Nie tylko fotografia – byliśmy na wrocławskim TIFF Festival i mówimy, co warto zobaczyć
Chodzę na wystawy, piszę o nich i je polecam. Z…
Za nami inauguracja kolejnej edycji TIFF Festival we Wrocławiu. Do 30 września będziemy mogli oglądać wystawy (nie tylko) fotograficzne, odnoszące się do motywu przewodniego wydarzenia.
Uniwersalny temat „Światy” dał kuratorom TIFF Festival szerokie pole do popisu, sprawiając, że na festiwalu zobaczymy dzieła odnoszące do bardzo wielu zagadnień – od ekologii, przez literaturę sci-fi, aż na współczesnej kinematografii kończąc.
W tym roku organizatorzy postawili na różnorodność – również pod względem samego medium. W ramach programu głównego, w mieszczącej się na dworcu galerii BWA Wrocław Główny, Franek Ammer zorganizował wystawę, na której dominują projekcje wideo. Tematem głównym ekspozycji „Kino Utopia”, której nazwę zapożyczono od funkcjonującego przez ok. 50 lat na terenie dworca kina studyjnego, miały być alternatywne światy powołane do życia za pomocą obrazu ruchomego.
Dlaczego na festiwalu fotograficznym zdecydowałeś się skupić na tej formie wypowiedzi? Co według ciebie daje film, czego nie daje obraz statyczny?
Franek Ammer: Wszystko zaczęło się od tematu. Szukałem prac, które opowiedzą o tym, czym może być Utopia i jak można wyobrażać sobie alternatywne rzeczywistości. Utopia, jako coś nieuchwytnego, istnieje poza konkretnym miejscem, ale też poza konkretnym czasem. Wyszedłem z założenia, że żadne wyobrażenie przyszłości nie może obyć się bez odwołania do tego, co było. Jest bowiem utkane na bazie przeszłych doświadczeń, w które wpleciona zostaje wyobraźnia i pragnienie zmiany. Dlatego ważny był dla mnie element przemieszczania się w czasie jako sposobu budowania narracji.
I tak na przykład bohater filmu Nico Baumgartena wraca do teraźniejszości i stara się zrozumieć, co stanie się pomiędzy teraz, a przyszłością, którą odwiedził. Post-apokaliptyczny, albo raczej post-rewitalizacyjny, jak określają go sami artyści, świat Domu Mody Limanka stworzony jest z odwołań do łódzkiej awangardy artystycznej, ujęć miasta w budowie i fantazji o kończącej się wielkiej sławie. Anton Vidokle do opowiedzenia o rosyjskim kosmiźmie wykorzystuje archiwalne materiały, odwiedza miejsca związane z pochodzeniem jego najważniejszego przedstawiciela, czyli Nikołaja Fedorowa, zatrudnia lokalnych mieszkańców, żeby odczytywali scenariusz, w którym pełno jest odwołań do bliższej i dalszej historii. Ruchomy obraz ułatwia taki sposób opowiadania historii, dając jednocześnie poczucie płynności, przechodzenia pomiędzy momentami w czasie.
Poza tradycyjnie rozumiane medium fotografii wychodzi również kolejna wystawa programu głównego „Wszystkie jutra”. Kuratorka Beata Bartecka łączy ją z literaturą sci-fi, otwierając tym samym nowe drogi do interpretacji obrazu. W przestrzeni Studia BWA Wrocław pokazywany jest m.in. projekt Adama Żądło „Opuszczona wieś”. Wychowując się do 18 roku życia w Pcimiu pod Krakowem fotograf obserwował żyjące tam zwierzęta, które uczynił głównym tematem swojej serii.
Fotografujesz zwierzęta pozbawione miejsca na skutek działalności człowieka – jak sam mówisz, nie mogą znaleźć go już ani w swoim naturalnym środowisku, ani na coraz bardziej opustoszałych wsiach, ani w coraz bardziej stechnicyzowanym mieście. Wkomponowując je w krajobrazy, niejako znowu zakorzeniasz je w rzeczywistości. Dlaczego chciałeś opowiedzieć ich historię?
Adam Żądło: Chciałem z tej całej masy zwierząt wyłowić jednostki – jednym obrazem i w kilku zdaniach opisać ich historię. Nadać świni imię, wspomnieć ulubioną kozę z dzieciństwa – w ten sposób uwrażliwić na ich los, ukazujący jednocześnie globalną zmianę w podejściu do hodowli zwierząt.
Zwierzęta hodowlane żyły z człowiekiem na tyle długo, że ewolucyjnie, w większości przypadków, zatraciły zdolność do samodzielnego przeżycia na wolności. Widać to np. po smutnych konsekwencjach ekstremalnych akcji polegających na nagłym uwolnieniu zwierząt z hodowli. Staliśmy się więc opiekunami odpowiedzialnymi za ich los i byt. Przez wieki ten układ działał, korzyści czerpały obie strony. Teraz jednak hodowla własnych zwierząt to rzadkość – zamieniliśmy je na gigantyczne fabryki mięsa. W takich warunkach symbioza zamienia się w wyzysk. Nie jestem wegetarianinem, ale staram się w miarę możliwości wybierać produkty, które powstały z poszanowaniem innej żyjącej istoty. Nie jest to łatwe, ale każdy, nawet drobny wybór to zmiana na lepsze.
Od fotografii niemalże zupełnie stroni Joanna Rzepka-Dziedzic. Kuratorowana przez nią w galerii Op Enheim wystawa „Ludzie jak bogowie” to refleksja na temat świata pozbawionego ludzkiej egzystencji. Niezależny od naszych działań lub wręcz dla człowieka niebezpieczny, sportretowany zostaje za sprawą nie tylko zdjęć, ale i tajemniczych obiektów czy projekcji wideo.
Czy w czasach, w których organizowane są strajki klimatyczne, tak dużo mówi się o ekologii i związanych z działalnością ludzkiej rasy zagrożeniach, sztuka może pełnić rolę narzędzia zmiany społecznej? Czy wystawa w Op Enheim jest swego rodzaju reakcją na ostatnio często poruszany temat globalnego ocieplenia?
Joanna Rzepka-Dziedzic: W niewielkim stopniu tak, bo wszyscy żywo na to reagujemy, ale nie jest to absolutnie główny powód powstania tej wystawy. Osoby funkcjonujące na tym świecie w miarę świadomie, zdają sobie sprawę z zagrożeń wynikających ze zmian klimatu już od bardzo długiego czasu, i nie dają uśpić swojej czujności medialnym plotkom, że to jakieś bzdury wymyślane przez nawiedzonych ekologów. Obecnie faktom nie da się już zaprzeczyć, bo każdy z nas skutki zmian klimatycznych odczuwa na własnej skórze. I znów ci bardziej świadomi zaczynają akceptować fakt, że jest już na pewne działania czy reakcje za późno, że nie ma już powrotu do stanu sprzed kilkudziesięciu lat. Można też odnieść dość przykre wrażenie, że Ziemia ma zamiar powiedzieć człowiekowi „dziękuję i do widzenia” (ale „do widzenia” w jakiejś zupełnie innej formie i przestrzeni). I ta wystawa, w kontekście zadanego pytania, wskazuje na to, że jak już Ziemia zdecyduje się nas pozbyć, to my sami nie będziemy mieli nic do gadania.
TIFF to nie tylko program główny – to także otwarty konkurs sekcji TIFF Open, którego laureaci nagradzani są udziałem w wystawie grupowej. W tym roku po raz pierwszy dodatkowo wyróżniono 3 projekty. Wśród nich znalazła się publikacja “Shadows” Edyty Jabłońskiej.
Zdecydowałaś się na formę dwutomowej książki fotograficznej. Czemu zdecydowałaś się na taką prezentację zdjęć?
Edyta Jabłońska: Materiały do projektu „Shadows” w postaci książek, dokumentów, artykułów zbierałam przez kilka lat. W związku z olbrzymią ilością przedstawienie ich w książce było naturalną i najbardziej odpowiednią formą prezentacji. Podział „Shadows” na Tom I i II pozwolił mi skategoryzować komunikaty wizualne tak, aby były bardziej czytelne w odbiorze. „Shadows I” to zestaw czarno- białych przekadrowanych obrazów pochodzących z rożnych publikacji (począwszy od tematyki sakralnej, sztuki, filmu na przewodnikach podróżniczych kończąc). „Shadows II” ukazuje stworzone własnoręcznie kolaże mające stanowić odpowiedź wizualną na poruszony temat. Forma książki pozwoliła mi zbudować narrację w wybranym przez siebie kierunku oraz ukazać detale, niuanse czy rastry widoczne dopiero przy wydruku. W publikacji przedstawione obrazy nawiązują ze sobą relację, przenikają się, czasami powtarzają w innym kadrze czy powiększeniu. To nadaje im nowy kontekst i szersze tło do interpretacji.
