Czytasz
Rodzinne święta. Kamil Błoch o samotności narcyza

Rodzinne święta. Kamil Błoch o samotności narcyza

Jeden z moich przyjaciół co roku bardzo się cieszy na grudniowe Święta. Co roku zaskakuje mnie ten jego entuzjazm. Gdy i tym razem w połowie listopada mówił, że już się nie może doczekać nadchodzących Krismes, znowu byłem zaskoczony.

Słuchałem jak opowiada o wieczorach pod kocem, przy pięknych światełkach, z książką i filmami. Zastanawiałem się, dlaczego ja wobec jego radości jestem taki zgorzkniały.

Przecież kiedy już wyobrażam sobie te światełka, to ciepło, otulające dźwięki jakiejś łagodnej muzyki i czas z chwilą na robienie niczego, to bardzo mi się to podoba. A jednak pierwszym odruchem jest chłodny dystans i idąca za nim racjonalizacja: Święta są konsumpcjonistyczne, naiwne i nieszczere. Kiedy zastanowiłem się głębiej, to zobaczyłem, że wobec Świąt jest we mnie wiele trudnych emocji.

Jest tęsknota. Tęsknota dziecka za dziecięcą beztroską. Tęsknota za atmosferą Świąt, którą pamiętam z dzieciństwa. Tęsknota za prostotą relacji, że rodzice, dziadkowie, ciotka są dla mnie bardzo ważni, właściwie są całym moim światem. Tęsknota za prostotą oczekiwania na prezent i radości z otrzymania go.

Jest żal i złość wobec braku tej beztroski, atmosfery i prostoty.

Jest frustracja i znudzenie, że właściwie już od kilkunastu lat rodzinna Wigilia wiąże się dla mnie z wieloma trudnymi emocjami.

Jest złość, że kiedy wracam do rodziny, to muszę uzbroić się w dodatkową cierpliwość wobec przekraczania moich granic i nieszanowania moich potrzeb.

Jest złość, że mają w głowach pewien obraz mnie, do którego aktualny ja, już dawno nie pasuję.

Jest presja, że muszę dopasować się do tego obrazu.

Jest ich rozczarowanie, kiedy tak się nie dzieje.

Jest wstyd i lęk, żeby im powiedzieć, że za nimi tęsknię, i że trudno mi z nimi, i że chciałbym umieć inaczej. Jest wstyd i lęk, żeby im powiedzieć, że ich kocham.

Jest poczucie zobowiązania, że skoro Święta, to z rodziną.

I to wewnętrzne gnanie, że w tym roku nie, że w tym roku z kim innym, gdzie indziej.

Jest zmęczenie. Sobą. Że od kilkunastu już lat, co roku mam te same świąteczne dramy i dylematy.

Mężczyzna był chory i leżał w łóżeczku…

Ostatnio chorowałem. Cały tydzień na przełomie listopada i grudnia przesiedziałem w domu, dając odpoczynek i regenerację ciału, które potrzebowało się zatrzymać po intensywnych miesiącach pracy. Zakatarzony nos i zatykające się zatoki wystarczyły, żeby odczuwać spory dyskomfort choroby. A osłabienie i zdrowy rozsądek pilnowały, żebym nie próbował nadrabiać pracy, którą na upływający z chorobą tydzień miałem zaplanowaną. Leżałem więc w swoim mieszkaniu, smarkałem i nadrabiałem różne zaległości w oglądaniu internetu. Czułem coraz więcej radości i wdzięczności do siebie, że uszanowałem tę chorobę i nie próbuję oszukiwać, pracując. Cieszyłem się odpoczynkiem.

Trzeciego dnia chorowania obudziłem się i poczułem rozpacz. Leżałem na łóżku, sam jeden, jak rozbitek na bezludnej wyspie, pośrodku samotnego oceanu. I przeglądając się w pustce surowych, białych ścian, gapiłem się w okno i płakałem, jako najbardziej samotny człowiek na świecie.

Uświadomiłem sobie, że żeby ktokolwiek dowiedział się o mojej chorobie, muszę do tego kogokolwiek zadzwonić i mu o tym powiedzieć, a żeby dostać uwagę i opiekę, potrzebuję po nie sięgnąć. Czułem się bardzo samotny. Gdzie są te tabuny przyjaciół i znajomych, którzy spieszą z pocieszeniami, odwiedzinami, słoikami z domowym rosołkiem wegańskim i naręczami chorobowych pomarańczy? 

Oglądałem w wyobraźni domy moich najbliższych, którzy_re nie mieszkają sami_e. Dzielą swoją przestrzeń z najbliższymi osobami. Z osobami, które mogą dostrzec ich smutek, chorobę i zmęczenie. Które, nie musząc pytać o nic, przyniosą ciepły kubek ulubionej herbaty. Albo po prostu są obok, i zajmując się swoimi sprawami, samą swoją obecnością przynoszą ukojenie.

Zazdrościłem im. I czułem się jeszcze bardziej samotny.

Tęskniłem za swoją ukochaną osobą, która odprawiałaby nade mną te wszystkie rytuały opieki. Która w chwili, kiedy jest mi tak źle, zwolniłaby mnie na chwilę z pełnej odpowiedzialności za życie. Która myślałaby o mnie szczególnie tego dnia w swojej pracy. I która po powrocie powiedziałaby tę jedną konkretną rzecz, o której wiemy, że mnie strasznie rozśmieszy.

Sprawdź też
Lil Tjay Last Christmas

Uświadomiłem sobie też, że nie jestem zapraszający. W miejscu, w którym mieszkam już od kilku miesięcy, nie urządziłem sobie przestrzeni, do której chciałbym zapraszać znajomych. Tkwię w jakimś quasi przeprowadzkowym trybie, bo sytuacja z właścicielem nie jest do końca jasna. Sam nie wiem, czy tu gdzie jestem mi się podoba, czy mi się nie podoba.

I czułem się winny. I czułem jak za swój stan jestem coraz bardziej odpowiedzialny. Więc płakałem. Bo byłem najbardziej samotny na świecie.

Samotność narcyza 

Mój narcyzm sprawia, że uwielbiam się sobie przyglądać, szczególnie wnętrzu. Lubię dzielić się tym ze światem – co mi się przydarzyło, co nowego odkryłem na swój temat, z czego jestem dumny. Ale jest też druga strona medalu. Kiedy popełnię błąd, zrobię jakieś przekroczenie wobec kogoś lub siebie – czuję do siebie obrzydzenie i przytłaczające poczucie winy. Czasem to wręcz przypomina fizyczne mdłości. Bo mój narcyzm robi wszystko, by utrzymać wizerunek mnie jako dobrego człowieka. Mój narcyzm nie pozwala mi popełniać błędów, bo nie mogę okazać się zły.

Popłakując w swoim łóżku, połączyłem kropki. Odrzucam bliskich. Mam problem z bliskością w relacjach z osobami, na których mi zależy. Wyznaczam jakąś niewidzialną granicę. Bo nie mogę sobie pozwolić, by ktoś zobaczył we mnie złego człowieka. I chociaż nie wierzę w dobro i zło, to szybko potrafię ocenić, kiedy jestem zły. Gdy się obżeram, gdy popełniam błąd, gdy przekraczam czyjeś granice, gdy przekraczam swoje granice, gdy stosuję przemoc, gdy stosuję autoagresję, gdy zawodzę bliskich, gdy zawodzę obcych, gdy nie spełniam oczekiwań, gdy czuję się niewystarczający, gdy muszę przeprosić, gdy uciekam od swoich emocji, gdy się wymądrzam, gdy nie uznaję czyjegoś zdania, gdy mam się za lepszego od innych, gdy zachwycam się sobą, gdy jestem bezradny, gdy nie słucham siebie. Czyli zły jestem wtedy, kiedy po prostu jestem człowiekiem. A żeby być nim w pełni potrzebuję zaakceptować, że mogę być człowiekiem złym.

Od kilku już lat marzy mi się, by móc organizować Wigilię w swoim własnym Domu.

Domu przez duże D. Dom przez duże D to taki, który jest mój własny i taki, w którym mieszkam ze swoją ukochaną osobą i naszym zwierzakiem. Ten dom jest przez duże D, bo oznacza rodzinę i moje miejsce na ziemi. Odwiedzają nas w nim nasi przyjaciele, wpadają bliskie osoby, przyjeżdża rodzina – ta z krwi i ta z wyboru. Jest ciepło. Jesteśmy bezpieczni.

Zapraszam Cię do posłuchania odcinka podcastu Czuła Męskość Grupy Performatywnej Chłopaki, w którym szerzej wraz z innymi Chłopakami opowiadamy o Świętach i ambiwalentnych odczuciach z nimi związanych.

Kamil Błoch – mężczyzna queerowy, osoba twórcza; trener antyprzemocowy; współtwórca Grupy Performatywnej Chłopaki i Fundacji Czułych Mężczyzn; współtworzy i inicjuje kręgi mężczyzn, działa na rzecz czułej męskości; aktor, reżyser, poeta i piosenkopisarz; amator wolnych chwil i dobrego towarzystwa; żywe srebro i sama radość

Przeczytaj też: jestem mężczyzną, nie chcę krzywdzić

Copyright © Going. 2021 • Wszelkie prawa zastrzeżone