Z wizytą na warszawskich parkietach klubowych. „To dziedzictwo, nad którym musimy zacząć się powoli skupiać”
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
– Nie widzę przeszkód, żeby analizować scenę klubową na tej samej zasadzie jak sztukę współczesną, teatr, film czy jakąkolwiek emanację kulturalną w mieście – przekonuje Konrad Schiller, dyrektor Muzeum Woli. W stołecznej placówce zobaczymy właśnie wystawę Euforia. O warszawskiej scenie klubowej po 1989 roku, której jest kuratorem.
Koncerty rockowych gigantów w Fugazi, imprezy w Piekarni, a może burzliwe debaty w Jadłodajni Filozoficznej? W Warszawie doby przełomu wieków sporo się działo, a oferta działających wówczas klubów świetnie odzwierciedlała zmiany społeczno-polityczne zachodzące w całym kraju. Wizyta w Muzeum Woli to szansa na odtworzenie tej historii i wskazanie jej punktów zwrotnych. – Za pośrednictwem tych lokali patrzymy też na miasto. Na to, jak się zmienia, jaką relację ma z mieszkańcami – mówi nasz rozmówca.
Stanisław Bryś, Going. MORE: Jaką perspektywę obrał pan przy układaniu kształtu wystawy – biernego obserwatora czy uczestnika wydarzeń sprzed lat?
Z racji wieku nie uczestniczyłem w życiu klubowym początku lat 90. Nie mogłem być w Fugazi albo Filtrach, ale Piekarnia, CDQ, Le Madame, Chłodna 25 czy Paragraf 51 to miejsca, w którym bywałem, i mogę z autopsji opowiedzieć, jaka była tam atmosfera. Interesuje mnie także wymiar historyczno-badawczy. Przyjrzenie się scenie klubowej po 1989 roku wynika z faktu dostrzeżenia zjawiska, które jest ulotne i funkcjonuje w warstwie prywatnej, nostalgicznej, wspominkowej. Wystawa ma wskazać, że można je analizować pod kątem kulturowym i społecznym. Niewątpliwie mocno określało też tożsamość miasta w konkretnym okresie.
Muszę zastrzec, że nie proponuję przeglądu wszystkich klubów, tylko ich subiektywny i indywidualny wybór. Wydaje mi się jednak, że jest reprezentatywny, bo wskazuję miejsca, które określiły pewien kierunek. Spójrzmy choćby na założone w 1992 roku Fugazi i Filtry. Przetrwały krótko, ale po nich powstawały kolejne, nawiązujące do nich lokale.
Na wystawie jest też duża mapa Warszawy. Naniesiono na niej kluby, które funkcjonowały między 1992 a 2017 rokiem. To istotne, żeby spojrzeć na topografię miast i rozmieszczenie lokali. Wiadomo, że w dużej części było to Śródmieście, ale ważną rolę odegrała także dzielnica Wola.
Głębiej wchodząc w wystawę, poznajemy historię poprzez zdjęcia i wideo oraz artefakty w postaci plakatów, ulotek, biletów. Przedstawiamy działalność takich klubów jak Fugazi, Filtry, Paragraf 51, Piekarnia, CDQ, Chłodna 25 i Le Madame. To przegląd tego, jak ewoluowała ta scena klubowa, z jakiego punktu startowała i w co się zmieniła.
Scena klubowa w Warszawie: nowy start po żelaznej kurtynie
Co zatem było jej motorem napędowym? Czy to była transformacja ustrojowa, czy pewne trendy pojawiły się jeszcze przed 1989 rokiem?
Ta cezura jest symboliczna. Niewątpliwie uznaje się 1989 rok za moment transformacji, przeobrażenia jednego systemu w drugi. Nie można jednak powiedzieć, że w Warszawie przed tym okresem nic się nie działo. Mieliśmy bardzo ważne kluby studenckie: Remont, Harenda, Stodoła. Silnie oddziaływały na scenę muzyczną Polski od lat 60., w niektórych przypadkach nawet od lat 50. Cała nowa fala właśnie tam animowała kulturę, ale te lokale były bardziej sformalizowane, pod egidami uczelni. Po 1989 roku nastąpił taki moment, który na wystawie tytułujemy Wolna amerykanka. To okres przejściowy, gdy jeszcze nie są do końca ustalone zasady funkcjonowania. Upadają duże zakłady pracy, zaczyna się prywatyzacja. To także duża szansa na działanie klubów, choć nie do końca wszyscy zdawali sobie sprawę, jak powinno być sformalizowane.
Doskonałym przykładem jest chociażby Fugazi projektu Mieczysława Piperka, które działało w dawnym kinie WZ, przy ulicy Leszno 17 na Woli. Budynek wyglądał mniej więcej jak Teatr Ochoty czy Iluzjon na Mokotowie. W 1991 roku zostało opublikowane ogłoszenie w Życiu Warszawy mówiące o tym, że lokal jest do wynajęcia. I tutaj wchodzimy już w sferę self-made menedżerów. Wynajem był otwarty. Waldemar Czapski, który ma 19, może 20 lat, jedzie tramwajem na rozmowę z dyrektorem Kina W-Z. W grudniu podpisał umowę, w styczniu otwiera się Klub Fugazi. No i tu już wchodzimy w zupełnie inny wymiar.
Co tam się działo?
To było ówcześnie jedno z największych miejsc klubowych. Duża sala mieściła dwa tysiące ludzi, mniejsza scena – pięćset. Mamy dwa i pół tysiąca ludzi, którzy niemal codziennie przychodzili na koncerty, imprezy, performatywne wydarzenia. Na jednej scenie spotyka się cała plejada polskiej alternatywy lat 80: Brygada Kryzys, Izrael, Armia, Dezerter, Apteka, ale też Oddział Zamknięty czy Maanam. Ten eklektyzm przejawiał się też w zróżnicowanej publiczności. Przychodził każdy. To miejsce faktycznie pokazało, że nowa energia jest możliwa. 11 miesięcy wywołało bardzo dużo szumu i społecznego zaangażowania. Nie działało tak jak dziś, gdy ogłaszamy wydarzenia w Internecie.
Jak zatem wyglądała promocja wydarzeń?
To faza zupełnego analogu. Plakaty i ulotki były rysowane ręcznie, potem drukowane i odbijane na ksero, następnie kolportowane w szkołach, na ulicach, między znajomymi. Ta fala rozlewała się naprawdę szeroko. W tym samym czasie powstaje klub Filtry, który zaczął już się profilować. I tutaj dużą rolę odegrał nieodżałowany Michał Strykier, Siekier. Jemu, ale też innym DJ-om i animatorom zależało na tym, żeby tam się pojawiali freaki różnego autoramentu. Wprowadzono wtedy też karty klubowe.
Jak działały?
To była forma zapłaty. Jeżeli pomagasz nam rozklejać plakaty czy sprzedawać bilety, dostajesz kartę, możesz wchodzić na koncerty. Mniej ekonomiczne myślenie, bardziej – tworzenie pewnej wspólnoty. W Filtrach ogniskuje się w stronę sceny DJ-skiej. Stawiano na muzykę puszczaną czy to z kaset magnetofonowych, czy z płyt winylowych. Pojawili się rezydenci: Maceo Wyro, DJ Bogusz, DJ Perez. Mieli do dyspozycji gramofony, więc jeżeli przyjeżdżali z płytami, mogli z nich spokojnie grać. Filtry zamykają się w 1994 roku, Fugazi – w grudniu 1992 roku.
Dosyć szybko. Dlaczego?
Wchodzimy w obszar mrocznego wymiaru transformacji. Lata 90. to przecież medialnie odmieniany przez wszelkie przypadki konflikt między Pruszkowem a Wołominem. Warszawa staje się poligonem tej walki. Sięgając do Życia Warszawy czy Gazety Wyborczej, można znaleźć szereg artykułów o tym, jak są wymuszane haracze na Starym Mieście, jak w kluby wnikają grupy przestępcze. Decyzja, żeby zamknąć lokale, była kwestią ocalenia życia i utrzymania pewnego dobrostanu. Nikt nie chciał być wplątany w sieć dziwnych powiązań.
Scena klubowa w Warszawie: rap i gwiazdy elektroniki
Kto przejął schedę po Fugazi i Filtrach?
Zaczynają pojawiać się kluby, które bardziej skupiają się na scenie hip-hopowej. W Remoncie swoją płytę Skandal gra Molesta Ewenement. Działają Lokomotywa, Alfa, Paragraf 51, które jednocześnie grają house, jungle, drum’n’bass czy techno. Mamy miejscówki jak Plac Trzech Krzyży przy pomniku Witosa, gdzie chłopaki cisną triki. Drugi punkt był pod Teatem Capitol. We wczesnych latach dwutysięcznych hip-hop zaczyna trochę wypierać scenę muzyki elektronicznej: techno, rave’ów, acidu, drum’n’bass, jungle, house’u. Pojawiają się też magazyny, np. Ślizg, który dotyczy całej sceny, graffiti, skateboardingu, i rolkarzy, ale też kultury hip-hopowej. W Ślizgu debiutuje Jeż Jerzy, który jest absolutnie kultowym komiksem. Na wystawie pokazujemy także magazyn Brum, zrodzony z audycji radiowej w Trójce. Początkowo był mocno zwrócony w kierunku alternatywy, muzyki rockowej, ale stopniowo wprowadza wywiady z Kalibrem 44, Liroyem czy innymi hip-hopowcami.
Samych klubów powstaje coraz więcej. Wyróżniamy tutaj dwa, które działały na Powązkach, na Burakowskiej.
Tam, gdzie funkcjonował Pogłos?
Przed Pogłosem był jeszcze CDQ, gdzie klubowość nabiera mainstreamowego charakteru. Czegoś podobnego można było doświadczyć w Berlinie, Amsterdamie, Wiedniu, Lizbonie czy Londynie. To już nie są wyłącznie imprezy, w których DJ gra jakąś muzykę, tylko zaczyna się profilowanie wydarzeń. Drugi klub, Piekarnia, wprowadza line-upy i cykle tematyczne: Love Bomb, Import, gdzie sprowadza się gwiazdy. Oba lokale były wzorem do naśladowania. W CDQ gra Lee Scratch Perry, absolutna legenda sceny dubowej, który remiksował płyty Boba Marleya. Przyjeżdżają Audio Bullys, których nie trzeba nikomu dzisiaj przedstawiać, DJ Vadim, Jimi Tenor, Arrested Development, TTC, Fundamental, Asian Dub Foundation, Zion Train. Line-up był naprawdę imponujący. Wtedy kompleks Zachodu gdzieś się niweluje, bo mamy równie istotne miejsce na mapie Warszawy.
W międzyczasie stajemy u progu wejścia Polski do Unii Europejskiej, kiedy clubbing jest już mocno ukonstytuowany. Nie musi się specjalnie redefiniować. Na tym wyrastają miejsca alternatywne wobec clubbingu.
Czyli klubokawiarnie.
Było ich sporo. Całe zagłębie na Dobrej: Jadłodajnia Filozoficzna, Aurora, Etiopia. To były miejsca, w których można było za dnia przyjść, napić się kawy i coś zjeść, a wieczorami odbywały się w nich świetne imprezy i koncerty. Na wystawie wskazujemy na dwa skrajne punkty: z jednej strony Le Madame działająca na Koziej, na Nowym Mieście, a z drugiej strony – Chłodna 25, na warszawskiej Woli.
Czym się różniły?
Le Madame było jednym z pierwszych miejsc otwarcie queerowych, w których samoidentyfikacja nie stanowiła żadnej bariery. Była też ważna ze względu na działania performatywne, teatralne, artystyczne. Katarzyna Szustow, która była dyrektorką programową, stawała na wysokości zadania. Ściągała reżyserów teatralnych, chociażby Grzegorza Jarzynę czy Krzysztofa Warlikowskiego. Le Madame zmieniło postrzeganie klubowości jako czegoś wyłącznie rozrywkowego. Tu spotykała się partia Zielonych, Lambda Warszawa, ale też szereg NGO-sów. Moment zamknięcia Le Madame jest symbolicznym wskaźnikiem tego, że to właśnie środowisko będzie miało za moment wpływ na życie polityczno-społeczne w Warszawie. W ogóle sam koniec działalności wyniknął z bardzo trywialnego powodu.
Jakiego?
Oczywiście doklejono do tego całą otoczkę skandalu, tego, jakie tam hedonistyczne rzeczy się nie działy. Kluczowa była jednak kwestia wymówienia umowy dzierżawy, podwyższania kosztów wynajmu, niejasnych relacji z miastem. Doszło do eksmisji klubu i obrony, z której film autorstwa Joanny Rajkowskiej pokazujemy na wystawie. To bardzo symboliczne nagranie, pokazujące, że pojęcie pokolenia Le Madame, pojawiające się na wielu transparentach, nie było przypadkowe.
A co z Chłodną 25?
Ona również nastawia się na otwartość i współpracę z mieszkańcami. Organizowane są tam spotkania wspólnot mieszkaniowych, chociaż notabene jedna z nich doprowadza do cofnięcia koncesji na alkohol i zamknięcia lokalu ze względu na zakłócenia ciszy nocnej. Miejsce znika z mapy Warszawy, ale początkowo odbywały się tu debaty polityczne, promocje książek, akcje z Polską Akademią Nauk czy Polską Akcją Humanitarną. Tam zawiązuje się Teatr Improwizowany Klancyk czy Klub Komediowy. Marcin Masecki, dzisiaj gwiazda polskiej muzyki współczesnej, gra regularnie koncerty.
Na wystawie za pośrednictwem tych klubów patrzymy na miasto. Na to, jak się zmienia, jaką relację ma z mieszkańcami. Te miejsca stanowiły obszar, w którym mogły odbywać się dyskusje.
Scena klubowa w Warszawie: zachowując ciągłość
Zaczynamy od lat 90. i wolnej amerykanki. Przechodzimy stopniowo do momentu, w którym klubokawiarnie stanowią inkubator społeczeństwa obywatelskiego. Co jest punktem granicznym wystawy?
W 2011 roku zamyka się Chłodna 25 i tutaj stawiamy kropkę. Ale to nie jest kropka definitywna, tylko wielokropek. W moim założeniu wystawa ma wzbudzić powszechne zainteresowanie. Nie chodzi o to, żeby zamknąć kulturę w murach muzeum, ale uwrażliwić, że to dziedzictwo, nad którym musimy się zacząć powoli skupiać. Bo ono jest bardzo ulotne, rozgrywa się na poziomie wspomnień prywatnych. Jeżeli tego momentu nie uchwycimy, możemy go utracić, a to po prostu fascynujący materiał.
Nie chcę zabrzmieć jak dziaders, ale czuję, że pokolenie dzisiejszych nastolatków wraca do tych momentów. Odkrywa je jako coś niesamowitego. Zbudowanie kanonu, z którym mogą krytycznie pracować, wydaje mi się bardzo istotne. Chodzi też o zachowanie ciągłości. Warszawa nie składa się jedynie z historii wielkich wyrw i odrodzeń. O ile mamy bardzo dobrze rozpoznaną historię muzyki, rozrywkowej, rockowej, alternatywy, o tyle mam wrażenie, że po wielkiej książce 30 lat polskiej sceny techno nie ma wiele podobnych projektów na temat clubbingu. Przygotowaliśmy też przestrzeń na partycypację. Od 20 lipca uruchomimy cyfrowe archiwum sceny klubowej po 1989 roku. Będzie dostępne na stronie internetowej Muzeum Woli.
Co można w nim zrobić?
Jeżeli ktoś odwiedzi wystawę i stwierdzi: Tu zabrakło jakiegoś klubu, ale mam z niego zdjęcia, to właśnie cyfrowe archiwum będzie takim miejscem, gdzie będzie można kontynuować historię klubów. Wystawa trwa długo, bo do 15 grudnia, więc jest na tyle dużo czasu, że można pewne rzeczy zgromadzić i potencjalnie wprowadzić do kolekcji Muzeum Warszawy. Nie widzę przeszkód, żeby analizować scenę klubową na tej samej zasadzie jak sztukę współczesną, teatr, film czy jakąkolwiek emanację kulturalną w mieście.
Najlepsze koncerty w Warszawie? Sprawdź na Going.!
Scena klubowa w Warszawie: Ciągłość wspólnot
W takim kierunku też idzie Berlin, który umieścił kulturę techno jako obiekt niematerialnego dziedzictwa według UNESCO. To dla mnie o tyle symboliczne wyróżnienie, że clubbing bywa demonizowany. Czy wystawa w Muzeum Woli to próba przełamania tego stereotypu?
Zgadzam się, że to przełamanie mitu, że panowała tam demoralizacja i nie wydarzyło się nic wartościowego. Jeśli spojrzymy na biografię wielu polskich muzyków, reżyserów, osób, które kształtują media głównego nurtu, to zobaczymy, że były związane z tymi klubami. Ich działania, choć ulotne, wskazywały pewien kierunek, że coś może się dziać poza głównym nurtem. Czyli nie tylko mamy Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Zachętę albo teatry. Scena klubowa patrzy na to, co się dzieje w obszarze sztuki. Sprowadzenie jej wyłącznie do wymiaru hedonizmu i nocnego zniszczenia bardzo spłyca sytuację.
Ale wystawa to również opowieść o sprawczości wspólnot. W tych historiach nigdy nie pojawia się jedna osoba, która wchodzi i mówi: Dobrze, wykładam milion złotych, biorę ten klub i go przeobrażam. Wiele się mówi współcześnie o tym, że zatraciliśmy poczucie bycia w bliskich relacjach, a scena klubowa i muzyka też zbliżają ludzi. Wspólnotowość nie musi kształtować się tylko i wyłącznie wokół dramatycznych, podniosłych wydarzeń, ale też wokół czegoś, co daje ludziom radość. Stąd właśnie tytuł wystawy, Euforia, która stymuluje, pcha do zmian.
Gdzie w środowisku klubowym rozproszyła się ta energia kolektywna i spontaniczność?
Kluby są, ale zmienił się też wymiar samej sceny. Niekoniecznie orbituje się wokół jednego miejsca, które magnetycznie przyciąga wiele osób. Idzie się bardziej w kierunku działań pop-upowych, serii imprez krążących po różnych lokalizacjach. To pochwała nomadyczności, przemieszczania się, bycia nieuchwytnym. Wybieramy się tam, gdzie coś się dzieje. Identyfikujemy się bardziej z wydarzeniem i zjawiskami. Zmianę wywołują też twarde prawa rynku.
Disclosure w natarciu. House’owy przebój lata doczekał się teledysku i remiksu!
Scena klubowa w Warszawie: redefiniując przeszłość
W jakim sensie?
To, co w latach 90. można było zrobić spontanicznie, współcześnie jest obciążone przymusem posiadania środków finansowych. Kluby pojawiają się, znikają. Rozproszeniu sprzyja też era informacji. Social media i wszelkiego typu platformy nie mają wyłącznie lokalnego zasięgu. Jeżeli można posłuchać czegoś na Spotify, da się to zrobić w Szczecinie, Przemyślu i w Londynie.
No i wiadomo, że różne miejsca będą dążyć do większej rozpoznawalności dzięki obecności kolektywów i DJ-ów. Kiedyś było inaczej, bo każdy, kto chciał się pokazać i puścić muzykę, sam szukał klubu. Teraz to same lokale muszą trochę zabiegać o twórców.
Ale może historia zatoczy koło? Obserwuję, jak zmieniają się trendy w muzyce elektronicznej. Wixapol albo DJ BLIK to dobre przykłady tego, że powraca się do brzmień z lat 90.
Może ponownie zabrzmię jak dziaders, ale byłem któregoś razu bardzo zdziwiony, że nagle zobaczyłem młodzież licealną, która wyglądała dokładnie tak jak ja w szkole średniej. Nie zdziwiłbym się, gdyby nagle do łask wróciły spodnie Lenary. Każde pokolenie odkrywa ten czas dla siebie i go sobie redefiniuje. Niech młode pokolenia zdefiniują i sprawdzą wyporność tych gatunków.
Czy na wystawie są artefakty, których odkrycie, znalezienie i późniejsze wyeksponowanie było dla pana szczególnie ważne?
Na pewno same zdjęcia. Dużym odkryciem było przyjrzenie się im jako samemu medium. Jeszcze w latach 90. robiono zdjęcia na kliszach: jesteśmy jeszcze przed fazą smartfonów ze świetnymi obiektywami. W latach 00. pojawiają się pierwsze aparaty cyfrowe.
Dzisiaj zespoły muzyczne apelują, żeby oglądać koncert, a nie go nagrywać. Widzimy ogrom takich sytuacji, że dwa tysiące ludzi trzyma telefon przed sobą i rejestruje show, choć nie wiadomo, co z tym potem zrobi. Wtedy, gdy ktoś się decydował na wzięcie aparatu i robienie zdjęć, wchodzi raczej w strefę intymną. Jej zmapowanie, poznanie osobistej perspektywy fotografa – czy wybierał ujęcia baru, DJ-ów, czy też tłumu – jest szalenie istotne. To tak naprawdę praca na czyichś wspomnieniach, wejście w niedostępny już obszar wizualny. Podróż do przeszłości.
Euforia. O warszawskiej scenie klubowej po 1989 roku / 9.05-15.12 / kur. Konrad Schiller / Muzeum Woli / Warszawa, ul. Srebrna 13, pon.: zamknięte, wt-śr.: 9-18, czw.: 11-20, pt.: 9-18, sb-nd.: 11-19 / bilety: 10/15 zł, czwartki – wstęp wolny
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.