Czytasz teraz
Nauczyciel angielskiego z Garwolina współtworzył utwór Ushera. Opowiedział nam swoją historię
Muzyka

Nauczyciel angielskiego z Garwolina współtworzył utwór Ushera. Opowiedział nam swoją historię

Jakub Liszko

Jakub Liszko to tak anonimowa postać w świecie polskiej muzyki, że w trakcie naszej rozmowy będziecie co najmniej kilka razy przecierać oczy ze zdumienia.

Krzysztof Nowak, Going. MORE: Jak często rozmawiasz o uczuciach?

Jakub Liszko: Wydaje mi się, że bardzo często. Kiedyś byłem bardziej zamknięty w sobie i nie umiałem wyrazić tego, co czuję. Moja żona jest bardzo wrażliwą osobą i sprawiła, że też się taki stałem. To pomaga w życiu.

Pomoże mi też w rozmowie z tobą. Czy poczułeś rozczarowanie, gdy album Ushera ze współtworzonym przez ciebie utworem nie zdobył nagrody Grammy?

Jakub Liszko: Rozczarowanie? Zupełnie nie. Poczułem chęć do działania. Gdy zobaczyłem, że to Chris Brown zdobył statuetkę, to pomyślałem: kurczę, fajnie by było z nim kiedyś podziałać i razem wygrać Grammy.

Skąd ten optymizm?

Jakub Liszko: Dawno temu współpracował z nim GhostKid, jeden z głównych producentów z naszego teamu. W Stanach wszystko się ze sobą zazębia, więc może przyjść kolej na mnie.

Zamiast wybiegać w przyszłość, wróćmy do momentu dostania nominacji. Jak na nią zareagowałeś?

Jakub Liszko: Najpierw było niedowierzanie. Wiesz, jestem tylko chłopakiem z malutkiego Garwolina. Dopiero potem była duma. Na szczęście uzasadniona, bo to zwieńczenie wielu lat konsekwentnej pracy w branży muzycznej.

Czytelnicy mogą mieć problem z tą odpowiedzią. Sądzę, że dla większości jesteś anonimem, któremu się poszczęściło.

Jakub Liszko: Nie lubię się afiszować z tym, co robię. Odpowiada mi działanie w cieniu. Dopiero pół roku temu założyłem muzyczny profil na Instagramie. Chociaż uznałem, że warto się pokazywać, to bliskie jest mi podejście mojego mentora, czyli wspomnianego GhostKida. On nawet nosi maskę, by nie pokazywać twarzy słuchaczom.

Twoja biografia ma prawie same białe plamy, więc zacznijmy od początku. Co robiłeś przed pierwszym wyjazdem do Stanów Zjednoczonych?

Jakub Liszko: W wieku 11 lat zacząłem grać na gitarze – na początku na klasycznej, a po pół roku przerzuciłem się na elektryczną, bo stałem się wielkim fanem metalu. Wchodziłem w skład zespołów z tego nurtu, a później zdarzały się nawet koncerty w większych miejscówkach, choćby w warszawskiej Progresji. Jako 18-latek wydałem z grupą HEXFIRE album w amerykańskiej wytwórni Nightmare Records. I na tym zakończyłem swoją karierę metalową.

Dlaczego?

Jakub Liszko: Wszyscy członkowie rozjechali się po Polsce po skończeniu szkoły średniej.

To nie jest odpowiedź na moje pytanie.

Jakub Liszko: No dobrze, podzielę się ważniejszym faktem. Jako nastolatek prowadziłem z bratem firmę, która produkowała skórzane pasy do gitar. Nazywała się po prostu Liszko od naszego nazwiska. Udało nam się chociażby zrobić pas dla basisty, który grał z Ozzym Osbourne’em. Nawiązałem sporo kontaktów w świecie metalu, ale poczułem, że to, co już zrobiłem muzycznie, w zupełności mnie satysfakcjonuje. Dotarło do mnie, że wolę pograć sobie dla odprężenia w domowym zaciszu, a nie wchodzić na scenę czy do studia.

Teraz możemy się przenieść do czasów twojego amerykańskiego snu.

Jakub Liszko: Będę szczery, obiecuję.

Czy przesiąknąłeś amerykańską mentalnością?

Jakub Liszko: Zdecydowanie tak, widzę to po sobie. Przede wszystkim zacząłem się skupiać na pozytywach, a w Polsce raczej analizujemy, jakie mogą nam się przytrafić problemy. Jestem też bardziej otwarty w kwestii pisania do znanych osób z różnymi sprawami. Nie czuję skrępowania ani dystansu. Strasznie mnie dziwi, że młodzi ludzie, powiedzmy 18-letni, mówią mi na pan.

