„Good Luck, Chappell Roan!”. Dlaczego tak wielu słuchaczy kibicuje autorce „Pink Pony Club”?

Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE
– I’m your favorite artist’s favorite artist – przedstawia się treściwie wokalistka. O queerowej ulubienicy pokolenia Z, której pseudonim od dwóch lat pojawia się w line-upach największych festiwali, inni napisali zdecydowanie więcej. Wypatrując jej pierwszego występu w Polsce, podsumowujemy, co już o niej wiadomo.
Wszystko zaczęło się w Missouri: stanie, który obok Ohio wielu określa jako jeden z najnudniejszych w Ameryce. W mieście Willard, jako najstarsza z czworga rodzeństwa, urodziła się Kayleigh Rose Amstutz. Dorastała w konserwatywnej, chrześcijańskiej rodzinie, regularnie uczęszczając na nabożeństwa i spędzając wakacje na obozach religijnych. Niekoniecznie było to szczytem jej marzeń, ale często musiała pozować na dobrą amerykańską dziewczynkę. Tak próbowała przypodobać się ludziom wokół, zwłaszcza tym najbliższym.

Good girl z samozapłonem
– Po prostu chciałam poczuć, że jestem dobrą osobą, ale miałam w sobie tę część, która bardzo chciała uciec. Chciałam po prostu krzyczeć – wyznała magazynowi Variety. – Często się wymykałam, ale i tak chodziłam do kościoła trzy razy w tygodniu (…). Więc to była po prostu taka dychotomia: próba bycia good girl, ale też chęć podpalenia wszystkiego – dodała.
Alessia Cara w czerwcu zagra w Polsce. Nam opowiedziała o muzycznej nostalgii, przelewaniu emocji na muzykę i nowych definicjach miłości
Katalizatorem emocji okazała się muzyka. Chappell Roan, bo najpewniej ta ksywa jest wam bliższa niż imię i nazwisko Amerykanki, postanowiła wstawiać covery piosenek na YouTube jeszcze jako nastolatka. Poznali je nie tylko przypadkowi słuchacze, ale też Troye Sivan i Connor Franta. Ten pierwszy powiedział, że nie słyszał takiego wokalu od czasów Adele. Popularny youtuber nazwał ją zaś wprost boginią.
Niedługo później artystka opublikowała swój pierwszy własny utwór Die Young. Numer spodobał się wytwórni Atlantic Records, która zaoferowała jej kontrakt. Wtedy też Kayleigh już oficjalnie stała się Chappell. Swój pseudonim przyjęła na cześć dziadka, Dennisa K. Chappella, którego ulubioną piosenką była The Strawberry Roan Curleya Fletchera.
Wolność w Mieście Aniołów
Po podpisaniu kontraktu z cenioną oficyną Chappell zaczęła pracować nad pierwszą EP-ką, School Nights, która pojawiła się w 2017 roku. Wtedy też przeprowadziła się do Los Angeles, co okazało się kluczowe zarówno dla jej artystycznego wizerunku, jak i odkrywania tożsamości. Bycie osobą queerową na ulicach Miasta Aniołów nie wzbudzało sensacji i nie przyciągało nieprzychylnych spojrzeń. W końcu mogła żyć tak, jak chciała.
– Dorastałam z przekonaniem, że bycie gejem jest grzechem i czymś złym – zdradziła. – Raz poszłam do gejowskiego klubu i to wywarło na mnie ogromny wpływ, jak jakaś magia. To było przeciwieństwo tego, czego mnie uczono – dodała. To właśnie wizyty w lokalach przychylnych społeczności LGBT zainspirowały ją do napisania w 2020 roku wraz z Danem Nigro piosenki Pink Pony Club. Choć lata później dance-popową melodię nuci cały świat, wtedy była zarzewiem problemów. Atlantic Records stwierdziło bowiem, że kawałek nie spełnia ich oczekiwań, i anulowało kontrakt. Powrót do Willard okazał się przykrą koniecznością.
Good Luck, Babe! i drag ponad wszystko
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wokalistka zaczęła imać się różnych prac: sprzedawała donuty i asystowała przy produkcjach telewizyjnych. Tak udało jej się zgromadzić oszczędności i wrócić do Los Angeles, gdzie czekał na nią Nigro i jego nowa wytwórnia Amusement Records. Ich współpraca doprowadziła do powstania w 2023 roku debiutanckiego LP, The Rise and Fall of a Midwest Princess, który okazał się złotym biletem do mainstreamu. Od tamtej pory wszystko potoczyło się gładko.
Po wydaniu pierwszego krążka przyszła kolej na trasę koncertową Naked in North America Tour. Słuchacze dostali widowiskowy, kolorowy spektakl nie tylko z udziałem samej Chappell, ale też lokalnych drag queens. – W mojej sztuce to wszystko wzajemnie się napędza. Drag to kamp, a kamp to najfajniejsza rzecz na świecie i właśnie tak chcę, żeby wyglądał mój projekt. Drag zawsze był częścią społeczeństwa, niezależnie od tego, czy ludzie o tym wiedzą. Istnieje już od tak dawna. Uwielbiam to, że staje się głównym nurtem – stwierdziła w rozmowie z Atwood Magazine.
Zarówno sama trasa, jak i późniejsze supportowanie Olivii Rodrigo przyczyniły się do ogromnego skoku popularności Amerykanki. W szczytowym momencie przekroczyła pułap 45 milionów słuchaczy miesięcznie na Spotify. Media społecznościowe również przyjęły ją z otwartymi ramionami. Pokochał ją TikTok, doceniając ją za teatralne stroje i odważne queerowe teksty ubrane w przystępny pop. Założymy się, że wielu z was zna tekst Good Luck, Babe! na pamięć, nawet jeśli nigdy nie odpaliliście tej piosenki. W końcu odcisnęła ślad wszędzie, włącznie ze szczytem listy Billboard Hot 100.
Słowa ważniejsze od statuetek
Na konto wokalistki powoli zaczęły także spływać pierwsze nagrody. W ubiegłym roku wokalistka zdobyła statuetkę dla najlepszego nowego artysty na MTV Video Music Awards. Luty przyniósł jej zaś Grammy w tej samej kategorii. Wyróżnienie Akademii Fonograficznej pociągnęło za sobą coś znacznie ważniejszego od splendoru. Chodziło o wygłoszenie manifestu na temat zdrowia psychicznego, który miała w głowie od dawna.
– Powiedziałam sobie, że jeśli kiedykolwiek wygram Grammy i stanę przed najbardziej wpływowymi ludźmi w muzyce, zażądam, aby wytwórnie i branża czerpiąca od artystów zyski rzędu milionów dolarów zaoferowały im godziwą płacę i opiekę zdrowotną – stwierdziła ze sceny. Jak profesjonaliści przyjęli jej słowa? Dość różnie. Weteran przemysłu fonograficznego Jeff Rabhan mocno skrytykował je w swoim felietonie, wytykając piosenkarce naiwność i niedoświadczenie. Inni docenili odwagę koleżanki po fachu. Charli XCX i Noah Kahan przekazali po 25 tysięcy dolarów na wsparcie organizacji wspierającej zdrowie psychiczne artystów. Universal Music Group uruchomiło zaś specjalny fundusz, o którym pisaliśmy już na łamach Going. MORE.
Zaangażowania społecznego nie zabrakło także podczas innego przemówienia. W niedawnym wystąpieniu podczas odbierania dwóch BRIT Awards (Najlepsza Międzynarodowa Piosenka za Good Luck, Babe! oraz Międzynarodowy Artysta Roku) twórczyni przypomniała, jak ważnym elementem formacyjnym było niej spotkanie drag queens. – Chappell Roan narodziła się dzięki doświadczaniu queerowej radości. Była na tyle wyjątkowa, że postanowiłam napisać o niej cały album. Dedykuję tę nagrodę artystom trans, drag queens, studentom mody, pracownikom seksualnym i Sinead O’Connor. To ci wszyscy ludzie położyli podwaliny pod to, że mogę tu dziś być – wyznała.
Księżniczka walczy z presją
Polemika Rabhana nie była jedyną, z którą musiała zmierzyć się gwiazda. Istnieje złota zasada show-businessu: skoro przychodzą sukcesy, to mnożą się i kontrowersje. Burza rozpoczęła się od dwóch filmików na TikToku, w których Amstutz jasno postawiła granice interakcji z fanami. – Nie obchodzi mnie, czy uważasz, że to egoistyczne z mojej strony, że odmawiam zdjęcia, twojego czasu lub przytulenia. To nie jest normalne! To dziwne! – skomentowała. Domyślacie się pewnie, z jaką reakcją spotkało się jej wyznanie. Niewdzięczna, rozpieszczona, księżniczkowata: to tylko niektóre inwektywy, które krążyły po sieci.
Czarę goryczy przelała anulacja koncertów. Na pierwszy ogień poszły te w Paryżu i Amsterdamie, gdy jako powód podała kolizję harmonogramów. Fani spekulowali, że w rzeczywistości Chappell wybrała próby do gali VMA zamiast występów. Za drugim razem poruszenie wywołało odwołanie zaplanowanego występu na festiwalu All Things Go Music zaledwie 29 godzin przed jego rozpoczęciem. – W ciągu ostatnich kilku tygodni wszystko stało się przytłaczające i naprawdę to odczuwam. Czuję presję, aby nadać w tej chwili priorytet wielu rzeczom. Potrzebuję kilku dni, aby skupić się na swoim zdrowiu – usprawiedliwiała się artystka na Instagramie.
W poszukiwaniu balansu
Część słuchaczy nie kupiła tego wyjaśnienia. Inni podeszli do sprawy bardziej empatycznie. Wiedzieli bowiem, że Chappell od dawna zmaga się z chorobą afektywną dwubiegunową, o czym zaczęła otwarcie mówić. – Brałam leki i byłam w stanie pełnej hipomanii, kiedy wydano „Naked in Manhattan”. Byłam na intensywnej terapii ambulatoryjnej i indywidualnej 4 dni w tygodniu i zdecydowanie trudno było mi zachować równowagę… Tak naprawdę nie mówię o tym zbyt wiele, ale to wpływa na mnie codziennie i jest dość dużą częścią mojej muzyki – przyznała.
Nie brakuje głosów mówiących, że Chappell sabotuje takimi konfesjami własną karierę, ma niewyparzony język i w gruncie rzeczy powinna otrzymać solidne wsparcie PR-owe. Po drugiej stronie barykady, podobnie jak w sprawie koncertów, stoją ci bardziej wyrozumiali. Według nich w show-businessie trzeba wypowiadać wprost swoje zdanie, a problemów zdrowotnych nie da się planować tak, żeby nie pokrywały się ze zobowiązaniami zawodowymi. Ta grupa wspierająca 28-latkę jest coraz szersza i wszystko wskazuje na to, że będzie z nią na dobre i na złe. – Good Luck, Chappell! – zdaje się kibicować jej w myśl tytułu piosenki idolki. W końcu wcale nie tak często na estradzie pojawia się ktoś, kto otwarcie dzieli się swoimi emocjami i porażkami.
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE