Nie martw się, kochanie – jak Harry Styles wypadł na ekranie?
Kreatywna, spontaniczna, trochę szalona. Miłośniczka koncertów, seriali i odważnych makijaży.…
Po 15 wyprzedanych koncertach na Madison Square Garden, Harry Styles po raz kolejny zaskakuje. Od 23 września możemy go zobaczyć w najnowszym filmie Olivii Wilde – Don’t Worry Darling.
Oczywiście jako wielka fanka poleciałam obejrzeć film 2 dni przed premierą do Londynu. Widząc zwiastuny spodziewałam się romansu i opowieści o związku z problemami, tymczasem zamiast tego dostałam thriller psychologiczny ze związkiem na pozór idealnym.
Wiele osób może nie wiedzieć, że jeszcze przed premierą Nie martw się, kochanie o filmie było głośno z uwagi na dramę wokół Olivii Wilde i jej relacji z obsadą. Jednakże jednego nie można jej zarzucić – stworzyła wciągającą historię i piękną scenerię. W filmie wcieliła się w rolę Bunny.
Historia osadzona jest w latach 50-tych, choć pewne rzeczy, których nie będę wam spoilerować, mogą wskazywać na lata 60-te (pierwsza czerwona flaga). Jack (Harry Styles) i Alice (Florence Pugh) to na pierwszy rzut oka zwykła para. Jack codziennie chodzi do pracy, a Alice w tym czasie uczęszcza na balet, sprząta w domu czy gotuje. Właściwie całe społeczeństwo Victory robi dokładnie to samo dzień w dzień (druga czerwona flaga. Nie brakuje im niczego i jedynym warunkiem, żeby mieszkać w tym pięknym małym miasteczku, jest nie wychylanie się (trzecia czerwona flaga).
Czy są powody, dla których ten film mi się podobał… poza Harry’m Stylesem?
Po pierwsze: obraz, który przedstawia nam reżyserka, jest bardzo przyjemny dla oka. Synchronicznie wyjeżdżające stare samochody, piękne domy, wielkie imprezy. Oglądając film miałam wrażenie, że oglądam zlepek analogowych fotografii z lat 50-tych uchwyconych w ruchu. Jeśli jesteście smakoszami ładnych widoków to wybierzcie się do kinach chociażby z tego powodu.
Obejrzałeś już ten film? Sprawdź na co warto czekać
A to jak budowane było napięcie, powinno być waszym drugim powodem. Ciągnęło się do samego końca i nawet po wyjściu z seansu nadal je czułam. Chyba nie muszę wspominać, że skoro to thriller psychologiczny to po wyjściu z kina zostajecie z masą rozkmin. Miałam wrażenie, jakbym nadal oglądała symulację lub w niej była. Wszędzie widziałam rzeczy, które dostrzegłam na ekranie w czasie projekcji.
Serio. Wyszłam z kina i pierwsze, co zobaczyłam, to dwójkę facetów wyjętych prosto z filmu – w garniturach, ze sztucznym uśmiechem i sztucznymi ruchami.
Od pierwszych minut filmu nie widziałam w Jacku Harry’ego Stylesa. Co więcej, w pewnych momentach jego postać mnie wręcz obrzydzała. Jeśli to nie mówi, że potrafi być aktorem, to nie wiem co mówi. Oczywiście były momenty, w których pewnie inny aktor mógłby wycisnąć więcej z danej sceny, ale gra wokalisty też ma swoje pozytywy. Jego chemia z Florence jest jednym z nich.
Nie da się ukryć, że Harry nie ma tak dużego warsztatu jak reszta obsady. Myślę jednak, że to tylko kwestia czasu zanim zobaczymy go w pierwszoplanowej roli. Może was zaskoczę, ale dla mnie postać Jacka to tylko tło do historii Alice, a nie na odwrót.
To Florence gra tu pierwsze skrzypce.
W ogóle kobiety w tym filmie są niesamowite – Gemma Chan, KiKi Layne, Sydney Chandler to tylko ułamek talentów na ekranie.
Kiedy Harry powiedział, że lubi ten film, bo oglądając go serio czujesz, że to film opisał to uczucie doskonale. Choć trwał on 2 godziny – ani razu nie pomyślałam, że mi się dłuży lub że dany wątek mnie nudzi. Miał wszystko czego oczekuję od filmu – dobrych aktorów, ładne widoki, ciekawe wątki, a po obejrzeniu pozostawiał pole do pomyślenia o nim.
Jedna rada – nie idźcie do kina w Londynie, gdzie bilety kosztują 20 funtów, podziękujecie mi później.
Kreatywna, spontaniczna, trochę szalona. Miłośniczka koncertów, seriali i odważnych makijaży. Od 7 lat aktywnie działam w social mediach i znam za dużo faktów o Harry'm Stylesie.