„Rzeczy niezbędne”: Misterność, macierzyństwo, manipulacje [RECENZJA]
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Pełnometrażowy debiut Kamili Tarabury, współautorki serialu Absolutni debiutanci, to niejednoznaczna opowieść o tym, że czasem trzeba cofnąć się kilka kroków, żeby móc pójść dalej.
Na początku jest wezwanie do działania. Bohaterka nieoczekiwanie dostaje telefon / maila / SMS-a / wpisz jakiekolwiek inne medium, którym można przekazać wiadomość. Wariant analogowy: spotyka dawno niewidzianą koleżankę, natrafia na szokujące ogłoszenie w gazecie albo widzi osobliwy artefakt na ulicy. Transcendentalny: jest czymś mocno pochłonięta, aż tu nagle do głowy wpada jej intruzywna myśl. Takie zawiązanie akcji spowszedniało w scenariuszach filmowych i na pierwszy rzut oka nie stanowi żadnego problemu. Sęk w tym, że ukazanie właściwego wątku przez pryzmat osoby trzeciej dokonuje się czasami ze szkodą dla obu stron. Weźmy przykład Lokatorki Michała Otłowskiego, produkcji mającej zadatki na solidny dramat społeczny. Historia dzikiej reprywatyzacji w Warszawie, której ofiarą stała się aktywistka Jolanta Brzeska, upadła pod naporem inicjacyjnej opowieści o policjantce badającej sprawę. W rezultacie nie dowiedzieliśmy się wiele ani o działaczce, ani o funkcjonariuszce.
Władysław Pasikowski i Bogusław Linda opowiedzą o zamachu na papieża. To będzie ich ostatni wspólny film!
Rzeczy niezbędne: tajemnicza dedykacja
Im bardziej zawiły początek, tym większa szansa, że scenariuszowy wytrych okaże się sztuczny, a w konsekwencji zbędny. Właśnie dlatego bałem się o Rzeczy niezbędne, pełnometrażowy debiut Kamili Tarabury. Bodźcem do działania jest tu niespodziewanie otrzymana książka. Ada Rosińska, korespondentka wojenna mająca korzenie w Polsce, ale mieszkająca z partnerem w Hamburgu, dostaje ją od niejakiej Roksany. Kobieta, która kojarzy uznaną dziennikarkę ze szkolnej ławy, zadedykowała jej swoje wspomnienia. To przykra lektura, bo dotycząca molestowania w dzieciństwie przez ojca, które długo było przemilczane. Roksana chce, żeby Ada przyparła do muru jej matkę rzekomo zatajającą proceder. Gdy ta przyzna się, że kryła swojego męża, kobiecie będzie łatwiej przezwyciężyć traumę i pójść do przodu. Skomplikowane? To dołóżmy jeszcze fakt, że taki bieg wydarzeń zdarzył się naprawdę. W głośnym reportażu Mokradełko ponad dekadę temu opisała go Katarzyna Surmiak-Domańska. Roksana to u niej Halszka Opfer – autorka autobiograficznego Kato-taty.
Debiut z rzędu dojrzałych
Rozplątanie tej gęstej siatki powiązań na dużym ekranie wymagało wiele przemyślenia, ale i szacunku do bohaterek. W końcu scenariusz dotyczy nadal tabuizowanego zagadnienia – przemocy rodzinnej. Poza tym niekonsensualny akt nadal rzutuje na zachowanie i osobiste relacje kobiety, choć zdarzył się kilka dekad temu. Tarabura z powodzeniem mierzy się z wyzwaniem ukazania jego wewnętrznych i zewnętrznych konsekwencji. W rezultacie prezentuje jeden z najdojrzalszych debiutów ostatnich lat, który z powodzeniem mógłby powalczyć o Złote Lwy na trwającym właśnie Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Niestety, tak się nie stało – rzeczywiście jest pokazywany nad morzem, ale w pobocznej sekcji Perspektywy.
Rzeczy niezbędne: głośne krzyki rozpaczy
Zatrzymajmy się na chwilę przy misterności historii i uważności, z jaką podchodzi do niej reżyserka. Szybko okazuje się bowiem, że los łączy Adę i Roksanę w osobliwy tandem – bardziej intrygujący niż zgrany. Ta pierwsza jest wyważona i introspektywna. Praca na polu bitwy nauczyła ją duszenia emocji w zarodku. Koleżanka z dzieciństwa to przy niej emanacja chaosu i chimeryczności. Nie tak wyobrażamy sobie ofiarę przemocy seksualnej. Kiedy o nich myślimy, do głowy przychodzą raczej wycofane, szare myszki rozpaczliwie chwytające się krawędzi. Roksana trzyma ją mocno, obiema rękami, jakby to właśnie czerpanie z życia pełnymi garściami – nadużywanie alkoholu, rozwiązłość, wyrazista ekspresja – miało zwrócić jej podmiotowość.
Biogramy tak skrajnie różnych bohaterek scala jednak jedno – bycie na rozdrożu. Z pomocą świetnych aktorek Taraburze udało się wyłapać ten wspólny mianownik. W przypadku Roksany, którą świetnie zagrała Katarzyna Warnke, to rozedrganie jest widoczne gołym okiem. Wiele u niej głośnych krzyków rozpaczy, na czele z desperackim odezwaniem się do byłej znajomej. Ada chowa rozterki w głąb siebie – czy to te dotyczące własnego rodzicielstwa, czy powrotu do opuszczonej przed laty ojczyzny, gdzie straciła kontakt z matką. Ciekawe, że wcieliła się w nią akurat Dagmara Domińczyk, która sama w wieku siedmiu lat wyemigrowała z Kielc do Nowego Jorku. Jeszcze ciekawsze, że mimo to w Rzeczach niezbędnych wątek przepaści kulturowej oraz klasowej nie wybrzmiewa tak silnie, jak by mógł. Tu słychać raczej język emocji – uniwersalny na wielu szerokościach geograficznych.
Rozdarte matki
Skoro już mowa o macierzyństwie, wypada odnotować, że to kolejny element filmu, który może dać początek ożywionym dyskusjom po seansie. Występujące w nim protagonistki nie uosabiają stereotypu kobiety bezgranicznie kochającej dzieci. Ada nawet nie do końca nie wie, czy chciała zajść w ciążę. Teraz, gdy do porodu została już tylko chwila, zaczyna bać się przyszłości – nie bez powodu ucieka do Polski. Roksana w życiu rodzinnym jest z kolei zupełnie nieobecną figurą. Mąż (Andrzej Konopka) już dawno przypisał jej łatkę wariatki, ona sama zapomina o prezentach dla pociech.
W całej tej układance tkwi jeszcze jedna, najbardziej rozdarta matka. Karolina, starsza wdowa po oprawcy Roksany, miota się między solidarnością z córką a zmarłym mężem. To kolejna świetna rola Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik po Kobiecie z… U Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta sportretowała transpłciową Anielę rozpaczliwie próbującą odnaleźć swoją tożsamość. Grana przez nią Karolina próbuje zaś takową ocalić, bojąc się konfrontacji z prawdą. Targające nią wyrzuty sumienia ucisza raczej nieudolnie: słoikami wręczanymi córce.
Rzeczy niezbędne: w gąszczu podstępów
Tarabura sprawnie porusza jeszcze jeden problem, który sprawnie domyka tryptyk haseł na literę M. Po misterności i macierzyństwie to manipulacja. Na ekranie obserwujemy niekończącą się grę pozorów. Roksana wodzi koleżankę za nos, żeby ta przyjechała do Polski. Ada jako sprawna reporterka udaje zainteresowanie jej matką, bo tylko tak wydobędzie od niej najpotrzebniejsze informacje. Sama emerytka też nieustannie odwraca kota ogonem, próbuje zmylić rozmówczynię, zbywa niewygodne pytania. W gąszczu podstępów trudno zorientować się, kto ma rację, a kto tylko sprytnie przeinacza fakty.
Luźna adaptacja reportażu Surmiak-Domańskiej nie rozstrzyga tej kwestii katartycznym finałem. Kameralny (z drobnymi wyjątkami, przypominającymi o tym, że reżyserka wcześniej zrobiła duży serial dla platformy streamingowej), wyważony klimat utrzymuje się tu do samego końca, a widz zostaje z właściwymi dla takiej narracji niedopowiedzeniami. Jest za to bogatszy o inną, może nawet ważniejszą wiedzę. Orientuje się, czym dla bohaterek – i dla wielu z nas – są rzeczy niezbędne: prawda, akceptacja, przebaczenie.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.