Czytasz teraz
Żulczyk Pi(lc)Hem nowej literatury? Dwugłos o „Informacji Zwrotnej” | MORE Książkowe
Kultura

Żulczyk Pi(lc)Hem nowej literatury? Dwugłos o „Informacji Zwrotnej” | MORE Książkowe

Co ma Żulczyk do PiHa? I do Pilcha? I czy jest boomerem? O „Informacji Zwrotnej” dyskutują Jagoda Gawliczek i Patryk Wojciechowski.


Całą Polską WSTRZĄSNĘŁA premiera nowej powieści jednego z najpoczytniejszych polskich autorów – Jakuba Żulczyka. Informacja Zwrotna to historia alkoholika, w której walka z nałogiem miesza się z zagadką potencjalnej zbrodni i reprywatyzacją warszawskich kamienic.


Dzięki uprzejmości wydawnictwa Świat Książki razem z Patrykiem Wojciechowskim przeczytaliśmy książkę przedpremierowo. Spotkaliśmy się, żeby o niej pogadać. Przed Wami zapis naszej rozmowy.




Jagoda Gawliczek: To co, podobała Ci się Informacja zwrotna?

Patryk Wojciechowski: Moje podejście do tej książki się zmieniało. Jak przeczytałem pierwsze 100-150 stron, to miałem średnie odczucia. Wydaje mi się, że współczesna polska literatura w takim wydaniu nie za bardzo ma sens, bo niewiele się różni od rzeczywistości, która mnie otacza. Mało czytam współczesnych polskich książek, ale zazwyczaj mam wrażenie, że to zbieranie dosłownych wypowiedzi i spisywanie ich w formie książki. Oczekuję, że literatura będzie bardziej przekminiona. Że będzie czuć więcej wysiłku autora w konstrukcji i języku. Tutaj też to bardzo odczuwałem. Na pewno to miało tak wyglądać – żeby nie było wzniośle – ale mi to po prostu przeszkadzało. 

J: To ciekawe, że o tym mówisz. Ja po pierwszych 100-150 stronach mówiłam: nie widzę sensu tej książki, nie rozumiem po co ona jest. A później – jak zaczęły wchodzić wątki lokatorskie pomyślałam: okej, a więc taki jest pomysł, w sumie to ciekawe. Ten rodzaj politycznego zaangażowania może być kluczem, który tę fabułę przeniesie poziom wyżej. Potem jednak nastąpiło zakończenie – o którym na razie nie rozmawiajmy, pogadamy sobie o nim za chwilę – które sprawiło, że wszystko rozmyło się w kompletnym patosie. Nie widziałam już akcentu położonego na polityczność, tylko wjechał wielki pisarz-wieszcz. XD

P: Zastanawiałem się, do kogo jest skierowana ta książka i w sumie miałem mindfuck. Czuję, że ta książka jest skierowana dosłownie do ludzi w wieku mojego taty, czyli koło 50-tki. Teksty typu “jebnij baranka w ścianę” kojarzę z jakichś wypowiedzi jego znajomych. Wiadomo, że nie mogę oceniać pisarza przez pryzmat tego, jak wypowiada się postać, ale w trakcie czytanie pierwszej często myślałem: jezu, jakie to są suchary. Głowa mała! Wiadomo, postać jest postacią, ale to pisarz ma wybór co włoży w jej usta. Te różne tekściki, te odzywki, budziły we mnie konsternację. Ale zarazem jest to mieszane ze spojrzeniem millenialsów. To język internetowego dyskursu, komentarzy na fejsie i gównoburz. Nie zgrywało mi się to, jak te postacie się wypowiadają. A na sam koniec miałem kolejny kontrast przy próbach wzniosłych opisów, które brzmiały generycznie. Czytałam te fragmenty i przypominało mi się, jak sam pisałem opowiadania i wkładałem wysiłek, żeby dać jakiś fajny przymiotnik do zachodu słońca. To się po prostu nie zgrywało.



J: To prawda. Jak szukałam informacji o Żulczyku, żeby złapać kontekst i uporządkować swoją wiedzę, to właściwie w większości biografii była mowa o tym, że to pisarz młodego pokolenia. Pomyślałam, że typ ma 38 lat i że to musi być dla niego mega ciekawy moment. 38 lat to już nie jest “młodego pokolenia”. Wiem, że przy byciu pisarzem to trochę inaczej wygląda, że często później się debiutuje. Jednak w tym wieku nie możesz już udawać, że How do you do, fellow kids?, tylko musisz zaakceptować, że jesteś dorosły. Zastanawiam się, na ile ta książka ma być tym dorośleniem. Bohater ma 50 lat. Jest starszy niż Żulczyk, ale odtwarza pewne doświadczenia autobiograficzne autora, przede wszystkim problem z alkoholizmem. Może to jest takie postarzenie po to, żeby siebie wrzucić w tę dorosłość. Ale, z drugiej strony, wciąż jest tym Żulczykiem, który przebywa z młodymi ludźmi, czuje się młodo, więc łączy w sobie te światy. Są te memy, te imby facebookowe, to wszystko.

P: Kojarzę dużo sytuacji, które były tam opisane – z wesel czy chrzcin – i uważam, że dużo jest tam prawdy, realizmu. Może to jakaś głupia generalizacja, ale ciężko chyba znaleźć człowieka, który nie kojarzy tego awanturniczego wajbu u nas, więc z jednej strony: fajnie, super, zgadza się realizm. Z drugiej – nadal jest to realizm, który jest mocno oklepany. Smarzowski zrobił to milion razy. Żulczyk w tej książce jedzie po Pilchu, że u niego to ciągle tylko te kobiety, alko, wyprawy i to wszystko takie bez drugiego dna, a potem sam opowiada to samo. Pijackie polskie historie, takie popłuczyny po Bukowskim, są u nas regularnie przerabiane. Nie wiem więc, na ile mogę się tym zachwycać, że coś takiego zostało dobrze oddane. Martyrologia polska też jest dobrze oddana, bo ćwiczymy to od lat. Wracając do języka: tak, samo postarzenie się niby udało, tylko że nadal momentami przebija z tej książki to, że Żulczyk nie ma 50. lat. Książka działa jako opis życia człowieka, ale niewiele więcej wnosi. Ktoś siada przy gorzale, wchodzi w taki monolog, opowiada historię. Może to jest dla kogoś wartość, że nie ma w tym np. dydaktyzmu. No ale przecież można uniknąć dydaktyzmu, ale narzucić temu szerszy kontekst. Ten wątek społeczno-polityczny, o którym mówiłaś, był taką nadzieją. On mi podgrzał serduszko. To też osadzenie w realiach, w otoczeniu, które znam. Ten wątek był spoko pociągnięty, ale proporcjonalnie było go za mało. 

J: Z mojej perspektywy było ważne, że jak wchodziły opisy upojenia alkoholowego, to dynamika wydarzeń przyspieszała. Widać było, że ta perspektywa osoby pijącej jest bardzo wiarygodnie oddana. Te momenty są dla mnie siłą tej książki. Można mieć takie doświadczenie imprezowo-weselne, a można go nie mieć, a to nadal będzie działać. I też to, że Żulczyk pisał o alkoholu w taki sposób – z miłością, fascynacją – że jestem w stanie wejść w to doświadczenie osoby uzależnionej od alkoholu. Jakie emocje to w Tobie wywołuje. Ja sobie myślałam o rzeczach, które na mnie działają w ten sposób. Staram się ograniczać jedzenie słodyczy, ale potem widzę w sklepie batonik – i on połyskuje, i jest obietnicą przeniesienia do jakiegoś równoległego świata. Albo czekolada tak się leniwie rozlewa po wafelku i to jest erotyczne, zmysłowe doświadczenie. Kiedy Żulczyk pisze tak o alkoholu – to było fajne, to mi się bardzo podobało. Natomiast później wkracza poziom – o czym już powiedziałeś – że ten temat jest przecież oklepany, że mnóstwo osób mówiło już o tym w literaturze i kinie. To nie jest nic odkrywczego koniec końców, a wydaje mi się, że można by to zrobić trochę inaczej. Na przykład nie ograniczać tej książki tylko do niego, jako głównego bohatera. Miałam wrażenie, że nawet jak w tej książce się pojawiają inne postaci, to są bardzo przedmiotowo potraktowane. Niezależnie od tego, czy czują się dobrze, czy przeżywają dramaty, to wszyscy żyją w rytmie głównego bohatera. Niby tam są te rzygi, sperma i wszystkie brudne rzeczy pokazane, alkoholizm destrukcyjny dla całego świata. Ale koniec końców mamy bohatera, który w tym wszystkim jest cool cały czas. Wydaje mi się, że to poczucie wynika właśnie z tego – że cały świat jest dla niego, na jego użytek. 

P: Totalnie się zgadzam z tym uprzedmiotowieniem wszystkich dookoła, łącznie z postaciami, które pojawiają się częściej. To może być odebrane jako atut, a zarazem ograniczenie. To działa, bo faktycznie oddaje punkt widzenia bohatera. On był definicją skupienia się na sobie, cały świat filtrował przez: no ale jak to mi nie klaszczecie, przecież ja już 2 tygodnie nie piję. Budowanie non-stop tej dynamiki „główny bohater przeciwko światu” – to było spoko. Ale mimo to, jako czytelnikowi, brakowało mi tego, żeby te inne postaci były wynagrodzone za samo istnienie. Dalej można by było utrzymać tę perspektywę, że on chce się skupić na sobie, ale bardziej rozbudować te postacie, nadać im głębszy sens. Ta książka wymuszała na mnie słuchanie historii o tym człowieku poprzez jego monologi i nie oferowała nic więcej. Jeśli to było założenie – to spoko, udało się, ale ja jako odbiorca mogę ocenić, że wolałbym, gdyby to zostało urozmaicone lub przełamane. W ogóle było czuć, że ta książka jest pisana pod percepcję człowieka, który oczekuje dużej dawki bodźców. To też na pewno się udało. Czasem jednak wolałbym, żeby Żulczyk zrezygnował z kilku zabiegów, których używał, żeby podkręcać tempo, na korzyść spójności całego projektu. Tak jak wcześniej mówiłaś: za dużo jest popisu w tych jego zagrywkach. 



J: Bo on przecież pracuje też jako scenarzysta i trochę mi się wydaje, że ta książka jest czymś, co by się sprawdziło na ekranie. To można by przełożyć bez problemu, łącznie z tym, jak się rozwija narracja, na film czy serial. W momencie wielkiego twistu cała widownia krzyknęłaby: łooo, ale zrobił! To by zadziałało.

P: Totalnie. 

J: No i ważne jest, żeby o tym pamiętać, że to jest narracja tego bohatera. Więc rzeczywiście podporządkowywanie wszystkich postaci doświadczeniu Kani, głównego bohatera – to wynika z jego sposobu przeżywania rzeczywistości i z tego, co on chce nam podać. Można powiedzieć: to nie Żulczyk, to jego bohater. Ta osoba w taki sposób widzi świat i tak naprawdę chodzi o to, że główną rolę ma nałóg. No ale dla mnie to nie jest usprawiedliwieniem. Moim zdaniem dałoby się zrobić tak, że bohater dostaje bodźce ze świata zewnętrznego i te bodźce kontrują to jego wyobrażenie – i wtedy to byłoby dużo ciekawsze. Te postaci nie byłyby tak idealnie skrojone do towarzyszenia głównemu bohaterowi. 

P: Nawet najprostsza metoda, która mogłaby być tutaj zastosowana, to stworzenie autonomii postaci w sferze wyrażania się. Dla mnie wszystkie te postaci mówią tak samo. Gdyby wziąć same dialogi i odciąć część informującą, kto je wypowiada, można by zgadywać i randomowo wrzucać postaci. Nie ma różnicy, czy mówi Jadzia, Sylwia, Zbyszek czy Marcin. Ten język non-stop zostaje taki sam. Konstrukcje są bardzo podobne. Doskwierało mi to szczególnie przy tych najważniejszych postaciach. W kluczowym momencie tej książki jest ten długi monolog i tam była okazja, żeby uwypuklić charakter postaci poprzez to, jak ona się wyraża. Byłem bardzo zawiedziony, że tak mało się działo pod tym względem. Brakowało mi dopracowania tego, żeby poprzez język zbudować charakter postaci. Dużo było skupienia na słowach kluczach. Lagi, RPGi, name-dropping – jeśli ktoś się w nich orientuje – to fajne smaczki. To było rzetelnie zrobione i widać w tym zajawkę, ale nadal było to bardzo prosto zrobione: rzućmy tytuł książki czy gry i z głowy, odhaczone. Brakowało mi tego, żeby to bardziej zaznaczyć w samym języku. 

J: I też to, że syn-informatyk używał tych informatycznych słówek i tata nie rozumiał – to oklepany sposób pokazania różnicy między nimi. Wydaje mi się, że dałoby się to zrobić ciekawiej. Chciałam Cię też zapytać o postaci kobiece. Ja miałam problem z tym, że one były albo głupie, albo potrzebowały ratowania, albo uniemożliwiały rozrywkę. Jest Fajny Pokój, a w komplecie żona-cerberka, która psuła zabawę. Z jednej strony rozumiem, że to kwestia tego, w jaki sposób postrzega kobiety główny bohater, ale zastanawiam się, czy nie dało się tego zrobić inaczej. To jak Kania zachowywał się wobec Kruszynki, to było absolutnie karygodne. A w tej dziewczynie nie pojawia się żadna refleksja, która by to jakkolwiek zbiła. Żadna z innych postaci też tego nie neguje, praktycznie cały świat ją traktuje tak samo. To mi się nie wydawało okej,  ponieważ reprodukuje dominujący patriarchalny wzorzec. Nie oczekuję od Żulczyka dydaktyzmu, ale też nie mam siły klaskać toksycznym męskim postaciom w powieści pisanej w 2021, bo literatura już od dawna jest ponad tym. 

P: Zastanawiam się, kto jest wymarzonym odbiorcą dla Żulczyka. Jeżeli on celuje w czytelników takich jak my albo młodszych, to uważam, że może się spotkać z zarzutem o jednowymiarowość przedstawionego świata. Natłok nieakceptowalnych rzeczy z punktu widzenia równego traktowania i poszanowania drugiej osoby jest ogromny. W ogóle nie ma tu miejsca na to, że kobieta może mieć wpływ na rzeczywistość, stanowić o sobie, wyznaczać granice. Było wiele okazji, żeby zniuansować życie kobiecych postaci. Była ta gadka, że Kania ogląda Instagrama Kruszynki. Można było nadać jakąś głębie jej osobie. Wydaje mi się, że ciężko znaleźć konto dziewczyny, która ma na Instagramie same selfie. Zawsze się coś tam pojawi.

J: Myślę, że w naszej bańce tak jest. Ale wciąż to jest slot, żeby Kruszynka miała konto, na którym się wydarzy coś więcej. 

P: Tak. Można w bardzo prosty sposób to zrobić. Rozbudować jakoś jej postać, nadać jej głębi, ale może to nie było celem. To jest w sumie taki koncert życzeń i można tak w nieskończoność. Chociaż chciałbym zapytać samego Żulczyka, czy biorąc pod uwagę, że pisze powieść w 2021 roku i świat poszedł do przodu (nawet w Polsce), nie chciał tego jakoś mocniej zaznaczyć? Tej progresywności, tego, że ludzie są bardziej świadomi. Pytanie czy każdy ma odpowiedzialność, żeby tworzyć parytety. Czytając tę książkę często myślałem o raperach. Taki 40-latek nagrywa swoją płytę – jak PiH ostatnio – i zamiast zmądrzeć, to się staje radykalny i jeszcze większe szambo wyrzuca. Oczywiście nie porównuję tu Żulczyka do PiHa – to byłoby szaleństwo – ale rzeczywistość w Informacji Zwrotnej wygląda trochę jak ta w kawałkach białostockiego rapera. Ja jako czytelnik czułem, że zabrakło trochę balansu między beznadzieją, a jakimś postępem właśnie. Fajnie, jakby chociaż jedna kobieca postać cokolwiek przełamała. Nie ma takiego momentu. Najbardziej bohaterska jest córka Ulka, ale ona jest bohaterska w rozumieniu chrześcijańskim. Przyjmie wszystkie bóle, ciosy i wycierpi, nigdy nic nie będzie chciała

J: Nie wiem czy odpowiedzialnością pisarza jest dbałość o parytety. Rozumiem, że to może być skomplikowany temat. Natomiast ja jako czytelniczka mogę go rozliczyć z tego. Oceniłabym tę książkę, lepiej gdyby była głębsza. A w tym momencie dostaję coś, co nie spełnia standardu, który ja mam w sobie. Oczekuję, że dostanę historię, która jest bardziej zróżnicowana, że pojawią się elementy, które zrównoważą męską narrację tego samca, który upada na dno, ale wciąż wygrywa – napisał piosenkę, którą uważa za gównianą, ale to był super hicior, z hajsem zawsze się zgadzało, koniec końców mu się wszystko udaje. Nawet jak upada, to ten upadek jest taki, że to jest forma sukcesu. 

P: Sam się nad tym też zastanawiałem. Ile w tej książce jest krytyki tej postaci i w jakim świetle zostaje ona przedstawiona.



UWAGA, OD TEGO MOMENTU POJAWIAJĄ SIĘ SPOILERY



J: No, ale zobacz, co jest na końcu. Mamy ten wielki reveal, który dla mnie był szansą na zdemaskowanie tego, że ta cała fajność była próbą głównego bohatera obronienia siebie przed rzeczywistością. Ale w momencie, w którym to się pojawia, to nagle na terapii każdy ma teraz chłopaka lub dziewczynę, rany się zaleczyły, Jadzia wyszła ze szpitala i mówi: niee, stary, nie ma co, walnąłeś mnie w twarz z pięści, aż trafiłam do szpitala, ale wszystko jest okej, no hard feelings. Ma też relację z żoną.

P: Przytulają się! Kładą mu rękę na ramieniu! On zarzygał pokój, ale spoko, siedź sobie. Słuchaj sobie muzyki głośno, nikomu to nagle nie przeszkadza. 

J: Taaaak.

P: Nie nooo, to było bardzo złe. Szczerze mówiąc, dopóki nie było tego ostatecznego twistu – gdyby to się skończyło na tej wiadomości od syna – to ja bym dużo lepiej oceniał tę książkę. To był taki mocny strzał. Jako czytelnik czułem sprawiedliwość. Poczułem się podekscytowany tym, co się wydarzyło. Byłem pewien, że to koniec książki. Jak zobaczyłem, że tam jest kontynuacja to już byłem zmartwiony. XD

J: To nie może być dobre [śmiech].

P: I potem to zagranie jak z Fight Clubu, czary-mary, wypaczona rzeczywistość. To było wcześniej sugerowane, ale ja wolałbym, żeby to czytelnik mógł sobie sam dopowiedzieć. Tak jak Jadzia sugerowała, że nikogo nie było, to już czułem, że jest szansa, że on sobie projektuje tę rzeczywistość, nie mówi nam prawdy i my też jesteśmy oszukiwani. Ale potem to zostało odkryte i dostajemy wielką spowiedź. To mnie zawiodło. Zakończenie totalnie komplikuje krytyczne spojrzenie na tę postać. Byłem jaki byłem, po części jestem odpowiedzialny za śmierć swojego syna, zniszczyłem życie tylu osobom, ale dobra, mogę posprzątać swój pokój, usiąść z rodziną na kanapie, obejrzymy serial, w tym serialu bohater będzie wylewał wódkę do zlewu i ja powiem, że on nie jest wcale idiotą. Finalnie wychodzi, że on jest coolersem po prostu. 

J: Moim zdaniem taka postać nie zasługuje na tego typu katharsis, a on totalnie takie coś przeżywa. Spaliłem syna w ofierze, ale to ten bodziec, który sprawi, że wam powiem, że byłem cały czas pijany i wylistuję miejsca, w których byłem pijany, zobaczcie, ale byłem niedobry, ale źle zrobiłem, no fatalnie zrobiłem, ale teraz już będę dobry. Dla mnie w ogóle to nie działa. Chciałabym jeszcze wrócić do tego nagrania syna. Niedobrze, że cały czas się zgadzamy ze sobą [śmiech], no ale to prawda – syn dubluje sposób prowadzenia narracji przez ojca. Jakby znalazł swoje zapiski sprzed lat, ale padło tam parę informatycznych słówek. I to mnie kompletnie rozczarowało. To wielka narracja pełna patosu. Wyobrażam sobie, że ktoś wścieka się na ojca i robi to dużo bardziej agresywnie. 

P: Dokładnie!

J: To wciąż by miało ten sam wyraz: to ty mnie zabiłeś, stary. Ale inaczej byłyby akcenty ułożone. 

P: No tak, różnorodność językowa tu leży i nie wynagradza czytelnika w tej kwestii, że zapoznaje się z polifonią głosów. Ktoś napisał książkę, dialogi, historie i po prostu dopisał różne imiona postaci do zdań, ale cały czas czujesz, że siedzisz w głowie jednej osoby. Wszystko się kręci wobec tej postaci fabularnie, potem jeszcze językowo. 

J: A to jest jedyny moment, w którym to jest zapośredniczone, na zasadzie: teraz ja słucham nagrania, jak ktoś inny gada. To to samo, co ja wam dawałem przez 450 stron, to teraz macie 50 stron wypowiedzi mojego syna, która może być inna. Siedzi chłopak, nagrywa na telefonie, bateria mu się zaraz rozładuje, a on mówi: siostro, mam nadzieję, że mi wybaczysz, nie powinienem się tak zachowywać, zastanówmy się, tu mam 3 procent baterii, ale będę dalej snuć namysł nad tym dla kogo właściwie nagrywam. To dla mnie nie jest w ogóle wiarygodne.

P: I jeszcze w tej wypowiedzi było dużo takich fragmentów, że tato nienawidzę cię, ale jeszcze ci wyjaśnię czemu kocham Ewę, nie wiem czemu to mówię, ale jednak Ci to powiem. Wiem, co miało tu zostać osiągnięte – ale zamiast to zrobić nienachalnie, to dosłownie mamy didaskalia wypisane jak należy rozumieć: syn ma konflikt, ale z drugiej strony chce mi powiedzieć, dlaczego mnie nienawidzi, jaką rolę ja w tym odegrałem, bo inaczej nikt nie zrozumie, o co w tym wszystkim chodzi.  

J: Mi by zupełnie wystarczyło, że on znalazł to zdjęcie na Facebooku. Ja w tym momencie mam już wszystko. Nie potrzebuję wiedzieć, że zakochał się w Ewie, przytuliła tak jak go nikt w życiu nie przytulił. Jakby spoko – przytulacie się na zdjęciu, na którym jesteś zupełnie innym człowiekiem niż w narracji na Twój temat każdej innej postaci w książce. I to mi wystarczy, żeby wiedzieć: oho, coś tu się wydarzyło., może jego zaangażowanie w tę historię wynika z tego, że tam się stworzył rodzaj relacji. 

P: To jest storytelling, który byłby dla mnie spoko tłem w odcinku serialu, który opowiadałby o losach kogoś takiego. 

J: To taki trop dla scenarzystów, żeby nie musieli wymyślać, co tam się zadziało. 

P: Nie czuję, że ta książka to klapa, bo czytało mi się spoko, byłem wkręcony i wczuty. Ale cały czas miałem poczucie, jakbym jednocześnie z lekturą zaglądał w notatki człowieka, który to pisał. Zrobił sobie wykres na ścianie, rozkminił dramaturgię. Wszystkie flashbacki były totalnie przewidywalne. Za każdym razem wracały rzeczy, które były wcześniej zaznaczone, typu wycieczka do Chorwacji. Strasznie brakowało mi zaskoczenia. A jak już było – to takie jak na koniec, w tym fight clubowym stylu. 



J: też miałam poczucie, że to było wszystko precyzyjnie rozpisane. To teoretycznie nie musiałoby być niczym złym, ale była w tym jakaś sztuczność, jak miarką poodmierzane. Cały czas miałam wrażenie, że ta książka mogła mieć połowę stron. To prosta sprawa: facet pije, udaje przed nami, że nie pije, myśli, że zabili mu syna, syn zabił się sam, o, facet obiecuje przestać pić. Nie ma prawie nic o dodatkowych bohaterach do czytania na pozostałych stronach.

P: …i Niemowa się nie odzywa, a potem się odzywa! 

J: Ja miałam taką bekę z tego, że Niemowa jest jak pistolet w sztuce teatralnej, który musiał wystrzelić. 

P: No więc średnica. 

J: To prawda. Nie powiem, że to było fatalne i złe. 

Zobacz również
Internet

P: No nie, fatalne nie. 

J: Spoko się to czytało. Zawsze mam poczucie, że jak chwytam za książkę poczytnego polskiego mężczyzny, to mogę się spodziewać pewnych rzeczy. Czytałam ostatnio Serce pełne skorpionów Engelkinga, historię o młodzieży w czasach PRLu i tam się pojawia wątek, że dziewczyny są po to, żeby robić na nich seksualne eksperymenty, bo do niczego więcej się nie nadają, do czasu jak do akcji wkracza Jedna Jedyna Bohaterka, która zasługuje wreszcie na szacunek. Więc jako kobieta ja nie czuję się defaultową odbiorczynią tych książek. Nie godzę się z tym, ale biorę pod uwagę, że coś takiego może mnie spotkać. A tutaj było znośnie, nie rzuciłam książki w kąt. No i przede wszystkim jest ten wątek lokatorski, o którym powiedzieliśmy wciąż dosyć mało. Dla mnie wartościowe było, że zwraca się uwagę na taką rzecz. Ludzie mogą się dowiedzieć, że w ogóle jest taki problem. Że była jakaś Brzeska-Kalska, jakaś przemoc, o co w ogóle z tym chodzi. Tutaj te wydarzenia są pokazane w duchu sensacyjnym, co pewnie sprawi, że to będzie bardziej przystępne. Nie jest tak, że ktoś Ci robi wykład z polityki, tylko masz stosunek emocjonalny do konkretnych wydarzeń. Ktoś podpala babci mieszkanie. Moje emocje były silnie ulokowane w tym wątku. W jaki sposób ta przemoc eskalowała. Nie wiem czy widziałeś, ale on się konsultował ze Śpiewakiem?

P: Widziałem, chciałem o tym powiedzieć. Totalnie mi się to spięło. Byłem pod wrażeniem rzetelności tego wątku, jak on został poprowadzony. Zastanawiałem się czy to Żulczyk robił ten research i jak zobaczyłem Śpiewaka to pomyślałem, że to robi sens. Wątek lokatorski też mi się bardzo podobał. Dobrze jest oddane – i to nie łopatologicznie! – jaką wielką rolę w życiu człowieka odgrywa mieszkanie, zwłaszcza w Warszawie. Wątek kupowania, wartości, dzikich eksmisji, konkretnych dzielnic, że dzieci mają mieszkania, ten prezent dla Ewy. Cały czas – nawet w polityce – się mało o tym mówi, jak wielki jest problem z mieszkaniami w większych polskich miastach. Ta desperacja, żeby mieć gdzie mieszkać w dobrych warunkach. Ten wątek został świetnie poprowadzony. W ogóle fun fact – czytałem o tej Podkowie Leśnej i cały czas nie powiązałem nazwy z konkretnym miejscem – moją ulubioną trasą spacerów po lesie. W momencie, kiedy tam padło, że Weranda – pod sam koniec książki – tak mnie olśniło. Wstałem, podszedłem do mojej dziewczyny i mówię: o boże! czytam o Werandzie w Podkowie Leśnej! 

J: Byłam na randce w Werandzie rok temu i też jak czytałam to mi ślinka ciekła do tych serniczków. 

P: W sumie śmieszne jest to, że w tekście jest beka z Taco Hemingwaya i jego kawałka o stacjach metra, a przecież to książka o osiedlach w Warszawie. To samo. XD


 



J: Tak to prawda. Ostatnio szłam przez Ochotę i zaczęłam to kminić, te kamienice i mieszkania. Temat reprywatyzacji nie jest mi obcy, a ta książka i tak otworzyła mnie bardziej. Idę przez Warszawę i kminię, co się działo, jak bardzo i jak wiele osób jest w to uwikłanych. De facto nikt z tym nic nie zrobił, bo wszyscy mieli w tym interes. Żałuję, że w książce ten wątek się rozmył, kiedy wjechało to Ty mnie zabiłeś tato. I jeszcze potem: może niech bezdomni rzeczywiście nie mieszkają w tym pałacyku, bo szkoda pałacyku. 

P: Miałem taką myśl, że kupując mieszkanie w Warszawie z rynku wtórnego można mieć na sumieniu taką historię, bo osoba, która je sprzedaje wyrzuciła kiedyś jakieś osoby na bruk. Szkoda, że ten wątek nie został zakończony na czymś bardziej donośnym czy dobitnym. Zabrakło mi tego. Śledzę Śpiewaka na fejsie i jego dochodzenia, ale z bezpiecznej pozycji. Tylko o tym czytam. Nie wyobrażam sobie tych osób tak jak tutaj – zaangażowanych emocjonalnie. Super się to udało. Ja na pewno w przyszłości znacznie większą wagę do tego przyłożę.

J: To zostało przygaszone pewnie po to, żeby akcja się skleiła. On tam już wchodzi do tego mieszkania, ma tę wielką torbę sportową, ale czemu masz taką dużą torbę sportową? czemu masz takie duże zęby, babciu? ale w tym momencie dostaje telefon, że ma jechać na komisariat….

P: Ale to Ty dzwonisz! XD

J: …więc go jednak nie zabija. Nie mam poczucia, że on się stanie znowu jego najlepszym ziomem. Trochę sobie nie wyobrażam, żeby wrócili do koleżeńskich stosunków. Dostajemy natomiast ten reveal z synem. Rozumiem, że się nie dało zrobić amerykańskiego filmowego happy endu w stylu Zbyszek na komendzie w kajdankach, świat jest dobry, rośliny zaczynają kwitnąć.  

P: Dalej się potwierdza to, że jakikolwiek wątek w kontrze do patrzenia oczami głównego bohatera, który cierpi, bo pije, ale jest Fajny Pokój i fajna muzyka – za każdym razem, kiedy to może być przełamane – to jest urywane. Nie jest takie złe, że kupił te mieszkania. Nie jest takie złe, że te mieszkania odbijali, bo ktoś płacił mniej, a oni płacili spore pieniądze. Była przemoc, ale finalnie nie aż taka. Za każdym razem już widzisz tabliczkę zły pies, on szczeka, ale podchodzisz do furtki i ziomal się uśmiecha i Cię liże. 

J: To taka czarna dziura, która zasysała te wątki, żeby nie zdjąć uwagi z głównego bohatera. Jako pisarz mam wizję, kim jest mój bohater i jak macie go widzieć, więc tak to poprowadzę, żeby on był non-stop w centrum kadru. 

P: Muszę wziąć od kogoś reko jakiejś dojebanej współczesnej polskiej literatury – może od Ciebie? – takiej powieści-powieści. Żeby ona mi zrobiła wow. Ale mówię: nie czytam dużo. Kiedyś usiłowałem czytać Twardocha i przerwałem po 15 stronach, bo nie mogłem znieść języka. 

J: Ja teraz czytam Shuggie Bain Douglasa Stewarta. Ta powieść jest przetłumaczona przez Krzysia Cieślika w taki sposób, że ludzie mówią różnymi narzeczami, gwarą, slangiem. Trochę się czuję, jakbym była na polskiej ulicy i słuchała jak gadają górnicy ze Śląska. Nie mam poczucia, że jakbym chciała posłuchać ulicy to bym wyszła na ulicę. Te postaci są bardzo zróżnicowane, przedstawiają różne klasy społeczne albo aspiracje do tych klas – to są ważne dla mnie elementy. Mam obraz, który mnie ciekawi sam w sobie. Nie tylko to, czy ktoś się najebał czy nie, ale też konteksty, z których wyrastają bohaterowie, jak w różny sposób zmieniają ich doświadczenia, wzajemne relacje. A u Żulczyka dzieci to “typowe dzieci alkoholików” – będą piły albo nie, dwie drogi, to są propozycje autora. To jest za płaskie, tego jest za mało. 

P: Ja cały czas czytam powoli Infinite Jest Wallace’a i no przeskok stamtąd to jest taki kosmos w kwestii reprezentowania języka. Nawet caps lock czy błędy czy szyk przestawny – u Żulczyka nic z tego nie ma. 

J: Historia tego syna powinna być wielkim przypisem jak w Bladym Królu.

P: Jak ja myślę o tym nagraniu syna to to powinno być jak kawałek Eminema, co jedzie samochodem i wpada do rzeki. To powinno być pisane. No ale to takie tam życzenia.

J: Zrób lepiej! [śmiech]

P: W sumie biorąc pod uwagę jak Żulczyk jest aktywnym to ja się boję mówić te wszystkie rzeczy. No i przede wszystkim, to ja go lubię przecież.

J: Kuba, spokojnie, szanujemy Twoje posty w internecie, nie denerwuj się.

P: Taki trzeba zrobić przypis. 

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony