na długo, zanim sam stałem się jednym z nich. Z początku Eda to chyba bawiło. Był urodzonym gawędziarzem, lubił rozwodzić się na rozmaite tematy. Słuchałem go, a potem mówiłem, jak ja to widzę. Wydawał się speszony moją energią i intensywnością, moim dążeniem do tego, by wszystko rozstrzygnąć tu i teraz, natychmiast. Świetnie nam się rozmawiało, wiele się od niego nauczyłem. Zarazem postrzegał Paula i mnie jak dwóch dzieciaków, którym wyświadcza przysługę; nawet tak się do mnie zwracał: „dzieciaku”. Miał trzydzieści kilka lat i piątkę dzieci, stworzył cieszący się dużą popularnością komputer, był prezesem znanej firmy o świetlanej przyszłości. „Dla Eda i MITS jesteśmy tylko drobnostką”, myślałem. Kiedy przez kilka miesięcy zwlekał z podpisaniem naszej umowy, poleciałem do Seattle, żeby tam zaczekać, aż w końcu to zrobi. Ed uznał to za niesubordynację. 

Gdy już mieliśmy umowy w ręku, byłem gotowy na wszystko. Jeździliśmy z Paulem Niebieską Gęsią, na łamach „Computer Notes”, gazetki MITS, publikowaliśmy teksty o softwarze, udzielaliśmy porad dla programistów i prowadziliśmy comiesięczny konkurs z nagrodami dla właścicieli altairów na najciekawszy kod. W firmie mającej umiarkowane pojęcie o oprogramowaniu byliśmy odmieńcami tryskającymi energią i sypiącymi pomysłami. Paul siedział nad klawiaturą do późnej nocy przy przenikliwych dźwiękach gitary Hendriksa, a ja byłem stale aktywny – obie te rzeczy jedynie pogłębiały wrażenie naszej odrębności. Paul lubił opowiadać historię o tym, jak to Ed zabronił pracownikom MITS oprowadzać gości po części budynku przeznaczonej dla działu oprogramowania. Pewnie dlatego, że byliśmy nieumyci i nieogoleni, jak doszedł do wniosku Paul. Pewnego razu Ed, wchodząc do naszego biura, o mało się nie potknął o mnie drzemiącego na podłodze. 

Kod źródłowy. Moje początki. Czas na targi

Kiedy nie spałem, nie kodowałem ani nie pisałem listu do kogoś potencjalnie zainteresowanego naszą działalnością, skupiałem się na kolejnym kroku: zatrudnianiu pracowników, zdobywaniu zleceń, docieraniu do nowych klientów. Chodziłem nakręcony i rozgadywałem się przed każdym, kto chciał słuchać. Na kolacji z Paulem i ludźmi z MITS potrafiłem nadawać przez godzinę, bujając się na krześle i popijając shirley temple. Roztaczałem wizje tego, w jaki sposób nasze oprogramowanie trafi do wszystkich produkowanych komputerów osobistych. Snułem rozważania o tym, dlaczego mikroprocesor Motorola 6800 jest lepszy niż MosTech 6502 albo czemu małe firmy będą chętniej kupowały sphere 1 niż altaira. Mój umysł domagał się ładu, porządkowania wszystkiego, co usłyszałem, każdej nowej informacji. Paplałem bez końca, a potem orientowałem się, że pozostali już zjedli, i wychodziłem z restauracji, nawet nie tknąwszy swojej porcji. „Może później skoczę do Denny’s – myślałem. – Albo może nie. Chyba da się przeżyć dzień bez jedzenia?” 

Przy piwie ludzie z MITS namawiali mnie, żebym przekonywał Eda do ich zdaniem potrzebnych firmie zmian. Mówili na przykład: „Ej, Bill, powiedz Edowi, że za dużo robimy i że musimy się na czymś skupić”. Albo: „Ej, Bill, powiedz Edowi, że ten jego pomysł na nowego altaira nadaje się do kosza”. Trochę dorosłem od czasów Lakeside, kiedy Paul przekonał się, jak niewiele trzeba, żeby nakłonić mnie do działania. Trochę, ale nie aż tak bardzo. 

We wrześniu MITS miał swoje stoisko na targach stanowych Nowego Meksyku. Dziwnie się czułem, stojąc tam z ponaddwudziestokilogramowym komputerem i czekając, aż ktoś odłoży watę cukrową i zechce wysłuchać pierwszej lekcji programowania w BASIC-u. Niemniej bylibyśmy pozytywnie nastawieni. Raz na jakiś czas ktoś się przy nas zatrzymywał, ale jak tylko zaczynaliśmy pokaz, komputer odmawiał posłuszeństwa. 

Zobacz również
Odkrycia Empiku 2024

Kod źródłowy. Moje początki. Mało pamięci, dużo presji

Altair był wyposażony w bardzo małą pamięć, zaledwie 256 bitów RAM-u – to jak prowadzić auto z bakiem wielkości puszki napoju gazowanego. To ograniczenie przyczyniło się do powstania kilkunastu niezależnych firm specjalizujących się w sprzedaży kart pamięci, które umieszczało się w obudowie komputera. 

Ed Roberts serdecznie ich nie cierpiał. Nazywał te firmy pasożytami żerującymi na jego produkcie. Problem polegał częściowo na tym, że na samym altairze MITS zarabiał stosunkowo niewiele. To zmuszało Eda do wymyślania urządzeń peryferyjnych i innych dodatków, które można było sprzedawać osobno – i z większym zyskiem. Na pierwszy ogień poszły karty pamięci. 

Tyle że te produkowane przez MITS miały mnóstwo wad, między innymi dlatego, że kupowano niedoskonałe kości pamięci. Stąd problemy z urządzeniem na targach stanowych i stąd liczne skargi nabywców altaira. Karty pamięci były gorącym tematem rozmów przy piwie. Nikt nie miał wątpliwości, że MITS powinien przestać je sprzedawać. „Powiedz o tym Edowi”. 

Napisałem program, który zdiagnozował problem będący wypadkową konstrukcji kart oraz tego, że niektóre układy pamięci zbyt szybko uwalniały ładunek elektryczny. Pokazałem wyniki Edowi i powiedziałem, żeby wstrzymał sprzedaż kart, dopóki nie naprawimy usterki. Odparł, że nie może. 

– Nie rozumiesz, że banki siedzą nam na karku! – wykrzyknął. Nie odpuściłem.
– Przestań sprzedawać karty! – wypaliłem. – Rozwiążemy ten problem, tylko musisz wstrzymać sprzedaż, dopóki tego nie zrobimy. Nie posłuchał. Nadal nimi handlował, a one nadal wracały, i to tak szybko, że obsługa klienta MITS nie nadążała z przyjmowaniem reklamacji i żądań wymiany sprzętu na nowy. Ed przeprosił za wadliwe karty na łamach „Computer Notes”. Napisał, że MITS dokłada starań, by obsługa klienta działała sprawniej. 

„Zostańcie z nami – poprosił. – Staramy się!!!” 

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony