„100 dni do matury” i 22 pytania do Bartka Kubickiego. Jak członek Genzie poradził sobie jako aktor? [WYWIAD]

Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Przed premierą pierwszego polskiego filmu, w którym lwią część obsady stanowią influencerzy, rozmawiamy z odtwórcą roli Oskara Zawadzkiego. Popularny vloger opowiada nam o swoim bohaterze, zdradza, dlaczego stanie w windzie z Małgorzatą Foremniak musiało być kłopotliwe, i tłumaczy, czym kino różni się od YouTube’a.
Stanisław Bryś, Going. MORE: Odkąd zdałeś maturę, minęło już kilka lat, w trakcie których sporo się zadziało. Zdarza ci się jeszcze wracać myślami do czasów liceum?
Bartek Kubicki: Faktycznie sporo się zmieniło, ale liceum jest takim okresem, który po prostu dobrze się wspomina. Upłynął mi raczej pod znakiem budowania relacji niż nauki samej w sobie, co dość dobrze odwzorowano też w filmie. Wolałem skupić się na tym, co było mi potrzebne do zdania rozszerzonych matur, a wszystko, co leżało poza obszarem moich zainteresowań, raczej pomijałem.
Utrzymujesz kontakt z ówczesnymi kolegami?
Tak, serdecznie pozdrawiam ziomali ze Śniadka (II LO im. Jana Śniadeckiego w Kielcach – przyp. red.). Wszyscy rozpierzchli się po Polsce, ale staramy się przynajmniej raz w roku u kogoś spotkać i chociaż trochę powspominać. Całe szczęście, że pomagają nam Internet i różne komunikatory.
Nie ma dla mnie czegoś takiego jak wakacje. Bagi, lider DRE$$CODE, opowiada o swoim planie na bycie najsłynniejszym influencerem w Polsce
Wspomniałeś, że w liceum wiedziałeś, czego powinieneś się uczyć, a co możesz odpuścić. Jak do tego doszedłeś?
Kurczę, nie chciałbym za bardzo demoralizować młodzieży (śmiech), ale nigdy nie postrzegałem szkoły za prouczniowskie miejsce. Nie mówię tu nawet o moim konkretnym liceum. Chodzi o to, że w edukacji często brakuje indywidualnego podejścia do ucznia. Jeśli czyjaś głowa jest zwrócona w drugim kierunku, wystaje poza równy trawnik, to kosi się ją do poziomu niżej, zamiast równać w górę. Miałem też za złe, że nie uczy się pracy w grupie, a testowanie jest zerojedynkowe. Dobre odpowiedzi są w kluczu i trzeba ich się trzymać, a jeśli uważasz inaczej, jesteś w błędzie. Wiem jednak, że to cały złożony system. Mogłem przeciwko niemu prowadzić własną batalię, ale sam go nie zmienię. W ramach swojego manifestu przykładałem się tylko do tego, na czym mi zależało. Postawiłem na angielski i geografię. Resztą nie będę się chwalić (śmiech).
Bartek Kubicki: Dylematy policealne
Już w liceum wiedziałeś, że chcesz wkroczyć w świat vlogów? Do Twoje 5 minut zgłosiłeś się po maturze.
W liceum nie wiedziałem, że chcę to robić: czasami tylko lubiłem włączyć sobie jakieś filmy Friza. Później poszedłem na studia: wybrałem romanistykę na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Zawsze byłem dobry z języków, więc stwierdziłem, że może to jest to. Wytrzymałem pół roku: stwierdziłem, że samemu mogę uczyć się francuskiego. Opracowałem własną metodę i zajęło mi to jakieś trzy miesiące. Teraz może nie mówię płynnie, ale pamiętam pojedyncze słówka.
Co było potem?
Nadszedł taki moment, w którym zorientowałem się, że mam 20 lat, jestem bez studiów i bez pracy. Rodzice zawsze chcieli dla mnie i mojego brata jak najlepiej, mieli względem nas duże plany. Zastanawiałem się, co robić. Pamiętam, że w tym czasie miałem sporo zgrzytów z moją mamą, osobą, która wie, czego chce od życia. Kierunkowała nas, gdy my sami nie mogliśmy podjąć jakiejś decyzji, i w pewnym momencie zaczęło mi to przeszkadzać.
Śpiewasz o tym z Trzema Królami w singlu promującym film. Kiedy byłem mały, straszył mnie wielki świat. Praca, studia, zmiany. Którą drogę wybrać mam?
Słowa mojej mamy, że sam nie wiem, czego chcę, bardzo do mnie trafiły. Postanowiłem, że muszę ustalić jakiś plan. Pojechałem na parę miesięcy do pracy do Niemiec, żeby nabrać trochę spokoju i zarobić na kamerę. Miałem tam dużo czasu. Siedziałem osiem godzin dziennie na magazynie i projektowałem swoją przyszłość.
Bartek Kubicki: Ekscytacja i mobilizacja
Dlaczego do głowy przyszedł ci akurat YouTube?
Stwierdziłem, że chcę wywierać wpływ na ludzi i poprawiać im nastrój. Niektóre filmy albo muzyka potrafią zmienić moje samopoczucie. Zastanawiałem się, jak byłoby móc podobnie oddziaływać na innych. Wtedy jeszcze nie do końca wiedziałem, jaką to przybierze formę. Po prostu chciałem kupić kamerę i zacząć coś robić. Po powrocie do Polski zacząłem realizować ten plan. Minął miesiąc, drugi, aż zobaczyłem film Friza, który informował, że poszukuje osób do swojego nowego projektu. Nagrałem swoje zgłoszenie, a teraz rozmawiamy o 100 dniach do matury, które zaraz wejdą do kin (śmiech).
Jakie towarzyszyły ci emocje podczas zgłoszenia do Twoje 5 minut? Nie bałeś się porażki?
Mam o tyle szczęście, że jestem dość pewny siebie. Nagrywając to zgłoszenie, wiedziałem, że raczej dobrze sobie poradzę. Poczułem, że to moja szansa, zwłaszcza że i tak chciałem się tym zająć po przyjeździe z Niemiec. Dałem z siebie wszystko: od razu po zobaczeniu filmu wyciągnąłem notes, zacząłem rozpisywać ujęcia i wypisywać lokacje czy rzeczy, których potrzebuję. Z jednej strony towarzyszyła mi ekscytacja, z drugiej: mobilizacja, poczucie misji, którą muszę wykonać.
Twoje 5 minut jako wielka niewiadoma
Przenieśmy się do teraźniejszości. Spodziewałeś się, że Twoje 5 minut zaprowadzi cię aż na duży ekran?
Nigdy w życiu. Podczas Twoich 5 minut nie mieliśmy pojęcia, o co gramy. W kolejnych edycjach programu wszystko było jasne: że istnieje Genzie i można razem nagrywać. My nie wiedzieliśmy, czy będziemy częścią Ekipy, czy będziemy pracować na własny rachunek. Nie spodziewałem się, że powstanie osobny kanał, nie wspominając o muzyce, koncertach na 17 tysięcy osób albo właśnie o filmie z topowymi polskimi aktorami, który pojawi się w kinie.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o planach stworzenia 100 dni do matury?
Wydaje mi się, że jakoś na początku roku, bo w wakacje już byliśmy na planie. Pamiętam, że zareagowałem entuzjastycznie, zwłaszcza że jestem otwarty na nowe rzeczy. Poza tym myślę, że nie ma osoby, która by chociaż raz nie pomyślała: Ciekawe, jak poradziłbym sobie jako aktor. Stwierdziłem, że muszę wziąć udział w tym filmie, choć same chęci nie wystarczyły.
Bartek Kubicki: Humor na barkach
Czyli wziąłeś udział w castingu?
Tak, wybieraliśmy spośród członków Ekipy i pokrewnych projektów. Ustalaliśmy, kto sobie najlepiej poradzi, a później dobieraliśmy role zgodnie z naszymi osobowościami. Cieszę się, że przeszedłem ten casting pomyślnie, choć jak widać, moje umiejętności sprzyjały temu, żeby zagrać głupiego banana (śmiech). Ale Oskar Zawadzki to bardzo pozytywna postać.
Opowiesz o nim coś więcej?
To typowy comedy relief tego filmu. Ma swój udział w fabule, ale jest w niej również po to, żeby wzbogacać ją o aspekt humorystyczny. Z jednej strony bardzo mnie to ucieszyło: w końcu na moich barkach spoczywa śmieszność scenariusza. Jeśli wszystko dobrze wyjdzie, mogę przypisać sobie dość duże osiągnięcie. Z tego samego powodu byłem jednak dość zestresowany. Niekiedy trudno wpasować się w uniwersalne poczucie humoru.

Bartek Kubicki: Pozbawiać się myślenia
W filmie, inaczej niż we vlogach, grasz fikcyjną postać. Łatwo było ci do tego przywyknąć?
To prawda, we vlogach nikogo nie gramy. Im bardziej jesteś sobą, tym lepiej dla widza. Może wtedy z tobą sympatyzować i poznać cię naturalnego, prawdziwego. W filmie jest zupełnie inaczej. Momentami faktycznie trudno było mi się wgryźć w tę postać i ją oddać, bo jest trochę moim przeciwieństwem. Co prawda bywam śmieszkiem i lubię sobie pożartować, ale nie wywodzę się z żadnego bananowego środowiska. Na szczęście bardzo pomogło mi coś, co powiedział pan Tomasz Kot na jednym z warsztatów. Był akurat wtedy w trakcie nagrywania Gąski, tego serialu o polskim supermarkecie.
Zdradź, co to było.
W Gąsce grał postać mniej więcej przypominającą Zawadzkiego, choć może bez tego pierwiastka banana. Musiał udawać nieskalanego myślą szefa, trochę przygłupiego, a zarazem niewinnego. Powiedział mi, że warto inspirować się konkretnymi osobami i ich zachowaniami. Oczywiście, nie da się powiedzieć komuś: Słuchaj, chcę z tobą pogadać, bo szukam wzorca głupiej postaci (śmiech). Ale przydało mi się przyjrzenie jednemu z bohaterów Kac Vegas, Alanowi Garnerowi. To bardzo dobrze napisana, a przy tym niesamowicie zabawna postać. Bardzo trudno jej nie lubić.
Poza tym samodzielnie pozbawiałem się myślenia. Jeśli gram kogoś, kto prędzej coś zrobi, niż się nad tym zastanowi, sam muszę taki być. No i jakoś to poszło.
Masz poczucie, że postać Oskara zostawała z tobą po zejściu z planu?
Wszystko zależy, o co pytasz. Poza planem nie zachowywałem się jak rozpieszczony dzieciak, raczej to tonowałem (śmiech). Starałem się za to zostawiać humor, żarciki, różne głupie porównania. Było to o tyle ważne, że dużo pomysłów na urozmaicenie sceny albo dodanie czegoś, co ją całkowicie zmieniało, pojawiało się już w trakcie nagrań. Stale zastanawiałem się nad tym, jak pomyślałby o danej sytuacji Oskar albo jak mógłby na nią zareagować. Całe szczęście Mikołaj, nasz reżyser, był otwarty na różne konsultacje. Liczę na to, że te zmiany wyjdą na plus, a nie na minus.
Wspomniałeś o tym, że mieliście okazję porozmawiać z Tomaszem Kotem. Jego samego nie zobaczymy jednak w 100 dniach do matury.
Wszystkie osoby, które wzięły udział w filmie, ale nie miały wcześniej styczności z aktorstwem, miały go przez kilka godzin do dyspozycji. Dawał nam różne rady, pokazywał, jak dobrze nastroić się przed wejściem na plan. Niesamowity człowiek, właściwie legenda, bo przecież Bogowie to must-watch dla każdego Polaka.
Od oglądania Hannah Montana do koncertów dla wielu tysięcy słuchaczy. Tak przebiega muzyczna droga HiHani!
Przywołuję go, bo w obsadzie filmu pojawili się inni znani aktorzy: Piotr Głowacki, Małgorzata Foremniak albo Jacek Koman. Trzymaliście się w jednym gronie?
Tak, na szczęście nie było żadnego podziału na mniej lub bardziej doświadczonych aktorów. Cieszę się, że miałem okazję zagrać z panią Małgorzatą scenę sam na sam w windzie: tę, która pojawia się również w zwiastunie. Dużo rozmawialiśmy o tym, żeby obrać metodyczne podejście. Te ujęcia miały być dziwne, niezręczne i chcieliśmy wytworzyć taką atmosferę. Staliśmy w windzie w ciszy tak długo, że w pewnym momencie naprawdę zaczęło robić się niekomfortowo. Kamera była włączona cały czas, a my czekaliśmy na dobry moment.
Podczas pracy nad tą sceną nie odczułem żadnej wyższości. Miałem wrażenie, że towarzyszy mi starsza koleżanka po fachu, która przekazuje wiedzę, ale jednocześnie jest otwarta na moje sugestie. Ani ona, ani pan Piotr Głowacki czy pan Jacek Koman nawet przez sekundę nie dali odczuć, że są ponad.

Bartek Kubicki: Idąc śladami Joaquina Phoenixa
Czego się od nich nauczyłeś?
Myślę, że wiele osób, które stawia pierwsze kroki w aktorstwie, chce pokazać wszystkie emocje, jakie aktualnie czuje. Operuje wieloma gestami i dość teatralną mimiką. W końcu w teatrze gra się do ostatniego rzędu i każdy musi zobaczyć twoje zdziwienie. W kinie tak nie jest: często zoom pada jedynie na twoje oczy. Nie trzeba pokazywać tak bardzo swojego zaskoczenia, tylko faktycznie poczuć je w środku. Oczy same za tym pójdą.
Czasami, oglądając profesjonalnych, zaprawionych aktorów, można odnieść wrażenie, że… mało robią. Tylko stoją i się patrzą. Kamera widzi jednak coś zupełnie innego. Starałem się wykorzystać to spostrzeżenie w swojej pracy, choć nie było to łatwe, bo stoi w sprzeczności także do YouTube. W Internecie teatralne, zauważalne na pierwszy rzut oka reakcje bardzo są w cenie.
Znalazłeś już aktorski wzór do naśladowania?
W większości moich ulubionych filmów grają na przykład Matthew McConaughey albo Joaquin Phoenix. Lubię ich nie tylko dlatego, że nie mają złej roli – no, może poza nowym Jokerem, ale to raczej kwestia oczekiwań, które pojawiły się po pierwszej części. Cenię także ich podejście do życia. A kto poza nimi? Brad Pitt jest kozakiem, może George Clooney. A z aktorek? Myślę, że Margot Robbie.

Pułapka gwiazdorstwa
Co masz na myśli, mówiąc podejście do życia?
Filozofia życiowa i naturalne podejście do aktorstwa. Współgra z tym, co mówił nam pan Tomasz Kot. Przekonywał, że nie trzeba skończyć szkoły aktorskiej i mieć mocno wyśrubowanego warsztatu, tylko grać z określonymi emocjami i intencjami, bo to się zawsze obroni. Poza tym McConaughey i Phoenix mają w sobie dużo pokory.
Łatwo ją stracić podczas pracy na planie?
Bardzo łatwo zapomnieć o pokorze i skromności na planie filmowym w momencie, gdy jesteś jedynką. Tak mówi się na najważniejszą osobę, która ma najwięcej tekstu do powiedzenia i w rezultacie najczęściej pojawia się w kadrze. Wszyscy wokół niej skaczą i pozostają do jej dyspozycji. Każdy na nią czeka. O, dawno nie piłeś, to przyniosę ci wodę! A może chciałbyś coś zjeść? Oczywiście, robi się to po to, żeby aktorzy nie myśleli o niczym innym, tylko skupili się na wejściu w rolę. Kiedy jednak człowiek pomyśli, że tak mogłoby wyglądać jego życie na co dzień, zrozumie, że to może być pułapka. Nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Po dwóch miesiącach wracasz do domu, gdzie nie ma już pudrowania noska, poprawiania włosów i tak dużej opieki.
Z tego, co rozumiem, plany twoich vlogów na YouTube są realizowane ze znacznie mniejszym rozmachem.
Zdecydowanie. Na planie filmowym każdy zajmuje się czymś konkretnym: oświetleniem, dźwiękiem, kostiumami, makijażem. Łącznie może pracować nawet kilkadziesiąt osób. W przypadku vlogów mamy ekipę Genzie jako aktorów, operatora bądź dwóch, Alę i Natalkę, które są naszymi menedżerkami, i tak naprawdę tyle. Jeśli czegoś nie przygotujemy, to nie będzie zrobione. Dziewczyny bardzo dużo pracują, starają się, żeby wszystko było ogarnięte, ale czasami trzeba odbić się od ściany, na przykład w przypadku załatwiania lokacji. Na YouTube sami pomagamy w różnych rzeczach dookoła. W przypadku filmu pełnometrażowego jesteśmy skupieni wyłącznie na pracy na planie.
To prawda, że światy vlogów i kina zaczynają się ze sobą przeplatać. Przed ich całkowitym połączeniem jednak jeszcze długa droga.
Bartek Kubicki: Pełna mobilizacja na planie
Czego aktorzy i inni twórcy filmowi mogliby nauczyć się od was, vlogerów?
Kiedy rozmawiałem z osobami, które zrobiły już kilka planów w swoim życiu, twierdziły, że widać u nas pokorę. Rozumiemy, jak wygląda organizacja planu zdjęciowego, więc mieliśmy więcej szacunku do pracy osób, które się nią zajmowały. Poza tym czasami zachęcaliśmy ekipę do tego, żeby zrobić coś więcej i bardziej się zaangażować. No i jako vlogerzy byliśmy oswojeni z kamerą.
Ale poza tym wydaje mi się, że to my moglibyśmy nauczyć się trochę więcej organizacji, punktualności czy lepszego przydziału zadań.
Masz już dalsze plany filmowe czy jeszcze za wcześnie na to pytanie?
Prawdę powiedziawszy, to nie zależy tylko ode mnie. Tworząc 100 dni do matury, dałem z siebie wszystko. Starałem się bardzo zaangażować. W trakcie planu nie mieliśmy kompletnie nic innego do roboty, pełna mobilizacja. Nie nagrywaliśmy z GenZie, sam zatrzymałem poboczne projekty. Rozproszyłem się tylko na jeden dzień, bo miałem wesele brata (śmiech). Teraz wszystko rozbija się o to, jak ludzie odbiorą film i moją rolę. Jeśli będzie dobry odzew, bardzo chętnie zrobiłbym to jeszcze raz, może też drugi i trzeci.
Odpowiedziałeś bardzo pragmatycznie, ale poproszę jeszcze, żebyś puścił wodze fantazji.
Na pewno nie chciałbym być aktorem jednej roli. Myślę o tym, żeby kiedyś pokazać się w poważniejszej, może bardziej introspektywnej kreacji, gdzie postać faktycznie coś przeżywa. To na pewno byłoby duże wyzwanie, a ja w końcu lubię wyzwania.

Bartek Kubicki: Fikcja na pograniczu teenage heistu
Rozmawiamy przed premierą filmu. Tak jak wspomniałeś, nie zobaczyłeś go jeszcze w ostatecznej wersji.
Tak, i to kolejna różnica między filmami kinowymi a tymi, które trafiają na YouTube. Na te drugie jako vlogerzy mamy stuprocentowy wpływ i możemy w nich wszystko zmienić. Jesteśmy kimś w rodzaju reżyserów. W świecie kina reżyser jest jeden, a aktorzy po zejściu z planu nie mają już nic do gadania. Co mogliśmy zrobić, to zrobiliśmy.
Pytam o to dlatego, że zastanawiam się nad tym, czym według ciebie na tle innych młodzieżowych produkcji wyróżni się 100 dni do matury. Czy to będzie wiarygodny portret licealistów?
Mamy nadzieję, że tak. Już na etapie scenariusza mogliśmy nanosić poprawki. Jeśli wydawało nam się, że danego słowa – na przykład czadowo – nikt już na co dzień nie używa, zmienialiśmy je. Takich uwag czy skreśleń cringe’owych powiedzonek było sporo, bo tekst nie był pisany przez osoby w naszym wieku. Poza tym założyliśmy sobie, żeby wszystko zagrać jak najbardziej wiarygodnie. Być może to zatrze ten dysonans, choć całkiem śmiesznie wyszło, że główna postać jest grana przez najstarszą osobę w naszym uniwersum, czyli Świeżego.
Jednocześnie czuję, że na 100 dni do matury trzeba patrzeć w trochę inny sposób. To fikcja na pograniczu filmu akcji i teenage heistu, którego w Polsce tak naprawdę się nie tworzy. Od samego początku zaznaczamy, że takie sytuacje w prawdziwym życiu raczej by się nie wydarzyły, nawet jeśli osadziliśmy je we współczesnych realiach. Chociaż muszę przyznać, że udało nam się przewidzieć parę rzeczy, trochę jak w Simpsonach. Nie zdradzę, o co chodzi: mam nadzieję, że widzowie to wyłapią.

100 dni do matury Mikołaja Piszczana wchodzi do kin 28 lutego. W filmie poza Bartkiem Kubickim grają m.in. Bartek Laskowski (Świeży), Hania Puchalska (HiHania), Patryk Baran (Mortalcio), Pola Sieczko, Jacek Koman, Małgorzata Foremniak i Piotr Głowacki. Produkcję dystrybuuje Next Film.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.