W swojej publikacji wykorzystujesz zdjęcia znalezione na śmietniku, wycinki, fragmenty, z publikacji, które w dużej mierze pierwotnie nie miały kontekstu artystycznego. Co fascynuje cię w tych “bezpańskich” obrazach?
Edyta Jabłońska: W projekcie, oprócz rzeczy znalezionych na śmietniku, wykorzystuję materiały, które znalazłam w Bibliotece czy w Prodzielni w Poznaniu. Czuję niezwykłą fascynację oraz emocjonalną więź z rzeczami używanymi, które są wyrzucone, sprzedawane czy oddawane. Mają niezwykły potencjał (nie tylko wizualny), ale także kulturalny czy historyczny. Uznałam, że nadszedł idealny moment, aby zmierzyć się z materiałami, które posiadam i zacząć realizować projekt. Lubię manipulować obrazem, nadawać im nowy kadr czy kontekst, powiększać go i czuć się jak Badacz/Odkrywca, który nie wie, w jakim kierunku poprowadzi go nowe odkrycie – to fascynujący i niezwykle emocjonalny proces.
„Shadows” to nie jedyna publikacja, jaką zobaczyć możemy w ramach festiwalu. Już po raz drugi organizatorzy wydali swojego własnego zina. O procesie jego powstania opowiada Paulina Anna Galanciak, koordynatorka z wrocławskiego TIFF Center.
Paulina A. Galanciak: Pierwsze ziny festiwalowe powstały w zeszłym roku przy współpracy z Oficyną Peryferie i dzielnym zespołem wolontariuszek. Działały na zasadzie codziennej gazety – w zabawny, ironiczny, ale też i uważny i analityczny sposób zdawały raport z TIFF Festivalu. Zin stał się tak istotnym elementem wydarzenia, że nie wyobrażaliśmy sobie kolejnej edycji bez niego, ale w trochę zmienionej wersji.
Zaprosiliśmy wolontariuszki z zeszłorocznej redakcji – w tym roku miały stać się pełnoprawnymi artystkami tworzącymi zina według własnej koncepcji. Wyszły dwa numery – jeden bardziej artystyczny, pozwalający redakcji na ich własną interpretację tematu przewodniego, a drugi bardziej gazetowy „codziennik” tworzony z przymrużeniem oka. Forma zina, dużo prostsza w wykonaniu niż książka fotograficzna czy wystawa, daje przede wszystkim szansę na działanie na bieżąco, szybkie aktualizowanie treści i tym samym stanie się podsumowaniem wydarzeń nawet z tego samego dnia. Jest jednocześnie formą eksperymentalną, w ramach której dziewczyny mogły spróbować wszystkiego – kolaży, pieczątek, skanów zdjęć, pisania ręcznego, projektowania, wywiadów, wierszy czy rysunków. Moim zdaniem ten eklektyzm jest siłą zina. Zarówno nowatorskość i nieprzewidywalność tej formy, jak i niesamowite zaangażowanie i kreatywność redakcji ponownie utwierdziły nas w przekonaniu, że ziny festiwalowe stały się bardzo ważnym filarem TIFF Festivalu.
Wystawy możecie oglądać do 30.09. Szczegółowy harmonogram nadchodzących wydarzeń znajdziecie na stronie organizatora.
Chodzę na wystawy, piszę o nich i je polecam. Z wykształcenia historyczka sztuki i fotografka, z zamiłowania kartomantka. Ezo tematy nie są mi obce. Lubię rozmawiać, szczególnie z kobietami i o kobietach. Jestem związana z Radiem Kapitał, gdzie współprowadzę "Tarotiadę" i mam swoje solowe pasmo "Czeczota".