Monica Isakstuen: Chciałabym, żeby moje dzieci pozwalały sobie na wściekłość [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
– Wiesz, cały mój strach i wszystkie wątpliwości na temat macierzyństwa są tak naprawdę wielkim darem dla mnie jako autorki. Myślę, że zadawanie sobie wszystkich tych pytań przez cały czas jest naprawdę konieczne, jeśli chcesz pisać. Stale pamiętam jednak, że dla prawdziwej osoby w prawdziwym życiu może to być dość wyczerpujące – Monika Isakstuen.
Norweska pisarka Monica Isakstuen pojawiła się w Polsce za sprawą książki Bądź dobra dla zwierząt. To jedna z niewielu dostępnych na rynku pozycji literackich, która adresuje skomplikowany splot emocji, jaki wiąże się z łączoną opieką rodzicielską. Autorka opowiedziała mi o postaci Karen, która jest mamą na pół etatu i swojej osobistej podróży, związanej z macierzyństwem.
Monica Isakstuen, Bądź dobra dla zwierząt, tł. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Czarne, KUP W EMPIKU
Jagoda Gawliczek: Wiem, że książka wynika z Twoich prywatnych doświadczeń. Czy zatem była dla Ciebie jakąś formą terapii czy badania?
Monica Isakstuen: Można tak powiedzieć. Czułam, że nie mogę znaleźć żadnego wsparcia w książkach, a na pewnym etapie życia bardzo tego potrzebowałam. Zaczęłam więc pisać z powodu natłoku myśli, które chciałam w ten sposób uporządkować. Jednocześnie pomyślałam: przecież nie muszę myśleć o tym, co robię, jako książce. Nikt nie musi tego kiedykolwiek czytać. Będę mogła wyjąć niektóre części czy coś edytować. Koniec końców nigdy do tego nie doszło, niczego nie usunęłam. W pewnym sensie jest to więc bardzo naga i szczera książka.
Towarzyszył Ci niepokój w związku z jej publikacją?
Byłam mocno zestresowana. Przede wszystkim jednak miałam poczucie – i nadal tak myślę – że wiele się z tej książki nauczyłam i to nie tylko jako pisarka. Uświadomiłam sobie, że wcale nie jestem wyjątkowa. Wiele osób – głównie kobiety, ale też mężczyźni – mówiło mi Jestem Karen. Chociaż wiele osób żyje w ten właśnie sposób, czyli dzieląc się opieką nad dzieckiem, to wcale nie oznacza, że jest to jakkolwiek łatwiejsze. Gdy wiele lat temu podzieliliśmy się z byłym partnerem opieką nad małym synkiem, inni ludzie też już to robili. Funkcjonowało jednak pewne tabu. Rozmowy z przyjaciółmi na ten temat były okej, ale publiczne wypowiedzi już niekoniecznie.
Czy temat wstydu jest dla Ciebie ważny jako autorki?
Piszę też teksty dla teatru, by tam badać człowieka rozdartego pomiędzy naturą i kulturą – co powinniśmy zrobić, co robimy i co czujemy. W pewnym sensie chciałam dać mojej Karen głos. Wiesz, ona zachowuje się w porządku. Podpisuje dokumenty i nie krzyczy na ojca dziecka. Może nie jest idealna jako matka, ale jako partnerka robi wszystko jak trzeba.
Myślę, że powieść jest dobrym narzędziem do wyrażania takich rzeczy. Eseje i opracowania naukowe są bardziej oficjalne, a Twoja książka jest intymna, prywatna.
Paradoksalnie wielu moich czytelników powiedziało, że ta powieść ma sobie coś z eseju! Wszystko dlatego, że studiuję temat macierzyństwa z różnych perspektyw. To była dla mnie pierwsza książka, w której zastosowałam taką metodę. Spisywałam własne myśli (także te bardzo wstydliwe), lęki czy po prostu pomysły wokół danego tematu.
W tle powieści pobrzmiewa też konflikt między tradycyjnymi wartościami a nowoczesnym podejściem.
Monica Isakstuen: Zostałam wychowana dosyć tradycyjnie i to zostało we mnie zaprogramowane. Jestem wobec siebie bardzo surowa. Moje pisanie polega w dużej mierze na próbie uwolnienia się od różnych schematów myślenia i odczuwania. Potrzebuję konfliktów, by móc napędzać nimi powieści, więc jest to dla mnie formą daru. Potrzebuję tradycji, agresji, wzorów i systemów. Karen ma do rozdysponowania bardzo dużo wolności. Co drugi tydzień nie musi być matką. Nie musi myśleć o swoim dziecku. Może żyć, jak jej się podoba, ale ona wcale nie chce tej wolności.
Czujesz, że część emocji, jakie odczuwa Karen w tej sytuacji, jest związane z presją społeczną wokół macierzyństwa?
Myślę, że uczucia Karen wyrażone w tej książce pochodzą od niej samej. Jednocześnie ona walczy z wieloma uczuciami, które powinna mieć. To znaczy powinna poczuć ulgę, bo teraz może co drugi tydzień wracać do swojego wcześniejszego życia albo uwolnić się od poczucia odpowiedzialności za dziecko. Mam teraz dwie córki i mieszkam z ich ojcem, a mój syn z poprzedniego małżeństwa przebywa u nas w domu co drugi tydzień. Nie czuję się za niego mniej odpowiedzialna. Okej, może nie muszę się martwić jego pracą domową czy tym, czy danego dnia dotrze na trening piłkarski, ale wiesz, ja cały czas czuję się jego matką. Kiedy pisałem tę książkę, on był znacznie mniejszy i chciałem wejść naprawdę głęboko w sytuację Karen. Zbadać, kiedy i gdzie czuję się jak ona. Jaki wpływ ma to dzielenie się na moje dziecko i co to robi ze mną? Czy w ogóle jest możliwe, żeby wyłączać się co drugi tydzień? Przypuszczam, że dla wielu osób bycie rodzicem w ten sposób nigdy nie będzie naturalne.
W książce jest jeszcze jedna kobieta, czyli matka samej Karen.
Ona jest dla mnie symbolem tradycji. We wszystkich moich książkach i tekstach bardzo istotne jest spojrzenie otaczającego cię świata. Moi bohaterowie czują tę presję. Tę rolę pełni matka Karen, jej siostra oraz niektóre koleżanki. Ktoś mówi jej, że powinna inaczej umiejscowić pokój dla dziecka w domu, żeby go ciągle nie mijać i nie przypominać sobie w kółko o jego nieobecności. Jako matka otrzymujesz te wszystkie rady nawet jeśli o to nie prosisz. One będą pomocne w 5% przypadków. Większość czasu nie będą.
5%? Dobrze usłyszałam?
Tak, a może nawet mniej. Może 2%. Wiesz, cały mój strach i wszystkie wątpliwości na temat macierzyństwa są tak naprawdę wielkim darem dla mnie jako autorki. Myślę, że zadawanie sobie wszystkich tych pytań przez cały czas jest naprawdę konieczne, jeśli chcesz pisać. Stale pamiętam jednak, że dla prawdziwej osoby w prawdziwym życiu może to być dość wyczerpujące. Na samym początku zapytałaś mnie, czy napisanie tej książki było dla mnie pomocne. Myślę, że pomogło mi zajęcie się tymi pytaniami, ale to nie jest tak, że to daje mi rozwiązanie problemu.
Wiem, że w przeszłości byłaś też poetką. Na ile ten format badania zaczął się już na etapie pisania wierszy?
Moje pisanie w ogóle jest protestem przeciwko pewnemu językowi, którego używamy. Dla przykładu: gdy jesteś w trakcie rozwodu, idziesz do poradni, a przynajmniej tak jest w Norwegii. Spotyka Cię tam profesjonalny język, który tłumi uczucia, które masz w środku. Używasz zimnych, pragmatycznych słów o sprawach, które są naprawdę trudne. Możesz doświadczyć tego samego, kiedy tracisz pracę czy kogoś z rodziny, kiedy idziesz do szpitala, rozmawiasz z lekarzami lub pracujesz z traumą. Ten język jest oczywiście po to, żeby pomagać ludziom i dawać im rady. Czasami może się jednak wydawać, że to jest coś naprawdę dalekiego od języka, który drzemie wewnątrz nas. Moje pisanie w pewnym sensie jest próbą krzyku. Profesjonalny język na temat opieki współdzielonej nie pozwala Ci wyrażać emocji. Możesz tylko powiedzieć: okej, oczywiście, że podpiszę ten papier. A przecież od całego tego żalu można eksplodować. Nie będę mogła widywać się z dzieckiem tak często, jak bym chciała. W urzędowym języku nie ma miejsca na prawdziwych ludzi.
Czy twoje podejście do języka wpływa na twoją komunikację w ramach relacji z dziećmi lub partnerem?
To dobre pytanie. Mój mąż i dzieci są już do mnie przyzwyczajeni. Nie jestem sarkastyczna, to zbyt mocne słowo, ale używam humoru. Wiele z tradycyjnych wyrażeń, które znajduję w języku norweskim, opiera się na stereotypach i uważam je za komiczne. Zdarza mi się zaskakiwać ludzi, bo mówię rzeczy, które są bardzo bezpośrednie. Nie zawsze mam czas na myślenie zanim wypuszczę coś z ust. Myśląc dalej nad tą komunikacją, na pewno próbuję rozmawiać z dziećmi o uczuciach. Moja kolejna książka po Bądź dobra dla zwierząt dotyczy złości na dzieci. Posiadanie trójki małych dzieci było dla mnie bardzo przytłaczające. Jednocześnie myślę, że złość jest czymś ekscytującym. Bardzo trudno o tym mówić. Chciałabym, żeby moje dzieci pozwalały sobie na wściekłość i żeby wiedziały, że ja też potrafię się złościć. A przede wszystkim, żeby rozumiały, skąd się biorą te emocje.
Przyznaję, że czytanie o wściekłych matkach pomaga mi zrozumieć źródła takich emocji, obecne w mojej własnej rodzinie. Mam poczucie, że jest to temat, który nie był mocno eksplorowany w literaturze i zaczął szerzej wybrzmiewać dopiero od stosunkowo niedawna.
W Bądź miła nie ma praktycznie gniewu, bo Karen nie nie jest w stanie skierować złości w żadną stronę. W mojej kolejnej książce bohaterka wścieka się na własną rodzinę i dzieci. Kiedy to opublikowano, byłam jeszcze bardziej zestresowana, bo to już naprawdę jest wielkie tabu. Kobiecy gniew to coś, czego boimy się najbardziej. Albo inaczej: nie jesteśmy do niego w ogóle przyzwyczajeni. I rzeczywiście, obecnie wychodzi na ten temat coraz więcej książek, na przykład Czas porzucenia Eleny Ferrante.
Jaki jest odbiór Twoich książek w Norwegii?
Monica Isakstuen: Zaskakująco dobry. Książka, która ukazała się po polsku, była jednak większym sukcesem niż pozostałe. Zdobyła najważniejszą norweską nagrodę literacką i to moja najlepiej sprzedająca się powieść. Dość łatwo było nazwać ją ważną powieścią. Mam też poczucie, że to nie jest niebezpieczna książka, w przeciwieństwie do tej następnej. Ta z kolei spotkała się wprawdzie ze świetnymi recenzjami, ale ludzie uznali ją za nieprzyjemną. Ciężko było też udzielać wywiadów na jej temat i opowiadać o wściekłości na własne dzieci. Byłam tym wszystkim wyczerpana i często odmawiałam rozmów. Plus, no nie oszukujmy się, to nie jest dobra książka na prezenty świąteczne.
Halo, co próbujesz mi powiedzieć tym prezentem?!
Tak, dokładnie.
Kiedy rozmawiałam z Linn Strømsborg, powiedziała mi coś podobnego o Nigdy, nigdy, nigdy i Kurwa, kurwa, kurwa. Zastanawiała się, czy chce być twarzą własnych książek i tematów, których dotykają: bezdzietności i wściekłości.
Linn i ja dużo o tym rozmawialiśmy. Podróżowałyśmy razem do Japonii. To było całkiem zabawne, ponieważ obie pojechałyśmy tam z naszymi książkami o gniewie. I to do Japonii, w której tak cieżko jest z okazywaniem złości! Dostali tylko próbki tłumaczenia i bardzo im się podobały. Myślę, że te książki pozwoliły im spojrzeć na coś, co nie jest w żaden sposób kulturowo dozwolone. To kolejna sytuacja w rodzaju: okej, nie jestem jedyna.
Linn Stromsborg: Brak dzieci nie musi oznaczać towarzystwa 12 kotów. Wystarczą 2 [WYWIAD]
Wyobrażam sobie, że jest w tym coś niezwykłego, że Twoje bardzo osobiste książki przemawiają do ludzi na całym świecie.
Monica Isakstuen: To prawdopodobnie banalna myśl, ale macierzyństwo w wielu krajach jest takie samo. Oczywiście, wiele zależy od kultury i to ona mówi nam, co jest dozwolone, a co normalne. Myślę jednak, że samo sedno macierzyństwa opiera się na instynkcie i to jest coś totalnie uniwersalnego.
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.