No to przetestujmy twój mental. Skąd 20-latek z Garwolina miał pieniądze na wyjazd do Los Angeles?

Jakub Liszko: Ówcześnie studiowałem anglistykę na Uniwersytecie SWPS w Warszawie i dawałem korepetycje z angielskiego. Konsekwentnie odkładałem kasę i trochę się zajeżdżałem. W tygodniu siedziałem od rana na uczelni, kończyłem ją o 15:00 i do 22:00 prowadziłem korki. W weekendy brałem tyle osób, ile wlezie.

A skąd pomysł na przeprowadzenie się akurat tam?

Jakub Liszko: To zasługa Pawła Urbanka, mojego kolegi ze studiów. Śpiewał i produkował, więc szybko złapaliśmy nić porozumienia, tym bardziej że zacząłem dłubać w programach do tworzenia muzyki. Obaj byliśmy zafascynowani Stanami, bo tam tworzy się najwięcej piosenek. Na stołówce padło krótkie: lecimy? Odpowiedziałem, że lecimy. Uzbieraliśmy pieniądze, wsiedliśmy w samolot i daliśmy sobie szanse na coś nowego.

Jak szybko doświadczyłeś szoku kulturowego po wylądowaniu?

Jakub Liszko: Praktycznie od razu. I nie był on pozytywny.

Czemu?

Jakub Liszko: Wszystko było rozczarowujące. W głowie idealizowałem to miejsce, a okazało się syfiaste. Nasze pierwsze mieszkanie było w Hollywood, więc na papierze brzmiało czadowo. Tymczasem jedziemy do niego pierwszy raz taksówką, a tam dookoła jakieś rudery. Po wyjściu z niej pod nogami przebiega nam szczur. Powiedziałem: ja pierdzielę, gdzie my jesteśmy?

Lubisz pozytywy, więc mam jeden dla ciebie. Przynajmniej nie poczułeś się prowincjuszem.

Jakub Liszko: Co z tego, skoro to wspomniane mieszkanie okazało się bardzo słabe? Dodatkowo było w okolicy, której autentycznie się bałem. Tak szybko postanowiliśmy z niego uciec, że przez pół dnia nie mieliśmy gdzie mieszkać. Siedzieliśmy na walizkach na Alei Gwiazd, nie wiedząc, co dalej.

Czułeś, że grunt pali ci się pod stopami?

Jakub Liszko: Tak. Z drugiej strony – byłem w takim wieku, że nawet to nie zgasiło mojego zapału. Nie wiem, czy będąc po trzydziestce, nie kupiłbym od razu biletu powrotnego do Polski.

Po tym, co powiedziałeś, aż strach pytać, jak szukaliście sobie zajęcia w Los Angeles.

Jakub Liszko: To akurat było w miarę przyjemne. Pisaliśmy do różnych osób z grup na Facebooku, o których wiedzieliśmy, że są miejscowymi songwriterami i producentami. Strzelaliśmy na chybił, trafił, wysyłając im demówki.

Już czekam na to kolejne rozczarowanie…

Jakub Liszko: Proszę – rozczarowali nas ci, z którymi korespondowaliśmy, będąc jeszcze w Polsce. Mówili: spoko, jak będziecie w L.A., to wpadajcie do studia, coś wam pokażemy. Na miejscu mieli różne wymówki. A to nie było ich teraz w mieście, a to nie mieli czasu. Ta kumulacja odmownych odpowiedzi i zbywania nas milczeniem doprowadziła do tego, że zaczęliśmy masowo wysyłać wiadomości.

Krótko mówiąc: zostaliście spamerami.

Jakub Liszko: Nie dziwię się, że ludzie zaczęli nas blokować. Doszło nawet do tego, że wchodziliśmy na Wikipedię, patrzyliśmy, kto działał przy danych płytach, i uderzaliśmy nawet do największych gwiazd. To była desperacja.

Nie wiem, czy wtajemniczałeś w to rodzinę, ale na jej miejscu zrobiłbym ci interwencję.

Jakub Liszko: Moja mama bała się o mnie jeszcze przed wyjazdem. Oglądała dużo amerykańskich filmów i seriali, przez co była przerażona samym krajem. Według niej po ulicach chodzili ludzie ze spluwami, którzy tylko czekali na to, by nas zaatakować. Będąc na miejscu, starałem się dozować informacje o tym, co się u mnie dzieje. Na szczęście po miesiącu zgadałem się z GhostKidem, który był naszą ostatnią deską ratunku.

Dlaczego zdarzyło się to dopiero po kilku tygodniach?

Jakub Liszko: Jego zostawiliśmy sobie na koniec, bo był najbardziej znany z tych, do którymi chcieliśmy się skontaktować. Pracował wtedy z Nicki Minaj czy właśnie Chrisem Brownem. A tu niespodzianka – podał nam swój numer telefonu, posłuchał demówek i powiedział, że jak tylko będzie taka możliwość, to zaprosi nas do studia. Stało się tak tydzień później.

Czym mu zaimponowaliście?

Jakub Liszko: Do dziś mi nie powiedział, ale się domyślam. Ghost jest bardzo religijną osobą, podobnie jak Paweł i ja. Często wrzucał posty z cytatami z Biblii, a my je komentowaliśmy, wdając się z nim w dyskusje. Podejrzewam, że dlatego nas zapamiętał.

Myślałem, że powiesz o miłości do gitary, a nie Boga.

Jakub Liszko: Zajawka na gitary pojawiła się później, gdy zaczęliśmy razem grać.

Czego cię nauczył?

Jakub Liszko: Pokazał mi od środka, jak produkuje się bity na światowym poziomie. To bezcenna rzecz, której nie da ci żadna ze szkół. Ważniejsze były jednak cierpliwość i lojalność.

Zostańmy jeszcze przy tych bitach. Polegało to na pokazywaniu case studies?

Jakub Liszko: Nigdy tak nie robił. Początkowo patrzyłem, jak sam tworzy, a któregoś razu powiedział: masz sprzęt, działaj. Zaskoczyło mnie, że zawsze rozpoczyna od gitary elektrycznej. Ja szedłem w jakiś syntezator, może czasem perkusję. Teraz trzon moich produkcji zawsze stanowi gitara.

Nie rozumiem, czemu tak duża postać była dla was tak otwarta. Nie miała instynktu samozachowawczego?

Jakub Liszko: Też mnie to dziwi. Tłumaczę to sobie tak, że może czuł chrześcijańską powinność zrobienia dobrego uczynku. U nas w kraju by to nie przeszło. Działa się w zamkniętych kręgach artystyczno-towarzyskich.

Przejdźmy szczebel wyżej. Darkchild to mentor GhostKida?

Jakub Liszko: I mentor, i szef. Miał w studiu swoje pomieszczenie, w którym pracował niemal codziennie. Poznaliśmy go dwa dni po pierwszej wizycie, ale mieliśmy dużo rzadsze kontakty – smalltalkowaliśmy na korytarzu albo w kuchni.

Czyli nie masz z nim jakichś wyraźniejszych wspomnień?

Jakub Liszko: Nie zżyliśmy się, lecz opowiadał sporo niesamowitych historii. Szczególnie wspominał prace nad Invincible, ostatnim albumem Michaela Jacksona. Wspomniał, że Jackson miał opory dotyczące robienia tego krążka w programie ProTools, bo na początku lat 00. bał się komputerów. Chciał działać analogowo, ale Rodney namówił go na zmianę.

Podejrzewam, że przez to studio musiało się przewijać sporo gwiazd. Zamieniłeś kilka słów z Rihanną, gdy szła do socjalnego po kawę?

Jakub Liszko: Mieliśmy zakaz zachowywania się jak fani. Jedno takie przewinienie i wylatujesz. Gdy w budynku pojawiła się właśnie Rihanna, to przez tydzień mieliśmy wolne, bo obowiązywał zakaz wejścia. Tylko raz zdarzyło się inaczej. Ghost powiedział, żebyśmy przyjechali, a tu z białego Ferrari wychodzi Britney Spears. Podeszła do nas na klasyczny small talk z gatunku: hello, how are you? Dobrze, że na nim się skończyło, bo tak mnie zatkało, że i tak nic by nie było z ewentualnej rozmowy. Darkchild siedział z nią w jednym studiu, a my w pomieszczeniu obok robiliśmy bity.

Po dotknięciu tego wielkiego świata muzyki czułeś satysfakcję czy niedosyt?

Jakub Liszko: Wielki niedosyt, mimo że i tak miałem wizę tylko na pół roku i nie mogłem zostać dłużej. Wróciłem do Polski jesienią, więc było szaro i ponuro. Szybko przyszło przygnębienie. Przez dwa tygodnie nie zrobiłem niczego muzycznego, myśląc tylko o tym, jak przenieść się na stałe do Kalifornii. Z tego myślenia wyleczył mnie Ghost, który argumentował, że koszty życia są ogromne, a my przecież możemy współpracować zdalnie. Umówiliśmy się, że będę podsyłać pomysły, gdy będzie ich potrzebować.

Nie pomyślałeś, że to powiedział ci to na odczepne? Albo, co gorsza, weźmie twoje pomysły i zupełnym przypadkiem zapomni, że są twoje?

Jakub Liszko: Oczywiście, że miałem obawy, ale przez to moje jeszcze polskie myślenie, że ktoś zawsze chce cię oszukać. Gdy coś podesłałem, to sprawdzałem, czy tego nie wykorzystał. Mam przekonanie, że nigdy nie nadużył naszej relacji. Trzeba jednak pamiętać, że sam proces twórczy w Stanach jest dość skomplikowany. Moje pomysły pojawiały się w produkcjach dla Britney Spears, Rihanny czy DaBaby’ego, lecz ostatecznie kawałki lądowały w zamrażarce. Mam tylko pamiątki na komputerze i poczucie, że samo trafienie do puli utworów branych pod uwagę to spory sukces.

A co z Polską?

Jakub Liszko: Początkowo nie byłem szczególnie zainteresowany działaniem na naszym rynku.

A może to on nie był zainteresowany tobą? Słuchałem twoich remiksów opublikowanych na YouTubie w 2013 roku. Mają po kilka tysięcy wyświetleń.

Jakub Liszko: Faktycznie pozostałem anonimowy, także dlatego, że konkurencja jest duża, a walczenie z nią wymagało i nadal wymaga mocnego zaangażowania w media społecznościowe, co wydaje mi się zbyt pracochłonne, a sam efekt – nieprzewidywalny. Do tego dochodzi zamknięcie rynku na nowe postaci. Cieszy mnie za to współpraca z Marią Niklińską, z którą zrobiłem parę utworów. Pojawiły się później na jej płycie.

Musiałeś się wymyślić na nowo?

Jakub Liszko: Jeszcze w 2013 roku zacząłem działać z firmą Smash Coast Music, która robi muzykę głównie do telewizji i na platformy streamingowe typu Netflix czy Amazon. W ten sposób jeden z moich utworów gitarowych pojawił się w Rodzinie Kardashianów, co mnie bardzo ucieszyło.

Rozumiem radość z pojawienia się w popularnym show, ale to jednak wynik tworzenia muzyki, że tak to ujmę, sprzedażowej.

Jakub Liszko: To mi nie przeszkadzało i nie przeszkadza. Problemem jest fakt, że to bardzo powtarzalne, mechaniczne zajęcie, takie pod klucz.

Zobacz również
amerykański hip-hop

Czym przełamałeś marazm?

Jakub Liszko: Po latach dołączyłem do teamu producenckiego. To był prawdziwy przełom. O tym, że utwór z moim udziałem znajdzie się na płycie Ushera, dowiedziałem się dwa lata przed premierą. Nie mogłem w to uwierzyć do tego stopnia, że przez półtora roku sprawdzałem wszystkie newsy, bo przewidywałem rozczarowanie.

To wszystko składa się na obraz życia w wiecznej niepewności.

Jakub Liszko: Taki tryb działania to w dużej mierze wysiłek mentalny. Z Rihanną wyglądało to tak, że dostawałem telefon o 2:00 w nocy, że trzeba szybko wymyślić gitarę. No to odpalałem kompa, brałem instrument, działałem dwie godziny, wysyłałem i szedłem dalej spać. Każdego by to wyczerpało nie tylko fizycznie.

Zastanawiam się, jak bycie współtwórcą wpływa na ego.

Jakub Liszko: Zawsze chciałoby się zrobić więcej, tym bardziej, gdy podrzucasz pomysł, a ktoś inny go rozwija. Jestem jednak w takim momencie przygody z muzyką, że znam swoje miejsce w szeregu, lecz wiem, że może się ono zmienić na moją korzyść.

Na razie jakoś trudno mi nazwać cię współproducentem. Stawiam na jednego z pomysłodawców.

Jakub Liszko: Szanuję, ale sam bym się jednak określił współproducentem. Brakuje mi tylko wstępu do głównej części procesu, w której główny twórca ma bezpośredni kontakt artystyczny z wokalistką czy wokalistą. Ostatnio mieliśmy sesje dla takich postaci jak Doja Cat czy Nick Carter, ale oczywiście nie mogłem wziąć w nich udział. Z Usherem też się nie widziałem.

Ja za to szanuję twoje dążenie do rozwoju, lecz w trakcie naszej rozmowy uznałem, że działanie w takich teamach w pewien sposób psuje muzykę.

Jakub Liszko: Też tak uważam. Twórca jest mniej związany z dziełem, bo wszystko staje się produktem. Tylko wiesz, czasy mamy takie, że w Stanach żaden songwriter czy producent nie zrobi całego numeru.

Pójdę krok dalej – czy takie przypadki jak twój, mimo romantyzmu, nie są outsourcingiem w poszukiwaniu utalentowanej, ale taniej siły roboczej?

Jakub Liszko: To muzyczny biznes – z naciskiem na biznes. Każda rzecz jest przekalkulowana i zoptymalizowana, żeby jak najwięcej zarobić. Mamy do czynienia ze zdalnym drenażem mózgów, ale pieniądze zależą od osiągnięć, a nie geografii. Zwyczajne stawki są porównywalne. Jeśli ktoś w Polsce bierze 4000 złotych za bit, to tam wziąłby 1000 dolarów za udział w tworzeniu.

Jasne, ale jak ogromny jest rynek amerykański w porównaniu do polskiego.

Jakub Liszko: Wiadomo, ale te wyliczenia odnoszą się do współprac nieświatowych. Te światowe, jak choćby Doja czy Usher, to inne pieniądze.

Dla kogo?

Jakub Liszko: Nie ma co kryć, że dla największych i najważniejszych producentów.

Naprawdę nie czujesz się wykorzystywany?

Jakub Liszko: Nie. Uważam, że moje wynagrodzenia są adekwatne do wkładu pracy. Trzeba tylko zrozumieć, że jak wyślesz 100 pomysłów, a zostanie wykorzystany jeden, to nie dostaniesz pieniędzy za resztę. Taka jest cena tego biznesu.

A czy system da się jakoś obejść? Możesz produkować więcej, łącząc siły z innymi nadproducentami?

Jakub Liszko: Współprodukowanie kawałka Stone Kold Freak otworzyło mi wiele drzwi, szczególnie do wytwórni. Nie muszę być związany z tylko jednym teamem.

Naprawdę lepiej być mniejszym trybikiem na największym rynku niż dużą postacią na mniejszym?

Jakub Liszko: Wolę być tym mniejszym. Choćby dlatego, że nie lubię się afiszować z tym, co robię. Na polskim rynku brakuje mi zaufania, bo jest on bardzo hermetyczny. Aczkolwiek chętnie zrobiłbym jakiś hit, który miałby szansę stać się numerem jeden w kraju.

Bardzo dużo rozmawialiśmy o mechanizmach i finansach, dlatego musimy zjechać na zajawkowe tory. Czy muzyka jest nadal twoim hobby?

Jakub Liszko: Tak. Kocham ją i uwielbiam tworzyć. Przestaje nim być, gdy mam jakiś krótki deadline albo sztywne wytyczne co do formy.

Trochę cię podpuściłem. Chciałem jeszcze pociągnąć temat pieniędzy.

Jakub Liszko: Moją pracą jest rozwijanie własnej szkoły językowej. Jeśli będę mieć odpowiednio zabezpieczone finanse, to będę mógł latać do USA kiedy chcę i jak chcę.

Czemu nie postawiłeś na muzykę?

Jakub Liszko: Muzyka nie jest moim głównym źródłem utrzymania, bo tego nie chcę. Ona jest nieprzewidywalna, a ja potrzebuję stabilności. Teraz dużo się dzieje, ale to może się skończyć z tego czy innego powodu.

To może powinieneś połączyć swoje pomysły na życie?

Jakub Liszko: W jaki sposób?

Ucz polskich raperów angielskiego, by mogli robić zagraniczne kariery, a potem produkuj im płyty.

Jakub Liszko: To bardzo ciekawa opcja. Jeżeli ktoś chce zacząć poważne granie poza Polską, to musi mieć nie tylko sensowne teksty, ale i świetny akcent. Mówię po angielsku praktycznie tak dobrze jak po polsku, więc chętnie bym im pomógł. Może warto odświeżyć biznes?

Głodni jeszcze jednej ciekawej historii? Tutaj dowiecie się, czemu jeden z szefów Bolta zrobił bit dla Sokoła!

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony