Czytasz teraz
Lepiej późno niż wcale! Peggy Gou wydała pierwszą długogrającą płytę
Muzyka

Lepiej późno niż wcale! Peggy Gou wydała pierwszą długogrającą płytę

– „I Hear You to coś więcej niż tylko mój debiutancki album – mówiła południowokoreańska gwiazda muzyki house. Spróbujmy ustalić, co miała na myśli.

Tę zawodniczkę znamy już całkiem dobrze. Peggy Gou od kilku lat świetnie radzi sobie na scenie elektronicznej, zgrabnie balansując między techno a house’em. Stale udowadnia też, że kariera za deckami może być przeciwieństwem nudy. Podczas kilkuletniej kariery zdążyła wydać siedem EP-ek, pojawić się na liście Forbesa jako jedna z azjatyckich liderek, pionierek i przedsiębiorczyń poniżej 30 roku życia, zostać pierwszą Koreanką grającą w berlińskim klubie Berghain, trafić na soundtrack gry FIFA 19, a do tego założyć autorską linię odzieżową i wytwórnię płytową. Dużo jak na 33-latkę, prawda?

Peggy Gou – Starry Night

Latem ubiegłego roku popularna DJ-ka i producentka postanowiła zmienić dotychczas obraną ścieżkę. Podpisała wówczas kontrakt z większą, renomowaną wytwórnią XL Recordings, pod której skrzydłami wydają m.in. Radiohead, Arca oraz Kenny Beats. Label wcześniej wypromował gwiazdy pokroju Adele, Tyler The Creator i The xx. Wiele wskazuje na to, że Peggy Gou może pójść ich śladem. Co jej w tym pomoże? Ano długo wyczekiwany longplay!

Cienie, światła, lustra

Debiutancki krążek artystki, I Hear You, właśnie ujrzał światło dzienne. Poza znanym, viralowym (It Goes Like) Nanana, I Go czy duetem z Lennym Kravitzem (I Believe In Love Again) znalazło się na nim osiem nowości. Na okładce wydawnictwa Koreanka dumnie pozuje w lustrzanych nausznikach wykonanych przez jednego z najsłynniejszych europejskich rzeźbiarzy, Olafura Eliassona. To nie jedyny wkład Islandczyka w cały projekt. – Jedliśmy lunch, rozmawiając o naszych wspólnych zainteresowaniach rytmem i choreografią. Aby pokazać jej breakdance’owe ruchy, o których wcześniej mówiłem, wstałem w restauracji, żeby zatańczyć. Byłem zachwycony, gdy później poprosiła mnie, żebym powtórzył to w jej teledysku i opracował jego cały język wizualny. Wspólna praca była satysfakcjonująca i dawała mnóstwo frajdy! – opowiadał o przygotowywaniu klipu do 1+1=11.

Peggy Gou – 1+1=11 

Podróż i poświęcenie

– „I Hear You to coś więcej niż tylko mój debiutancki album. Ucieleśnia niezliczone godziny poświęcenia w mojej podróży, aby stworzyć coś ponadczasowego, i jest świadectwem mocy słuchania swojego wnętrza i siebie nawzajem – mówiła Koreanka w kwietniu. Teraz, gdy płyta już hula w serwisach streamingowych, możemy zrewidować jej manifest. Spoiler: Jest dobrze, eklektycznie i świadomie. Lato na parkietach uratowane.

Peggy Gou
Okładka albumu I Hear You Peggy Gou / XL Recordings.

Niepisana patronka k-house’u

Dotychczasowa kariera Peggy Gou kryje pewien paradoks. Coś, co wyróżniało ją z grona innych producentów, stało się jej przekleństwem. Odkąd wydała debiutancką EP-kę Art of War, przylgnęła do niej łatka kobiety moszczącej sobie miejsce w zmaskulinizowanym świecie muzyki tanecznej. Na dodatek nie wstydzi się koreańskiego pochodzenia. Teraz co prawda mieszka w Berlinie, ale raz za razem przemyca do swojej twórczości elementy azjatyckiej kultury. Raczej nie dziwi, że obok Yaeji, Park Hye Jin oraz Didi Han naznaczono ją na patronkę k-house’u. Przecież ktoś musi rozbroić duopol clubbingu zorientowanego na amerykańskich i europejskich twórców. Z podobną nadzieją zerka się w stronę południowoafrykańskiego gqom albo latynoskiego reggaetonu.

Odpowiedzialność za deckami

Sęk w tym, że artystka sama nie pretenduje specjalnie do miana ikony feminizmu. – Wolę trzymać się z daleka od świata polityki i po prostu występować dla tych, którzy chcą słuchać mojej muzykipowiedziała w rozmowie z magazynem Vice. Nigdy przesadnie nie optowała też za tym, żeby wyzwolić globalne parkiety większą różnorodnością kulturową. Chal Ravens z portalu Pitchfork grzmi, że to przejaw ignorancji i cynizmu, zwłaszcza gdy uważniej przyjrzymy się manifestowi wybrzmiewającemu w utworze Your Art. Według recenzentki zawarte w nim słowa Kolonizowaliśmy. Uprzemysławialiśmy. Modernizowaliśmy. Zapomnieliśmy o wzajemnym szacunku i słuchaniu siebie samych są pustą wydmuszką i nie idą za nimi żadne czyny. Uważa, że nie tego wypadałoby oczekiwać od kogoś, kto przyciąga setki tysięcy słuchaczy.

Temat poruszony przez Ravens jest bez wątpienia istotny i wymaga osobnego rozwinięcia. W dobie narastających antagonizmów społecznych trzeba zastanawiać się nad odpowiedzialnością ciążącą na artystach. Jak duży przykład powinni dawać słuchaczom? Czy w obliczu kryzysu klimatycznego wypada im latać prywatnymi odrzutowcami? Co powinni mówić na temat ludobójstwa w Palestynie albo fali populizmów? Nie skreślalibyśmy Peggy Gou za to, że nie odpowiada wprost na te pytania, bo clou jej projektu kryje się chyba gdzie indziej.

Zobacz również
Maryla Rodowicz Mrozu Sing-Sing

Wszyscy jesteśmy tacy sami

Okazuje się bowiem, że przesłanie na upstrzonym przebojami I Hear You w gruncie rzeczy także jest polityczne, jeśli takim epitetem przyjęlibyśmy określać wszystko, co oznacza sprawowanie władzy. Koreanka ma pełną kontrolę nad swoim kulturowym rodowodem. W Lobster Telephone, dzielącym tytuł ze słynną rzeźbą Salvadora Dalego, śpiewa w ojczystym języku. Jej słowa nie mają jednak żadnego sensu. Są surrealistyczną zbitką neologizmów, które wieńczy deklaracją: Wiem, że tego nie rozumiecie, ale to nie ma znaczenia. Wszystko jest takie samo. Wszyscy jesteśmy tacy sami. W muśniętym drum n’ bassem Seulsi Peggygou (서울시페기구) artystka chwyta za gayageum – tradycyjny koreański instrument przypominający cytrę. To jego brzmienie często pojawia się w amerykańskich grach czy filmach, gdy na ekranie pojawia się jakakolwiek postać z Azji.

Peggy Gou – Lobster Telephone

Peggy Gou. Od acid techno do soulowej pościelówy

Oba te wtręty da się więc potraktować jako prztyczek w nos publiczności, która oczekiwała od Gou tanecznej egzotyki. – Chcieliście orientalnych akcentów? No to macie – mogłaby rzucić Koreanka. Łatwo pociągnąć dalej tę interpretację, bo producentka równie beztrosko zapożycza motywy z innych kultur. W singlowych (It Goes Like) Nanana oraz 1+1=11 nawiązuje do złotej ery trance’u i eurodance’u z lat 90. Purple Horizon rozpoczyna się jak rasowy acidowy numer, a potem niepostrzeżenie skręca w stronę mistycznego fourth world. Z dwóch różnych parafii są też jedyni goście zaproszeni na album. Wysokie rejestry głosu Lenny’ego Kravitza przeobrażają I Believe in Love Again w soulową pościelówę. All That z gościnnym udziałem transpłciowej portorykańskiej raperki Villano Antillano brzmi zaś jak zręczny radiowy pop z poprzedniej dekady. Takiemu miszmaszowi niebezpiecznie blisko do chaosu ze składanki DJ-Kicks, ale Peggy trzyma go w ryzach. To gra na jej zasadach.

Peggy Gou, Lenny Kravitz – I Believe In Love Again

Wielkie uszy na okładce fonograficznego debiutu artystki mówią same za siebie. Twórczyni uważnie nasłuchuje, co się o niej mówi, ale próbuje na siłę wejść do szufladek, które przygotowali jej inni. I dlatego dokładnie te same uszy mają lustra. W tym czasie, gdy będziemy przyglądać się w nich sobie samym i temu, czego oczekujemy od Peggy, ona i tak zrobi swoje. Właśnie na to zasłużyła.

Powyższy materiał Anety Kowal po premierze płyty przebudował Stanisław Bryś.

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony