Kwiaty & MIUT: To jest po prostu praca z pięknem [WYWIAD] | Going. aMORE
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
Oszałamiajace kwitnienie, świadome uprawy i powrót do korzeni. Poznajcie Kwiaty & MIUT.
Radek Berent i Łukasz Marcinkowski od 10 lat tworzą wyjątkową oazę, w której rozkoszują się ulotnym pięknem kwiatów. Dziś na ich małe imperium składa się sklep na poznańskich Jeżycach, ekologiczna farma pod miastem, gdzie uprawiają własne rośliny i szkoła bukieciarstwa. Wydają też własne książki i sprzedają ceramikę czy świece. Zgodnie z nazwą Kwiaty & MIUT, kupicie u nich też słoiczki z miodem.
Wszystkie teksty w cyklu Going. aMORE
Jagoda Gawliczek: Obaj macie artystyczne wykształcenie. Czujecie, że to ma wpływ na waszą pracę?
Radek: Zdecydowanie. Zresztą poznaliśmy się w Akademii Sztuk Pięknych. Łukasz już wówczas pracował jako florysta, choć ja nie byłem tym jakoś specjalnie zachwycony. Sam kupowałem kwiaty i wiedziałem, jaki styl proponują kwiaciarnie. Obawiałem się, że to, co robi Łukasz może być związane z takim „polskim sznytem”. Aż w pewnym momencie szukałem tematu, wokół którego mógłbym realizować projekty fotograficzne na studiach. Zaczęliśmy o tym rozmawiać i jakoś te kwiaty pojawiły się w tym kontekście naturalnie. Robiliśmy na przykład poklatkową animację z bukietem wzorowanym na martwych naturach mistrzów niderlandzkich, i rejestrowaliśmy jak stopniowo umiera. Codziennie, prawie przez trzy miesiące, robiliśmy mu zdjęcie, aż do samego końca.
Zaintrygowało mnie to na tyle, że później zaczęliśmy robić kolejne projekty z kwiatami. Miałem za sobą doświadczenie w agencjach reklamowych, ale ta praca już mi nie leżała. Podobnie jak idea tworzenia czy promowania nikomu niepotrzebnych produktów. Skupiliśmy się na idei piękna. Również na poziomie ogólnej refleksji, czym w ogóle jest piękno. Pytanie natury filozoficznej. Co jest piękne? I w jaki sposób my o tym myślimy?
A z tych pytań powstała uprawa.
Dotarliśmy do punktu, w którym sami zaczęliśmy uprawiać kwiaty. Zobaczyliśmy, jak duża jest różnica w porównaniu z uprawą przemysłową, która próbuje przejąć kontrolę nad naturą. Kwiaty z takiej uprawy są idealnie równe, wszystkie takie same, a jeśli zdarzy się wyjątek, ląduje w śmietniku. Nasze kwiaty zakwitają zgodnie ze swoim rytmem biologicznym, każdy jest inny. Czy wiesz, że te same odmiany dalii posadzone w ogrodzie w Stanach będą wyglądać inaczej? Środowisko ma olbrzymi wpływ na kwiaty. Na pewnym etapie zrozumieliśmy, w którym kierunku chcemy iść. Marzy nam się samowystarczalność, do tego dążymy. Już teraz większość kwiatów do naszej kwiaciarni uprawiamy sami. I staramy się współpracować z naturą. Na przykład zielone odpady idą na kompost, więc od razu mamy nawóz. Dodajemy do niego tylko nawóz koński, od konia, który pasie się przy naszej farmie.
Łukasz: Kiedy studiowałem ogrodnictwo na Akademii Rolniczej, wszystko, czego się uczyliśmy o uprawie, opierało się na sztucznych nawozach i chemicznych środkach ochrony roślin, czyli na truciznach. Ciężko było mi uwierzyć, że sam kompost wystarczy – tak byłem przesiąknięty tą wiedzą. Organiczna uprawa to cofnięcie się w czasie o jakieś 100 lat.
Wracacie do tradycyjnych metod?
Radek: Śmiejemy się, że dziś informacje stare jak świat podawane są w nowej otoczce. W osiemnastym wieku ziemię uprawiano podobnie jak my teraz, tylko że teraz trzeba dodać jakiś modny motyw, nazwać to permakulturą. Zanim stała się modna, bazowaliśmy po prostu na starych książkach. Czytaliśmy je uważnie, żeby zrozumieć, w jaki sposób funkcjonują rośliny i co im jest potrzebne do życia, żeby dawały najlepszy plon, a jednocześnie się nie przemęczały. Żeby po sezonie miały siłę, mogły powiększać korzenie i mieć bujne liście. A to nie zawsze przekłada się bezpośrednio na kwiaty. W ciągu tych dziesięciu lat, odkąd się tym zajmujemy, zrozumieliśmy, jak działają róże, jak działają piwonie, irysy, dalie.
Czujecie więź z naturą?
Radek: Więcej niż więź. Zabrzmi to może górnolotnie, ale czujemy się częścią ekosystemu. Nasza ziemia musi być żyzna, bo żywi nasze kwiaty, którymi się opiekujemy. Chcemy karmić je naturalnie, a nie faszerować chemią. Odsuwamy od siebie te wszystkie komunikaty, że sztuczne nawozy są super. Działamy w opozycji do tego, co promuje rynek.
Czy coś przez te lata zmieniło się w Waszym podejściu do kwiatów?
Radek: Szczerze? Kiedy zaczynają kwitnąć dalie czy róże, to nadal, po tych wszystkich latach, zachwycamy się nimi jak dzieci, nie możemy wyjść z podziwu. Znajoma, która ma szkółkę róż, spytała kiedyś: „Nie wydaje wam się, że my tak co roku się zachwycamy: ale zajebiście kwitną!”.
Łukasz: Co roku piękniej.
Radek: Bo kwiaty są piękne. Po prostu. Te zapachy, kolory i tekstury są niesamowite! Mamy szczęście pracować z pięknem. To dla nas największa wartość. W kulturze japońskiej piękno kwiatów, wiążę się z ich ulotnością. Dla mistrzów niderlandzkich ta ulotność była alegorią vanitas – miała przypominać nam, śmiertelnikom, że jesteśmy śmiertelni. Nasze życie jest marnością, wszystko kiedyś przeminie, my również. To wciąż aktualne. Natura jest od nas silniejsza – wystarczy wichura czy grad i jesteśmy bezradni. Ale w tym też dostrzegamy piękno. To bardzo złożony temat, nie możemy przestać go rozkminiać. Fascynuje nas ten rozpad, fakt, że coś przemija. Proces od narodzin przez dorosłość do starości i, później, śmierci. Stopniowo oswajamy to właśnie dzięki naszej pracy z kwiatami i z ziemią. Chcemy jak najlepiej wykorzystać czas, który jest nam dany.
Łukasz: Na koniec dnia zawsze pamiętamy, ile zawdzięczamy naturze. Wszystko. Karmi nas, leczy… Dlatego czujemy się odpowiedzialni za to, co dzieje się z planetą. Nie chcemy bezmyślnie jej eksploatować wyłącznie dla korzyści, na zasadzie – nieważne, co będzie za pięć lat, teraz mają być duże zyski. To również jeden z powodów, dla których sami uprawiamy kwiaty, a nie sprowadzamy ich z Afryki. Kiedyś zastanawialiśmy się, gdzie są te wszystkie kwiaty z obrazów niderlandzkich. I wiesz co? U nas w ogrodzie!
Radek: Na początku, kiedy zamawialiśmy kwiaty z Holandii, myśleliśmy, że tam są uprawiane. Ale przecież to taki malutki kraj, a do tego położony w depresji, więc jak to możliwe, że jest w stanie produkować kwiaty dla całego świata? Zaczęliśmy zgłębiać temat i okazało się, że prawda jest drastyczna. Uprawy rozsiane są po kontynentach – głównie w Afryce i w Ameryce Południowej – a etyka pracy pozostawia wiele do życzenia. Na plantacjach zatrudniane są dzieci, zbiory odbywają się krótko po opryskach, pracownicy są narażeni na działanie chemikaliów, mają poranione ręce. I to się ciągnie od XVI wieku, przecież europejskie potęgi dorobiły się na koloniach. Nie chcemy brać w tym udziału.
IG / Kwiaty & MIUT
Łukasz: Kiedyś jaraliśmy się tym, że możemy w styczniu sprowadzić piwonie z Nowej Zelandii. Są jednak granice przyzwoitości i rozsądku. Nie musimy mieć piwonii zimą, wolimy te, które rosną na naszym polu i kwitną wtedy, kiedy jest na nie czas. Wiesz jakie są niesamowite? Za każdym razem jesteśmy totalnie podbudowani, że tak super się u nas czują. Dużo mówi się o świeżości kwiatów. Pytanie, jak świeże są kwiaty importowane, jeśli przez tydzień podróżują w chłodni? Nasze trafiają do kwiaciarni na drugi dzień po ścięciu. I tylko dlatego tyle to trwa, że potrzeba około 12 godzin, aby je odpowiednio przygotować. Ten proces nazywamy kondycjonowaniem – opisujemy go w naszej książce. Jeśli kwiaty są dobrze skondycjonowane, wtedy dłużej postoją w wazonie.
Radek: Stwierdziliśmy, że nie potrzebujemy kwiatów przemysłowych, bo przecież mamy wyjątkowy towar. Możemy prowadzić naszą kwiaciarnię inaczej, pokazać, że tak się da i zainspirować innych. Przez te 10 lat mieliśmy wpływ na to, jak zmieniało się u nas podejście do kwiatów. Realizowaliśmy projekty z Łazienkami Królewskimi, Zamkiem Królewskim w Warszawie czy z Operą Narodową. I to nam pokazało, że Polacy, przyzwyczajeni do przemysłowej róży czy goździka, kompletnie kwiatów nie znają. To tak, jakby porównywać kurczaka z chowu przemysłowego i tego, który biega wolno.
Na bukiet z kwiatów przemysłowych składa się dużo elementów nieetycznych i szkodliwych dla środowiska, na które się nie godzimy. Nie potrafię zobaczyć w nim piękna. Bo nie zgadzam się, żeby jeziora w Afryce wysychały, tylko po to, żebyśmy my, gdzieś po drugiej stronie kuli ziemskiej, mieli tanie kwiaty w wazonie. Wolę zrezygnować z pewnych wygód życiowych, a mieć swoje własne kwiaty. Niektóre może i szybko więdną, to naturalna kolej rzeczy, ale i bardzo piękna – tylko trzeba do tego dorosnąć. W naszej najnowszej książce napisaliśmy, że kwiaty nas uwiodły nie tylko swoją prostotą, ale też tym czymś nadzwyczajnym, nie określonym.
Jak wyglądała kultura kwiatowa w Polsce?
Radek: Jesteśmy krajem rolniczym, kwiaty uprawialiśmy i w latach 70-tych, i pod koniec XVIII wieku, także w Poznaniu. Na początku XIX wieku w każdym porządnym mieszczańskim domu stały kwiaty na stole. Podobnie jest dzisiaj. Nasi klienci przychodzą do nas po kwiaty, bo one zmieniają dom w cudowne miejsce. To naprawdę proste, o nic więcej tu nie chodzi.
IG / Kwiaty & MIUT
Traktujemy kwiat bardziej użytkowo – na Dzień Kobiet albo przeprosiny. Dużo rzadziej mówi się o kwiatach jako dziełach sztuki. To na pewno kwestia zasobów finansowych, bo trzeba mieć środki, żeby móc sobie na kwiaty pozwolić.
Radek: Ale przecież nie trzeba od razu kupować bukietu za 300 złotych. Pojedynczy kwiat w wazonie, słoiku czy kieliszku też będzie świetnie wyglądał. Nie chodzi o ilość. Oczywiście, kwiaty zawsze były kojarzone z czymś luksusowym, mówią o bogactwie, które nie zawiera się tylko w materialnych rzeczach jak samochód, willa, dizajnerskie meble. Kwiaty czy ogród to coś, co wiąże się ze spełnieniem, relaksem, odpoczynkiem. A to dziś luksus. Jak byłem studentem, zrywałem gałązkę czy źdźbło trawy. To pewnie kwestia wychowania na wsi, obecności kwiatów w domu. Na cmentarzu spełniały funkcję pamięci, w domu – przyjemności. Podobno wąchanie kwiatów dobrze wpływa na wątrobę. Na farmie często zdarzało nam się obrzucać kwiatami, przeżywaliśmy wtedy coś ekstatycznego i zabawnego zabawnego.
Zresztą wcale nie trzeba iść do kwiaciarni, żeby podziwiać kwiaty. Można pójść na łąkę. Już w antyku przykładano dużą wagę do możliwości obcowania z naturą i jej kontemplowania. My po prostu nie wyobrażamy sobie życia bez kwiatów.
To wszystko mocno kręci się wokół pojęcia szczerości. Jest w tym, że kwiaty nie będą trwały wiecznie. Że są uprawiane naturalnie. Że sprzedajecie wyłącznie rzeczy, w które wierzycie.
Radek: Nie zapominajmy o tęsknocie za naturą. Coraz głośniej mówi się nawet, że została zdiagnozowana jako choroba cywilizacyjna.
Łukasz: Wprowadzamy do sprzedaży wiele pierwotnych odmian, czyli takich, które nie zostały zmodyfikowane. Niektórzy nazywają je chwastami, ale po co tak to dzielić? Z jakiej racji odmianą „szlachetną”ma być ta, do której przykładał rękę człowiek?
Radek: Tak nam wmówiono. Od XIX wieku wszystkie kwiatowe mody docierały z Anglii, gdzie ogrodnictwo stało się powszechną pasją. To Anglicy jako pierwsi myśleli o kwiatach sezonowo i korzystali z tego, co rodzi ogród. Constance Spry, XX wieczna brytyjska florystka, którą jakiś czas temu odkryliśmy i która wciąż nas bardzo inspiruje, też uprawiała ogród. W szczytowym okresie zatrudniała 70 osób! My nie chcemy działać aż na taką skalę. Balibyśmy się, że stracimy swój charakter. Oczywiście nie działamy w pojedynkę, bardzo cenimy naszych pracowników, razem tworzymy Kwiaty & MIUT. W pewnym sensie kwiaciarnia należy także do Werki, Bartka i Agnieszki. Często dajemy im całkowicie wolną rękę, jednak kluczowe decyzje należą do nas.
Łukasz: Kiedyś denerwowało nas, że inni kopiują nasz styl. Teraz się z tego cieszymy, bo to dowód na to, że mamy wpływ na zmiany, jakie zachodzą na naszym kwiatowym rynku. Chcemy to wykorzystać do propagowania w Polsce zrównoważonego ogrodnictwa.
Radek: Czasem ktoś pyta, dlaczego nasze kwiaty są takie drogie. Odpowiadamy, że po to, aby ktoś je podziwiał przez parę dni, my pracujemy nad tym wiele miesięcy.
Skorzystam z tego, że nasz wywiad ukaże się w miłosnym cyklu na Going. MORE. Spytam zatem: z jakimi kwiatami kojarzycie się sobie nawzajem?
Radek: Łukasz kojarzy mi się z makiem, ponieważ jest niesamowicie delikatny, a jednocześnie ma w sobie coś, co odurza, zupełnie jak opium, które robi się z maku. Zresztą nasza firma nazywa się Papaver, co po łacinie znaczy „mak”, a wymyślił to właśnie Łukasz. Maki są również niesamowicie żywotne, ale mają też zastosowanie użytkowe, a Łukasz jest osobą praktyczną. Wszystko mi się tu składa do kupy.
Łukasz: Jedyny kwiat, który przychodzi mi do głowy w związku z Radkiem, to dalia. Przy okazji również słowo, które słyszę najczęściej, bo spędzamy mnóstwo czasu na przeszukiwaniu internetu, śledząc różne odmiany dalii i osoby, które je tworzą. Najciekawsze z nich sprowadzamy na farmę. Radek wniósł do mojego życia piękno, wręcz wyniósł je na piedestał. A dalia to piękno w czystej postaci i to ich łączy.
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.