Wiesławiec –– lody ekipy KLF, czyli co kupujesz, paląc milion funtów
wytwórca obrazków paintowych
Przy okazji pisania poprzedniego tekstu, o najlepszych albumach roku 1991, przypomniała mi się akcja kolesi z zespołu KLF, którzy 23 sierpnia 1994 na szkockiej wyspie Jura spalili milion funtów szterlingów. Była to większość hajsu, którą duet zarobił przez klika lat kariery muzycznej.
Pierwszą reakcją na taką informację jest oczywiście zaskoczenie. „Wow, kolesie centralnie spalili milion funtów”. Drugą reakcją jest „Okurwa, kim trzeba być, żeby spalić milion funtów?”. Czy ja, gdybym przez klika lat ciężkiej pracy zarobił milion funtów, też byłbym w stanie lekką ręką ten hajs spalić? Czy miałbym tyle jaj? Czy wolałbym kupić sobie zarąbiście ulokowaną działkę pod lasem i tam postawić dom na podstawie wysokiej jakości modernistycznego projektu architektonicznego? A może wolałbym kupić dziewięć mieszkań pod wynajem, gwarantując sobie w ten sposób dochód do końca życia, a hajs na dziesiąte mieszkanie (przykładowe 500 tysięcy złotych) przeznaczyć na rozpieprzanie się przez rok po najciekawszych miejscach na Ziemi? Nowy Jork, Tokio, Alaska i Patagonia?
Trzecią reakcją jest: ale dlaczego oni właściwie spalili ten hajs? Dlaczego oni nie wydali tych pieniędzy na wszystkie możliwe przyjemności i fajne rzeczy, które można sobie wymyślić? A nawet, jeśli nie mieli ochoty tego hajsu wydawać na siebie, dlaczego nie pobawili się w Bono i Live Aid i nie przeznaczyli miliona funtów na zakup worków prosa i drążenie studni głębinowych w Ugandzie? Co to w ogóle znaczy, spalić milion funtów, i co kupujesz paląc milion funtów?
Podobno decyzja o spaleniu pieniędzy nie była początkowym zamysłem muzycznego duetu i dojrzewała stopniowo. W każdym razie, hajs, który zarobili ze sprzedaży płyt i singli, od początku był przez nich reinwestowany w kolejne produkcje muzyczne, aż w pewnym momencie, po zakończeniu przez KLF działalności zespołu w 1992, zaczął akumulować na kontach specjalnie powołanego do życia podmiotu, znanego jako The K Foundation. The K Foundation, jak każda fundacja, nie miała być po prostu kontem oszczędnościowym czy beztreściową lokatą, ale miała służyć jakiemuś („szczytnemu”) celowi.
Początkowo KLF chcieli przeznaczyć fundusze z K Foundation na wsparcie finansowe początkujących artystów, ale po chwili namysłu uznali, że cała zabawa w bycie początkującym artystą polega na niedojadaniu i przekraczaniu siebie pomimo trudności ekonomicznych. Jeżeli ktoś będzie ci płacił na wejściu, jeżeli od razu zostaniesz wpisany w szereg celowych instytucji finansujących, to nie będziesz miał nic do przekazania. Równie dobrze mógłbyś być podwykonawcą w agencji reklamowej. Drugim pomysłem było wykonanie za milion funtów jakiegoś „dzieła”. Ale jakiego „dzieła”? Projekt ugrzązł w coraz bardziej rozwleczonych dyskusjach z Tate Modern i innymi dużymi galeriami sztuki współczesnej. W końcu pojawiła się radykalna myśl: „Spalmy to. To chyba najmocniejsze, co można z tymi pieniędzmi zrobić”.
Nie jestem kolesiami z KLF i nie wiem, co czuli patrząc, jak milion funtów idzie z dymem na ognisku. Mogę jednak spróbować zrekonstruować sens tego gestu, posługując się kilkoma wybranymi motywikami z zakresu teorii pieniądza. Połączmy więc przyjemne z pożytecznym.
Uwaga: to, co teraz zaproponuję, to nie jest prawda objawiona. To kilka z wariantów teorii, które współistniejąc z innymi teoriami, konkurują z nimi, tak poznawczo jak i politycznie. To, jak było naprawdę, jest zawsze do pewnego stopnia kwestiom sporną, Flubbershy i każdy może się z proponowanym wyjaśnieniem zgodzić, albo nie. Wolny kraj, wywalczony w 1989…
Skąd w ogóle wzięły się pieniądze? Dominująca teoria pochodzenia pieniądza to tzw. teoria barteru pierwotnego. Wychodzi się w niej od modelu, w którym nie ma jeszcze pieniędzy, ale istnieją rynki. Każdy produkuje coś tam sobie na własny użytek: jeden hoduje świnie, drugi hoduje kurczaki, trzeci wyplata kosze wiklinowe, czwarty wypieka protochleby. Każdy z osobna konsumuje samemu część z wytworzonych przez siebie dóbr konsumpcyjnych. A część (nieskonsumowaną nadwyżkę) może wymienić na lokalnym rynku na inne tego typu dobra. Dwa chleby za kurczaka. I tak sobie ludzie produkują i wymieniają, ustalając między sobą postrzegany jako sprawiedliwy, czyli rynkowy kurs wymiany kurczaków na chleby. Pieniądz pojawia się najpierw jako płacidło, dowolny przedmiot, nie mający bezpośredniej wartości użytkowej, ale niewielki, poręczny, łatwy w transporcie i, najlepiej, występujący formie zbioru pojedynczych kawałków. Na przykład muszelki. Albo małe samorodki srebra. Łatwiej je transportować niż kurczaki i świnie, łatwiej je wymieniać, umożliwiają rozbicie barterowego aktu wymiany (kupna-sprzedaży) na osobny akt kupna i osobny akt sprzedaży. Ponieważ wynalazek był super, szybko się przyjął – i stąd mamy dzisiaj pieniądze. Pieniądze są zamiennikiem różnych towarów, które mają bezpośrednią wartość użytkową. Banknoty i monety symbolizują jogurty i bułki, na które je możemy wymienić, bo tak się umówiliśmy.
Jak wskazuje niedawno zmarły antropolog David Graeber, autor takich kozackich książek jak Utopia Regulaminów, Praca bez Sensu, czy Dług. Pierwsze 5 Tysięcy Lat, jest tylko jeden problem z tzw. teorią barteru pierwotnego. Według współczesnego stanu wiedzy jest ona empirycznie i historycznie nieprawdziwa. Problem z hipotezą barteru pierwotnego jest taki sam, jak ze wszystkimi słynnymi teoriami „umowy społecznej” (Hobbes, Locke czy Rousseau). Nikt nigdy nie zawarł żadnej „umowy o społeczeństwo”, a sama „umowa” jest racjonalistycznym konstruktem wytworzonym ex-post, mającym uzasadnić istniejące relacje władzy.
Według Graebera, studia nad społecznościami pierwotnymi pokazują uniwersalizm jednej zasady, zawsze rządzącej ludźmi. Zasady wzajemności. Jak ja tobie, tak ty mi. Wyrównanie rachunków nie musi jednak następować od razu, a odroczenie go w czasie i wytworzenie się w ten sposób relacji długu, jest podstawą, spajającą niewielkie, pierwotne społeczeństwa niewidzialnymi więzami honorowych, trwających w czasie zobowiązań. Często sieci tych relacji są gęste, wpisane w rytuały religijne, a ich znaczenie jest przemieszczone, nabywa różnych tradycyjnych i mitycznych uzasadnień itd. Generalnie jednak prowadzi to do sytuacji, w której wewnątrz danej wspólnoty pojawiają się wzajemne zobowiązania, które w dłuższej perspektywie czasu pozwalają oczekiwać, że „jeśli dzisiaj przyjdę do sąsiada na kolację z kurą, to on za dwa miesiące wpadnie na moje zaproszenie z winkiem”. Nie musimy wymieniać tych towarów na rynku. Bardziej opyla się długotrwała przynależność do wspólnoty wzajemnego uznania niemierzalnych do końca zobowiązań. Potlacze i krąg wymiany Kula to najbardziej fikuśne warianty tej podstawowej, rytualnej zasady długotrwałych, wzajemnych relacji.
I teraz wyobraźmy sobie, mówi Graeber, że w takiej niewielkiej i opartej o długotrwałe, wzajemne i rytualnie wzmocnione stosunki wiosce pojawia się ziomek z bronią na koniu i chce od ciebie „pożyczyć” kurczaka. Taki ziomek jest ostatnią osobą, której chciałbyś tego kurczaka „pożyczyć” bo i tak ci go nigdy nie odda. Weźmie, pojedzie i go więcej nie zobaczysz. Są więc dwa wyjścia uregulowania takich niezbyt przyjemnych relacji: albo zwykła przemoc i grabież typu Atylla i Dżingis-Chan („Dawaj kurczaka!”) albo wersja druga. – „Kupię od ciebie tego kurczaka, tutaj masz taki żetonik z wizerunkiem naszego króla, nic się nie martw, na targu, który jest dzień drogi stąd, bez problemu wymienisz ten żetonik na dwa chleby. – Ale co to w ogóle jest? Jak to wymienię to na dwa chleby? – Zapewniam cię, że na targu ci to wymienią, jeśliby próbowali tego nie zrobić, to z nimi pogadamy”.
W ten sposób, według Graebera, pojawia się pieniądz. Pojawia się tam, gdzie naturalne, długotrwałe regulowane często przez rytuał relacje wzajemności nie obowiązują, i łączy się od początku z problematyką zaoptarzenia i orgazniacji wojska przez władcę. Władza emituje pieniądz, aby zapewnić zaopatrzenie armii, a obszar obowiązywania władzy sięga tam, gdzie jest ona w stanie wymusić wymienialność bezwartościowych jako same-w-sobie żetonów na wszelkie możliwe dobra. W ten sposób to władza wytwarza dług w sposób zcentralizowany i jest w stanie egzekwować i przeciągać uznanie swojej zwierzchności za pomocą siły militarnej. Każdy pieniądz jest długiem, zawieszonym na istnieniu władzy. Dominium władcy to obszar, na jakim jest on w stanie wymusić na wszystkich wymienialność bezwartościowych żetoników ze swoim pięknym wizerunkiem na realne towary.
Ważne w tej całej rozkminie jest wyprowadzenie pieniądza nie od samorzutnego organizowania się ludzi w systemy oparte na uznawane spontanicznie płacidła, ale od relacji długu i od czystej siły, która wymusza uznanie tej relacji za obowiązującą. Władca, dzięki sile, jako jedyny może zadłużać się in blanco i udzielać tej przydatnej cechy tym, którym uzna za stosowne. Tak samo działa dzisiaj dolar, jako waluta rezerwowa globalnego systemu rozliczeniowego. Ten, kto emituje dolara, jest ostateczną instancją. A jak komuś się to nie podoba, to ostatecznym międzynarodowym trybunałem arbitrażowym jest Armia Stanów Zjednoczonych.
Przejdźmy do drugiego etapu, wyłonienia się kapitalizmu. Kapitalizm pojawia się, gdy akumulacja pieniądza staje się celem samym w sobie. Zamiast schematu towar – pieniądz – towar’ towarzyszącemu pierwotnemu etapowi wymiany handlowej, dochodzi do odwrócenia: pieniądz – towar – pieniądz’, przy czym pieniądz’ > pieniądz. Cokolwiek cyrkuluje jako towar, nie ma już na celu w pierwszym rzędzie zaspokajania potrzeb, związanego z wartością użytkową. Teraz celem jest wartość wymienna, wpisana od początku w założony ruch nieustannego wzrostu. Cokolwiek robisz (produkujesz, transportujesz, wymieniasz), ma służyć jednemu celowi: wzrostowi ilości zakumulowanego pieniądza (długu).
W pierwotnej Marksowskiej teorii kapitału, kapitał jest jeszcze odróżniony od dóbr konsumpcyjnych: założony ruch akumulacji obejmuje przede wszystkim środki produkcji: ziemię, technologię i maszyny. Wzrastać w niekończącym się ruchu ma wszystko to, co służy produkcji dóbr, które można skonsumować. Wzrost produkcji chlebów i kurczaków jest efektem ubocznym wzrostu i akumulacji zachodzącej w sektorze urządzeń do hodowli drobiu i kombajnów. Na obecnym etapie nie można już jednak przeprowadzić sensownie tego rozróżnienia. Zdeponowany na bankowych rachunkach, cyrkulujący na giełdach, wkomponowany w skomplikowane matematyczne formuły zaawansowanych produktów finansowych elektroniczny pieniądz dłużny reprezentuje w takim samym stopniu kapitał produkcyjny, twoje mieszkanie, kontrakt terminowy na orzeszki ziemne i derywat od kontraktu typu futures, będącego zakładem o prognozowaną cenę baryłki ropy Brent na koniec 2023 roku.
W tym zlaniu się elektronicznego pieniądza dłużnego w buzującą na serwerach magmę, gdzie nie sposób już określić, co reprezentuje co, i czy to, co wirtualne, ma jeszcze jakiekolwiek odniesienie do realnie istniejących przedmiotów i, jeśli tak, to na czym to odniesienie polega, ujawnia się, według niektórych ekonomistów, prawdziwa natura kapitału. Dwóch panów z Izraela, pracujących częściowo w Kanadzie, Jonathan Nitzan i Shimshon Bichler, opublikowało w 2009 roku książkę pt. Capital as Power: A Study of Order and Creorder. Większość książki poświęcona jest krytyce kolejnych, przyjmowanych za „standardowe” w ekonomii modeli wartości towaru (np. liberalnej teorii wartości ustalanej przez grę sił popytu i podaży, czy marksistowskiej teorii wartości towaru, opartej na ilości pracy włożonej w jego wytworzenie.) Wykazując wewnętrzną niespójność kolejnych teorii, Nitzan i Bichler próbują mozolnie odpowiedzieć na pytanie: czym tak naprawdę jest kapitał? Co w ogóle ulega akumulacji?
W konsekwencji przechodzenia przez kolejne nieudane próby połączenia pojęcia kapitału z czymkolwiek o fizycznym charakterze, i obierając hipotezę o materialnym charakterze kapitału jak cebulę, dochodzą do momentu, w którym nic z niej już nie zostaje. Prowadzi to do nowatorskiego rozstrzygnięcia, zawartego już w tytule ich książki. Capital = Power. To, co ulega akumulacji w kapitalizmie, to sama władza, czyli zdolność do zmuszenia ludzi do przejawiania określonych zachowań w przyszłości. Im więcej kapitału, tym więcej zakumulowanej w systemie władzy i tym mniej w nim dowolności. Przyszłość jest tym silniej zdeterminowana, im więcej pieniądza dłużnego buzuje na elektronicznych rachunkach. Dopóki wszystko nie pierdolnie (a to nie będzie przyjemne dla nikogo), kapitał wsysa i znosi przyszłość, jako przestrzeń, gdzie coś może się jeszcze wydarzyć i można jeszcze coś wybrać. Jak ktoś nie jest przekonany, niech zastanowi się nad zbawiennym wpływem kredytów studenckich na pole wolności absolwentów w krajach anglosaskich. Our liability is their asset. OBEY.
I teraz, robiąc wielkie kółko i wracając na początek. Co to znaczy, jeśli mam w kieszeni milion funtów? To znaczy, że wszyscy pozostali ludzie, uznający funty za wymienialną walutę, są mi, en masse, coś winni. Pani z Żabki jest winna wydać mi milion lodów ekipy, jeśli stawię się w Żabce z moją walizką funtów. Ta ekipa budowlana jest winna wybudować mi 5 domów, jeśli przyjadę do nich z moją walizką funtów. Pan fryzjer winny jest sto tysięcy razy obciąć mi ładnie włosy, jeśli przyjadę z moją walizką funtów. Walizka funtów jest jak źródło promieniowania grawitacyjnego. Nie reprezentuje żadnego konkretnego obiektu, który już istnieje. Raczej powoduje, że jak się z nią pojawię u twojego progu, to ty będziesz musiał, w ramach łączącej nas wszystkich umowy o dług, strawić swoją przyszłość na sto tysięcy następujących po sobie usług strzyżenia włosów. Sounds like hell, doesn’t it?
Ten nieprzyjemny, grawitacyjno-hipnotyczny wymiar walizki pełnej hajsu, jest dobrze pokazany w filmach braci Cohen, takich jak Fargo, czy No Country For Old Men. Ludzie są rozrywani seriami z karabinów maszynowych, uśmiercani pneumatycznym ubijakiem do bydła i mieleni w przydomowych tartakach z powodu walizki pieniędzy i walcząc o walizkę pieniędzy. This shit is evil, man, jak mówił Aborygen z Martwicy Mózgu wskazując na małposzczura.
Nic dziwnego, że panowie z KLF uznali, że nie chcą mieć z tym nic wspólnego. Spalenie tego hajsu było fundamentalnym gestem wolności. Paląc pieniądze, uwalniasz innych od długu i władzy, którą nad nimi masz. Zamieniasz się w mini-mesjasza i kupujesz, choć przez chwilę, uczucie, że to TY decydujesz. A nie ten grawitacyjny neseser. Czy warto? Trzeba spytać tych, co to zrobili.