Czego uczy nas „Zielona granica”? Oto 5 wniosków po seansie filmu
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Nowość od Agnieszki Holland jest i najpewniej pozostanie jedną z najgłośniej komentowanych polskich produkcji tej jesieni. Poza jej oceną poszliśmy o krok dalej i zastanowiliśmy się nad tym, czego inni twórcy mogliby nauczyć się od reżyserki. Uwaga – jest też jedna wskazówka do odbiorców.
137 tysięcy widzów. Tyle osób odwiedziło w miniony weekend kina, żeby zobaczyć Zieloną granicę. Żaden tegoroczny polski film – ani komedia romantyczne, ani rozbuchane widowisko historyczne – nie może pochwalić się takim wynikiem. Reżyserka produkcji ma więc wiele powodów do radości, chociaż nie wszyscy cieszą się z jej sukcesu frekwencyjnego czy otrzymanej wcześniej nagrody na festiwalu w Wenecji. Sama jest nazywana zdrajczynią narodu, zaś jej dzieło – „paszkwilem uderzającym w wizerunek Polski”. MSWiA deklarowało nawet, że przed seansami wyświetli spot prostujący rzekome kłamstwa zawarte w fabule.
Chłopi polskim kandydatem do Oscarów. Adaptacja prozy Władysława Reymonta urzeka formą!
Pisząc o Zielonej granicy, trudno powstrzymać się od komentarza politycznego. Ostatnio takie poruszenie dało się bowiem odczuć dawno temu, przy okazji premiery Kleru Wojciecha Smarzowskiego. Spróbowałem jednak oprzeć się tej pokusie i spojrzeć na film Agnieszki Holland z innych perspektyw. Oto garść przemyśleń dotyczących jego stylu, gry aktorów czy decyzji reżyserskich.
Po pierwsze: obejrzyj
Zanim konkrety, wypada zastrzec jedno. Uprzedzenia uprzedzeniami, ale krytyczna ocena dzieła na podstawie jego fragmentu drastycznie obniża poziom debaty publicznej. W końcu taka postawa nie różni się niczym od Nie znam się, ale się wypowiem. W przypadku Zielonej granicy była niestety reprezentowana aż nadto. Użytkownicy Filmwebu jeszcze przed premierą wystawiali filmowi najniższe noty. Poza internetowym review bombing politycy wieszali na reżyserce psy, żeby chwilę później deklarować z rozbrajającą szczerością, że właściwie zapoznali się tylko ze zwiastunem. Pełna zgoda, że podjęty przez Holland temat, zwłaszcza w dobie zażartej kampanii wyborczej, budzi kontrowersje. Przed ferowaniem wyroków warto jednak samodzielnie wyrobić swoją opinię.
Trzymać rękę na pulsie
O bieżących wydarzeniach polityczno-społecznych z filmów fabularnych dowiadujemy się nie za często. W końcu ich przygotowanie, włącznie z castingiem, zdobyciem środków czy okresem zdjęciowym, zabiera dużo czasu. Podjęcie takiego trudu zasługuje dlatego na duże uznanie, zwłaszcza że wiąże się z nim jeszcze jedno ryzyko. Co nagle, to po diable, a pośpiech może skończyć się wieloma lukami fabularnymi czy uproszczeniami. Dzięki wieloletniemu doświadczeniu i zaangażowaniu całej ekipy Holland uniknęła tej pułapki. Sprawnie kreśli przemyślaną, czteroaktową strukturę. Tylko chwilami popada w patetyczność, którą można jednak łatwo wytłumaczyć. Kryzys na granicy polsko-białoruskiej trwa w najlepsze, pushbacki nie ustają. Do takich sytuacji, wciąż dziejących się na terytorium naszego kraju, trudno podejść obojętnie, zachowując dystans. Społecznie zaangażowane, interwencyjne kino nigdy nie jest idealne, ale zawsze będzie potrzebne.
Z różnych perspektyw
Rodzina syryjskich uchodźców, która wierzyła, że Europa będzie dla niej ziemią obiecaną. Wolontariusze z grupy pomocowej, nierzadko porzucający własne bezpieczeństwo na rzecz ratowania zziębniętych ludzi. Owdowiała psycholożka szukająca sensu w życiu, a wreszcie i funkcjonariusze Straży Granicznej zastanawiający się nad słusznością powierzonych im obowiązków. Każda z tych grup ma w Zielonej granicy inne podejście do kryzysu migracyjnego. Jedni ciągną za sznurki, inni próbują rozpaczliwie utrzymać się na powierzchni abo czują bezsilność. Agnieszka Holland, łącząc ze sobą te różne punkty widzenia, przypomina o tym, że w tak złożonej sytuacji nie ma jednoznacznie dobrych i złych rozwiązań. Polifoniczna narracja, wbrew wielu głosom krytyki, nie optuje jednoznacznie za żadną ze stron. Szkoda jedynie, że zabrakło w niej miejsca na relacje przeciętnych mieszkańców obszaru przygranicznego. Scena z rolnikiem zauważającym uciekających migrantów kończy się bez puenty, tak jakby jego reakcja była mniej istotna od dylematów młodych gniewnych albo zblazowanego liberała.
W odcieniach szarości
Reżyserka przypomina, że rozstrzygnięcie fundamentalnych kwestii dotyczących człowieczeństwa nigdy nie jest czarno-białe. Zupełnie inną decyzję podjęła, rezygnując z kolorów w całym filmie. Dla aktywistek z Fundacji Ocalenie, którzy do teraz angażują się w pomoc uchodźcom, to zrozumiały i potrzebny wybór. – Całe szczęście, że tak się stało. W kolorze mógłby być dla wielu z nas nie do zniesienia. Pracujemy na polsko-białoruskiej granicy od sierpnia 2021 roku. Wiele z sytuacji i scen przedstawionych w filmie wyglądało jak dosłownie wyjęte z interwencji, w których brałyśmy udział – pisały na Instagramie. Z drugiej strony – sceny odarte z jakichkolwiek barw każą jeszcze bardziej skupić się na detalach. Paradokumentalny, naturalistyczny styl zdjęć Tomasza Naumiuka (Imago, 1983, Obywatel Jones) boleśnie przypomina o rzeczach, od których raczej odwracamy wzrok. Wiele tu powodujących dyskomfort ujęć: stłoczonych, odartych z godności, brudnych ciał czy porzuconych w pośpiechu obozowisk. Wyraziste rozwiązania formalne muszą być uzasadnione i tak stało się w tym wypadku.
Młoda krew
W Zielonej granicy wiodącą postacią jest Julia grana przez Maję Ostaszewską. To wspomniana przeze mnie psycholożka, która po nagłej śmierci męża decyduje się na ucieczkę z dużego miasta. W domu przy granicy polsko-białoruskiej ma odzyskać siły, ale los podrzuca inny ciąg dalszy jej historii. Aktorka, poza planem także zaangażowana aktywistycznie, jak zawsze spisała się na medal, ale na wyróżnienie zasługują też dwie inne osoby. Tomasz Włosok, czyli ekranowy Jan, wyposażył swoją postać w całą paletę emocji. Przełożony ze Straży Granicznej każe mu być stanowczym i bezwzględnym. Pushbacki mają odbywać się bez wahania i zbędnych dyskusji. Tymczasem sceny spazmów, przepychanek i błagania o litość spod drutu kolczastego momentalnie zostają w pamięci na długo. Inna sprawa, że partnerka Jana, Kasia (w tej roli druga połówka Włosoka, Malwina Buss), wkrótce urodzi im córeczkę. Instynkt tacierzyński, jak łatwo się domyślić, nie ułatwia podejmowania decyzji o rozdzielaniu rodzin czy zostawianiu dzieci na pastwę losu.
Drugą wygraną Zielonej granicy – jeśli w ogóle wypada używać tego słowa – jest Jaśmina Polak. Do tej pory odznaczała się głównie w serialach (Sortownia, Pewnego razu na krajowej jedynce) i na deskach Starego Teatru w Krakowie. Tu wcieliła się w rolę jednej z oddolnie działających aktywistek. Jako „Żuku” pozostaje nieobliczalna i ekscentryczna. Wybuchowy charakter sprawia, że łatwo wpada w kłopoty. To on jest zarazem głównym motorem napędowym jej działania, impulsem odwodzącym od konformizmu. Być może – choćby nawet w okrojonej formie – przydałby się każdemu z nas.
Zielona granica jeszcze długo nie zniknie z repertuarów multipleksów i studyjniaków. Dystrybutorem filmu jest Kino Świat.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.