Czytasz teraz
YANA: Dobra energia zwycięża [WYWIAD]
Muzyka

YANA: Dobra energia zwycięża [WYWIAD]

YANA

Stylistycznie łączy klasyczne instrumentarium z wyważoną elektroniką. Emocjonalnie mierzy się zaś z demonami przeszłości i szuka nadziei wśród dźwięków. Joanna Bieńkowska, na scenie przedstawiająca się jako YANA, opowiada nam o tym, czego brakowało jej w świecie muzyki klasycznej, czym wyróżnia się wytwórnia OPIA Community, do której należy, i jak sztuka może zmienić świat na lepsze. 

Stanisław Bryś, Going. MORE: 2025 rok przywitałaś EP-ką The Light Between Us. Jak doszło do jej powstania? Połączenie malarstwa z muzyką nie jest wcale tak oczywiste. 

YANA: Podobnie jak w przypadku wielu rzeczy, które przydarzyły mi się artystycznie, tak i tu zadziałał Instagram. Któregoś dnia za jego pośrednictwem odezwała się do mnie malezyjska malarka Sylvia Ong. Słuchała dużo mojej muzyki i spytała, czy nie chciałabym skomponować czegoś do jej wystawy. Idea była taka, żeby najpierw powstały dźwięki, a potem inspirowane nią prace. Oczywiście się zgodziłam: to było dość ciekawe wyzwanie i miła odskocznia po nagrywaniu płyty Daydreamer

YANA wystąpi 4 kwietnia w warszawskim klubie Jassmine. Już teraz kupcie swoje bilety!

Ile wolności miałaś w tym projekcie? 

Miałam w dużej mierze wolną rękę, Sylvia mi zaufała. Chciała tylko, żeby to były kompozycje nawiązujące do moich początkowych utworów, tych bardziej skupionych wokół pianina. Wróciłam więc do tego, czym zajmowałam się przy okazji pierwszej płyty Solace, gdy tkanka muzyczna była mniej nabudowana.

Pamiętasz swoją pierwszą reakcję na gotowe obrazy? 

Już na etapie ich powstawania mniej więcej wiedziałam, jak będą wyglądać, bo Sylvia maluje w określonym stylu. Ale ogromne wrażenie i tak zrobiła na mnie fizyczna konfrontacja z tymi pracami w galerii Almine Rech, w Brukseli. Pojawiłam się na wernisażu, bo zależało nam na tym, żeby odbiorcy postrzegali muzykę i obrazy za całość. Czuli, że te elementy ze sobą współgrają. To było bardzo fajne doświadczenie, pierwsze takie w moim życiu. 

YANA: W poszukiwaniu dyscypliny

Jeszcze wcześniej stworzyłaś muzykę do dwóch krótkometrażówek. Rozumiem, że pracę z filmem postrzegasz w zupełnie innych kategoriach?

Tak, bo rządzi się innymi prawami. W przypadku pracy z reżyserem trzeba spotkać się z oczekiwaniami drugiej strony. Podejść do nich nieco bardziej rzemieślniczo, podporządkować się obowiązującym zasadom. W przypadku moich projektów z Marianną Korman i tak miałam dużą swobodę, działałyśmy na koleżeńskich warunkach. Wyczekuję z niecierpliwością projektu, w którym będę miała okazję współpracować filmowo z kimś, kogo nie znam, a kto będzie wymagał ode mnie muzycznej dyscypliny i konkretnych działań. Czuję, że zawsze gdzieś to we mnie było. 

Co masz na myśli?

Pamiętam, że moja mama przygotowywała adaptacje różnych dramatów, na przykład Antygony Sofoklesa. Mając wtedy dziewięć lat i ucząc się gry na skrzypcach w szkole muzycznej, układałam ścieżkę dźwiękową do tych spektakli. To były wybory typu: wchodzi Kreon na scenę, a w tle rozbrzmiewa V symfonia Beethovena.

Twoja mama jest dramaturżką? 

Polonistką, obecnie emerytowaną. Wraz z moim tatą stworzyli w szkole cykl, który nazywał się Kawiarnia Artystyczna. W holu szkoły wystawiano stoliki z ciastem, a dzieci dbały o część teatralną i muzyczną. Moja mama sprawowała pieczę nad tą pierwszą, a tata: nad drugą. Było to bardzo dobrze zrobione jak na warunki i zasoby. I w zasadzie łączyło wszystko to, co fascynowało mnie od dziecka. 

YANA
YANA / fot. Niela Lis

Działanie na własnych zasadach

Rozumiem zatem, że zamiłowanie do muzyki wyniosłaś z domu rodzinnego?

Na pewno pośrednio. U mnie w domu zawsze było dużo muzyki, instrumentów, literatury. Moi rodzice postanowili przeprowadzić się z miasta do naprawdę małej mazurskiej wsi, więc wraz z moim rodzeństwem zbudowaliśmy sobie nowy świat z pomocą różnych dyscyplin kultury. Już jako kilkuletnie dziecko chłonęłam koncerty muzyki klasycznej w telewizyjnej Dwójce. Orkiestry mnie fascynowały, poza tym miałam skrzypce, które tata kiedyś dostał w prezencie. Któregoś dnia po prostu zdecydowałam, że chcę pójść do szkoły muzycznej, i tak to się potoczyło. 

Układałaś sobie w głowie jakikolwiek plan B czy nie rozważałaś żadnej alternatywy? 

Żadnej. Poza jakimiś dziecięcymi, naiwnymi marzeniami: na przykład chciałam zostać ornitologiem. Obserwowałam ptaki i notowałam poszczególne gatunki, ale to i tak było raczej hobbystyczne i wynikało z otoczenia, w którym się wychowałam. Nie układałam poważnego planu B, bo to musiała być muzyka. Nie widziałam się w niczym innym, bo od zawsze się nią zajmowałam. 

Owszem, to zmieniło swoją formę. Trochę odcięłam pępowinę, jeśli chodzi o świat muzyki klasycznej, skrzypce i granie w orkiestrach. Zaczęło fascynować mnie tworzenie czegoś swojego, na własnych zasadach, trochę bardziej wolnościowo. Dużo drzwi się dzięki temu otworzyło. 

Mam wrażenie, że często słyszę to od artystów reprezentujących nurt modern classical. Swoją drogą, identyfikujesz się z nim? 

Nie mam nic przeciwko niemu, rozumiem potrzebę dookreślenia danej muzyki nazwą gatunku. Wydaje mi się jednak, że ten termin bardziej pasował na wcześniejszych etapach rozwoju tego nurtu. Teraz, obserwując siebie i innych, mam poczucie, że hasło modern classical nie jest wystarczająco pojemne do opisania tak dużej mikstury przeróżnych kierunków. 

YANA – Solace (Official Live Music Video)

YANA: Ciemne strony środowiska muzyki klasycznej

Zgoda. Piję do tego, że orbitujący wokół tego stylu wykonawcy często mają wykształcenie muzyczne, ale w pewnym momencie, nawet już na studiach, uznają, że klasyczna droga im nie wystarcza. Myślałaś, z czego to może wynikać? 

To bardzo złożona kwestia. Był taki etap, kiedy niesamowicie kręciło mnie granie w orkiestrze. Nie kryłam podziwu dla muzyków, wiedząc, ile godzin trzeba poświęcić temu, żeby dojść do poziomu, który będzie jakkolwiek reprezentatywny. To fascynująca i bardzo kształtująca przygoda, zwłaszcza na wczesnym etapie. Daje mnóstwo wartości i wrażliwości.

Sama jednak od zawsze równocześnie słuchałam też innej muzyki. Nigdy w pełni nie zamknęłam się na świat inny niż ten skupiony wokół klasyki. Ciekawiło mnie, jak inni artyści kreują swoje uniwersa, i to na pewno jeden z tropów. Inna sprawa jest taka, że w samym systemie kształcenia jest dużo anachronizmów i zamknięcia. 

Na przykład?

Ubolewałam, że kierunku klasycznym zabrakło improwizacji, którą zarezerwowano dla muzyków jazzowych i rozrywkowych. Tymczasem uważam, że potrafi niesamowicie otworzyć. W środowisku muzycznym krąży taki żarcik. Podczas uroczystości domowej ktoś rzuca: Weź, zagraj coś na tych skrzypcach, a ty odpowiadasz: Nie mogę, bo jeszcze przygotowuję się do egzaminów. Niby ćwiczysz trudne rzeczy, Mozarta, Wieniawskiego, ale w zasadzie jesteś nastawiony głównie na to, żeby zaprezentować konkretne dzieło na potrzeby egzaminu. 

Ale warto również wspomnieć o innych psychologicznych aspektach bycia w akademii. Miałam moment, gdy dość źle się czułam w tym środowisku. Ćwiczysz kilka godzin dziennie, czemu podporządkowujesz całe swoje codzienne życie. Finalnie, zwłaszcza gdy towarzyszą ci ambicje, możesz zorientować się, że i tak plasujesz się gdzieś w środku. Nie ma w tym nic złego, ale możesz poczuć się trochę sfrustrowany i niespełniony. 

YANA
YANA / fot. Niela Lis

Wytrwałość procentuje

Rzeczywiście dużo powodów ku temu, żeby pójść inną drogą. 

To prawda, chociaż to niełatwa i w dużej mierze ryzykowna ścieżka. Daje mi natomiast coś, czego nie daje środowisko klasyczne. 

Na czym polega to ryzyko? 

Chodzi o bardzo prozaiczne, życiowe sprawy, czyli możliwość utrzymania się z tworzenia muzyki. Rynek, jak wiemy, był i jest trudny, a taki styl – dość niszowy. Potrzeba wiele wytrwałości, konsekwencji, determinacji i dyscypliny, ale je na szczęście zdobyłam właśnie dzięki klasycznemu wykształceniu. Poza rzemiosłem i wiedzą, którą przyswoiłam w ciągu siedemnastu lat edukacji, takie ukierunkowanie psychiczne ma ogromne znaczenie, bo łatwo sobie odpuścić. W końcu droga jest wyboista i mija sporo czasu, zanim dostrzeżesz jakikolwiek efekt. 

Wytrwałość jest też potrzebna szczególnie w dobie mediów społecznościowych. Może to nie jest nic odkrywczego, ale łapię się tym, że odnoszę wrażenie, jakby wszyscy wokół byli hiperaktywni i co miesiąc wydawali płytę. Aby się nie zatracić, wracam do tych godzin samotnie spędzonych na sali ćwiczeniowej i tego, co najważniejsze – do muzyki. Wierzę, że to najbardziej procentuje, choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że same dźwięki od dawna przestają już wystarczać.

Mówisz, że tworzona przez ciebie muzyka tkwi w niszy. Faktycznie mam wrażenie, że w Polsce – mimo sukcesów Hani Rani albo Dobrawy Czocher – modern classical jest wciąż stosunkowo nieodkryte. Jak się czujesz z tym, że zagranicą pozostajesz bardziej znana niż nad Wisłą? 

O tyle dobrze, że nigdy nie miałam potrzeby ukierunkowania się na jeden rynek. Lubię to, że mogę pojechać do innego kraju, żeby zaprezentować zupełnie nieznajomej publice swoją twórczość. Uważam to niejako za przywilej i zaszczyt, który przynosi mi dużo radości. W takiej eksploracji świata i poznawania nowych osób pomaga pewna przewaga muzyki instrumentalnej nad tą, w której pojawiają się słowa. Jest mocno uniwersalna, wybija się ponad granicami i barierami, które towarzyszą artystom operującym językiem polskim. 

Nie narzekam więc, chociaż na pewno byłoby miło, gdyby więcej osób w Polsce sięgało po takie brzmienia. Wierzę, że tak się stanie dzięki coraz większej liczbie koncertów i festiwali. Nigdy nie będzie to muzyka popularna, o takiej skali, żeby prezentowana była na co dzień w radiu. Ale jeśli pomyślimy sobie, że w każdym kraju jest taka nisza, to ich połączenie sprawia, że mamy już całkiem zróżnicowaną grupę odbiorców.

YANA – Tender (Official Music Video)

YANA: Podążać za intuicją

Kuba Knera z portalu Nowe idzie od morza napisał, że siłą płyty Daydreamer jest brak zbędnego patosu, który często towarzyszy pokrewnym gatunkowo projektom. Zgadzasz się z jego słowami? 

Nie myślałam o unikaniu patosu na etapie samego tworzenia. Nagrywając, nie wyznaczam żadnych ram, tylko podążam za intuicją, tym, co w danym momencie fascynuje mnie muzycznie i ze mną rezonuje. Od początku wiedziałam tylko, że Daydreamer nie ograniczy się do gry na pianinie. Puszczam do słuchacza oko elektroniką albo zupełnie inaczej wykorzystanymi smyczkami. Jeden z utworów, Monument, zgodnie z nazwą jest monumentalny i kryje duży ładunek emocjonalny, a za moment pojawia się From The Darkness z elektronicznym beatem, który kompletnie załamuje ten obraz. 

Bardzo mi to odpowiada. Nie chciałabym utrzymywać się w jednej konwencji – i to nie ze względu na czyjeś sugestie, tylko dlatego, że pociągają mnie różne rzeczy. Pracuję już nad nową płytą i widzę, że odbijam w jeszcze innym kierunku. Teoretycznie jestem jeszcze jedną nogą w szufladce, którą nazwaliśmy modern classical. Drugą stawiam w różnych innych miejscach.

Mam wrażenie, że im dalej w las, tym stajesz się śmielsza. Utworem Old Paths, New Paths, który zamyka płytę, wpuszczasz jeszcze więcej instrumentów do aranżacji. 

Uwielbiam ten utwór. Każdy artysta ma jakieś ulubione fragmenty swojego albumu: moimi są właśnie Now It Begins i właśnie Old Paths, New Paths. Ten pierwszy otwiera cały rozdział zwany płytą i nacechowuje ją w pewnym stopniu. Ostatnim sugeruję, czego można spodziewać się przy okazji kolejnego materiału. Jednocześnie podsumowuję cały proces powstawania płyty, który przecież trochę trwa. Są tu różnice stylistyczne, ale też elementy łączące go z poprzednimi utworami: liryczne smyczki czy romantyczna harmonia. 

Coś więcej niż label

Daydreamer zaprezentujesz na żywo w warszawskim Jassmine. To również showcase wytwórni OPIA Community. Opowiedz o niej. 

OPIA Community, label, w którym wydałam płytę Daydreamer i w którym wydaje moja koleżanka Sofi Paez, jest także podróżującym wydarzeniem. Czasami przybiera formę festiwalu z obszerniejszym line-upem, gdzie poza reprezentantami wytwórni pojawiają się zaproszeni goście. My same wystąpimy w Warszawie w ramach inicjatywy, gdzie wspólnie prezentujemy swoje nowe albumy. W takiej konfiguracji zagramy także w Niemczech, a wiem, że kroją się jeszcze kolejne wydarzenia. 

Podoba mi się ten koncept, bo daje większy komfort. Dwóm artystkom, które nie mają jeszcze takiej rozpoznawalności, łatwiej razem zgromadzić publiczność. Poza tym prywatnie zaczęłyśmy przyjaźnić się z Sofi, jeszcze zanim dołączyłyśmy do wytwórni. Traf chciał, że obie znalazłyśmy się w OPIA Community, która sama w sobie ma bardzo rodzinny, wspierający klimat. Założyciel wytwórni, Ólafur Arnalds, mimo że bywa postrzegany jako pionier modern classical, nie buduje dystansu. Dopinguje swoich podopiecznych i innych artystów, z którymi współpracuje. 

Zobacz również
Kizo

YANA na żywo w Łazienkach Królewskich

Miałaś okazję poznać go osobiście? 

Tak, w grudniu, kiedy zagrałam na festiwalu OPIA Community w Berlinie. Ólafura znam i słucham już od niepamiętnych czasów, zawsze stanowił dla mnie dużą inspirację. Tak jak wspomniałam, cieszę się, że nie dzielił nas dystans, który przełamała olbrzymia serdeczność. Ólafur wspierał mnie na backstage’u i sam przedstawił całej społeczności, bo występowałam wtedy jako pierwsza. To było o tyle miłe, że czułam przynależność mimo olbrzymiej odpowiedzialności. W końcu prezentowałam się przed własną wytwórnią, innymi artystami z wysokiej półki czy grupą słuchaczy, która istnieje już od wielu lat.

W Berlinie zrozumiałam, jak różne jest środowisko muzyki klasycznej, które rządzi się trochę innymi prawami. Opiera się w dużej mierze na rywalizacji. W OPIA Community tego nie czuję. Każdy robi swoje, wzajemnie się wspieramy i to jest bardzo pozytywne. 

OPIA Community Launch

YANA: Odnieść wewnętrzne zwycięstwo

W dobie wielu konfliktów na linii artysta-wytwórnia miło słyszeć o takich wzmacniających doświadczeniach. 

OPIA Community funkcjonuje na tych samych zasadach co inne wytwórnie, ale rzeczywiście dużo w niej otwarcia na artystów, także w takim ludzkim znaczeniu. Nie czuję się postrzegana jako produkt, dostrzegam wsparcie na różnych poziomach. Pomoc nie kończy się na udostępnieniu postów w mediach społecznościowych. Przestajesz mieć poczucie wyobcowania, oczywiście ze zdrowym dystansem, bo to wciąż rodzaj biznesu. 

Myślę, że składają się na to dwie rzeczy. Po pierwsze: wytwórnia jest zbudowana wokół społeczności, która wcześniej tworzyła się jeszcze za czasów MySpace, a teraz – na Discordzie. Po drugie: OPIA Community nie jest jeszcze dużym labelem. Jesteśmy tam w czwórkę: ja, Sofi Paez, Davidsson i ogłoszony niedawno The Vernon Spring. Nie sądzę, żeby ten katalog miał się rozrosnąć do wielkich rozmiarów. Nawet jeśli by to się stało, cieszę się, że trafiłam na moment, kiedy jest nas jeszcze garstka. Doceniam, że to się tak potoczyło. 

W dniu premiery Daydreamer napisałaś w mediach społecznościowych, że to album o wygrywaniu. Czujesz, że zwyciężyłaś, dołączając do OPIA Community?

W tym zdaniu chodziło mi o coś innego, zwłaszcza że ta płyta powstawała, zanim jeszcze skontaktowałam się z OPIA Community. Myślałam o wewnętrznym zwycięstwie i mierzeniu się z demonami. To poniekąd wiązało się z moją klasyczną przeszłością. W pewnym momencie poczułam, że nie przynależę w pierwszej kolejności do tamtego świata, i trochę mnie to przeraziło. Nie mogłam się do końca odnaleźć. Ciągnęło mnie do nowych rzeczy, ale brakowało mi pewności siebie. Takie zmagania toczyły się we mnie ładnych kilka lat i pozostawiły ślad, ale w pewnym momencie nastąpił przełom. Pracowałam nad tym, żeby uwierzyć, że konsekwencja pozwoli mi robić to, co chcę. Daydreamer towarzyszyło temu procesowi. Niesamowite, jak naturalnie muzyka zobrazowała to, co we mnie tkwiło. Nie musiałam do tego dorabiać specjalnej teorii. 

YANA
YANA / fot. Niela Lis

Uważność na człowieka ponad złem

Jeden z utworów, Ikigai, w języku japońskim oznacza organiczną energię. To ona góruje nad demonami? 

Zdecydowanie tak. Nie znam języka japońskiego, ale bardzo lubię w nim to, że jedno słowo potrafi opisać konkretne zjawisko. Słowo ikigai pasowało zarówno do tego utworu oraz zaklętej w nim witalności, jak i do punktu zwrotnego w moim życiu, gdy powstawał. Dobra energia wygrała i to jest właśnie zwycięstwo, o które pytałeś.

Na koniec mam pytanie, które rozpoczyna tekst kuratorski wystawy Sylvii Ong. Czy według ciebie sztuka może nieść nadzieję? 

Dużo o tym myślę, także w kontekście nowego materiału, który właśnie komponuję. Czasami czuję się przytłoczona tym, co się dzieje na świecie, ilością niedobrej energii kumulowanej w różnych ośrodkach. Nie mam chyba aktywistycznej osobowości, żeby wychodzić na ulicę i motywować ludzi do tego, żeby coś zmieniali. Myślę jednak, że oddolna, pozytywistyczna praca u podstaw może być wykonywana za pośrednictwem sztuki. 

Ostatnio grałam trzy koncerty w Portugalii. Podczas ostatniego z nich udzielił mi się nostalgiczny nastrój. Przy okazji utworu Tender powiedziałam, że wszyscy zasługujemy na czułość i uważność na drugiego człowieka, która odpowiednio pielęgnowana jest w stanie zwalczyć wiele zła. Po występie podszedł do mnie pewien pan, pasjonat polskiej poezji, m.in. Szymborskiej i Miłosza. Zapytał mi się, jak radzimy sobie w obecnej geopolitycznej sytuacji. Bardzo mnie to zbudowało: świadomość, że ludzie w różnych innych miejscach obserwują, co się dzieje, a później razem spotykają się w zaciszu sali koncertowej i dzielą się pozytywną energią czy empatią. 

YANA – Ikigai

Dopowiem jeszcze, że spokojem. Może to trywialne, ale potrzebujemy takich kojących dźwięków w przebodźcowanym świecie.

Doszły mnie słuchy, że niektórzy medytują przy mojej muzyce. Tak jak mówisz, żyjemy w takim hałasie i tempie, że potrzeba od tego jakiejś odskoczni. Cieszę się, jeśli okazuje się nią to, co robię.

4 kwietnia YANA wraz z Sofi Paez wystąpi w ramach cyklu koncertów OPIA w warszawskim klubie Jassmine. Bilety na to wydarzenie wciąż są dostępne w sprzedaży.



Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony