Apel z techno, pogo z brzuchem i sen w operze. Faustyna Maciejczuk o koncertach
Redaktor naczelny magazynu Going. MORE, współpracownik tygodnika Polityka i kwartalnika…
Faustyna Maciejczuk zagra niebawem koncerty w Warszawie i Krakowie. Spotkaliśmy się z nią, by pogadać nie tylko o nich, ale życiu koncertowym – w ogóle i w szczególe.
Dzieciństwo
Faustyna Maciejczuk: Pierwszy koncert w roli uczestniczki pamiętam jak przez mgłę.
Być może odbył się na Rynku Kościuszki albo gdzieś pod miastem. Ewentualnie na którymś z festynów w Augustowie, na które jeździłam w wieku okołoprzedszkolnym. Doda czy Feel? Tego też już sobie nie przypomnę. W moim domu nie było tradycji koncertowych. Bardziej myślano o wyjazdach jako formie rozrywki samej w sobie, żeby miło spędzić czas poza domem. Mama uwielbia podróżować – mam to po niej.
Pierwsze piosenki, które poznałam w dzieciństwie, wzięły się z przedszkolnych zajęć teatralnych prowadzonych przez panią Jolę lub ze słuchania radia. Jedne wykonywałam, a przy drugich tańczyłam na swoim łóżku, intuicyjnie. Pewnego dnia znalazłam w domu płyty. Nie były to krążki zespołów, miały tylko podpisy w stylu: techno.
Niebiesko-biała płyta z napisem w odcieniu żółci. Nie wiedziałam, co to. Na tyle spodobała mi się ta muzyka, że podzieliłam się nią z klasą. Postanowiłam stworzyć układ taneczny. Z jednym z tych utworów zmiksowałam drugi z klasyki, bodajże Czajkowskiego. Z Martyną, przyjaciółką z podstawówki, zatańczyłyśmy do tego na szkolnym apelu. Mogło mieć to miejsce w czwartej klasie podstawówki. Nie stresowałam się. Przypominam sobie, że często wpadałam na szalone pomysły, w które starałam się zaangażować otoczenie. Reakcje były pozytywne. Może była to kwestia niewielkiej liczby inicjatyw lub po prostu sympatii.
Okres przejściowy
Faustyna Maciejczuk: W moim nastoletnim świecie koncertowym istniał Happysad.
Nie miałam zbyt wielu faworytów, za którymi chciałabym jeździć po Polsce. Bardziej miały ich moje koleżanki, które lubiły rocka. Dalsze wyjazdy wiązałyby się z logistyką i angażowaniem kogoś z dorosłych, a tego raczej unikałam. Korzystałam z okazji, które natrafiały się w Białymstoku i okolicy.
Uwielbiałam pogo, szłam w nie jak zła. Pamiętam, jak obiłam się o wielki brzuch jakiegoś pana. I nie, nie zrobiłam sobie krzywdy, choć byłam drobna. Miałam amortyzację. Kręciła mnie również klasyka – chodziłam do filharmonii i na każdą premierę w operze. Okej, kilka razy zasnęłam w trakcie, nie będę oszukiwać. Ale to był miły sen. Potężny chór, monumentalna muzyka i nagłe zaśnięcie dały mi niepowtarzalne doświadczenie koncertowe. Zostało ono przerwane słowami mamy: Fausta, przerwa!
Wczesna dorosłość
Faustyna Maciejczuk: Koncert The Dumplings musiał się odbyć, gdy byłam już w liceum.
Znowu najlepszym źródłem informacji były koleżanki, a nie internet. Ja nigdy nie korzystałam dużo z netu – teraz jestem w nim częściej, ale tylko dlatego, że to wiąże się z moją pracą. Ważniejsze było jednak to, że trafiłam na swoją pierwszą edycję Up To Date Festival, czyli wydarzenia, na którym potem działałam jako wolontariuszka. Znów chwyciło mnie techno i wreszcie zrozumiałam, po co istnieję. To była naturalna klamra.
W ogóle zaczęły mi się podobać festiwale elektroniczne. Wygrałam bilet na Revive Festival w Małej Warszawie, po czym powiedziałam mamie, że na niego jadę. Gdy usłyszała, że chcę jechać tam sama, spytała, czy się nie boję. Nie miałam w sobie strachu, nikt nigdy nie chciał zrobić mi krzywdy i nie piłam alkoholu, więc zachowywałam trzeźwość umysłu. Takie imprezy przyciągają tych samych ludzi, więc nie czułam się w ich przestrzeni samotna. Dalej to już poszło: Audioriver, Unsound…
Wczoraj
Faustyna Maciejczuk: W te wakacje byłam w Słowenii, w gminie Tolmin, by przeżyć Butik Festival. Doliny, piękna lazurowa rzeka, pełno niespieszących się ludzi… Miejsca i wydarzenia muszą mieć klimat. Gdy dobrze wykreuje się komuś przestrzeń, to ta przestrzeń zostanie w nim na dłużej.
Będąc na czyichś koncertach, nie doszukuję się w nich błędów. Szukam tego, co jest fajne. Byłam w tym roku na koncercie, który zagrał Boy Pablo i panowała tam taka atmosfera, że poczułam się jak w przedszkolu – uśmiechałam się, zachwycałam się choreografią i naturalnością na scenie. Kiedy artysta nie dąży do bycia ikoną i chodzącą perfekcją, tylko ma w sobie luz, to powstają niesamowite rzeczy. Niedawno po graniu supportu przed pewnym zagranicznym zespołem usłyszałam od jego członków, że jeśli cieszę się tym, co robię, to potknięcia nie są ważne. To one sprawiają, że to moja sztuka.
Dziś
Faustyna Maciejczuk: Powiedziałam mamie, że stresuję się trasą. Stresuję się tym, czy ktoś mnie polubi.
Wcielam się w pewną rolę, lecz wciąż jestem człowiekiem i się uzewnętrzniam. Nie powiedziała mi: daj z siebie wszystko, tylko: bądź sobą.
Nie martwię się samym graniem debiutu. Głowę zajmują mi rzeczy koncepcyjne i po części organizatorskie, bo chcę występować w fajnych miejscach, które ze mną współgrają i w których dobrze się czuję. Kiedy np. trafiam do miejsca, które wygląda hardrockowo, to boję się, co z tego wyjdzie. Wiem jednak, że nie trzeba mieć super budżetu i najlepszej przestrzeni, by stworzyć fajne wydarzenie. Zawsze dobieram rekwizyty, próbuję stworzyć odpowiednią aurę.
Dostałam pytanie, czy zagram w Toruniu i Trójmieście. Często nie wiem, co odpowiedzieć w takiej sytuacji. Lepiej przyjedź do Warszawy? No nie, tak nie można. Chętnie bym to zrobiła, ale pożyjemy, zobaczymy? No nie, też nie. Na zorganizowanie wydarzenia składa się wiele czynników, a jeszcze musisz mieć z tyłu głowy świadomość, że twój występ musi się przebić spośród wielu innych. Zaczynasz wątpić, czy granie i projekt mają sens. Obie te rzeczy robię dla siebie, ale wiem, że także dla ludzi. Nie mogę jednak chodzić i mówić: przyjdźcie na mój koncert, a nie na czyjś. To nieeleganckie, nie jestem taka.
Od jakiegoś czasu zgłębiam temat ASMR – piszę o nim pracę licencjacką. Samo w sobie wydaje się trywialne, a jednak skupia uwagę miliona osób. Uwielbiam udziwnienia, to sport dla umysłu. I mojego, i uczestników. W sumie nie uważam też, że każdy musi grać koncerty, jeśli te mają wyglądać jak soundsystem. Tworzenie wcale nie równa się koncertowaniu. Często wypada w ten sposób, że podczas koncertu jestem chora. Jednak nie zdarzyło mi się go zepsuć, bo mam nad tym kontrolę i słuch absolutny jest moim sprzymierzeńcem. Daję sobie radę. Wiem, że nie muszę zaśpiewać perfekcyjnie. Jak zachwieje mi się głos lub zapomnę słowa, to ludzie najczęściej nawet nie zwracają na to uwagi. Pamiętajmy, że muzyka nie musi brzmieć jak na płycie – bo od tego jest płyta.
Jutro
Faustyna Maciejczuk: Jeszcze nie gram wielu koncertów, ale wierzę, że niedługo zacznę.
Na release party zrobiłam szczególny manewr. Zaśpiewałam cztery utwory, a muzykę puściliśmy, bo nie było partnerującego mi Piotrka Królikowskiego. Zwykle gramy na tzw. uszach, żeby się słyszeć i żeby jakość była jak najlepsza. Tym razem miejsce na imprezę było wystawowe, nie miałam odsłuchów – tylko mikrofon i monitory. W trakcie występu udałam się między ludzi, tańczyłam i śpiewałam, niczego nie słysząc. Miałam też scenografię, która wspomagała performance. Nie tylko kręciłam się na krześle, ale także stałam tyłem do publiki i widziałam ją w lustrze. To miało wymiar symboliczny, bo koncert tworzymy wszyscy.
Lubię, gdy rzeczy się zazębiają. Teraz gram, za chwilę znowu będę robić muzykę – i tak w kółko. Niech ten tryb się nie kończy. A jak się skończy? Wtedy będą wszelkiego rodzaju reworki i edity. Ważniejsze i ciekawsze jest to, kiedy stwierdzę, że mój styl jest już tak wyklarowany, że uznam: tak, to taka najprawdziwsza ja.
W trakcie koncertów nie rodzą i nie będą mi się rodzić pomysły na utwory. Jestem tu i teraz, obserwuję ludzi i z nimi rozmawiam. Podchodzę do tego psychologicznie, szukam między nami podobieństw. Łączy nas muzyka, ale to rzecz domyślna, gdy jesteśmy w jednym miejscu.
Co do własnej emocjonalności – to trochę tak jak z kreatywnością. Najwięcej szczerości i w jednym, i drugim mają dzieci. Dorośli różnią się od nich tym, że przetwarzają i filtrują. I to właśnie powinno nazywać się talentem. Granie to trochę stand-up czy bardziej nawiązanie rozmowy z osobami pod sceną. Nie można dać się ponieść i rozpłakać, trzeba panować nad emocjami. Chyba że jest to zamysł artystyczny.
Kiedyś
Faustyna Maciejczuk: Gdy myślę o projekcie baby blue, to widzę koncertowo bardzo sterylną przestrzeń. Im będę miała większe możliwości, tym bardziej rozwinę projekt. Chcę ulepszać i dopracowywać rzeczy, ale ciągnie mnie też w stronę rewolucji formy. Nigdy nie grałam na stadionie, a ostatnio po koncercie w Poznaniu usłyszałam, że widzimy się tam za rok. To chyba nasze polskie, muzyczne good luck. Byłabym otwarta na tak duże okazje. Kiedyś śpiewałam w operze i nie stresowało mnie to. Najbardziej marzy mi się jednak wystąpienie w Tate Modern w Londynie. To przestrzeń nasączona sztuką, pięknie niósłby się po niej dźwięk… Podobno jak wypowiada się życzenia na głos, to się nie spełniają. Oby tym razem tak nie było.
Faustyna Maciejczuk będzie koncertować w styczniu. Kupcie sobie bilety!
Redaktor naczelny magazynu Going. MORE, współpracownik tygodnika Polityka i kwartalnika ZAiKS Wiadomości, a także rapowa głowa. W przeszłości dziennikarz prasowy magazynów Playboy, Esquire i CKM czy redaktor muzyczny newonce.