Czytasz
Wizualność nad fabułą. Widzieliśmy „Avatar: Istota wody” [RECENZJA]

Wizualność nad fabułą. Widzieliśmy „Avatar: Istota wody” [RECENZJA]

Oczekiwania były ogromne. Od premiery pierwszego Avatara, przez wielu uznawanego za kamień milowy w historii kinematografii, kilka dni temu upłynęło 13 lat. Jedno pytanie zainteresuje widzów: czy opłacało się czekać tyle czasu na kontynuację filmu? Drugie adresujemy bezpośrednio do Jamesa Camerona, w myśl piosenki Agnieszki Chylińskiej. Czy warto było szaleć tak?

Zanim jednak przejdziemy do Avatara, cofnijmy się do… Martina Scorsese. Blisko pół wieku temu, już po Kto puka do moich drzwi? i Wagonie towarowym Bertha, ale jeszcze przed Taksówkarzem, Amerykanin zrealizował ponoć najlepszy film w karierze. Zapomnijcie o Kasynie, Ostatnim kuszeniu Chrystusa i Wściekłym byku. Liczy się tylko Goncharov, w którym główną rolę zagrał Robert de Niro. Gwiazdor sportretował tytułowego byłego właściciela dyskoteki. Mężczyzna tuż po upadku ZSRR szuka szczęścia w Neapolu, gdzie zostaje szefem lokalnej mafii. Thriller broni się skrojoną na miarę obsadą, klimatyczną ścieżką dźwiękową i goniącymi się plot twistami. – Rzadko która produkcja rysuje tak wiele różnorodnych, a zarazem powiązanych ze sobą historii. Trudno sobie wyobrazić, że tak mało osób ją widziałokomentowano na oficjalnym koncie platformy Tumblr na Twitterze.

Plakat filmu Goncharov

Potęga wyobraźni

Pora na spojler – i niech to będzie jedyny spojler w tej recenzji. Goncharov tak naprawdę nie istnieje, ba, Scorsese nawet nigdy nie myślał o jego stworzeniu. Jest zbiorowym, rozpowszechnianym na potęgę w sieci viralem, który wziął się z przypadkowego żartu. Myśl o niezrealizowanej biografii właściciela radzieckich Manieczek podchwyciły rzesze internautów. Powstały jej plakaty, treatment, scenariusz i koncepcje sequeli. Nauczyciel muzyki ze stanu Indiana skomponował motyw przewodni produkcji. Akademicy pisali quasi-filmoznawcze eseje o jej znaczeniu. Nawet same gwiazdy ekranowe deklarowały, że chętnie dołożyłyby trzy grosze do takiego projektu.

O czym mówi nam fenomen Goncharova poza tym, że źródłem zasięgowego posta w mediach społecznościowych może być nawet najbardziej kuriozalny dowcip? To chyba dobre przypomnienie tego, że kino jest nośnikiem wyobraźni. Stanowi także jej prapoczątek, rozpala żądze ucieleśnienia tego, co dotychczas tliło się tylko w głowie. Kiedyś reportażysta Filip Springer powiedział mi, że książka to nic innego jak efekt uboczny pisania. Analogicznie film będzie efektem ubocznym pieczołowitego wymyślania historii, a nawet całych uniwersów. W gąszczu 99% śmiałków porzucających swoich Gonczarowów znajdzie się jeden, który tak uwierzy w swoją wizję, że dopnie swego.

Babylon to nowy film twórcy La La Land i Pierwszego człowieka. Sprawdź, o co w nim chodzi!

Klasyk XXI wieku

James Cameron wyśnił sobie Avatara. Scenariusz pierwszej części filmu leżał w jego szufladzie już w 1994 roku, jeszcze przed Titanikiem. Na plan wszedł dopiero trzynaście lat później. W międzyczasie udoskonalił historię, a zwłaszcza sam fikcyjny, budowany od podstaw (projekty o podobnej skali, np. Diuna albo Władca Pierścieni, mają literackie pierwowzory) świat. Inspirował się Lemem, Gibsonem i kultowymi anime Miyazakiego. Zasięgnął porady u lingwistów, którzy stworzyli całkiem złożony język humanoidalnej rasy na’vi. Zebrał sztab najlepszych specjalistów od scenografii, efektów specjalnych i przechwytywania ruchu.

zwiastun Avatara / reż. James Cameron

Pierwszego Avatara trudno nie nazwać triumfem wyobraźni, który z miejsca stał się klasykiem XXI wieku. O tym, że Cameron dopiął swego, mówią nie tylko sukcesy w międzynarodowym box office i dziewięć nominacji do Oscarów. Takie filmy naprawdę rzadko pojawiają się na dużym ekranie, choćby ze względu na konieczność rozłożenia ich produkcji na wiele lat i wpompowania w nie setek milionów dolarów. Swoje zrobiła tu też zaawansowana technologia, na tamte czasy co najmniej innowacyjna.

