Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE
Muzycy uwięzieni w domach na skutek pandemii całą swoją dotychczasową działalność musieli przenieść do internetu. To w końcu jedyne miejsce, w którym zarażenie koronawirusem nikomu nie grozi.
Jakie możliwości zarobku oferuje ono artystom poddanym bezterminowej, jak dotąd, kwarantannie? Mijający rok bez koncertów i festiwali nie sprzyjał złagodzeniu asymetrii klasowych, które istniały w przemyśle muzycznym jeszcze przed pandemią: majątek gwiazd pozostał niezagrożony, pozostali natomiast robili, co mogli, by odzyskać poczucie finansowego bezpieczeństwa i oddalić wiszące nad nimi widmo prekaryzacji.
Kwarantanna zmusiła muzyków do kreatywnego wysiłku: jedni zaczęli malować obrazy, inni otworzyli konta na Patronicie, oferując ekskluzywne treści wspierającym ich finansowo fanom, część organizowała koncerty online, darmowe lub płatne. Powyższa lista mogłaby sugerować, że uszczerbki w budżecie artyści mogli podreperować wyłącznie pracą na własny rachunek. Nawet jeśli ich sytuacja nie była pod tym względem różowa, pojawiły się inicjatywy, które miały ją zmienić.
Długofalowego wsparcia na czas pandemicznego kryzysu artystom udzielił Bandcamp. Zrzeszająca niezależnych muzyków platforma już w marcu wprowadziła tzw. Bandcamp Fridays, dzięki którym w pierwszy piątek każdego miesiąca dochód ze sprzedaży utworów danego wykonawcy trafia w całości na jego konto. Do końca 2020 roku za sprawą tej akcji 800 000 fanów przekazało swoim ulubionym twórcom łącznie 40 milionów dolarów. Ci, którzy nie zdążyli, wciąż mogą z niej skorzystać, bo Bandcamp Fridays potrwają jeszcze co najmniej do maja 2021 roku. Nawet jeśli pominiemy tę inicjatywę, platforma, która powołała ją do życia, oferuje całkiem uczciwy model zarobkowy: jeśli kupujemy utwory w pierwszy piątek miesiąca, artysta dostaje ok. 93% naszej wpłaty (potrącenie dotyczy kosztów transakcji), w pozostałe dni trafia z niej do niego ok. 82%.
Aż 400 milionów osób słucha jednak muzyki, korzystając z platform streamingowych, w przypadku których zyski z odsłuchań są dzielone między osoby bądź instytucje posiadające prawa do danego utworu. W przypadku giganta branży streamingowej, Spotify’a tantiemy z pojedynczego odsłuchu wynoszą 0,00437 dolara (dwa polskie grosze). Aby kwota ta zmieniła się w bardziej namacalną sumę, musi zostać pomnożona przez miliony odsłuchań.
Łatwo wyciągnąć stąd wniosek, że osiągnięcie jakichkolwiek zysków poprzez tę platformę dla wielu artystów będzie niemałym wyzwaniem. Daniel Ek, dyrektor generalny Spotify’a, twierdzi jednak, że jego serwis przyczynił się do demokratyzacji przemysłu muzycznego. Ma on również, jak mówił w wywiadzie dla Music Ally, sprzyjać temu, by coraz więcej artystów mogło utrzymywać się ze sprzedaży swojej muzyki. Serwis kierowany przez szwedzkiego multimilionera gwarantuje jedynie dostępność utworów – aby ją zmonetyzować, muzycy muszą zatroszczyć się o ich promocję. Wiele zależy też od ich kreatywności, jako że z tradycyjnych form podtrzymywania kontaktu z publicznością, ze względu na pandemię, korzystać już nie mogą.
Jak powinni w tej sytuacji postąpić muzycy? Daniel Ek sugeruje podążanie za neoliberalnym drogowskazem, wedle którego podstawę jednostkowego sukcesu stanowi wytrwałość i pracowitość: „Artyści, którzy odnoszą dziś sukcesy, wiedzą, że muszą stworzyć trwałą relację ze swoimi fanami. Potrzeba do tego pracy, budowania narracji wokół albumów i podtrzymywania dialogu z fanami”. Uwagi te nie wydają się specjalnie kontrowersyjne. Można je wręcz uznać za spójne ze współczesnymi realiami przemysłu muzycznego. Realia te w dużej mierze kształtują jednak giganci pokroju Spotify’a, którzy osiągnąwszy uprzednio dominującą pozycję na rynku, sprawili, że ferowany przez ich serwisy model zarobkowania w końcu stał się uniwersalny.
Istnieją jednak platformy streamingowe, które próbują stworzyć alternatywę dla tego modelu. Zalicza się do nich Sonstream. W tym pozbawionym reklam serwisie odtworzenie utworu generuje 0,033 funta angielskiego (16 polskich groszy), z czego na konto artysty trafia 0,025 funta angielskiego (około 10 polskich groszy). Z kolei berliński Resonate nalicza u swoich użytkowników koszty za pierwsze dziewięć streamów utworu, co daje równowartość przeciętnej ceny, jaką płaci się za jego pobranie. Założony w San Francisco Audius gwarantuje natomiast artystom pełną swobodę w kwestii monetyzacji udostępnianych nagrań. Sami określają ich cenę, a zysk ze sprzedaży wynosi dla nich 90% kwoty.
Serwisy charakteryzujące się etycznym podejściem do konsumpcji muzyki stanowią obiecującą alternatywę dla platform pokroju Spotify’a, daleko im jednak do tego, by stać się poważną konkurencją dla królów branży streamingowej. Przeszkód jest wiele. Jedną z nich są ograniczone zasoby muzycznych katalogów. Resonate dysponuje zbiorem 14000 utworów, Audius ma ich 200 000, Sonstream ponad milion. Spotify ma ich sześćdziesiąt razy tyle, co ten ostatni. Jeśli chodzi o liczbę użytkowników, dysproporcje są równie głębokie. A trudno je będzie zmniejszyć, jeśli w katalogach powyższych serwisów nie pojawią się znane nazwiska. Sonstream, Audius czy Resonate nie mogą sobie jednak na nie pozwolić, ponieważ koszt zakupu licencji na udostępnienie albumów opublikowanych przez większe wytwórnie znacząco przekracza ich budżet.
Celem tych trzech platform jest jednak umożliwienie czerpania zysku ze streamingu muzykom o skąpym kapitale medialnym, a nie tym, którzy nie muszą martwić się wysokością tantiem na Spotify’u. Mogą one okazać się naprawdę pomocne w przypadku artystów i artystek, które łamią sobie zęby, obmyślając w trakcie pandemicznej izolacji nowe strategie angażowania fanów w śledzenie swojej twórczości. Wygląda na to, że dla wielu muzyków epoka koronawirusa to czas, w którym stali się oni reprezentantami streamingowego prekariatu, w którym każdy robi, co może, by słupki odtworzeń jego utworów osiągały próg realnego dochodu. Daniel Ek uznał wprawdzie, że nie ma w tym nic nieuczciwego, gdzieniegdzie pojawiły się już jednak głosy, że platforma szwedzkiego multimilionera robi legalnie to, za co dwadzieścia lat temu zamknięto Napstera. Muzycy, którym Spotify nie przysparza choćby skromnych, ale namacalnych zysków, z pewnością mają powody, by tak twierdzić. Kwestia tego, czy szwedzka platforma rzeczywiście przyczyniła się do demokratyzacji przemysłu muzycznego, jak mówi jej dyrektor, może budzić spory. Na pytanie, czy platforma ta zmniejszyła asymetrie klasowe istniejące w obrębie tego przemysłu, można odpowiedzieć dosyć jednoznacznie.
Pandemiczny kryzys finansowy objął zresztą całą branżę muzyczną, a zamknięte sceny stanowią problem nie tylko dla samych artystów. Opustoszałe od miesięcy kluby straciły główne źródło dochodów – w samej Warszawie wiele z nich do dziś konfrontuje się z realną groźbą bankructwa. Aby ją oddalić, stosują zastępcze formy zarobkowania. Oprócz założenia zrzutki, której celem było pokrycie gigantycznych kosztów utrzymania lokalu, Pogłos zaczął sprzedawać koszulki i czapki ze swoim logo. Chmury połączyły siły z sąsiadującą z nimi Hydrozagadką, realizując wspólną ofertę gastronomiczną na dowóz. W lotną restaurację bezterminowo zmieniła się także Młodsza Siostra. Cafe Kulturalna zabiega z kolei o klientelę, oferując jako gratis do zamówień rabaty na książki lub też – powyżej określonej kwoty – same książki.
Jak pandemia odbija się natomiast na festiwalach? Część z nich zawczasu odwołała tegoroczne edycje, organizatorzy niektórych z nich nie poddają się jednak pesymistycznej aurze 2021 roku. Choć tendencje rozwoju pandemii wydają się niezbyt korzystne, Dissolve Festival zamierza zainagurować sezon imprezowy już w czerwcu, w formie wielkiego plenerowego rave’u nad Jeziorem Zegrzyńskim. Do nieodwołanych jak dotąd eventów należy również FEST Festival – line-up stosunkowo młodej odbywającej się na Śląsku imprezy został już potwierdzony, a karnety od dawna są w sprzedaży. Na korzystną aurę sierpnia liczy też Tribalanga – interdyscyplinarny neohippisowski festiwal łączący muzykę z aktywnościami sprzyjającymi rozwojowi duchowemu ma odbyć się w połowie wakacji w Łazach koło Goniądza. Czy wydarzenia te dojdą do skutku? Optymistyczne prognozy dotyczące plenerowej amnestii, która mogłaby nadejść dzięki ustąpieniu fali gwałtownie rozprzestrzeniającego się wirusa, wielu z nas traktuje zapewne z rezerwą. Trudno jednak nie przyznać, że z niecierpliwością czekamy na powrót ulubionych imprez i festiwali – jeśli nie w tym roku, to w następnym.
O prekariacie streamingowym pisał dla Was Łukasz Krajewski – absolwent Wydziału Filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Współredaktor (wraz z Radkiem Tereszczukiem i Arturem Wojtczakiem) antologii 30 lat polskiej sceny techno.
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE