Czytasz
Trudne emocje i safe space. Polski Machine Gun Kelly opowiedział nam o sobie

Trudne emocje i safe space. Polski Machine Gun Kelly opowiedział nam o sobie

wiśniosz

wiśniosz dał się poznać muzycznie za sprawą debiutanckiego krążka loveless monster, a my pociągnęliśmy z nim osobiste wątki.

Gra w punkowym zespole w Wielkiej Brytanii

wiśniosz: Zespół wziął swoją nazwę od piosenki blink-182, nazywaliśmy się Reckless Abandon. A zaczęło się tak: na spotkaniu Busking Society (takie stowarzyszenie, które wychodziło sobie grać covery na ulicach) poznałem siostrę przyrodnią ówczesnego basisty zespołu Neck Deep. Z racji, że jarałem się tym zespołem niesamowicie, owa koleżanka zaprosiła mnie na próbę do jej nowo powstającego zespołu pop-punkowego, bo wiadomo, podobny klimat muzyczny.

Na próbie grupy poznałem Roba, basistę z dość dużym doświadczeniem scenicznym. Bardzo przypadliśmy sobie do gustu, a że reszta bandu odpowiadała nam znacznie mniej, postanowiliśmy po paru próbach uciec od oryginalnego składu i założyć własny. Ja znalazłem perkusistę, wywieszając ulotki na kampusie, Rob znalazł drugą gitarę i tak oto powstaliśmy. Moje wspomnienia z zespołem to z jednej strony moje pierwsze poważniejsze kroki w muzyce, pierwsze koncerty i działania ku spełnianiu marzeń. Z drugiej jednak strony wspominam też różnice personalne, jakie pojawiały się między mną a wspomnianym basistą. Różnice, które doprowadziły do bardzo brzydkiego rozpadu, delikatnie mówiąc, w mało przyjaznych warunkach.

Największy brytyjski sukces

wiśniosz: Na etapie drugiego roku studiów byłem już od wielu lat zafascynowany punkrockową artystką Tatianą DeMarią. Ale tak serio zafascynowany – miałem ją na tapecie i w ogóle. Pewnego dnia w okolicach Świąt Wielkanocnych, które spędzałem w Polsce, zobaczyłem na Facebooku, że Tatiana dodała post. Pisała w nim, że gra koncert w Londynie i szuka supportu. Wysłałem jej maila, tak totalnie dla żartu. Nie mieliśmy żadnych oficjalnie opublikowanych piosenek, nigdy nie graliśmy koncertu, a połowa bandu, w tym ja, w ogóle nigdy nie stała na scenie z instrumentem. Ale ona zadzwoniła.

Koncert nie był duży, jakoś kilkadziesiąt osób. Ale po pierwsze: supportowaliśmy jedną z moich ulubionych artystek. Po drugie: nasz pierwszy koncert odbył się w The Camden Assembly, lokalu, który mimo niewielkich rozmiarów gościł w przeszłości naprawdę istotne nazwiska ze świata muzyki. A po trzecie: od telefonu od Tatiany do występu dzieliło nas kilkadziesiąt godzin, podczas których zdążyliśmy przetransportować mnie z Warszawy do Londynu, odbyć próbę, nauczyć mnie dodatkowych partii gitarowych, gdyż drugi gitarzysta był w Meksyku na miesiącu miodowym, no i w końcu zagrać ten koncert. Uważam to za dość spory sukces.

Studia aktorskie w UK

wiśniosz: Nie było wielkiego powodu stojącego za Anglia. Marzyłem już od wielu lat, żeby na studia wyjechać do Kalifornii. Pod koniec liceum musiałem pogodzić się z faktem, iż nie będzie mnie na to stać. Z racji chłodnych uczuć, jakimi darzę nasz kraj oraz wielką chęcią wyjścia ze swojej strefy komfortu i ruszenia w świat, zdecydowałem, iż pojadę do Wielkiej Brytanii, gdyż tam bez problemu mogłem dostać pożyczkę na czesne.

Zajęć miałem około 12-15 godzin w tygodniu, co zostawiało mi dużo czasu na życiowe eksperymenty. Większość lekcji była praktyczna i bardzo ciekawa. Po czasie jestem jednak w stanie szczerze przyznać, iż nie nauczyłem się podczas studiów zbyt wiele, ale wszelkie inne doświadczenia, jakie zdobyłem podczas tych trzech lat, są ogromnie ważne.

Postawienie na karierę muzyczną

wiśniosz: Muzyka była od dziecka moim największym marzeniem. O dziwo myślę, iż jest to też powodem, dla którego tak późno się za nią zabrałem. Może podświadomie bałem się, że mi nie wyjdzie, sam nie wiem. Półroczna podróż autostopem po Ameryce Centralnej odebrała mi większość lęku związanego z pogonią za muzyką. Uświadomiła też sporo. Większość rzeczy, za które zabierałem się wcześniej, nie była zgodna z tym, czego naprawdę pragnie moje serce.

Bycie solistą

wiśniosz: Moje marzenie jest zależne prawie tylko ode mnie, a nie od dodatkowych trzech, czterech osób, z którymi byłbym w zespole. Nie muszę się martwić cudzym zaangażowaniem, spóźnianiem się, cudzymi planami. Jedyną osobą, o której poważne podejście do tematu muszę się martwić, jestem ja sam.

Inspiracje stylistyką rapową

wiśniosz: Daleko mi do bycia znawcą muzyki rapowej i dopiero sobie raczkuje w próbach ugryzienia tego zagadnienia. Na pewno podoba mi się, jak w niektórych piosenkach ze swoich ostatnich dwóch albumów Machine Gun Kelly miesza rap z pop-punkiem. Będę w przyszłości próbować bardziej zgłębić ten temat.

Drugie życie muzyki emo

wiśniosz: Zacznijmy od tego, że pierwsze życie nigdy się nie skończyło, o czym świadczy moje i tysiące innych czarnych serc na świecie. Ale tak, z pewnością jesteśmy świadkami kolejnej fali emo. I to zarówno w muzyce popularnej, jak i bardziej niszowej.

Mamy teraz w światłach reflektorów artystów, którzy bardziej lub mniej czerpią inspiracje z emo jak Mod Sun, Avril Lavigne, MGK czy WILLOW. Tylko że to jest wszystko na tym etapie już mainstream. Jest również odnoga pop-punka/emo bardziej niszowa, mniej wymierzona w radia i okładki gazet – tutaj też przeżywamy jeden z większych peaków ostatnich lat. Przoduje chyba po tej stronie Hot Mulligan, których polecam z całego serca. A to emo to już się skradało do nas znowu od jakichś minimum siedmiu czy ośmiu lat przez raperów jak np. Lil Peep.

Emo jako katalizator działań

wiśniosz: Co mnie w tym pociąga? Szczerość, wyrazistość, bezpośredniość wyrażanych emocji. Artyści z tego nurtu płaczą z podobnych powodów co ja i z podobnych powodów się śmieją. Przykłada się tu wagę do smutku, który jest piękną i bardzo ważną emocją, na dodatek wyjątkowo obecną w moim życiu. Skupia się na rzeczach, które rzeczywiście nas dotykają tu i teraz i nie potrzebujemy patrzeć daleko w kosmos, żeby uszanować to, jak wielkie emocje nami targają. Potrafi sprawić, iż krzyczymy o naszych największych traumach, śmiejąc się, skacząc i tańcząc. Jak potrzebujemy zamiast tego sobie poleżeć i popłakać, to mamy pewność, że ta muzyka przytrzyma nas przy podłodze.

Stylistyka dominująca na albumie

wiśniosz: Emo/pop-punk. To muzyka, którą najbardziej kocham, na której nie tylko się wychowałem, ale na której nadal się wychowuje. To muzyka, która najbardziej do mnie trafia i jak mam być szczery, to ta muzyka stanowi olbrzymią część mnie i mojej osobowości. Na albumie znajdziemy dwie piosenki smutniejsze pod względem muzycznym, reszta jest dość energiczna. To ładna proporcja na pop-punkowy album. Teksty natomiast w większości opowiadają o przykrych rzeczach, ale kocham tę zależność w gatunku. I like beautiful melodies telling me terrible things.

Bycie późnym debiutantem

wiśniosz: Owszem, album wychodzi o północy w dniu moich 27. urodzin. 27 lat to dość późno na pierwszy album, ale nie czuje się zbyt późnym debiutantem. Wierzę, że obudziłem się w porę i jeszcze wiele przede mną. Lat może i będę miał zaraz 27, lecz w sklepach czasem pytają mnie o dowód, a w niektóre dni czuje się, jakbym miał lat 16, więc nic mnie jeszcze nie hamuje.

Muzyka jako przepracowywanie i odreagowywanie traum

wiśniosz: Przepracować traumę… To jest w ogóle potężnie wielkie stwierdzenie. Nie jestem pewien, czy za pomocą jednego utworu można dojść do takich wyników. Na pewno pisanie mi w tym pomaga. Na pewno zbliżam się do przepracowania traum, gdy o nich pisze, na pewno po napisaniu tekstu schodzi ze mnie wiele negatywnych emocji, czuje większy spokój i akceptację tego, co już się wydarzyło. Pisanie jest jedną z najlepszych rzeczy terapeutycznych, jakie mogę dla siebie zrobić. Oczywiście poza faktyczną terapią.

Odrzucanie zbyt osobistych tekstów

wiśniosz: Nie istnieją takie. Obiecałem sobie, że ta płyta będzie w 100% szczera i z dumą stwierdzam, że taka właśnie jest. Potrafi być miejscami odrzucająca, straszna, ale właśnie dlatego, że jest szczera. Wyplułem z siebie zarówno najbrzydsze części siebie, jak i te najładniejsze. Oczywiście przeżywałem dość spory stres, gdy pisałem te piosenki i je publikowałem, lecz to już jest za mną. Nic mnie już nie krępuje.

Kulisy produkcji

wiśniosz: Płytę nagrałem w studio Kofeina Music, spędzając na przestrzeni kilku miesięcy około 70 godzin z Konradem Jażdżykiem i Miłoszem Fergińskim na dość małej przestrzeni. Nie jestem w stanie wyrazić, jak pozytywne było to doświadczenie. Trafiłem tam przypadkiem, poleciła mi ich znajoma, mówiąc, że siedzą w podobnej muzyce co ja, dlatego poszedłem prosto do nich. Wolałem, żeby moją płytą zajął się ktoś, kto słucha podobnych rzeczy i podobnymi rzeczami się jara.

Sprawdź też
Ephemera

Panowie z Kofeina Music są jednym z głównych filarów powstania tego krążka. Pomagali mi ponad moje oczekiwania, a te były całkiem spore. Dodatkowo wspierają mnie regularnie na wielu innych płaszczyznach, choć płyta jest już nagrana. Pomogli mi się rozwinąć muzycznie zarówno pod względem artystycznym, jak i tym związanym z wiedzą teoretyczną i praktyczną. Na dodatek okazali się po prostu zajebistymi ziomeczkami. Polecam każdemu współpracę z nimi. Ja na pewno jeszcze do ich studia zajrzę.

Muzyka z przekazem

wiśniosz: Nie, muzyka nie musi mieć przekazu. Wierzę, że moja płyta go ma, ale absolutnie nie musi. Z chęcią stworzę kiedyś coś absurdalnie durnego. Regularnie słucham w aucie My Dick, którego autorem jest Mickey Avalon, i nie widzę w tym niczego złego.

Ujawnianie światopoglądu w muzyce

wiśniosz: Nie, nikt nic nie musi, każdy ma prawo podejmować decyzje. Ciężko jednak robić muzykę, która będzie opowiadać tylko o muzyce. Koniec końców twórczość każdego artysty będzie musiała się przynajmniej otrzeć o tematy pozamuzyczne. I gdy to się stanie, artysta musi być szczery.

Polaryzowanie odbiorców wizerunkiem

wiśniosz: To bardzo dobra rzecz. Na początku wypuszczania utworów dostawałem często ostrzeżenia, że może ktoś nie przyjść na mój koncert, bo maluję paznokcie albo dlatego, że w piosenkach wyrażam się negatywnie o Kościele. Ale przecież ja takich ludzi nie chce na swoich koncertach. Moje koncerty to ma być bezpieczna przestrzeń.

Niech przychodzą na nie ludzie, którzy czują podobnie do mnie albo przynajmniej tacy, którzy widzą powody, dla których czuję to, co czuję. Tacy, którzy chcą się wyrażać bez ograniczeń, tacy, którzy są gotowi wspólnie ze mną płakać i krzyczeć, i śmiać się, i w międzyczasie darzyć się akceptacją i jakimś zrozumieniem. Idea bycia dla każdego jest dla mnie wstrętna i nieszczera. Przeżyję, jeśli pod sceną nie zobaczę bandy dresów, cymbałów rozwieszających w wolnym czasie naklejki Strefa wolna od LGBT czy robaków, dla których mówienie o pedofilii w Kościele to coś znacznie gorszego niż sama pedofilia.

Koncert w urodziny

wiśniosz: Jest to spełnienie jednego z moich największych marzeń. Prawdopodobnie będzie to też jeden z najważniejszych i najszczęśliwszych wieczorów mojego dotychczasowego życia. Pomijając sam fakt, że to urodziny, to zakończenie pewnego etapu, który trwał ponad rok. Nigdy nie byłem tak produktywny, nigdy wcześniej się na niczym tak nie skupiłem i nigdy nad niczym tak długo i tak mocno nie pracowałem. Zwieńczenie tego wszystkiego nastąpi 11 czerwca w Hydrozagadce. Na razie załatwiam tysiące rzeczy technicznych, które trzeba załatwić, organizuję próby dla mnie, perkusisty i gitarzysty, z których wracamy do domu o pierwszej w nocy, biegam parę razy w tygodniu na zajęcia wokalne. Co najważniejsze, powtarzam sobie jak mantrę, że robię to wszystko, bo to kocham.

Całą tę pracę będę mógł z siebie wydrzeć przed osobami, które rezonują z moją muzyką. Nigdy nie grałem koncertu w Warszawie, co oznacza, że nie miałem okazji pokazać się ze strony muzycznej przed wieloma moimi bliskimi. Serio, zawsze marzyłem o tym, by ten pierwszy występ miał miejsce w Hydro, bo wyjątkowo przepada za tym klubem.

Tony presji, stresu, przepracowania, ale też radości, adrenaliny i pasji – to wszystko gromadziło się we mnie od roku i tego wieczoru znajdę dla tego wszystkiego ujście, stojąc na scenie przed ludźmi, których kocham. A później sobie odrobinę odpocznę.

wiśniosz zagra swój urodzinowy koncert 11 czerwca. Mamy dla was bilety!

Copyright © Going. 2021 • Wszelkie prawa zastrzeżone