Polacy nie gęsi, swoje płyty mają. Oto najlepsze rodzime albumy 2023 roku
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE
Po raz kolejny okazało się, że w poszukiwaniu oryginalnych brzmień nie trzeba daleko szukać. Artyści znad Wisły wciąż trzymają światowy poziom, co udowodnili na wielu wydanych niedawno krążkach.
Krzysztof Nowak
Rynek muzyczny stanął na głowie – zapiekliłem się, podpierając się laską. Zamiast jednak krzyczeć na chmury, lepiej włożyć trochę energii w powiedzenie, że w obecnych okolicznościach branżowych taktyka wydawnicza Jazzboy Records jawi się jako wyjątkowa. A przecież kiedyś uznalibyśmy ją za całkiem zwyczajną.
To, co przyniosło debiutancki sukces Kaśce Sochackiej, zastosowano również w przypadku Darii ze Śląska. Najpierw było rozciągnięte w czasie wypuszczanie singli, które nie tyle sprawdzały zainteresowanie wspomnianymi artystkami, ile miały osadzić twórczynie w środowisku i przygotować je na naprawdę duże granie, w które wierzono. Tak oto wspomniana Daria, znana co poniektórym z duetu The Party Is Over, miała czas, by wejść miękko do gry, co najpewniej pomogło jej postawić twarde warunki innym w podsumowaniach roku.
Dla mnie Tu była to najlepszy polski album AD 2023.
To triumf precyzji i adekwatności. Mimo że utwory z tego krążka potrafią trwać i po pięć minut, to brak w nich formalnej czy treściowej przesady. Dzięki złotemu dotykowi tekściarskiemu współpracującej z Darią Agaty Trafalskiej każdy wers trafia w punkt, a kolejne utwory, choć to nie konceptualna produkcja, logicznie się dopełniają, dopowiadając historie o smutku i tym młodzieżowym, i tym dorosłym, podane melancholijnym, poważnym głosem. Prawie zawsze w muzyce mam wrażenie, że dało się zrobić coś lepiej, lecz nie tym razem. Tu był dziesiątkowy pomysł i jest dziesiątkowy materiał.
Stanisław Bryś
Zestawienia najlepszych polskich płyt układam od dobrych kilku lat. Przeglądając te listy, zauważyłem, że jeden wykonawca na stałe zagrzał w nich miejsce – i nie inaczej stało się tym razem. Aktywność i wszechstronność Bartosza Kruczyńskiego nie przestają robić na mnie wrażenia. W minionym roku twórca wydał aż trzy albumy. Najpierw jako Earth Trax zaprezentował Closer Now – eteryczną, zamgloną odę do IDM-u i nieodżałowanych chillout roomów. Jesień – już jako Pejzaż – ubarwił zaś dyptykiem List I / List II utrzymanym w duchu library music i plądrofonii. – Dostajemy od niego kopalnię aranżacyjnych smaczków, eklektycznych przejść i nieustannych dowodów na to, jak wiele można zdziałać, gdy rozbroi się skostniałe gatunkowe schematy – pisałem o krążkach. Playlista zasilona, zero potrzeb. Żałuję tylko jednego: że artysta częściej nie występuje na żywo.
Na początku roku postawiłem też sobie za punkt honoru, żeby być na bieżąco z rodzimym jazzem.
Na tym polu polscy artyści również nie zawiedli. Najczęściej zapętlałem chyba wspólną płytę reprezentantów oficyny Astigmatic Records. Polacy z EABS i Pakistańczycy z Jaubi na In Search of a Better Tomorrow przypomnieli, że wrażliwości twórczej ograniczenia geograficzne są zupełnie obce. Cały krążek to piękny hołd złożony multikulturowości, w której znajduje się miejsce i na organiczny instrumentalizm, i na hip-hopowe wtręty. Doceniam także drapieżną dezynwolturę Zimy Stulecia (Minus 30°C), kolejne eksperymenty Kuby Więcka, tym razem z zespołem hoshii (hoshii) oraz eklektyzm Siema Ziemia (Siema Ziemia).
A jeśli z jazzem Wam nie po drodze, koniecznie sprawdźcie nowe albumy Hani Rani (Ghosts), DJ BLIK-a (Topia) albo Piotra Kurka (Smartwoods).
Raportażysta
Zastanawiałem się, czy wrzucić Spokój Kubana do naszego top 13 płyt rapowych. Zdecydowałem się jednak tego nie robić, bo w zasadzie rapowane na tym albumie są tylko dwa utwory i minutowe outro. Nawet mocno indie rockowy Lordofon wypada przy powrocie Kubana na stricte hip-hopowe dzieło. Po 5 latach przerwy raper postanowił wziąć sobie samplowaną gitarkę za żonę i nagrać z nią niemalże cały album. Czy to źle? No właśnie, o dziwo, nie. Kuban wydał bardzo bezpieczną, poprawną i spójną płytę, która jest synonimem tzw. mood music.
Milutki Kuban to nadal Kuban.
Spokój ma bardzo konkretny vibe spełniający precyzyjną funkcję. Naprawdę trudno jest nie czuć spokoju i luzu, słuchając tych utworów, a przecież właśnie o to autorowi ewidentnie chodziło. W skali rapowej jest to za grzeczne, ale w skali popowej po prostu miękkie i przyjemne dla uszu. Tylko tyle i aż tyle. Z jakiegoś powodu krążek rozśpiewanego rapera z Opoczna wypada według mnie o niebo przyjemniej od przeciętnych, śpiewanych, popowych polskich albumów, które czuć plastikiem.
Do listy najlepszych rodzimych albumów chciałbym dopisać też Sport, wojna i miłość. Muzycznie jest to rozstrzelone co najmniej znacznie i wcale tu nie przesadzam. Co więcej, to może stać się powodem, dla którego NANGA nieprędko otrze się o jakąkolwiek większą popularność. Podkłady tworzone przez trzech piekielnie utalentowanych muzyków spacerują sobie szeroko przez elektronikę, reggae i jazz. Dlatego naprawdę nietrudno się od tego odbić. Jeśli ktoś ma jednak nieco bardziej otwarte i wytrwałe uszy, może usłyszeć w Sporcie, wojnie i miłości nieoczywiste, świadome i wielowymiarowe teksty Magdy Dubrowskiej. I to jej zachrypnięty głos niesie całość, bo w tych tekstach jest co odkrywać.
Są tam zarówno koncepty do sklasyfikowania, odniesienia do popkultury i technologii do rozpoznania, jak i bardzo szorstka poetyckość, którą wyjątkowo dobrze rezonuje z tymi treściami. Słuchamy więc o niepokojach wywołanych rozwojem internetu, o nadchodzącym końcu świata, o samotności i relacjach międzyludzkich zaszumionych od ciągłego przesytu informacji. Innymi słowy nowy album NANGI to ciekawa, alternatywna podróż warta przemierzenia, a w szczególności przeanalizowania.
Na zdjęciu głównym: Kuban, Daria ze Śląska, Earth Trax (fot. Filip Preis)
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE