Czytasz teraz
Pożywna porcja tolerancji – rozmawiamy z Kuchnią Konfliktu | Going. FOODIES
Polecamy

Pożywna porcja tolerancji – rozmawiamy z Kuchnią Konfliktu | Going. FOODIES

W bistro-sklepie Kuchnia Konfliktu, wbrew nazwie, konfliktom się zapobiega. Jak? Tworzone przez uchodźców i uchodźczynie miejsce nastawione jest przede wszystkim na dialog i tolerancję. I oczywiście pyszne jedzenie z całego świata. O działalności lokalu przy Wilczej opowiadają nam Jarmiła Rybicka i Khedi Alieva.

Gdy tradycyjny model pomocy charytatywnej nie wystarcza a rządowe programy integracji praktycznie nie istnieją, pałeczkę przejmują inicjatywy lokalne. Przykładem takiej jest Kuchnia Konfliktu z siedzibą na warszawskiej Wilczej, gdzie pyszne jedzenie z różnych stron świata staje się pretekstem do poruszenia trudnego tematu uchodźctwa. Bistro-sklep tworzony przez migrantów i migrantki to często pierwsze miejsce w obcym kraju, gdzie czują się w końcu bezpiecznie. To też często jeden z pierwszych przystanków na drodze do odzyskania poczucia podmiotowości.

Z założycielką Kuchni, socjolożką i aktywistką Jarmiłą Rybicką oraz pedagożką, uchodźczynią z Czeczenii, członkinią Rady Imigrantów i Imigrantek w Gdańsku Khedi Alievą rozmawiamy o tym, jak budować wspólnotę z pozoru małymi, ale znaczącymi krokami.

Kuchnia Konfliktu brzmi jak oksymoron – kojarzące się z bezpieczeństwem i rodzinnym ciepłem miejsce staje się jednocześnie polem konfrontacji z trudnym tematem, jakim jest wojna. Skąd taka nazwa? 

Jarmiła: Nazwa wywodzi się bezpośrednio z tego, że serwujemy dania z terenów objętych konfliktem, czyli przygotowywane przez osoby, które z powodu jakiegoś konfliktu, z powodu zagrożenia życia lub zdrowia, musiały opuścić swoje miejsce zamieszkania i szukać schronienia gdzie indziej. 

Nazwa miała być przewrotna i prowokować do myślenia – jest rok 2021, my żyjemy sobie często bardzo wygodnie, a na świecie nadal toczy się mnóstwo konfliktów zbrojnych. Kuchnia Konfliktu to również sposób na zwrócenie uwagi na to, że uchodźcy szukają schronienia także w naszym kraju. 

Dużo osób przychodzących do Was nie wie, co oznacza ta nazwa? Pytają Was o jej znaczenie?

Jarmiła: Tak. Czasami spotykamy się ze śmiesznymi komentarzami.

Jak to “kuchnia konfliktu”? Dlaczego “konfliktu” a nie “pokoju”?

Trochę śmiejemy się z tego, że tutaj u nas występuje szalona dynamika – ponieważ osoby związane z Kuchnią pochodzą z różnych kultur, mówimy w różnych językach, mamy różne poglądy, ten konflikt – pół żartem, pół serio – towarzyszy nam na co dzień. Chcemy go odczarować. 

Można powiedzieć, że Kuchnia Konfliktu to rodzaj lokalnego tygla kulturowego, w którym główną zasadą jest współpraca?

Khedi : Uchodźców na świecie jest obecnie ok. 60 mln. W Polsce jest ich ok. 6 tysięcy. Kuchnia Konfliktu zmienia świat obok siebie, ten najbliższy. Ta zmiana zaczyna się tu – w Warszawie – w postaci konkretnej pomocy. Miejsca lokalne, takie jak Kuchnia Konfliktu, dają poczucie bezpieczeństwa obu stronom. 

Jarmiła: Projekt nie powstał z myślą o tym, żeby pomagać uchodźcom, ale żeby robić rzeczy razem. Ten projekt też jest dla nas, odpowiada też na potrzeby Polaków.  

