Klubowy luz, klasyczny warsztat. Wasilewski, producent muzyczny Syntfonii, o nadchodzącym show [WYWIAD]
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Moderat, Chase & Status albo Bicep w towarzystwie orkiestry symfonicznej? 5 kwietnia w warszawskiej Arenie Ursynów przekonamy się, jak mogłoby brzmieć każde z tych połączeń. Rozmawiamy z pomysłodawcą całego przedsięwzięcia o fuzjach gatunkowych, graniu elektroniki na skrzypcach i mariażu dźwięków z wizualnością.
Kiedy w twojej głowie zakiełkowała myśl, że warto byłoby zacząć prace nad Syntfonią?
Od zawsze podobały mi się projekty, które łączyłyby ze sobą pozornie niepasujące do siebie gatunki, na przykład muzykę klasyczną i elektronikę. Chciałem dogrywać smyczki i inne instrumenty do istniejących już rzeczy, żeby nadać im nowego charakteru. Ten pomysł we mnie dojrzewał, aż po BEKSIŃSKI.LIVE, czyli po wydarzeniu, w którym współpracowałem z grupą innych twórców, pomyślałem, że najwyższy czas zebrać własną orkiestrę. Znam wiele zajawkowych osób, które postanowiłem ze sobą połączyć. Jedyną niewiadomą było to, jaki format wybrać: jak to powinno wyglądać i brzmieć, co dokładnie ma się zadziać na scenie. Wpadłem wtedy na pomysł, że można zaprezentować znane utwory muzyki elektronicznej w zupełnie innych odsłonach. Później musiał już tylko ewoluować do właściwej wizji.
Czy wraz z rozwojem Syntfonii porzucasz prace nad BEKSIŃSKI.LIVE, czy zamierzasz jeszcze wracać do tego projektu?
Na razie robimy pauzę. Dość mocno nasyciliśmy rynek tym projektem, grając właściwie w całej Polsce i gromadząc na koncertach dużo ludzi. Pewnie do niego jeszcze wrócimy, ale w nieco odmienionej formie, żeby nie kopiować tego, co już się stało. Podobnie jest z albumami: najpierw wydajesz płytę, a po jakimś czasie musisz podzielić się jej następcą. Inaczej odbiorcy nie będą mieli żadnej niespodzianki.
Na pewno mogę powiedzieć, że planujemy działać dalej z Kamilem Zawiślakiem, czyli Wishlake. Dobrze pracowało nam się i przy tworzeniu płyty Popiół i Dym, i podczas koncertów. Kamil jest wybitnym wokalistą i niesamowitym muzykiem – szkoda byłoby nie wykorzystać tego potencjału i nie kontynuować wspólnej drogi.
Syntfonia: Koncert z rzędu intrygujących
Próbuję znaleźć wspólny mianownik BEKSIŃSKI.LIVE i Syntfonii. Wydaje mi się, że może nim być mierzenie się z legendami: w tamtym przypadku z dorobkiem wybitnego malarza, tu: z panteonem muzyki elektronicznej. Nie boisz się stawiać przed sobą takich wyzwań?
Na pewno towarzyszy mi strach, a raczej obawa przed tym, czy to, co robię, jest wystarczająco dobre i ma dokładnie taki klimat, o jaki mi chodzi. Na szczęście uspokaja mnie otrzymywany feedback, konfrontacja z odbiorcami.
W przypadku Syntfonii mam poczucie, że to na tyle nowa inicjatywa, której nikt jeszcze w Polsce nie wymyślił, że sam fakt jej realizacji będzie na pewno czymś intrygującym. Motywują mnie sukcesy podobnych projektów zrealizowanych na świecie. Camo & Krooked zagrali trasę koncertową z orkiestrą i kompozytorem, który pomógł im przygotować nowe aranżacje utworów. To był drum & bass, ale w symfonicznym wydaniu. Doceniam też współpracę Woodkida z Son Luxem.
Syntfonia: Koncert z nutą zaskoczenia
Ich koncert na Montreux Jazz Festival był świetny.
Przy jego oglądaniu towarzyszyły mi ogromne emocje. Czegoś podobnego spróbowało jeszcze Phoneheads, grając z orkiestrą z Duesseldorfu. Wszystkie te koncerty robiły na mnie ogromne wrażenie. Orkiestracja sprawia, że utwory nabierają nowego wymiaru. To nawet nie chodzi o to, że muszą być legendarne, tylko charakterystyczne. Takie, do których ludzie są przyzwyczajeni. Odsłonięcie ich w nowej formie jest czymś ożywczym.
A nie kusiło cię, żeby zaaranżować w taki sposób własne, autorskie utwory?
Cały czas mam z tyłu głowy stworzenie jednego singla, czegoś w rodzaju hymnu Syntfonii, na którym pojawiliby się zaproszeni goście. Nie wiem jednak, czy uda mi się go zrealizować. Nie zależało mi jednak na tym, żeby robić coś od zera, tylko wykorzystać to, co już istnieje i nadać temu inny ton. W przypadku BEKSIŃSKI.LIVE dźwignią sprzedażową było nazwisko malarza. Tu czegoś takiego nie mamy. Chcę dlatego, żeby widzowie, wybierając się na to show, czuli, że dostaną coś, co już znają, ale wciąż mogli się zaskoczyć.
Klasyki muzyki elektronicznej to bardzo szeroka kategoria. Jakim kluczem kierujesz się przy doborze piosenek do Syntfonii?
Mógłbym wytypować coś od Scootera albo Sandstorm Darude. To wdzięczne motywy do symfonicznych aranżacji, tyle że niższych lotów lub takie, które nie zestarzały się w najlepszy sposób. Postanowiłem, że zaufam swojemu gustowi i stwierdziłem: Rób rzeczy, które się tobie podobają. Na pewno znajdą się odbiorcy, którzy słuchają podobnej muzyki. Zresztą widzę to po frekwencji na koncertach Elderbrooka albo Moderata. To już dawno przestały być niszowe brzmienia. Może ci artyści nie wyprzedają stadionów, ale średnie areny – już tak.
Syntfonia: Koncert z wolnością twórczą
Jak wygląda proces orkiestracji muzyki elektronicznej? Wszystko robisz w pojedynkę i dopiero później zapraszasz instrumentalistów, a może od początku to jest praca grupowa?
Nie jestem wykształconym muzykiem i nie skończyłem żadnych studiów, dlatego moje tworzenie jest mocno intuicyjne. Jak słychać, chyba robię to dobrze, ale w dalszym ciągu nie podpieram się wiedzą. Nie śledzę filmowych ścieżek dźwiękowych albo klasycznych kompozycji, żeby sprawdzać, jakie wykorzystano w nich rozwiązania. Czuję, że to duży atut. Tworząc aranżację, myślę jak producent elektroniczny. Buduję orkiestracje adekwatne do tego, co chcę uzyskać. Zastanawiam się nad tym, jak rozbudować instrumenty obecne w oryginale. Mam w tym procesie pomocniczkę w postaci Zuzanny Stradowskiej, pierwszej wiolonczeli projektu. Jeżeli popełnię jakiś błąd i coś niekoniecznie zabrzmi tak, jak powinno, rzuci na to okiem.
Taka supervisorka.
Dokładnie. Wolę zaufać komuś, kto posiada klasyczne wykształcenie, żebyśmy razem uzyskali nową jakość. Tak że tworzę na komputerze szkic aranżacji, dopisując smyczki. Następnie dogrywamy do tego poszczególne instrumenty i w takim układzie ćwiczymy materiał na próbach. Jestem bardzo otwarty na wszelkie próby modyfikacji. Muzycy często są przyzwyczajeni do tego, że dostają partytury i mają coś zagrać pod dyktando. Ja zostawiam wolną rękę: głosy z zewnątrz mogą przynieść coś, na co sam w ogóle mógłbym nie wpaść.
Radość ze wspólnego tworzenia
Jak klasyczni muzycy zareagowali na propozycję wzięcia udziału w Syntfonii? Wcześniej zasygnalizowałeś, że wszystkich zaangażowanych w projekt łączy zajawka.
To na pewno była dla nich bardzo niestandardowa propozycja, w szczególności dla sekcji smyczkowej, która w większości utworów artykułuje legato: długie, zlewające się ze sobą dźwięki. Trudniej jej zrealizować rytmiczne motywy, to coś, czego zazwyczaj nie robią. Muzycy bardzo zajawili się tym wyjściem ze strefy komfortu.
Pewnym wstępem do tego, jak będziemy pracować, był BEKSIŃSKI.LIVE, gdzie również łączyliśmy elementy elektroniczne z symfonicznymi. Czułem, że członkowie orkiestry żyją z tym projektem w symbiozie i stanowią jego bardzo ważną część. Takie podejście rodzi ogromne, bezcenne wręcz zaufanie.
Przywołam jeden przykład z prób nad Syntfonią. Jeden z wybranych przeze mnie utworów, Spring od Flume’a, kryje w sobie bardzo nierówne elementy. Pojawiają się tam, bo autor jest producentem muzyki elektronicznej i na dobrą sprawę nie obowiązują go żadne zasady. Przełożenie melodii na język instrumentów, gdzie wszyscy muzycy muszą się zgrać, żeby odtworzyć takie arytmiczności w tym samym momencie, jest bardzo trudne. Niektórych rzeczy nie będziemy w stanie zrobić, za to do głowy przychodzą nam inne przeróżne pomysły. Cały czas szlifujemy ten materiał i efekt końcowy będzie niesamowity. Gdyby pracowały ze mną inne osoby, które nie czują, że chcą coś wspólnie zdziałać, to by się nie udało.
Syntfonia, koncert: Ile osób na scenie?
Jak dużym składem kierujesz w Syntfonii?
Gram z sekcją smyczkową i dętą oraz dwoma zestawami perkusyjnymi. Poza tym w Arenie Ursynów pojawi się gość specjalny, czyli bębniarz ze Stanów Zjednoczonych. No i oczywiście wibrafon: to jeden z moich ukochanych instrumentów.
Który świetnie brzmi na żywo…
Choć jest bardzo upierdliwy w realizacji. Mikrofony stojące przy wibrafonach ściągają odgłosy wszystkiego, co się dzieje na scenie. Właśnie dlatego instrumenty perkusyjne powinny być opleksowane, żeby dało się z nim grać. Podejmuję jednak wyzwanie, bo to naprawdę świetny sprzęt, który wydaje z siebie coś przypominającego tzw. plucki: krótkie, punktowe brzmienia obecne w muzyce elektronicznej.
Już teraz kup bilety na Syntfonię!
Syntfonia: Koncert z imponującą oprawą wizualną
Pomówmy trochę o wizualności Syntfonii. Oprawa graficzna twojego poprzedniego projektu orbitowała wokół stylu Beksińskiego. Jak będzie teraz?
Mogę chyba śmiało powiedzieć, że to będzie krok naprzód w porównaniu z BEKSIŃSKI.LIVE. Wizualizacje znów odegrają kluczową rolę w budowaniu atmosfery całego show. Scenę podzielimy na trzy segmenty. Projekcje wyświetlimy na ekranie LED-owym. Muzycy zostaną podświetleni adekwatnie do tego, co się będzie działo w wizualizacjach i samych melodiach. Przed artystami stanie trzeci transparentny ekran, na który także trafią projekcje. Taki kompletny zestaw złoży się na zupełnie nowe doświadczenie. Czegoś takiego jeszcze nie było.
Po BEKSIŃSKI.LIVE zrozumiałem, że warto robić takie rzeczy, choć są kosztowne. Nie mogłem pozwolić sobie na to, żeby wizualizacje były jedynie drobnym wycinkiem całego show. Także dlatego zaprosiłem do stworzenia animacji VJ-a FkS-a. To gość, który świecił na wszystkich możliwych festiwalach i eventach, nie tylko w Polsce. Ma swój styl, w który zbytnio nie ingeruję: zależy mi na tym, żeby mógł swobodnie rozwijać swoją wizję artystyczną i zapewnić najwyższą jakość. Ale oczywiście zachowuję prawo weta (śmiech).
Myślę, że wizualizacje w muzyce elektronicznej bywają kluczowe. Ostatnio byłem na DJ secie, który aż prosił się o uzupełnienie jakimś psychodelicznym, odjechanym tle. Tymczasem niczego takiego nie było, tylko sama plansza z nazwą artysty.
Ostatnio doświadczyłem czegoś podobnego na koncercie Christiana Löfflera w Progresji. Jego wizualną część stanowiło duże rozciągnięte płótno, w zasadzie wyglądające jak prześcieradło. Wyświetlano na nim filmy nagrane telefonem. Muzyka z taką oprawą wizualno-świetlną nie była dla mnie wystarczająca. Widzisz, że potencjał całego show wykorzystano w 30%. Tymczasem jak patrzysz na koncerty Maxa Coopera…
Filharmonia i taniec
Przyszedł mi do głowy w tym samym momencie, choćby 3D AV/SHOW na festiwalu Tauron Nowa Muzyka.
Jego muzyka sama w sobie jest genialna, ale dzięki temu aspektowi wizualnemu na scenie dzieją się prawdziwe cuda. On za każdym razem wymyśla tak niesamowite rzeczy! Wybierając takie projekty jako swoje referencje, wiem, że nie mogę stworzyć czegoś, co będzie od nich odstawało, albo zupełnie zrezygnować z wizualizacji czy świateł. Słuchacze mają świadomość, jaki poziom mają zagraniczne show.
Skoro rozmawiamy o słuchaczach, zastanawiam się nad jednym. Czy czujesz, że wokół muzyki elektronicznej i symfonicznej narosły jakieś stereotypy, z którymi mierzysz się, tworząc Syntfonię?
Na pewno jakieś są. Jeden z moich znajomych zapytał się wprost, dlaczego łączę oba style, chociaż się ze sobą nie zgrywają. Rozwiałem mu te wątpliwości, wysyłając trzy wspomniane przykłady: Woodkida, Phoneheads i Camo & Krooked. Weźmy choćby ten ostatni koncert. Był rejestrowany w filharmonii, widzowie byli w pozycjach siedzących. Kiedy miał nastąpić drop i na scenie narastało napięcie, widać, że udzieliło się słuchaczom. Aż chcieli wstać z foteli!
Sami długo zastanawialiśmy się nad tym, czy zrobić imprezę zasiadaną, czy jednak tańczoną. Format mocno determinuje wrażenia słuchaczy.
Syntfonia: Koncert bez dysonansu
I jak zdecydowałeś?
Będziemy tańczyć. Gdybyśmy zaaranżowali taką sytuację, że wszyscy mają ubrać się w smokingi, jak to filharmonii, nadawałoby to pewien ton. Nie wiem, czy pasowałby do elektroniki, mógłby powstać dysonans. Zależy mi, żeby artyści na scenie mieli dużo luzu znanego ze sceny klubowej, ale warsztat i technikę zaczerpniętą z muzyki klasycznej. Nie obawiam się szczególnie mocno tego, że te elementy są na dwóch różnych biegunach. Da się je ze sobą zespolić.
A gdybyś musiał jednak wskazać wspólny mianownik elektroniki i muzyki klasycznej, na co byś postawił?
Nie zastanawiałem się nad tym, bo tworzenie muzyki elektronicznej naprawdę różni się od klasycznego podejścia do kompozycji. Moje orkiestracje polegają na wyciąganiu z dobrze znanych utworów czegoś nowego. Wiem, że to możliwe, bo wielokrotnie udowodniłem to sobie i ludziom, z którym gram. Może wspólnym mianownikiem są po prostu dźwięki?
Elektronika pełna przestrzeni
A emocje? Przy fuzji, o której cały czas rozmawiamy, łatwo o uniesienia.
W muzyce elektronicznej próbuje się wszelkimi możliwymi sposobami uzyskać organiczność, za którą idą emocje. Syntezatory doprowadza się do stanu, w którym cały czas pracują i wykonują ruchy. Wykonuje się rozmaite zabiegi, jak choćby rozróżnianie uderzeń hi-hatu, żeby każdy był na innym poziomie głośności. Jeśli po prostu postawisz kilka dźwięków i nic się z nimi nie zadzieje, to potrafi znużyć.
W przypadku żywych instrumentów motoryka bywa niesamowita. Po pierwsze: miewają przeróżne artykulacje i sposoby grania. Po drugie: wchodzą ze sobą w dialog, co robi szczególne wrażenie, gdy na scenie jest wielu muzyków. Czasami na przykład dochodzi do ich delikatnego rozstrojenia: nawet niewynikającego z tego, że ktoś źle gra – tak po prostu czasami wychodzi. Powstaje wrażenie dodatkowej przestrzeni, a ta świetnie uzupełnia elektronikę.
Ostatnio pojawia się coraz więcej projektów tak swobodnie lawirujących między gatunkami muzycznymi. Czujesz, że to znak czasów, czy tak było od zawsze?
Tak jak powiedziałem na początku, sam od zawsze szukałem nowości, a one są wpisane w rodowód łączenia ze sobą gatunków. Pamiętam, gdy na jednym z festiwali Florence + the Machine zagrała wspólny utwór ze Skrillexem. Nigdy nie wpadłbym na taki miks! Podobnie zaskoczyła mnie Taylor Swift: najpierw jest w stanie stworzyć numer z Bon Iverem, żeby później wypuścić popowy przebój, który okaże się rozpoznawalny na całym świecie.
Żonglerka gatunkowa
Będąc artystą, czuję, że warto mieć otwartą głowę na propozycje takich kooperacji. Oczywiście, rozumiem, że ktoś chce doskonalić się w swojej niszy, ale wychodzenie ze swojej strefy komfortu zawsze coś ci daje. Jeżeli rockman nagra coś z producentem drum and bassu, powstaje dzięki temu zupełnie nowa jakość. Myślę, że w tej chwili mamy taką ilość dostępnej muzyki, że to właśnie nieoczywiste fuzje brzmień pozwolą czynić cuda. Popatrzmy zresztą na legendarnych twórców muzyki elektronicznej. To ci, którzy tworzyli nową jakość i wcale nie byli przypisani do jednego konkretnego stylu. Albo nawet byli, ale obracali go o 180 stopni: Flying Lotus, Burial, Röyksopp, Moderat.
Dopytam o jedną rzecz, którą podkreślają niektórzy artyści. Według nich otwarcie się na nowe gatunki muzyczne blokują uwarunkowania rynkowe. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?
Coś w tym jest: i myślę, że nie chodzi tylko o rynek, ale też o przyzwyczajenia słuchaczy. Doświadczyłem tego przy okazji tworzenia duetu Xxanaxx. Wiedziałem, że niektórzy odbiorcy chcieli tego samego, co zagraliśmy na krążku Triangles. Tymczasem my próbowaliśmy się rozwijać.
To duży sukces, gdy artyści pozostają odporni na takie zewnętrzne wahania rynku, a ich ewolucja okazuje się naturalną koleją rzeczy. Jednocześnie dobrze nie skakać z kwiatka na kwiatek i zanadto nie kombinować. Jeśli raz robisz house, innym razem dubstep, a potem nagle przechodzisz w reggae, takie wyskoki mogą nie zadziałać. Przy zachowaniu jakiejś spójności czerpanie zewsząd inspiracji potrafi być jednak budujące.
Syntfonia: Koncert-eksperyment
Jak to wygląda w twoim procesie twórczym? BEKSIŃSKI.LIVE i Syntfonia zabierają sporo czasu, ale nie są twoimi jedynymi aktywnościami.
Czasami czuję, jakbym działał wbrew sobie samemu. Z jednej strony cenię schematy, z drugiej: cały czas próbuję się z nich wymknąć. Udaje mi się to jakoś okiełznać, bo w procesie twórczym mam coś w rodzaju przełączników. Kiedy robię coś elektronicznego, koncentruję się tylko na tym. Później, przechodząc w coś popowego, zupełnie porzucam poprzednie założenia, chociaż muszę przyznać, że coraz rzadziej przyjmuję takie propozycje. Mam za to coraz większą ochotę na eksperymentowanie z nowymi doświadczeniami, a do takich należą BEKSIŃSKI.LIVE i Syntfonia. Uczę się przy nich niesamowitych rzeczy. Nabieram świadomości tego, na co możemy sobie pozwolić, jakie mam ograniczenia, czym różnią się od siebie instrumenty. To ubogaca.
Na boku prowadzisz jeszcze ambientowy projekt Spokój.
W ogóle co jakiś czas uciekam w stronę ambientu. Jest dla mnie ciekawy pod tym względem, że pozostaje minimalistyczny, oszczędny w środkach, a zarazem odnoszę wrażenie, że często nie da się do niego czegokolwiek dołożyć. Nawet jeśli przez cały numer płynie tylko jeden akord, nie czujesz zawodu, że nie rozwinął się w coś więcej.
Dzięki projektowi Spokój przyswoiłem wiele efektów, o których istnieniu wcześniej nie miałem pojęcia, na przykład rozciąganie zagranej przez ciebie partii do jakiejś niebotycznej długości. Dzięki temu staje się niesamowitym pejzażem. Co ciekawe, wraz z takim poszerzeniem potrafią pojawić się na nim różne artefakty i zniekształcenia. Lubię takie niespodzianki, rozwijają mnie.
Syntfonia: Koncert w fazie przygotowań
Na sam koniec wrócę jeszcze do Syntfonii. Gracie 5 kwietnia. Na jakim etapie przygotowań jesteście w tym momencie?
Biorąc pod uwagę, że sam pomysł na projekt powstał już rok temu, teraz jesteśmy jakoś w ¾ przygotowań. Spora część rzeczy jest już zrobiona, ale dużo czasu zabiera np. wykonanie wizualizacji, które muszą być zsynchronizowane z muzyką i scenariuszem show. Przede mną także ułożenie setlisty całego koncertu. Wybór utworów to jedno, ale ustalenie ich kolejności także ma ogromne znaczenie. Można zepsuć całą atmosferę, startując z wysokiego C, a później pikując z energią.
Nie uciekniemy także od prób z całym zespołem. Przed nami czas intensywnego ćwiczenia. Kiedy wyjdziemy na scenę, chcemy mieć poczucie, że jesteśmy maksymalnie przygotowani: do tego stopnia, że gdyby nagle zgasło światło i wszystko przestało działać, i tak jesteśmy w stanie zrobić show.
Syntfonia: Koncert odbędzie się 5 kwietnia 2025 roku w warszawskiej Arenie Ursynów. W programie m.in. utwory zespołów Moderat, Bicep, Chase & Status, Camo & Krooked, Ten Walls, Caribou czy Bonobo. Bilety w cenie od 174,99 zł znajdziecie na Going.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.