Czytasz
Muzyka, która dotyka: Maciej Blatkiewicz (Maciej je)

Muzyka, która dotyka: Maciej Blatkiewicz (Maciej je)

Maciej je

Aktorki, pisarze, reżyserzy, naukowczynie… W naszym muzycznym cyklu rozmawiamy z tymi wszystkimi, którzy na co dzień nie zajmują się światem dźwięków, ale mają na jego temat coś do powiedzenia. Tym razem rekomendacje dotyczące postaci, płyt i utworów podrzucił nam Maciej Blatkiewicz, czyli Maciej je.

Czy o tak cenionych i rozpoznawalnych postaciach ze świata internetu da się napisać coś, co nie jest powszechnie znanym faktem? Owszem! Zanim Maciej Blatkiewicz stworzył jedzeniowe uniwersum o nazwie Maciej je, z powodzeniem działał w podówczas prężnie rozwijającej się blogosferze rapowej. Jeśli teraz jesteście zdziwieni, to po lekturze tego tekstu nie będziecie mieć wątpliwości, że w tym przypadku tego gościa fraza rymy, bity, życie nie jest przesadą.

Utwór, który zawsze poprawia mi humor:

Dinal – Bułki z szynką. W ogóle Dinal poprawia mi humor.

Wykonawca, którego niedawno odkryłem i mogę polecić z czystym sercem:

To fatalne pytanie dla mnie, bo w ostatnich latach słucham bardzo mało nowych rzeczy i bardzo mało odkrywam.

Wykonawca, który różni się stylistycznie od mojego ulubionego gatunku, ale nadal chętnie go słucham:

Willie Nelson. W trakcie roadtripów po USA wchodzi najlepiej.

Artysta, którego kiedyś spotkałem na żywo:

Szczerze? Mieszkając w Warszawie, ciągle się na kogoś trafia. A to na Nocnym Markecie mignął mi Pezet, a to na żoliborskich bajglach widziałem Włodiego, by kawałek dalej kątem oka zobaczyć, jak Ment sączy kawkę. Czasem się śmieję, że każde wyjście z domu do centrum czy gdzieś poza osiedle, na którym mieszkam, oznacza spotkanie kogoś mniej lub bardziej popularnego. Jest w tym może trochę przesady, ale zdarza mi się to naprawdę często.

Płyta, która nie ma żadnego słabego momentu:

Najpierw chciałem napisać Muzyka Poważna Pezeta z Noonem, ale jednak za każdym razem skipuję A mieliśmy być poważni. Zatem może My Beautiful Dark Twisted Fantasy Kanye Westa?

Płyta, która z czasem przestała mi się podobać:

Połowa polskiego rapu po latach, zwłaszcza patrząc na treść. Czasem mam ciary zażenowania, jak czegoś słucham po dekadzie.

Najbardziej nieoczywiste miejsce, w którym byłem na koncercie:

Jakaś opuszczona mieścina w Teksasie, której nazwy nie pamiętam. Zajeżdżamy, a tam facet z gitarą gra country do mocno kameralnej publiki pod gołym niebem. Pod kątem muzycznym nie zapamiętałem nic, ale klimat niepodrabialny. Był to artysta z tych zagadujących, a że widownia nie była duża, to zagadał i nas klasycznym Where are you from? Odpowiedź Polska bardzo często wzbudza w tamtych rejonach zainteresowanie, tym razem wprawdzie nikt nie wspominał Wałęsy ani Kościuszki, ale oczywiście wśród zebranych kogoś krewny miał męża, żonę czy dziadka z naszego kraju. Atmosfera była na tyle sympatyczna, że wkrótce dowiedzieliśmy się, na kogo powinniśmy głosować w USA, gdybyśmy mogli, no i gdzie zjeść najlepsze burgery w Teksasie (ponoć w Whataburger, ale jak coś ja się z tym nie zgadzam).

Sprawdź też
Paweł Fabjański

Najbardziej emocjonujący moment na koncercie, którego byłem świadkiem:

Dawno nie byłem na żadnym koncercie, więc wygrzebuje z głowy jakieś bardzo stare wspomnienia. Gorzowski Magnat (pojawi się jeszcze w moich odpowiedziach) i koncert Afro Kolektywu, podczas którego Afrojax rapował dla może siedmiu osób. Nie wiem, czy było to najbardziej emocjonujące, ale na pewno najdziwniejsze.

Koncert, na który najbardziej chciałbym pójść:

Nie byłem nigdy na koncercie wielkiej, światowej gwiazdy – ale takiej naprawdę globalnej jak Jay-Z czy Eminem, która jest na scenie więcej niż kilka lat i stworzyła wiele ponadczasowych utworów. Byłem ze dwa razy na koncercie Macklemore’a, ale to przecież nie ten level. Chciałbym zobaczyć kiedyś takie duże show, tak po prostu.

Koncert, który chciałbym przeżyć jeszcze raz:

Smarki Smark w gorzowskim Magnacie za czasów, gdy był już legendą podziemia. Jedyny koncert, na którym byłem, gdzie artysta mógłby nie rapować, bo cała publika wykrzykiwał dosłownie KAŻDY wers.

Koncert, podczas którego zdarzyło się coś zupełnie nieprawdopodobnego:

Nie kojarzę za bardzo jakichś naprawdę nieprawdopodobnych momentów, więc przytoczę koncertową historię, która jakoś utkwiła mi w pamięci i do dziś po części smuci, a po części jednak zaskakuje. Znowu gorzowski Magnat, tym razem koncert tercetu W.E.N.A. i Rasmentalism. Miał on ogromne opóźnienie, takie już naprawdę niesmaczne, jakieś dwie czy trzy godziny. Sam występ jednak wynagrodził, choć pamiętam bardzo dziwną sytuację przy wykonywaniu numeru Na zewnątrz. Na płycie gościnnie udzielał się w nim Smarki Smark, obecny na tym koncercie, jego jest ostatnia zwrotka. Może to tylko podkręcone wspomnienie, ale dziś pamiętam to tak, jakby Wudoe, Ras i Ment liczyli, wierzyli, a może byli nawet dogadani ze Smarkiem, że wykona swoją zwrotkę, nagle pojawiając się na scenie. Bit dudnił bardzo długo, było skandowane Smarki Smark, a chłopaki z sekundy na sekundę wyglądali na coraz bardziej zmieszanych, aż w końcu przerwali i polecieli z kolejnym numerem.

Copyright © Going. 2021 • Wszelkie prawa zastrzeżone