Czytasz teraz
Wiesławiec Deluxe –– zostań Jehową w weekend (z Philipem K. Dickiem)
Opinie

Wiesławiec Deluxe –– zostań Jehową w weekend (z Philipem K. Dickiem)

joe rogan

Sezon ogórkowy w pełni, porozmawiajmy więc o Philipie K. Dicku. LOL, tak na serio to podchodzę do pisania tego tekstu z duszą na ramieniu.


Bo o ile łatwo się pisze o czymś czy o kimś z pozycji satyryczno-wyższościowych, o tyle dużo trudniejszym zadaniem jest napisanie tekstu o kimś, kogo uważa się za geniusza i postać wybitną, w taki sposób, żeby z jednej strony zachęcić odbiorców do sięgnięcia po jego książki, a z drugiej oddać bohaterowi tekstu należny mu honor. Tekst ten będzie zatem o Philipie K. Dicku i będzie próbą przekazania w pigułce wszystkiego, co jest u tego autora niesamowite. A jest tego wiele.

Philip K. Dick jest jednym z trzech moich ulubionych amerykańskich pisarzy XX wieku (dwaj pozostali to William Burroughs i David Foster Wallace) i, na pewno, jednym z dziesięciu moich ulubionych pisarzy w ogóle. Co dziwne, Dick klasyfikowany jest jako pisarz science-fiction i w obrębie gatunku sci-fi nie jest „ceniony” tak wysoko jak Issac Asimov, Arthur C. Clarke czy Robert Heinlein. By the way: to samo wykluczenie z panteonu klasycznego science-fiction dotyczy Kurta Vonneguta, trochę surrealistycznego publicysty, trochę satyryka, a trochę prekursora literatury ponowoczesnej. Przede wszystkim jednak literackiego geniusza. Prywatnie zastawiam się zawsze, czy krytycy przedkładający Asimova i Heinleina nad Dicka i Vonneguta wyjęli sobie już głowę z dupy, czy dalej mają ją tam włożoną. Ale to tak zwane ad vocem. Najprawdopodobniej wykluczenie Dicka z panteonu klasycznego czy „twardego” science-fiction, zorganizowanego wokół tematyki technicznego postępu ludzkości, czyli wizji statków kosmicznych kolonizujących galaktykę, naukowców w skafandrach eksplorujących powierzchnię odległych planet, myślących robotów i gwiezdnych wojen z owadopodobnymi obcymi o kontrolę nad kopalnią Uranu na Trytonie wynika z samej treści jego książek.

Jak pisał o Dicku Stanisław Lem w klasycznym artykule Fantomatyka Mimo Woli, Dick tak naprawdę nigdy nie był pisarzem science-fiction, a stosowana przez niego scenografia sci-fi to tylko dekoracja, z którą prawdziwa treść książek nie ma nic wspólnego. Prawdziwą treścią książek i fundamentalną obsesją Dicka jest bowiem co innego: nawracające poczucie, że rzeczywistość nie jest prawdziwa. To musi być bardzo dziwne poczucie, będące formą psychozy. Wiadomo na pewno, że Dick nadużywał alkoholu i narkotyków, zażywał gigantyczne ilości amfetaminy (na speedzie napisał wszystkie książki przed rokiem 1970) i eksperymentował z psychodelikami, takimi jak  meskalina, fencyklidyna, LSD i DMT. Nie zostało nigdy oficjalnie potwierdzone, że cierpiał na schizofrenię paranoidalną. Najprawdopodobniej jednak tak, i to na jej ciężką postać, z epizodami zaostrzania się jego stanu i z fazami remisji. Był zatem ciężko chorym człowiekiem, który był w stanie przekuć stany psychiczne, których doświadczał jako schizofrenik, na literaturę.

Cechą wyróżniającą pisarstwo Dicka jest język. Jest on absurdalnie prosty i płaski, dokładnie taki, jakiego spodziewasz się, kupując za dziesięć złotych od bukinistów na dworcu używany egzemplarz wydanej w 1990 roku w wydawnictwie AMBER książki ze statkiem kosmicznym, lśniącą kapsułą marsjańskiej bazy i astronautą z komiksowym pistoletem laserowym na okładce. Pełno jest tam codzienności, będącej podkręconą i przeniesioną w różne, nie do końca określone przyszłości, wersją amerykańskiej obyczajowości z czasów Eisenhowera. Język Dicka wygląda mniej więcej tak: „Josh usiadł w fotelu i zapalił papierosa. – Mam dość tych zarozumiałych gości z holobiura – pomyślał. – Ciągle dają mi do wiwatu”. Albo: „Katie krzątała się po kuchni, przygotowując swoje ulubione placki z syropem klonowym. Wtem do drzwi zapukał sąsiad, pan Brown. Ukłonił się uprzejmie i zapytał: Czy pani automatyczny dyfuzor jonowy działa normalnie? Mój zatkał się dwa dni temu i żona ciągle narzeka, że nie może zmaterializować porządnej mąki tortowej”.

Zdania wpisane są w codzienność, sprowadzają się zazwyczaj do opisów prostych czynności, postacie zachowują  się przewidywalnie jak mechanizmy, opisy ich trosk, monologów wewnętrznych i motywacji również mają vibe telenowelowy: „Barney Jones siedział w swoim klimatyzowanym tele-pokoju. Na ścianie monotonnie wyświetlały się zaabonowane w pakiecie podstawowym widoki krajobrazów alpejskich na zmianę z tropikalnymi, rajskimi plażami. – Do diaska, muszę wziąć tę fuchę,  a tylko tego mi brakowało – myślał. – Ale skąd inaczej wytrzasnę do końca miesiąca 200 dodatkowych creditów na dzierżawę mieszkadła?” I tak dalej, i tak dalej. Mamy tu więc do czynienia, na pierwszy rzut oka, z obyczajową, pulpową szmirą, napisaną  płaskim językiem toaletowych czytadeł, która, z jakichś nieznanych przyczyn osadzona jest w dziwacznym, futurystycznym settingu.

Inną cechą charakterystyczną jest fakt, że, o ile akcja dzieje się w roku 2798 na Phobosie albo w 2370 na Ganimedesie, na Ziemi dawno spłonęła warstwa ozonowa, a średnia temperatura wynosi 160 stopni Fahrenheita i żyć można jedynie w specjalnych miastach-kopułach, to cała ta dystopijna masakra odgrywana jest w warunkach rozkwitającego kapitalizmu. Bohaterowie non-stop martwią się o pieniądze, o wzrastające czynsze za mieszkadła, o opłaty za automatycznych psychiatrów, dostępnych w formie noszonych przy sobie ciągle walizek, konkurują na galaktycznych rynkach środków psychoaktywnych i wymyślają kampanie reklamowe dla nowych modeli kapsuł do pół-życia, w których można być składowanym po śmierci i uczestniczyć w projektowanej halucynacji aż do wyczerpania się creditów.



Efekt niesamowitości proza Dicka osiąga  poprzez niespotykane gdzie indziej połączenie płaskiego, sprawozdawczego języka, całkowitej przejrzystości postaci, którzy snują banalne wewnętrzne monologi, będąc jednocześnie w nierealistyczny sposób labilne psychicznie, tak, jakby nie posiadały esencjalnego wnętrza, oraz fikuśno-hipnotycznej scenografii pełnej rekwizytów, które przecinają wrażenie telenowelowej monotonii i wprowadzają do lektury narastające poczucie schizy. Tak, w zasadzie, rozwija się akcja w każdej powieści Dicka: zaczyna się od ekspozycji płaskich i schematycznych postaci o randomowych nazwiskach z zaawansowanej wersji generatora nazwisk amerykańskich (typu: Leo Bulero, Barney Mayerson, Joe Chip, Pat Conley, Jack Bohlen, Ronnie Fugate) w ich naturalnym habitacie, a potem, z czasem, przez wprowadzanie kolejnych, coraz dziwniejszych rekwizytów i motywów, pojawia się wrażenie drżenia, falowania i, finalnie, rozerwania  rzeczywistości.

Z recepcją Dicka jest obecnie trochę jak z Zygmuntem Freudem. Tak wiele zagrań i pomysłów z Dicka przeniknęło do standardowego katalogu kultury popularnej, że nie pamięta się już czasem, że pochodzą one właśnie z jego intelektualnego repertuaru. Zacznijmy od ekranizacji. Blade Runner Ridleya Scotta, czy, pośrednio, Blade Runner 2049 Denisa Villeneuve? Ekranizacja Dicka. Raport Mniejszości Spielberga? Ekranizacja Dicka. Total Recall Verhoevena? Również. Scanner Darkly Linklatera? Jak wyżej. Wolimy B-Klasowe sci-fi? Impostor – Test na Człowieczeństwo z Garym Sinise czy Screamers z Peterem Wellerem polecają się do usług. Wolisz seriale? The Man in the High Castle był kilka lat temu całkiem sporym hitem.



Problem z ekranizacjami Dicka jest często taki, że, nawet bardzo dobre filmy, takie jak Blade Runner nie są w stanie oddać charakteru literackiego pierwowzoru i są to jedynie produkcje na motywach, stanowiące samodzielne osiągnięcie (lub wtopę) reżysera. Najbliżej ducha Dicka znajdują się, w moim odczuciu Total Recall z 1990 roku i Scanner Darkly Linklatera. Schwarzenegger jako Douglas Quaid za swoim austriackim akcentem wypowiadający Nice to meet you i Get your ass to Mars, oraz Keanu Reeves jako policyjny informator Bob Arctor, przebrany w specjalny kostium,  na którego powierzchni na zmianę wyświetlane jest kilkanaście różnych twarzy na sekundę, co ma uniemożliwić jego dekonspirację podczas działalności operacyjnej, byli w stanie najbardziej oddać ducha Dickowskiej prozy.



Bohaterowie Dicka często nie wiedzą, kim są: znudzonym pracownikiem biurowym czy agentem marsjańskiego wywiadu pod przykrywką? Członkiem wspólnoty narkomanów czy policyjną wtyką? Człowiekiem, czy androidem z zaszytą w swoim wnętrzu bombą, przebranym za człowieka i przeświadczonym o swojej ludzkiej tożsamości, by tym skuteczniej wypełnić militarną misję na rzecz obcej cywilizacji? Czytelnik zazwyczaj także nie wie, wszystkie opcje są otwarte i na końcu powieści i opowiadań okazuje się prawdą często nie to, co wydawało nam się  przy początkowej ekspozycji postaci. Czasami są one czymś zupełnie niebywałym. Człowiek, który pamięta przyszłość zamiast przeszłości. Staronarodzeni, wyłażący z grobów po lokalnej fluktuacji, która odwróciła strzałkę czasu i zasady entropii na Ziemi. Autystyczne dziecko, które dla obserwatorów porusza się z prędkością światła, z którego jednak perspektywy wszyscy tkwią w bezruchu. W jego obecności automaty edukacyjne w marsjańskiej szkole rozregulowują się i zaczynają mówić jedynie „ścierw, ścierw”. Albo Henry Ellis, koleś z krótkiego opowiadania pod tytułem Prominent Author. Jest on niskiej rangi urzędnikiem, który każdego ranka bierze teczkę i udaje się specjalnym tunelem podprzestrzennym ze swojego mieszkania w Nowym Jorku do biura na Marsie. Pewnego dnia zauważa w tunelu niewielkie rozszczelnienie, nachyla się nad nim i widzi z góry pustynię i jakieś niewielkie, biegające ludziki. Po kilku razach postanawia zacząć z ludzikami rozmawiać i finalnie dyktuje im Pismo Święte.

Wiele motywów przeniknęło z Dicka do popkultury i uległo rozproszeniu po filmach, serialach, grach komputerowych i samym języku angielskim w sposób, który nie wskazuje bezpośrednio na autora. Seria gier Fallout, estetyka retro science-fiction, będąca przeniesieniem w przyszłość imaginarium z lat 50tych XX wieku i obecny w Falloucie 3 motyw demonicznej dziewczynki, kontrolującej w despotyczny sposób małe miasteczko na suburbii, będące fantazją śnioną przez naukowców zamkniętych w kapsułach hibernacyjnych do pół-życia? Ubik. Seria Half-Life, doktor Gordon Freeman i tajemniczy mężczyzna (G-Man), pojawiający się w jego snach, rozpoczynających i kończących grę? Ubik zmieszany Trzema Stygmatami Palmera Eldritcha. Truman Show Petera Weira z Jimem Carrey z 1998 roku jest niemal dokładnym powtórzeniem powieści Dicka Time out of Joint z 1958. Serial Black Mirror i bardzo dużo wizji w nim, od 15 Million Merits, przez Entire History of You, aż po San Junipero? To wszystko jest bardzo mocno zadłużone intelektualnie u Dicka. Legendarna scena z Prince of Darkness Carpentera, gdzie wszyscy przebywający w pobliżu kościoła mieszczącego kapsułę z uwalniającym się Antychrystem śnią ten sam sen, nie będący jednak snem, a transmisją ostrzegawczą nadawaną z przyszłości (roku 1999)? VALIS.




Ostatnią i najważniejszą rzeczą dotyczą Dicka, a szczególnie Dicka z późnego okresu jego twórczości, jest fakt, że PKD był mistykiem. Przez ostatnie miesiące zajmuję się popołudniami  lekturą The Exegesis of Philip K. Dick, będącej zapisem próby zrozumienia przez Dicka doświadczenia, którego doznał 2 marca 1974 roku. Wyglądało to tak: pisarz leżał w domu po zabiegu stomatologicznym i czekał na dostawę proszków przeciwbólowych. Zadzwonił dzwonek, Dick wstał i otworzył drzwi, a w progu zastał młodą pracownicę apteki z zamówionymi medykamentami. Dziewczyna miała na szyi złoty wisiorek z symbolem ryby. Gdy Dick spojrzał na złoty wisiorek w kształcie ryby (symbol pierwszych chrześcijan), uderzył go rzekomo promień światła odbity od wisiorka i doznał, jak stwierdzi później, oświecenia. Właściwie nie było to oświecenie, ale to, co Platon określał jako anamnesis, czyli przypomniał sobie wypartą wcześniej prawdę o rzeczywistości.

Zobacz również

Doświadczenie zapoczątkowało kilkutygodniowy cykl halucynacji, podczas których Dick odbierał tachionowe transmisje, przynoszone mu przez różowy promień, nadawany przez istotę, którą nazwał umownie VALIS – czyli Vast Active Living Intelligence System. Istota ta, zwana także zamiennie Bogiem, Zebrą, Jezusem czy Dionizosem, jest w optyce Dicka czymś w rodzaju automatycznego mesjasza, nadającego kod źródłowy, pozwalający wtajemniczonym adresatom wydostać się spod władzy rządzącego materialnym światem demiurga. Jest to wszystko bardzo gnostyckie, pojawiają się tam sformułowania o rzeczywistości jako Czarnym Żelaznym Więzieniu, z z którego musimy się uwolnić (wizja świata a’la film Cube), a teologia i filozofia angażowane do rozkładania tej ostro popierdolonej fantazji na czynniki pierwsze są świadectwem najwyższej klasy erudycji. Platon, Plotyn, Mistrz Eckhart, Teilhard de Chardin, Norbert Wiener, Augustyn, Angelus Silesius, Parmenides, Heraklit i Ksenofanes. Do wyboru do koloru. The Exegesis of Philip K. Dick w swoim pierwszym angielskim wydaniu jest blisko 1000-stronicową cegłą, dobrze sprawdzającą się na jesienne wieczory z kubkiem kakao w łóżku. Miejscami stanowi spójny wykład filozoficznej podbudowy fabularnych pomysłów, wykorzystanych w książkach z tak zwanej Trylogii VALIS, a czasem osuwa się w bełkot, niczym listy Nietzschego  z okresu załamki wywołanej nieudaną interwencją w sprawie turyńskiego konia dorożkarskiego, sygnowane podpisem Ukrzyżowany. Nic tylko czytać i schizować do woli.

Na koniec rekomendacje, czyli pięć najlepszych, według mnie, powieści Philipa K. Dicka. Będą to, w kolejności od miejsca numer 5 do miejsca numer 1:

5) Ubik 

4) Transmigracja Timothyego Archera 

3) Marsjański Poślizg w Czasie 

2) VALIS 

1) Trzy Stygmaty Palmera Eldritcha. 


Polecam, zachęcam i pozdrawiam!

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony