20-minutowe albumy – hit czy kit? | #26 Muzyczny Feed
Kocham muzyczkę, filmy i NBA. Znam zdecydowanie zbyt dużo polskich…
Debiut, drugi i czwarty album w karierze – sytuacja każdego z przedstawionych dziś artystów jest inna. Kto wypadł najlepiej? Kto się obronił, kto zmarnował szansę, kto, kto????
Vince Staples | Vince Staples
Vince wypuszcza self-titled album – czy ten ruch ma podwójne dno? Czy to właśnie ta wersja pochodzącego z Compton rapera jest tą właściwą? Czy już zawsze będziemy dostawać od niego płytki, które trwają około 20 minut? No oby nie. Don’t get me wrong, najnowsze dzieło Vince’a siada mi i to bardzo – pod względem muzycznym jest tu wszystko, za co zdążyłem go pokochać i wypada znacznie lepiej niż wydane w 2018 FM! No tylko, że jak to ledwo ponad kwadrans muzy i nara????!!! Nie wiem, być może w erze streamingów i plejek taki format albumów jest dla słuchaczy spoko. Ja jestem jednak stara wyga, mam swoje zasady i skrzywienia – nie sprawdzam singli i słucham albumów w całości od początku do końca. W tym scenariuszu 20 minut dla longpleja to po prostu za mało :<<<<<< A szkoda bo ten zmulony, trochę stoned Staples lecący na luzaku pod perełki od Kenny’ego Beatsa wchodzi jak złoto.
TLDR: Jeśli nie łapiesz spinki na krótkie albumy i nie masz nic przeciwko Vince’owi w melancholijnym, oszczędnym wydaniu, to bierz to i wcinaj.
Charlotte Day Wilson | Alpha
Z artystami, których śledzę od początku ich (mainstreamowych) karier łączy mnie zawsze szczególna więź. To zrozumiałe. Przyjemnie obserwować powolne wdrapywanie się po kolejnych szczebelkach – szczególnie wtedy, kiedy wiesz, że produkt od początku stoi na najwyższym poziomie. Tak właśnie było w przypadku Charlotte Day Wilson. Od wypuszczenia cudownego Work kanadyjska wokalistka była w zasięgu mojego radaru. Po dwóch solidnych EP-kach przyszła pora na pełnoprawny debiut. Pierwszym, co rzuca się w uszy, jest znaczący skok w obszarze gatunkowej różnorodności.
Każdy traczek jest właściwie wyprawą w inny muzyczny rejon, choć wszystkie opierają się przy tym cały czas na urzekającym wokalu CDW. Takie podejście wydaje się być bardzo trafione. W Changes kanadyjka brzmi jak Sevdaliza, w Wish It Was Easy przypomina mix talentów sióstr Knowles, ale nie jest to żadna zabawa w coverowanie stylów. Charlotte Day Wilson wypracowała swój własny sposób ekspresji, który działa, a wszelkie podobieństwa są tylko dodatkowymi smaczkami i potwierdzeniem jej sporej muzycznej erudycji.
TLDR: Przyjemne gitarki, soulujące podkłady (słodsze niż radlery), dużo na talerzu, ale wszystko smaczne, a przede wszystkim WOKAL, KTÓRY GŁASZCZE, PRZYTULA I MIZIA.
Rejjie Snow | Baw Baw Black Sheep
Drugi album Rejjiego Snow to bardzo milusi, jazz-rapowy zbiór traczków. Mięsiste, cieszące ucho ciepłym brzmieniem bity bardzo dobrze dopełniają wokal dublińskiego rapera. Nie jest to projekt, który poszerza gatunkowe granice – ale ciężko mieć o to pretensje bo od pierwszych minut słychać, że nie to jest celem Rejjiego. Zresztą, znamienne zdaje się być zaproszenie do współpracy MF Dooma – Baw Baw Black Sheep to bardziej hołd dla pewnego ugruntowanego już rapowego brzmienia (orbitującego wokół The Roots, Nostrum Grocers, ATQC, Taliba Kwaliego) aniżeli próba odkrycia nowego muzycznego lądu. Takie płytkie też są potrzebne.
TLDR: Lubisz Andersona Paaka, aksamitne, łaskoczące bassem i pachnące jazzem bity i nie oczekujesz rewolucjonizowania formuły klasycznego HH – to odpal tę płytkę.
REJJIE SNOW ZAGRA W MARCU W WARSZAWIE – KLIK
Kocham muzyczkę, filmy i NBA. Znam zdecydowanie zbyt dużo polskich rapowych wersów i sposobów na przejście Dark Souls.