Oczekiwań nadszedł kres

Trzynaście lat później powracamy na planetę Pandora. James Cameron od samego początku wierzył bowiem, że jego pomysł nie skończy się na jednym filmie. Już teraz wiadomo, że w przygotowaniu są trzy kolejne, a ostatnia z nich według doniesień producentów może dziać się na Ziemi. Na razie otrzymujemy jednak Avatar: Istotę wody. To dzieło o tyle wyczekane, że poprzedzone obiecującymi zapowiedziami, a jego premiera – dwukrotnie przekładana. Najpierw kłodą rzuconą pod nogi dystrybutorów była kolizja z franczyzą Gwiezdnych wojen, a później – pandemia COVID-19.

kadr z filmu Avatar: Istota wody / reż. James Cameron

Z dżungli do wody

Reżyser wzbogaca swoją pierwotną wizję o wielką fascynację tytułowym żywiołem. Nie od dziś wiadomo, że należy do zagorzałych fanów nieprzeniknionych głębin morskich i oceanicznych. Pasja do nurkowania zaprowadziła go na samo dno Rowu Mariańskiego, dokąd udał się samotnie jako pierwszy człowiek w historii. Przydała mu się też przy okazji kręcenia wspomnianego Titanica i Otchłani. Teraz pozwoliła urzeczywistnić wizję podwodnego siedliska klanu Metkayinów, do którego wraz z rodziną trafia znany widzom Jake Sully (Sam Worthington).

zwiastun filmu Avatar: Istota wody / materiały prasowe

Familia początkowo rezydowała w bujnej dżungli wraz z plemieniem Omatikaya. Po burzliwych wydarzeniach z „jedynki” znalazła upragniony spokój, ale szybko okaże się, że ten nie potrwa wiecznie. „Ludzie nieba” – nikczemni, zachłanni kolonizatorzy – znów chcą eksploatować cenne złoża z planety Pandora. Szczególnie interesuje ich płyn pozyskiwany z trzewi tulkunów, rzadka ambrozja chroniąca przed starzeniem się ciała. Myślą też o przyszłej kolonizacji, bo Ziemia przestaje być dla nich miejscem do życia. Przy okazji polują jeszcze na Sully’ego, który wcześniej ich zdradził. Ich zabawa w kotka i myszkę, tyle że wśród fal, pochłonie większą część czasu ekranowego.

plakat filmu Avatar: Istota wody / materiały prasowe

Wizualność górą

Avatar: Istota wody robi największe wrażenie samą warstwą wizualną. Nie jest to rewolucja na miarę tej z 2009 roku. Dbałość o detale – każdą plamkę wymalowaną na twarzy avatarów czy trajektorię lotu rzuconych strzał – to jednak klasa światowa. Decyzja o zwiększeniu klatkażu do 48FPS nadaje całości hiperrealistycznego wręcz wymiaru, jeśli tylko wypada mówić o hiperrealizmie w kontekście wyobrażonych uniwersów. Choreografia wodnych pojedynków, anatomia wielorybopodobnych stworzeń, konstrukcja statku, którym poruszają się „ludzie nieba” – żaden z tych aspektów nie był wymyślany na szybko.

Sprawdź też

kadr z filmu Avatar: Istota wody / reż. James Cameron

Na tle realizacyjnych smaczków bladziej wypada fabuła. Scenariuszowe uproszczenia zarzucano Cameronowi już na etapie pierwszego Avatara. Za wizjonerskim światotwórstwem kryły się przebrzmiałe klisze: zderzenie się natury z cywilizacją, próba odkrycia samego siebie oraz międzyrasowy mezalians. Nie inaczej stało się w tym przypadku. Znów obrywa się ekspansywnemu przemysłowi zestawionemu z niewinnymi tubylcami, znów bohaterowie szukają swojego miejsca na Ziemi – tfu, na Pandorze. Króluje miłość, wspólnotowość i nadzieja na lepsze jutro.

Wiara we własną wizję

Nie ma co jednak przesadnie wyrzucać reżyserowi sięgania po sprawdzone schematy. Avatar: Istota wody intencjonalnie sytuuje się bliżej blockbustera z bohaterami, którym kibicujemy i antagonistami, których nie cierpimy. Nie chodzi w nim o nowatorskie rozwiązania fabularne. Oko samo bardziej zawiesza się na zachwycających krajobrazach sprzężonych z muzyką Simona Franglena. Historia podąża za urzekającymi migawkami, ale raczej sprawnie im sekunduje niż stanowi wartość dodaną.

kadr z filmu Avatar: Istota wody / reż. James Cameron

Na sam koniec pozostaje tylko odpowiedzieć na pytanie postawione w nagłówku recenzji. Czy warto było szaleć tak? W końcu w ruch ponownie poszły setki milionów dolarów, a w kolejce stoją pewnie ciekawsze scenariusze. Sama długość filmu też może być dyskusyjna. Ponadtrzygodzinny blockbuster w dobie coraz krótszych form staje się trudnym wyzwaniem do tego stopnia, że pojawiają się sugestie, kiedy zrobić sobie przerwę w trakcie seansu. Fakt, że Avatar: Istota wody ostatecznie powstał i nie ucieka się do realizacyjnych półśrodków, mówi jednak wiele o Cameronie. Poza wyobraźnią zdecydowanie nie brakuje mu determinacji i wiary we własną wizję. Gdyby chciał, pewnie zrobiłby też i tego Goncharova.

Avatar: Istota wody trafi do polskich kin w najbliższy piątek, 16 grudnia.

zwiastun filmu Avatar: Istota wody z dubbingiem / materiały prasowe
Copyright © Going. 2021 • Wszelkie prawa zastrzeżone