Uchodźcy w Polsce są bardzo mocno wykluczeni. Na przykład Sultan z Afganistanu mimo, że mieszkał w Polsce już 3 lata, to przede mną nie poznał żadnego Polaka/Polki. Kuchnia Konfliktu to projekt dla obu stron, który odchodząc od założenia działania charytatywnego, kieruje się w stronę tworzenia wspólnoty. 

Mówimy o wspólnocie, o szukaniu podobieństw. Ale istnieją też kulturowe różnice, które niekoniecznie trzeba niwelować, a po prostu zrozumieć.

Khedi: Tu chodzi o to, żeby nauczyć ludzi pracować. Kobieta muzułmańska, która cały czas funkcjonowała w patriarchalnym systemie myśli, że mężczyzna powinien pomagać, dawać pieniądze. A w Polsce tego nie ma. 

Tu ważna jest edukacja – wychowanie w polskim systemie. A nie dostanie proszku czy szamponu. Znam takich, którzy pracowali z Jarmiłą i już myślą o założeniu własnej działalności.

Jarmiła: Kuchnia Konfliktu jest przedsiębiorstwem społecznym, które ma dawać ludziom bezpieczną pracę by mogli odzyskać swoje poczucie podmiotowości i sprawczości

Tak naprawdę to nie są osoby, które potrzebują od nas nie wiadomo czego. Gdyby miały pewne możliwości, to spokojnie mogłyby sobie tutaj dobrze radzić. Mohamed współpracujący z Kuchnią założył swój własny NGO-s, Khedi jest prezeską fundacji uchodźczyń, Khavachce planuje teraz otworzyć swoje czeczeńskie bistro, Muzafar chce rozkręcać swoją markę z sumanakiem (karmelem z kiełków pszenicy, tadżyckim deserem – przy. red.) – każdy realizuje swoje projekty. Założeniem Kuchni Konfliktu nigdy nie było, żeby wszyscy migranci i migrantki zostali kucharzami. 

fot. Agata Kubis

Khedi: Nienawidzę, kiedy ktoś mówi, że jestem szwaczką, bo szyję, albo kucharką, bo gotuję. Ja tak naprawdę jestem naukowczynią. I to jest dla mnie ważne. W Kuchni nie ma lęku przed społecznością, który często towarzyszy uchodźcom. Tutaj ludzie przychodzą, rozmawiają o problemach. Tu panuje swobodna atmosfera, jest miejsce na rozmowę – i to jest bardzo ważne.

W naszej rozmowie powraca wątek zaradności. Często ludzie mają skłonności, nawet w dobrej wierze, do traktowania uchodźców “po charytatywnemu”, jako gorszych. Tu proszek, tu szampon – ale mimo wszystko to nie rozwiązuje problemu. Te dary nie rozwijają samodzielności.

Khedi: To jest kontrola i traktowanie w kategoriach gorszy-lepszy. 

Jarmiła: Ta pomoc doraźna czasem też jest potrzebna, bo niekiedy nie ma wyjścia. To też nie jest tak, że te osoby trzeba uczyć samodzielności. Gdy stworzy się dla nich odpowiednie warunki, one po prostu są samodzielne. Po prostu muszą mieć szansę.

Czy wydaje Wam się, że podtrzymywanie wizji bezradności leży w interesach niektórych organizacji? 

Khedi: Tak. 

Jarmiła: Nie wiedziałam Khedi, że tak myślisz. To przykre. 

Khedi: Przykre, ale ja widzę to tak: zobacz Jarmiła, ile osób przeszło przez Kuchnię Konfliktu?

Jarmiła: 40 czy 50 osób?

Khedi: Jeżeli nie więcej. Pytałam ludzi, co myślą o Kuchni – wszyscy chcą tu przyjść, porozmawiać. Dla nich to miejsce, gdzie dostają szacunek. 

Mieliśmy kiedyś spotkanie w Fundacji Batorego. Jedną uchodźczynię z Czeczeni kierowca z NGO-su zapytał, co ona tu właściwie robi, jakby nie miała tu być. Odpowiedziała, że ja ją zaprosiłam. Dla mnie to był przykład traktowania z góry. To jest tworzenie gett. 

Ja przede wszystkim myślę o tym, jak zapewnić tym ludziom bezpieczeństwo, żeby dać im możliwości rozwoju. Ty Jarmiła dajesz im pewność, żeby mogli pójść dalej. Ci ludzie dzięki temu łagodnie wchodzą w społeczność. 

Jak długo osoby pracują w Kuchni Konfliktu?

Jarmiła: Staramy się, żeby to był naturalny proces. Niektórzy pracowali u nas pół roku, czego przykładem jest Mohamed, który zaczął działać tworząc własną organizację i pierwszy oddział niezależnej telewizji na Azję Centralną. On wprost powiedział mi kiedyś, że po tym pół roku odzyskał stabilność. Ale są też osoby, które potrzebują u nas więcej czasu. Nie mamy tu żadnych ograniczeń, bo ten proces u każdego jest indywidualny.

Jako osoba urodzona w Polsce, staram się maksymalnie, w miarę możliwości, dzielić się moimi zasobami. Z większością pracowników, jeśli nie ze wszystkimi, utrzymujemy stały kontakt.

Ludzie, którzy przychodzą tu zjeść lub coś kupić, zaczynają sami temat uchodźstwa? Osoby pracujące w Kuchni Konfliktu trzeba do tych opowieści zachęcić, otworzyć, żeby podzieliły się swoją historią?

Jarmiła: To bardzo zależy od osoby. Są tacy, którzy chcą rozmawiać o swojej sytuacji. Trzeba pamiętać, że my tu normalnie pracujemy. To też nie jest tak, że jak tylko ktoś przyjdzie, od razu biegniemy “zabawiać” go historią. To albo się wydarza, albo nie.

Często rozmowa wychodzi naturalnie, kiedy klienci zagadują. Zazwyczaj zaczyna się od jedzenia, od pytań skąd pochodzi. Chęć musi być po obu stronach.

Współpracujecie z innymi organizacjami? 

Jarmiła: Staramy się wzajemnie wspierać. Jesteśmy maksymalnie otwarci. Chlebem i solą często wspiera nas w poszukiwaniach mieszkania do wynajęcia dla uchodźców i uchodźczyń w sensownych cenach. Stowarzyszenie Interwencji Prawnej też często nam pomaga. Khedi dopiero niedawno, po 7 latach, otrzymała decyzję o ochronie humanitarnej. 

Staramy się też jak najbardziej wychodzić poza tą ngo-sową bańkę – bo rozmawianie z przekonanymi jest fajne, ale gdy pracujemy z większymi firmami, to zawsze jest to przygoda. 

Historia Khedi jest dobrym przykładem tego, w jakiej niepewności można żyć latami. Są osoby, które dostają informację o deportacji pracując w Kuchni Konfliktu. Wiele lat czekają na decyzję. W tym czasie ich dzieci uczą się polskiego, który staje się ich pierwszym językiem, i nagle mają wracać do kraju, w którym mogą np. pójść do więzienia. 

Khedi: Nie wszyscy mają możliwość udowodnienia swojego statusu. 

Jarmiła: To, kto dostaje status uchodźcy, a kto nie jest też mocno politycznie uwarunkowane.

Czy Kuchnia Konfliktu spotkała się z wyrazami hejtu, negatywnymi reakcjami, agresywnymi komentarzami z powodu tego, czym się tu zajmujecie, jakie idee promujecie? 

Jarmiła: Tylko standardowe komentarze, że na pewno dostaję przelew od Angeli Merkel. Choć tak naprawdę uważam, że to nie jest pytanie do mnie, bo w polskich realiach jestem osobą uprzywilejowaną, wyglądam normatywnie. Najczęściej z przemocą i nienawiścią spotykają się osoby, z którymi pracuję, a nie ja. 

Zobacz również
Lado w Mieście 2024

Chociaż rzeczywiście wobec Kuchni pojawiały się setki hejterskich komentarzy, zazwyczaj w Internecie, chociaż zdarzały się też na żywo. Np. sugestie, że na kuchni robimy bomby, co bazowało na stereotypowym przeświadczeniu o związkach muzułmanów z terroryzmem. Te hejterskie drobne incydenty są jednak niczym w stosunku do ogromu wsparcia, jakie dostajemy. 

W Kuchni Konfliktu zasmakujecie różnych potraw z całego świata. Ankita serwowała dania z rodzinnych Indii, fot. Agata Kubis

Jak Ty, Khedi, nie chciałabyś być traktowana w tym obcym kraju? Jak się wobec Ciebie nie zachowywać? 

Jarmiła: Pamiętam, że ktoś kiedyś zerwał Ci hidżab, krzycząc. 

Khedi: Zdarzały się takie dyskryminacyjne incydenty, ale przyjmuję to jako “drobiazgi”, skupiając się na pozytywach. 

Jarmiła: Z mojego doświadczenia wynika, że cudzoziemcy często podkreślają te pozytywne aspekty, pomijając negatywne. Nie chcą mówić źle. 

Khedi: Nie mogę po jednym człowieku oceniać ludzi. Wiem, jaka istnieje dyskryminacja wśród samych Polaków – wystarczy wspomnieć środowiska LGBT czy strajki dot. aborcji. Tam toczy się walka, w której sama uczestniczę. Dla mnie to, że ja jestem muzułmanką, to nic w porównaniu z tym, jak walczy młodzież polska. Sama jestem feministką. 

Wracając do pytania – niech traktują jak chcą. Jestem taka, jaka jestem. Nigdy nie będziesz dla wszystkich “dobra”. Sama wiem, jaka jestem. Pracuję z tymi, z którymi mam wspólny cel – np. Kuchnią czy Funduszem Feministycznym. A takich ludzi, miejsc, inicjatyw jest dużo. Mam dużo znajomych Polaków, Polek – wszędzie, w całej Polsce! 

Gastronomia przez pandemię przez długi czas była zamknięta. Wiele lokali szukało jakiś alternatyw w czasie lockdownu. U Was powstał m.in. sklepik.

TURSHI od Sultana, czyli afgańskie pikle możecie złapać w sklepiku Kuchni Konfliktu / fot. K. Żuczek / źródło: Facebook Kuchni Konfliktu

Jarmiła: Sklepik powstał w wyniku pandemii i pomógł nam przeżyć. Poza stałą ekipą uchodźczo-emigrancką, mamy też teraz możliwość sprzedaży produktów od uchodźczyń i uchodźców, dostawczyń i dostawców. Chociaż głównie są to kobiety. Chcemy wspierać kobiety, które najczęściej wychowują samodzielnie dzieci a praca opiekuńcza uniemożliwia im podjęcie pracy na pełen etat. Jest to szansa także dla uchodźczyń z niepełnosprawnością. Dla nich to jedyny sposób na dorobienie jakiejś kasy, żeby móc związać koniec z końcem. Teraz mamy np. tadżyckie samsy, które przygotowuje Mauzuna, indyjskie samosy, które robi Janky, miodownik od Aminat, baklawę od ekipy z Syrii, sumanak, czyli karmel z kiełków pszenicy robiony tradycyjnie na Nowy Rok w Iranie  i Tadżykistanie. Dziewczyny robią pierożki, różne placki. Sultan przygotowuje turshi, czyli arabskie pikle i swoje domowe curry. Mamy też dużo wegańskich smakołyków, np. sery z nerkowca. Dzięki formie sklepiku mamy też dużo rękodzieła, czego przykładem są notesy i serwety z Łukowa. Ale to oczywiście nie wszystko!

Jakie trzeba spełniać warunki, żeby być u Was zatrudnionym? Jak wygląda proces zatrudniania nowych pracowników/pracownic w Kuchni? 

Jarmiła: Nie ma specjalnej procedury – można napisać, zagadać. Problemem jest to, że mnóstwo osób chciałoby z nami współpracować, a na ten moment mamy ograniczoną ilość miejsc, na co wpłynęła głównie pandemia. Jak tylko szukamy kogoś, dajemy znać. Obecnie staramy się zatrudniać osoby w bardzo trudnej sytuacji życiowej, które bardzo potrzebują tej pracy. Są to często osoby raczej słabo mówiące po polsku, starsze, albo z problemami zdrowotnymi. 

Jarmiła, czy po tych 5 latach działalności widzisz jakąś zmianę w odbiorze uchodźczyń i uchodźców w Polsce? Co nadal pozostaje głównym problemem, pewną granicą, której ludzie nadal nie są w stanie przejść? 

Jarmiła: Ten stosunek zdążył się już zmienić kilka razy, więc nie widzę jednego dominującego trendu. A jeśli się zmienił, to niestety nie na lepsze. Jednak jest to bardzo mocno zależne od tego, co dzieje się w mediach głównego nurtu, jaka jest główna narracja.

Jarmiła: Mowa nienawiści płynąca z mainstreamu bardzo szybko przekłada się na przestępstwa motywowane nienawiścią czy nieprzyjemne incydenty.

Były takie momenty w Kuchni, kiedy osoby tu pracujące zgłaszały, że boją się wracać same do domu. I z tego względu niektórzy nie chcieli kończyć zmian wieczorem, nawet o 20. To jest tak straszne i przykre, że nawet trudno mi o tym mówić.

Jarmiła: Najważniejszym problemem wciąż pozostaje brak systemowych rozwiązań, czyli brak jakiegokolwiek planu integracji uchodźców i uchodźczyń.

Osoby w ośrodkach uchodźczych nie mają takich możliwości ani kontaktów ze społeczeństwem, nie mogą pracować, ani podjąć nauki. Ciężko to nazwać “życiem w Polsce”. Nie ma więc kompleksowego systemu, który oferowałby wsparcie na wielu polach: prawnym, psychologicznym, nauki języka, rynku pracy. Jest tylko skromna zapomoga finansowa, która obejmuje jeden rok, ale nie starcza nawet na wynajęcie pokoju w Warszawie. Te osoby są pozostawione same sobie. To jest najbardziej palący problem, szczególnie, że sektor pozarządowy jest dodatkowo bardzo słabo dofinansowany. Khedi mówiła, że robimy świetną robotę, która prowadzi do konkretnej zmiany społecznej, ale nadal poruszamy się w mikroskali. To są piękne rzeczy, ale takich inicjatyw musi być dużo, dużo więcej. Nie można zapominać, że to co robimy jako Kuchnia Konfliktu, powinno robić państwo. 

fot. Agata Kubis

Na koniec chciałabym Cię zapytać o parę protipów z Twojego doświadczenia – jak wspierać migrantów i migrantki w życiu codziennym? Czego tym ludziom najbardziej potrzeba? Najwięcej problemów komunikacyjnych wynika na ogół z niezrozumienia i braku wiedzy. Wiele uprzedzeń wynosimy nie tylko z mediów, ale i domów rodzinnych, gdzie często pokutują różne stereotypy. 

Jarmiła: Trzeba pamiętać, że sami nie jesteśmy wolni od uprzedzeń. Zakładanie, że sami nigdy  nikogo nie dyskryminujemy jest niebezpieczne. Trzeba pamiętać, że systemowa, strukturalna przemoc jest w nas, bo to jest po prostu wszechobecne. Staram się ciągle mieć w sobie tę wrażliwość na własne pomyłki, które trzeba weryfikować. To jest kompas, którym się kieruję w mojej działalności.

Rozmówczynie:

Jarmiła Rybicka – socjolożka, aktywistka społeczna i założycielka Kuchni Konfliktu, bistro-sklepu tworzonego przez uchodźców_czynie, które daje kluczowe wsparcie w budowaniu poczucia bezpieczeństwa i stabilności oraz szansę podzielenia się osobistymi historiami i znakomitą kuchnią. Współpracowała m.in. z aktywistami z Białorusi, obrońcami praw człowieka w Hondurasie, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Plastic Soup Foundation w Amsterdamie. Na stałe współpracuje z Fundacją Ashoka w ramach Inkubatora Przedsiębiorczości Społecznej Cudzoziemców „Hello Entrepreneurship”.

Khedi Alieva – pedagożka, uchodźczyni z Czeczenii, członkini Rady Imigrantów i Imigrantek w Gdańsku. Uczestniczyła w tworzeniu i wdrażaniu Modelu Integracji Imigrantów w Gdańsku. Ekspertka w obszarze integracji i dialogu międzykulturowego. Fundatorka i prezeska Fundacji Kobiety Wędrowne – wspólnej inicjatywy kobiet z doświadczeniem przymusowej migracji i kobiet z Polski. Animatorka społeczna,
twórczyni Domu Międzykulturowego w Gdańsku – innowacyjnego projektu samopomocowego w obszarze integracji uchodźców i uchodźczyń. Współautorka i realizatorka badań oraz programów edukacyjnych i integracyjnych.

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony