Funeral Alchemy: króliki i podziemny rap [WYWIAD] | MORE Flex
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
Charakterystyczne uszate bluzy, szpiczaste kaptury, arabskie napisy – Funeral Alchemy to jedna z najbardziej tajemniczych młodych polskich marek. Porozmawiałam z jej twórcą o projektach, zajawkach i inspiracji kultowym filmem Harmony’ego Korine.
Za powstaniem Funeral Alchemy stoi 20-letni Miłosz Preuss. Gdyby nie podał mi swojego wieku na początku rozmowy, chyba trudno byłoby mi się go domyślić. O swojej marce mówi z niezwykłą dojrzałością i samoświadomością. Jasne, z jednej strony dba o to, by wszystko robić na zajawce. Z drugiej – z niezwykłą uważnością wypowiada się o organizacji pracy, budowaniu tożsamości marki czy trosce o jakość swoich ubrań. Zresztą, przeczytajcie sami/e.
IG: @funeralchemy
Zacznijmy od samego początku. Skąd pomysł na markę?
Kiedy byłem młodszy bardzo jarała mnie customizacja ubrań – zmienianie ich, przerabianie, robienie czegoś wyjątkowego dla samego siebie. Bardzo się tym zafascynowałem. Mój ojciec jest majsterkowiczem i rzeźbiarzem, więc razem z nim realizowałem różne pomysły. Któregoś dnia miałem pomysł na bluzę. Tata spytał: po co miałbyś wysyłać to do drukarni, skoro możesz sam to namalować? Pomógł mi pierwszy raz malować na ubraniach. To było prawie 5 lat temu. Od tamtej pory zacząłem robić takie rzeczy regularnie. Moim znajomym się podobało, co robię, więc zacząłem też sprzedawać swoje ciuchy. To raczkowało powoli. Jarałem się tym. Ktoś coś tworzy, maluje – ja robiłem ciuchy.
Co było dalej?
Zacząłem się coraz bardziej w to zagłębiać. Jestem osobą, która jak się w coś wkręci, to czyta o tym od deski do deski. Nie potrafię odpuścić w pół drogi. Zaczęło do mnie docierać, że chciałbym, żeby to było coś więcej niż tylko malowanie na ciuchach. Przede wszystkim – żeby zadbać o spójność. Wtedy byłem w edgy nastoletnim wieku i myślałem o tym, żeby coś po sobie zostawić. Nie ważne, w jakim wieku umrę, coś zostanie po moim pogrzebie. Stąd nazwa Funeral – to mój spadek. Wszystko, co zrobię, co przełożę na kartkę / ciuch / tkaninę – będzie właśnie tym.
Jednocześnie cały czas bardzo interesowała mnie grafika. To chyba naturalne połączenie, gdy się samemu robi ubrania. Byłem też fanem podziemnego rapu. Bardzo się jarałem twórczością Sus Boya. To grafik, który współpracował z Boys Noize, Lil Peepem czy Stevenem Mosesem. Robił dla nich wizualki koncertowe, miał też wpływ na merch. Wszystkie te kraty i płomienie – to od niego. Zajarało mnie, że można do muzyki coś dodać od siebie. Zacząłem pisać do raperów z pytaniem, czy nie chcieliby np. okładek. Zazwyczaj to działało na zasadzie: Siema, stary! Jeśli dodasz mnie w opisie, to zrobię Ci okładkę. Promo za promo. Oni nie mieli pieniędzy, ja też. Tak to się kręciło, działałem zajawkowo.
Do których artystów się odzywałeś?
Do Matiegoskatera i do VKIEgo. Później to szło pocztą pantoflową. Jakiś gość potrafił się spytać Matiego: znasz kogoś, kto zrobi mi okładkę? I on wtedy: a znam takiego jednego gościa! W międzyczasie poznałem Deathfromoverdose, który połączył mnie z Małym Elvisem – jemu też wysłałem koszulkę. Pamiętam jak bardzo się wtedy jarałem, bo byłem fanem LTE Boys. Z Szymonem zresztą dalej się kolegujemy.
Znałeś ich osobiście czy uderzałeś na insta?
Generalnie jestem człowiekiem, który siedzi w domu i nawet nie wychodzi na koncerty. Mam domowniczy styl bycia. Nie jestem introwertykiem, ale bardziej zamkniętym człowiekiem.
Ja to nazywam: piwniczak.
Oo, tak, jestem piwniczakiem! Większość ludzi poznawałem przez internet. Okładki robiłem przez internet. Kiedy rok temu przeprowadziłem się do Warszawy, to dopiero zacząłem spotykać te osoby. Zbijam z nimi piątkę, a oni nie wierzą, że to ja. Nie mogę pojąć, że tak ciepło mnie odbierają. W tym okresie byłem też mocno zainspirowany takimi twórcami jak Tyler Grosso albo Zac FTP. Jako pierwsi zaczęli działać jako młodzi ludzie, tworzyć marki uliczno-muzyczne i się na tym wybijać. Oczywiście są też marki takie jak Stray Rats, którymi z kolei oni się inspirowali. Mega byłem zajawiony, jak fajnie przeplatają muzykę ze swoimi ciuchami. Stwierdziłem, że też powinienem coś takiego robić. Pierwszy artysta, z którym przygotowałem collab, był VKIE. To było śmieszne. Napisałem: zrobimy to? i w trzy dni mieliśmy już gotowy projekt. VKIE wybija się teraz bardzo mocno, ale wtedy sprzedaliśmy chyba z 20 koszulek. Zarobiliśmy może z 80 zł.
Wow, teraz taka koszulka to musi być rarytas!
Ludzie do teraz piszą i pytają, czy można gdzieś znaleźć tę koszulkę. Wtedy wszystko zaczęło się powoli rozkręcać. W międzyczasie nadal robiłem te okładki. Próbowałem zarabiać z ciuchów, ale okładek nie robiłem na początku za pieniądze. Miałem poczucie, że nie byłem w tym na tyle dobry, by brać za to kasę. Teraz w sumie zacząłem, bo jestem biednym studentem i muszę mieć na jedzenie. W każdym razie: tak to się rozwijało pocztą pantoflową. Zibex też się odezwał w sprawie okładek, Mały Margiela, White Widow. Nie chciałbym się chwalić, ale mogę powiedzieć, że większość podziemia ma grafiki ode mnie.
Może oni powinni się chwalić?
Eee, nie powiedziałbym tak. Generalnie jeśli chodzi o kwestie graficzne, to mało kto w tym kraju ma do tego szacunek. Nie mówię o artystach, tylko odbiorach, bo nikt na to za bardzo nie patrzy. Tymczasem na okładkach można często zobaczyć wiele ciekawych rzeczy – nie mówię tu o moich, ale ogólnie o pracach artystów, którzy robili okładki, plakaty. Zobacz, taki Toulouse-Lautrec z Paryża, który robił plakaty dla Moulin Rouge. Mega mnie to fascynuje.
To przecież zaproszenie do świata muzyki poprzez wizualność.
Tak, dokładnie. W tych wszystkich projektach szukałem siebie. Miałem w głowie bałagan pod względem twórczym. Jestem człowiekiem, który specyficznie podchodzi do ciuchów, przez to ile o tym czytałem. To mi trochę wyprało mózg. Stwierdziłem, że nie sztuką jest zrobić ubrania z grafiką i nazwę marki wpisać arialem. Trzeba zadbać o brand identity. Jara mnie jak np. Supreme o to dba. Potrafią stworzyć cegłę, na które dają swoje logo i staje się to ikonicznym przedmiotem. Chciałbym stworzyć coś takiego. Żeby moja marka była stylem życia, a nie po prostu ubraniem z napisem.
Współprace nie stopowały?
Wszystko się cały czas rozkręcało. W międzyczasie pracowałem z Aleshenem. Z White Widow. To jest w ogóle fajna historia, która wydarzyła się poprzez VKIEgo. Pewnego razu siedzę sobie na lekcji biologii w liceum i dostaję DM od Bary’ego z White Widow w stylu: Hej, podobno robisz koszulki? Chciałbyś nam zrobić merch? Myślę sobie: o kurczę.
Pomyślałeś: chwila, najpierw muszę skończyć lekcję biologii?
Akurat nie byłem zbyt pilnym uczniem…. siedziałem i myślałem: o, wow, ciekawe. W tamtym czasie kojarzyłem ich, ale nie byłem tak zaangażowanym słuchaczem. Widzę, że teraz się całkiem nieźle wybijają. Wspieram chłopaków.
Czujesz, że rozwijasz się razem z tą sceną? Twoje projekty nabywają własnego języka, a Ci artyści stają się coraz bardziej popularni. Jesteś częścią tego zjawiska.
Tak! Generalnie czuję to, że oni wszyscy się wybijają, a moja marka razem z nimi. Ostatnio spotkaliśmy się z Rafałem Masnym (swoją drogą, to bardzo miły człowiek). Spytałam, skąd nas kojarzy. Powiedział, że zauważył markę słuchając VKIEgo i Rusiny. Zobaczył, że noszą nasze ciuchy. To się rozwija samo, samo się snowballuje. Muszę przyznać, że to całkiem przyjemne. Widać, że coraz bardziej rośnie, ale ludzie chodzą w tym z zajawki. Dotarłem do momentu, że artyści sami proszę o ciuchy, bo ich to jara. Lubię, gdy ktoś sam się odzywa. To nie jest wtedy odbębniona współpraca, że ktoś coś założy i zaraz o tym zapomni – takie coś nie jest za bardzo OG.
Wyobrażam sobie, że kiedy jesteś mniejszą marką, to spoko jest się do kogoś odezwać, bo dana osoba może zwyczajnie na Ciebie nie trafić. To nie musi oznaczać “odbębnienia” i nadal zawierać w sobie aspekt zajawki.
Jasne, ale po prostu wolę, jak ktoś podbije sam z siebie i pochwali bluzy. Oczywiście, nadal odzywam się do osób takich jak Sierra albo Lil Raven ze Stanów. Nie jest teraz ultra popularny, aczkolwiek miał swój peak kiedy nagrał tracka z Lil Peepem. Odezwałem się do niego, bo spytał: fajne marki, napiszcie na DM. Wysłałem mu ciuchy i odpisał, że jest w nich zakochany i chce więcej. To niesamowite. Gość, którego słucham – dużo działa na soundcloudzie, a tam spędzam najwięcej czasu – mówi, że moje ciuchy są zajebiste. Cieszę się, bo to też pokazuje potencjał, że moglibyśmy z tym wyjść za granicę.
Użyłeś liczby mnogiej – my. Kto obecnie stoi za marką?
Zaczynałem samemu, ale od ostatniego roku stwierdziłem, że łatwiej byłoby, gdybym to uporządkował. Pochodzę spod Gdańska i razem z moimi przyjaciółmi przeprowadziliśmy się do Warszawy. Teraz mieszkamy we trójkę. Nie chciałem, żeby przytłoczyły mnie faktury i podatki – jestem bardziej twórczy niż skrupulatny. Jak się robi pieniądze, to najlepiej z przyjaciółmi, więc odezwałem się właśnie do Janka. Ciuchami jarał się od samego początku. To on zajął się kwestią papierową. Dzięki temu, że jesteśmy przyjaciółmi, możemy sobie zaufać w tym wszystkim. Ja mu ufam, że on ogarnie papiery, a on ufa, że zrobię coś, co ma szansę na siebie zarobić. Pomaga mi zachować balans.
Czasem mam pomysły, które działają na poziomie wizjonerstwa, ale miałyby marne szanse na sprzedanie się. On mówi: stary, słuchaj, musimy to odłożyć na później, teraz trzeba zejść na ziemię i trochę to wyrównać. Dla mnie to cenna burza myśli, bo nie wchodzi w moje projekty, ale też dba, żeby nie były zbyt wybujałe. Marka to marka, ale jesteśmy studentami i musimy myśleć też o tym, żeby być samodzielnymi finansowo. Do tego jest jeszcze trzecia osoba – Bartek. Nie jest w firmie, ale jest częścią ekipy – robi montaże video, kontent wizualny. Razem robimy fajne rzeczy, bawimy się. To zajawka, na której przy okazji zarabiamy pieniądze, żeby mieć za co żyć.
Saga Semi wspomniał coś podobnego w naszej rozmowie – czasem czuje, że dany pomysł sprawdzi się dopiero za jakiś czas.
Chodzi też o budowanie tożsamości. Według mnie dużo marek w Polsce ma potężny problem, bo nie rozumieją, czym jest brand. Stworzenie grafiki na koszulkę i podpisanie jej – to nie to. Zmienienie nazwy przy grafice nie sprawia, że coś jest mojego. Chodzi o to, żeby to było charakterystyczne. Jak patrzysz na Ricka Owensa to widać z daleka, że to jego projekt. To jest oczywiście bardzo trudne do zrobienia. Gdy Twój styl jest nie do podrobienia – to forma sztuki. Gdy widzisz gołym okiem nie logo, tylko ciuch uszyty w dany sposób. Wiele marek w Polsce musi się tego dopiero nauczyć.
Może też muszą sobie wyrobić swój styl, wyczuć to?
Sam bardzo długo tego szukałem, więc teraz dużo usuwam z IG starszych postów. Logotyp, który teraz mamy na metkach – odwrócony krzyż – pochodzi ze skojarzenia funeral ze śmiercią. Odwrócony krzyż stanowi przeciwieństwo tego, co dobre, dlatego przez satanistów jest traktowany jako ich symbol. Jeżeli zastosujemy funeral w tym ułożeniu, to staje się to odwrotnością. Chodzi o to – przewrotnie! – żeby ta marka dalej żyła. Z kolei motywy królika wynikł z mojej inspiracji filmem Gummo Harmony’ego Korine’a. Zaintrygowała mnie postać…
Chłopca w czapce?
Tak. On jest dla mnie przesłaniem. Miasto jest pogrążone w huraganie, dorośli skupiają się na naprawach i zabitych ludziach. Dzieci są pozostawione same sobie i pokazane w krzywym zwierciadle. Stopniowo się patologizują. Ten królik jest obserwatorem tego świata. Nie jest super dobry, bo na przykład pali papierosy będąc małym dzieciakiem. Ale jest iskierką dobra w tym filmie – a przynajmniej ja to tak interpretuję. On jest nadzieją wśród innych dzieci. Kiedy idzie do nich na wysypisko, wyzywają go i do niego strzelają. On nie zachowuje się jak one, na przykład nie zabija kotów. Chciałem to robić z marką – być taką nadzieją. W ten sposób kombinowałem i pewnie dlatego tak mocno zafascynował mnie motyw królika jako zwierzęcia.
Jest też symbolem życia.
Tak, i płodności. Ta marka miała odżyć po tym, jak miałem potężny impas twórczy. Musiałem znaleźć siebie. Cały czas blokowało mnie podejście, że jak coś zrobię – to czemu to właśnie miałoby być wyjątkowe? Długi czas się nad tym zastanawiałem i teraz dopiero łapię balans.
Co Ci pomogło przezwyciężyć ten impas?
Czas. Praca z samym sobą – bycie swoim własnym psychologiem. I robienie rzeczy, bo nie można przerwać. Dużo osób się poddaje – to drugi problem ludzi, którzy zaczynają robić ciuchy. Wiele osób ma wielkie nadzieje i myśli na przykład tylko o pieniądzach. Chcą jak najszybciej sprzedać jak najwięcej koszulek. Nie myślą o tym, że nawet jeśli jedna osoba coś kupiła to znaczy, że ktoś to docenił. Bardzo długo trwałem w takim myśleniu. Rodzice się trochę ze mnie śmiali, że jak to? nie sprzedajesz nic? A ja byłem: wow, ktoś mnie docenił. Dla mnie to jest ważne: pamiętać cały czas, co Cię na początku jarało, a nie myśleć o tym, jakie to profity przynosi. Robię ciuchy dla siebie. Jeśli ktoś ma możliwość ubierania tych ciuchów – super. Ale główną szczęśliwą osobą powinienem w tym wszystkim być ja.
Co zrobić, żeby kupić Wasze ciuchy?
Działamy na zasadzie dropów. Wypuszczamy ciuchy w limitowanej ilości. Nikt nie może ich później kupić. Jeśli robimy restocki – to dużo później. Chcemy, żeby nasze ubrania zachowały ekskluzywność. Może myślenie w kategoriach hajpu jest konsumpcjonistyczne, ale myślę, że ludzie, którzy kupują ciuchy z limitowanej serii mogą poczuć się po prostu fajnie i to nic złego. Jasne, brzmi to snobistycznie, ale sam po prostu lubię, gdy coś, co kupuję, nie będzie się powtarzało, będzie rzadkie. To też przyjemne dla mnie do tworzenia. Ludziom się to nie nudzi, a ja cały czas mogę wymyślać nowe rzeczy, które wypuszczam. Nie jadę na odgrzewanym kotlecie.
Jak wygląda Wasz proces?
Mamy swoją szwalnię, z którą ściśle współpracujemy. Dokładnie opisuję im swoje pomysły, wysyłam je i potem szwalnia pomaga mi je ogarnąć. Dużo czytam, jak można określone kwestie rozwiązywać technologicznie, ale dużo podpowiadają mi oni.
Pod kątem konstrukcji czy materiałów?
Materiały tak, konstrukcja też, wzory też. Mamy model bluzy, co do której upieram się, że wzór ma iść przez kieszeń, czego nienawidzą wszyscy drukarze w Polsce. Ale tak się uparłem. Zastanawiałem się, co zrobić, aby stworzyć bluzę, która w samym byciu bluzą już się wyróżnia. Na naszą rozmowę wziąłem ze sobą bluzę Al Miraj z motywem królika i nazwą Funeral Alchemy pisaną po arabsku. Nadruk nawiązuje do królika al mirage z mitologii arabskiej, który był rogaty – odstraszał wszystkie złe i dzikie zwierzęta od bohatera, który go posiadał. Pomyślałem: kurczę, ale fajne! Trzeba coś pokombinować z tym.
Nazwa marki składa się z dwóch członów. O funeral już mówiłem. Alchemy powstało później. Jest to sztuka zamieniania niczego w złoto – metali nieszlachetnych w szlachetne. Zaczynaliśmy od zera, nikt mi nie dawał na nic pieniędzy. Miałem 200 zł na koncie. Moi rodzice nauczyli mnie przedsiębiorczości i mogę im za to podziękować. Od początku powiedzieli mi, że jeśli mi nie pójdzie, to nic nie będą mi dokładać. To mnie zmotywowało, a finalnie zobaczyłem, że mając głowę i strategię można do czegoś samodzielnie dojść.
Wracając do inspiracji…
Oprócz arabskich motywów jara mnie też średniowieczny mistycyzm. Dodatkową cechą charakterystyczną moich bluz są szpiczaste kaptury. Widać to po założeniu. Na początku mieliśmy te kaptury dużo bardziej szpiczaste – jak na klipie Rusiny. Niestety zrobiły furorę ze względu na konotacje z pewnym klanem w Ameryce. Chcieliśmy stworzyć kaptury czarodziejskie, magiczne, a okazało się, że mogą być inaczej odebrane. Trzeba było je zmienić. Teraz kaptur jest tylko lekko szpiczasty i to aktualnie nasz finałowy pomysł. Znajdź mi drugą taką bluzę! To nasze – coś, co kojarzy się bezpośrednio z marką. Jaram się, że są też dobre jakościowo. Ostatnio rozmawiałam z mamą Rusiny. Powiedziała, że pierze bluzy Norberta i że cały czas są tak samo miękkie! Mega słodkie to było.
Wrócą jeszcze króliki?
Na razie nie. Teraz mamy przed sobą kilka innych projektów, a nie chcemy się zatrzymywać w miejscu. Dropy ogłaszamy na zasadzie: kto ma wiedzieć, ten wie. Dzięki temu budujemy inteligentnych odbiorców. Jak w to wchodzą, to poznają całe uniwersum, a nie tylko zaglądają do sklepu i kupują, wychodzą. Kiedy kupuję ubrania, lubię o tym poczytać. Chcę wiedzieć dlaczego dana rzecz mnie jara. Chciałbym doprowadzić do sytuacji, w której ludzie decydują się na zakup ze względu na szacunek do marki, a nie samo o, fajna bluza. Połączenie, że to może jednak być fajna bluza – zrobiona jakościowo i z precyzją, do której cały czas dążymy – to jest według mnie ideał. Cieszę się, że jesteśmy na takim poziomie, że możemy sobie pozwolić na coraz więcej eksperymentów. Pieniądze, które zarabiamy z ciuchów są nowymi możliwościami do robienia rzeczy. Planujemy buty, kurtki… nie chcę leakować wszystkiego. Chciałbym stworzyć lifestyle, a nie samą markę z ciuchami.
Dziewczyny też noszą Wasze rzeczy?
Tak. Kiedyś był taki trend wśród marek na robienie ciuchów z gołą babą. Może to edgy, ale mi wydawało się mało wyjątkowe. Postanowiłem za to zrobić damskie stringi. Nie wiem, czy ktoś to robił w Polsce jako mała marka. Jak poszedłem z nimi do drukarni, to bardzo dziwnie na mnie spojrzano. Przyjęły się, sprzedało się ich całkiem sporo. Do teraz moje koleżanki pytają, czy kiedyś wrócą.
Wrócą?
Pewnie wrócą, ale chcemy to zrobić w fajniejszy sposób i lepiej zaprezentować. Pewnie zauważyłaś, że nie korzystamy z modeli. Nasze ciuchy pokazują ludzie, tworzący muzykę. To motyw zainspirowany markami takimi jak FTP czy Revenge. Uważam, że tak jest o wiele ciekawiej – to przecież ludzie, do których chcę docierać. Właśnie, to też ważne! Robimy ciuchy od artysty (choć ogólnie nie lubię mówić tak o sobie) do artystów. Nie planujemy wysyłać ciuchów influenserom. Uważamy, ze to puste. Wolimy docenić muzyka wysyłając mu paczkę ciuchów, a nie dawać je komuś, kto jest znany z bycia znanym. Cały czas staramy się to zaznaczać. Pisali już do nas tiktokerzy, ale staramy się to ignorować. Jeśli chcą kupić – okej. Chciałbym jednak kontrolować to, jakim ludziom wysyłamy ubrania.
Czyli jeśli kupię od Was bluzę, to nie anulujesz mojego zamówienia, bo nie robię muzy?
Haha, niee. Mam na myśli tylko to, komu wysyłamy nasze ubrania za darmo. Oczywiście nie mamy na to wpływu, kto kupuje nasze ciuchy – czy dana osoba cieszy się dobrą czy złą sławą, albo co sobą reprezentuje. Jednak kiedy myślimy o współpracach, chcemy, żeby to były osoby, którymi się jaramy.
Jak definiujesz artystę?
Po prostu to, co nas jara. Jeśli ktoś będzie robił piękne filmy, to też mu wyślemy bluzę. Nie zamykamy tego w ciasnych granicach.
A jeśli… będzie robił piękne filmy… na TikToku?
Hahahaha, cudowne. Oczywiście, jeśli ktoś robi fajne teledyski, filmi, grafitti – chętnie. Trzeba jednak pamiętać, że na ten moment nie mamy nawet tyle pieniędzy, żeby rozdawać nasze ubrania w ten sposób. Ale jeśli to robimy, to są to zazwyczaj artyści muzyczni z podziemia. Albo nie tylko z podziemia, bo nasze czapki nosi też na przykład Beteo i ostatnio o nie pytał. Z Rusiną jest fajna historia. Był akurat w Warszawie, bo udzielał wywiadu. Odezwałem się do niego parę dni wcześniej, czy nie chciałby bluzy. Spotkałem się z nim, zbijamy pionę. Okazało się, że obaj jesteśmy ten sam rocznik, czyli ‘02. Zapytałem: a może zrobimy jutro sesję zdjęciową? Wpadłem na ten pomysł w trakcie gadki, nie mieliśmy nic gotowego. Chłopaki – learnhowtohustle, lister, rusina i xawito wbili do nas do studia fotograficznego i razem z Jankiem Ruchniewiczem postrennaisance zrobiliśmy sesję. To było tak losowe. Gadka się lepiła, fajnie się gadało i zrobiliśmy foty.
Chłopaki się jarały, bo to była ich pierwsza sesja. My się jaraliśmy, bo słuchałem wtedy dużo Rusiny. Mega to wyszło. Zrobiliśmy foty, zrobiliśmy drop. Od tamtej pory są momenty, gdy bardzo dużo gadamy ze sobą. Okazało się, że mamy podobne podejście do tworzenia rzeczy. Norbert odzywał się też, gdy potrzebował ciuchów do klipu czy na koncert. Wykorzystaliśmy sample, które dopiero przyszły ze szwalni. Mega się to wybiło, bo ludzie pytali, co to za bluza. Jaram się, że to tak z zajawki wszystko. Na Zemście też założył cały zestaw od nas. Ostatnio ktoś podbił i spytał, czy mamy z nim jakiś kontrakt skoro Rusina tak nosi w kółko nasze ciuchy. Ale czy nie może być tak, że ktoś robi coś po prostu dlatego, że kogoś lubi? Dla mnie to ważne, żeby tak to działało.
Czujecie się częścią społeczności marek modowych?
Byliśmy na MADE IN WWA, tam w sumie tylko gadaliśmy z Devil’s Neighborhood. Znam się z Łukaszem i Zuzią, bo wcześniej współpracowaliśmy. Poznaliśmy też chłopaków z ZILLA MOB, a tak to nie gadaliśmy z nikim za bardzo. Nasz klimat jest zupełnie inny. Nie siadają mi zabawy w targi. Mamy doświadczenie z Members Only Festival, gdzie wystawialiśmy ciuchy jako merch. Tam społeczność była zupełnie inna, underowa. Podchodziła na zajawce do ciuchów i do koncertów, które tam były. W Progresji sheder grał swój pierwszy koncert w życiu, a ludzie bujali się na jego kawałkach i robili pogo mimo, że występował na początku. To dla mnie niesamowite. Często na występach mniejszych artystów ludzie sobie gdzieś idą, albo stoją pod sceną i jest drętwo. A tu się bujali od początku do końca.
Teraz w Proximie było podobnie na Road to Rockstar – wszyscy bawili się świetnie już od pierwszego koncertu.
Tak, właśnie to jest niesamowite, że to bardziej rodzinne niż branżowe podejście. Myślenie majorsowo-biznesowe nie jest stricte złe, bo każdy orze jak może. Ale underowe podejście jest po prostu niesamowite. Tam jest czysta muzyka i zajawka, a nie kontrakty i robienie muzy pod tiktoki.
Chyba ktoś tu nie lubi TikToka.
Przepraszam, chyba jestem hejterem.
Duża dyskusja pojawiła się wokół TikToka po wypowiedzi FKA Twigs, która przyznała, że wytwórnia stale wymaga od niej nagrań promocyjnych.
Mam wrażenie, że w wytwórniach często pracują ludzie, którzy zajmują się rozkminianiem tego, co lubią młodzi ludzie. Potem na siłę chcą tworzyć kontent zgodnie z tym, że uu, tu będą cyferki. Nie myślą, że dana rzecz może nie pasować do image danego artysty. Nie widzę Young Leana nagrywającego tiktoka do najnowszej piosenki. To nie pasuje do jego stylistyki. Teraz się oczywiście Ginseng Strip bardzo wybiło, ale to właściwie przez przypadek, niechcący. A do nowej piosenki nie zrobił nic w stylu tiktokowego tańca.
A masz swojego TikToka?
Założyłem funeralowego, ale korzystam z niego prywatnie i przeglądam rzeczy. Nie jestem fanem tej platformy, ale nie ze względu na samo medium – bo każde z nich jest tym, co na nie wrzucimy. Nie przekonuje mnie jednak mechanizm oparty na presji robienia muzyki pod TikToka. To tak jakbym ja robił bluzy niebieskie, bo takie się sprzedają. A nie zrobię fioletowej, chociaż mnie jara, bo nie pójdzie. Oczywiście Janek mnie czasem stopuje i nie chodzi tu o jakieś skrajności. Mam na myśli, że trzymamy się swoich zasad, a nie wytyczonych celów biznesowych.
Macie też własne sposoby na budowanie społeczności.
Założyliśmy kanał Funeral Magazine. Robimy tam luźne vlogi – bardziej memiczne niż poważne. To smaczek dla odbiorców, którzy dłużej w tym siedzą. Przestrzeń na treści inside’owe. Zaczęło się od grupy na Facebooku Funeral Talk, która stała się społecznością. Nie jest to jednak miejsce do kupowania, ale potężny meme a propos marki. Dzięki temu nasi odbiorcy mogą nas poznać od normalnej strony, nie tylko poważnej. Wrzucamy tam memy typu nie wysyłamy ubrań, bo właśnie wydaliśmy wszystko i jedziemy na wakacje. Są pasty, historie. To fajne, jeśli się dobrze do tego podchodzi. Kompletnie memiczny humor. Odbiorcy wiedzą, że ich nie oszukujemy, więc mogą swobodnie zrobić mema, że czekają na paczkę od 30 lat. Fajnie, że zbudowaliśmy to community. Jeśli chodzi o Youtube – Bartek odpowiada za treści video. Filmuje, co się dzieje w naszym życiu i to montuje. Teraz z wyjazdu na Maltę będzie trochęmateriałów.
Jest ktoś, kogo chciałbyś zobaczyć w swoich ciuchach?
Nie mam do końca wizji, żeby gdzieś przeć. Lil Tracy byłby super. Cole Benett, który robi super rzeczy video. Zaczął od nagrań dla undergroundowych artystów i to mu się tak rozkręciło. Teraz jeśli kogoś wrzuci, to ta osoba się staje popularna. To niesamowite, że z bycia małym stał się kimś, kto daje możliwości innym małym ludziom. Sam chciałbym też tak robić. Dawać artystom i twórcom możliwości, żeby się rozwijali, wybijać ich. Zobaczymy, jak to się rozwinie. Na razie jesteśmy tylko małą marką w polskim podziemiu.
Ale ambitną.
Zawsze trzeba wysoko celować.
Jest coś, co Ci się marzy na ten rok?
Zrobić buty.
Zrobić buty. Okej.
I być tak 100% niezależnym. Bezpiecznym finansowo. Móc tworzyć rzeczy i z nich żyć. Powoli do tego dążymy, ale wiadomo. Ważne, że jesteśmy na dobrej drodze.
Więcej wywiadów z ludźmi, tworzącymi polską modę
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.