Afrykańskie calypso, sielskie gitary i mroczne syntezatory, czyli playlista prosto z horroru
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE
Upiorne kołysanki, jamajska muzyka ludowa czy metaliczne odgłosy chłodnych syntezatorów – budować nastrój napięcia, grozy lub wręcz groteski można na różne sposoby. Redakcja Going. zabiera Was w dźwiękową podróż po horrorach – sprawdźcie naszą playlistę na Halloween.
Nie zawsze oczywiste, często zaskakujące, miejscami wręcz stojące w sprzeczności z fabułą filmu, utwory z horrorów potrafią idealnie dopełnić kinowy obraz. Bez odpowiednio dobranej ścieżki dźwiękowej wiele produkcji utraciłoby swój wyjątkowy klimat. Przed Wami wyselekcjonowane przez redakcję Going. przykłady muzyki, która wprowadzi Was w halloweenowy nastrój…
Suspiria | muzyka: Goblin
Suspiria to klasyk giallo – nurtu włoskich filmów grozy z lat 70. i 80., których cechą charakterystyczną była brutalna i krwawa przemoc połączona z klimatem tajemniczości i niezamierzonym kiczem. Bohaterką filmu Argento jest tancerka, która dołącza do prestiżowej Tanz Akademie w Niemczech. Groza nie każe na siebie długo czekać – szkołą wstrząsa fala brutalnych morderstw. Im głębiej Suzy Bannion zanurza się w tajemnice instytucji, tym bardziej gęstnieje ścieżka dźwiękowa, po mistrzowsku prowadząc do wielkiego finału i zdemaskowania najmroczniejszego z sekretów.
Żeby opisać czym jest muzyka w Suspirii, użyjemy metafory. Wyobraź sobie, że otwierasz zakurzoną pozytywkę. W powietrzu krążą delikatne, kołysankowe dźwięki. Po chwili jednak w nostalgiczną idyllę wkrada się niepokój. Zaczyna otaczać Cię gęstniejąca warstwa szeptów. Jest już za późno na ucieczkę – muzyka zespołu Goblin wsiąka głęboko w podświadomość. Soundtrack działa świetnie jako tło filmowych zmagań, ale jest skuteczny również bez oparcia w obrazie. Monumentalne brzmienia mieszają się się subtelnymi tonami, wywołując kaskady sprzecznych emocji i kwestionując przyzwyczajenia. Nie możemy już schować się w bezpiecznym świecie dziecięcych melodyjek. Lada moment nieprzychylna siła wciągnie nas głęboko w swoje mordercze podziemia. [JG]
Sok z Żuka | Harry Belafonte – Banana Boat Song (Day-o)
Sok z Żuka, sok z Żuka, sok z Żuka – wypowiedziane głośno trzy razy demoniczne imię, przywoływało rozrywkowego upiora, bioenergoezgorcystę, lubującego się w potrawach z karaluchów i ekstrawaganckich garniturach. Beetlejuice (z ang. beetle – żuk, juice – sok) w pełnym fikuśnych dekoracji i groteskowych efektów specjalnych filmie Tima Burtona z 1998 roku, to obdarzony wyjątkowym poczuciem humoru przybysz z zaświatów, który zjawia się na wezwanie młodego małżeństwa. Niedawno zmieniwszy swój status na duchy, Adam i Barbara pragną odzyskać swój dom, do którego po ich śmierci wprowadziła się rodzina Deitzów. Doskonały Michael Keaton w roli tytułowego Beetlejuice, opracowuje szereg makabrycznych trików, które mają za zadanie wypędzić nowych mieszkańców posiadłości. W międzyczasie zaprzyjaźnia się z zafascynowaną gotykiem, w stylówie rodem z hiszpańskiego pogrzebu nastolatką Lydią (w tej roli cudowna Winona Ryder).
Do ikonicznych scen z Żukosoczka należy uroczysta kolacja wyprawiana przez Delię Deitz. Wypełnione typową, niezrozumiałą sztuką nowobogackich wnętrze, zmienia się w miejsce tragikomicznej kaźni. Przy dźwiękach tradycyjnej jamajskiej piosenki Harry’ego Belafonte’a Banana Boat Song (Day-o), Delia wraz ze swoimi snobistycznymi gośćmi i skonfundowanym mężem, odprawia najlepszy playback show jaki kiedykolwiek zobaczycie! No i do tego ta choreografia! (Mocarne krewetki zasługują na specjalne wyróżnienie). Wydany w 1956 roku utwór klasyfikuje się jako przykład tzw. calypso (od nimfy Kalypso), czyli afrykańskiej muzyki ludowej, której zawdzięczamy powstanie takich gatunków jak znanego Wam dobrze ska oraz soca, czyli calypso z indyjskimi wpływami. Dlaczego piosenka znalazła się w filmie Burtona? Bo mogła!
To sekret Beetlejuice. Nikt nie bał się czerpać motywów z najbardziej odległych miejsc! – konkluduje wybór scenarzysta Larry Wilson [MS]
Dziecko Rosemary | Krzysztof Komeda – Sleep Safe and Warm
Skomponowany przez Krzysztofa Komedę utwór jest motywem przewodnim przejmującego horroru Romana Polańskiego Dziecko Rosemary. Najstraszniejsza kołysanka świata pojawia się w filmowym klasyku wielokrotnie i stała się jednym z najważniejszych muzycznych motywów w historii kinematografii. Świadczyć o tym może chociażby ilość nowych aranżacji, za które zabierali się artyści tacy jak Magda Umer, Emmanuele Seigner czy Tomasz Stańko. W produkcji Polańskiego kołysankę odśpiewuje główna bohaterka – Mia Farrow, która wydała na świat dziecko diabła. Ostatnia scena filmu dosłownie wbija w fotel, ciało oblewają zimne poty, a wybrzmiewająca w pewnym momencie kołysanka pozostaje z nami na długie godziny, (o ile nie dni) po seansie. Przyznaję, że oglądałem ten film trzykrotnie, głównie ze względu na Sleep Safe and Warm – tak brzmi oryginalny, angielski tytuł tego utworu. Jeśli jeszcze nie Dziecka Rosemary oglądaliście, zróbcie to przynajmniej dla soundtracku! [IK]
Coś | muzyka: Ennio Morricone
Aż ciężko uwierzyć, że ten wybitny horrorowy klasyk, który piastuje czołowe pozycje na przeróżnych listach wszechczasów, spotkał się początkowo z fatalnym przyjęciem zarówno wśród publiczności, jak i krytyków. Można by nawet powiedzieć, że jest to film, który załamał świetnie zapowiadającą się karierę Johna Carpentera. Jak to się stało? Pełen grozy, imponujących efektów specjalnych, z niezapomnianą ścieżką dźwiękową od Ennio Morricone horror posiadał – zdawałoby się – wszystkie cechy skazanego na sukces dzieła. Niektórzy przyczyny pierwotnego niepowodzenia doszukiwali się w premierze filmu Spielberga – a dokładniej E.T. – która miała miejsce zaledwie dwa tygodnie przed wejściem Coś na ekrany kin. Ta ciepła, familijna historia miała mieć znaczący wpływ na wyobraźnię i oczekiwania widzów, co mogło spowodować niechęć w kierunku, będącej jej przeciwieństwem, przeraźliwej opowieści o niezidentyfikowanym bycie z filmu Carpentera.
Fakt zatrudnienia Ennio Morricone do skomponowania ścieżki dźwiękowej filmu mógł wydawać się wówczas dość zaskakujący. Wszak Carpenter z powodzeniem łączył już wcześniej rolę kompozytora i reżysera. Co więcej, kojarzony ze spaghetti-westernami Włoch nie był wcale takim oczywistym wyborem. Wprawdzie Morricone był już wtedy uznanym twórcą, jednak brzmienie, z jakim był kojarzony nijak miało się do klimatu filmu. Jak się jednak okazało, obawy były nieuzasadnione. Chłodne, syntezatorowe dźwięki z motywu przewodniego świetnie wpasowują się w pełną napięć i wiszącej w powietrzu zagłady fabułę Coś. Pulsujący rytm uwypukla poczucie grozy i czyhającego na każdym kroku niebezpieczeństwa. Ciężko wyobrazić sobie lepszy muzyczny akompaniament do tej kultowej już historii o naukowcach uwięzionych w odległej od cywilizacji stacji badawczej. [PW]
Cannibal Holocaust | muzyka: Riz Ortolani
Sielskie dźwięki to tylko preludium do krwawej kaźni, jaką serwuje nam w swoim kontrowersyjnym filmie Ruggero Deodato. Nakręcony w 1980 roku włoski horror pt. Cannibal Holocaust zaliczany jest do gatunku tzw. gore, czyli horrorów, w których główny nacisk położony jest na drastyczną, często wręcz karykaturalną, ocierającą się o farsę przemoc. Tytuł tłumaczony u nas dość literalnie jako Nadzy i rozszarpani właściwie oddaje całą fabułę filmu w esencji. Zakazany ze względu na swoją brutalność w kilkunastu krajach, w tym w rodzimych Włoszech, dziś ma status kultowego. Owiany tajemnicą, trashowy horror często podejrzewany był o bycie tzw. snuff movie, czyli filmem będącym prawdziwą rejestracją barbarzyńskich czynów. Mało subtelny, często zwyczajnie zabawny w swojej naiwności obraz trudno uznać za jakąkolwiek realną dokumentację.
Dysonans poznawczy kreuje wyjątkowo spokojna, sielska wręcz ścieżka dźwiękowa autorstwa Riza Ortolaniego. Gdybyśmy mieli usłyszeć ją bez towarzystwa obrazów Deodato, moglibyśmy uznać, że to soundtrack do Wożąc Panią Daisy lub innego obrazu spod znaku cottagecore. Słuchając Ortolaniego zamiast wbitych na pal postaci, wyobraźmy sobie skaczące po łąkach, beztroskie pary w kwiecistych wiankach – prawda, że to nie takie trudne? A jednak reżyser szybko zbija nas z pantałyku, zapraszając tym bukolicznym instrumentarium do okrutnej, pełnej kanibali amazońskiej dżungli. [MS]
Coś za mną chodzi | muzyka: Disasterpeace
Coś za mną chodzi Davida Roberta Mitchella to przełomowy dla współczesnego kina grozy film, który jeszcze przed premierą ogłoszono jednym z najlepszych amerykańskich horrorów naszych czasów. To historia nastoletniej Jay, która po odbyciu stosunku z przystojnym Hugh zostaje prześladowana przez tajemniczą siłę. Okazuje się, że chłopak przekazał jej klątwę, a za dziewczyną zaczynają podążać upiorne postaci. Film jest popisem umiejętności Mitchella, który doskonale rozumie konwencję horroru i wie, jak przestraszyć widza, przy pomocy długich ujęć trzymając go w napięciu i oczekiwaniu.
Poczucie grozy i klimat filmu to również zasługa muzyki stworzonej przez Richa Vreelanda znanego jako Disasterpeace. Kompozytor zasłynął jako twórca chiptune’owych soundtracków gier komputerowych, między innymi do platformowo-logicznej gry Fez. Co ciekawe, przed stworzeniem muzyki do filmu, Vreeland nie oglądał zbyt wiele horrorów i nie miał wiedzy na temat tego gatunku. Jak przyznaje, znał motyw z Psychozy i słuchał trochę zespołu Goblin (twórcy soundtracku do Suspirii Dario Argento), ale do tego projektu podszedł z celowo ignoranckim stosunkiem do jakichkolwiek reguł czy schematów gatunku. Na stworzenie muzyki do Coś za mną chodzi miał tylko trzy tygodnie. Kompozytor otrzymał zmontowany film z tymczasowy soundtrackiem i muzycznymi odniesianiami – znalazły się tam utwory Vreelanda z Fez, muzyka Pendereckiego, Johna Cage i Johna Carpentera. Disasterpeace poszedł w ślady tego ostatniego i stworzył pełen przepychu soundtrack w klimacie retro – syntezatorowe plamy, niepokojące 8-bitowe tekstury czy pulsujące arpeggia przywołują muzykę filmów grozy lat osiemdziesiątych i nadają nowatorskiemu filmowi Mitchella niesamowity klimat. [KP]
Motywy muzyczne z horrorów wybierali i opisywali dla Was: Jagoda Gawliczek, Kacper Pliżga, Igor Kozak, Milena Soporowska i Patryk Wojciechowski.
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE