Mariana Enriquez: klasa średnia bardziej boi się biedy niż potworów [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Piszę i rozmawiam o książkach, feminizmie…
Królowa argentyńskiej grozy – Mariana Enriquez – opowiedziała mi o fascynacji lękiem, ulubionych piosenkach i lokalnych czarownicach.
Makabryczne sekrety, przydrożne kapliczki i momentami mocno naturalistyczne opisy – imaginarium autorki składa się z elementów, skutecznie wywołujących w czytelnikach poczucie dyskomfortu. Co lub kto czai się w zacienionych alejkach? Co lub kto przemyka w zaroślach? Czy głosy, które słyszymy, należą do teraźniejszości, czy to raczej jęki ofiar przemocy z kart historii Argentyny? Mariana Enriquez dostarcza nie tylko rozrywki, płynącej z dreszczyku na plecach. W swojej prozie stawia też ważne społeczne i polityczne pytania.
W Polsce dostępne są dwie książki pisarki – zbiór opowiadań Niebezpieczeństwa palenia w łóżku w tłumaczeniu Marty Jordan oraz powieść Nasza część nocy w tłumaczeniu Marty Jordan i Katarzyny Okrasko. Obie pozycje ukazały się nakładem Wydawnictwa ECHA (imprint Wydawnictwa Czarna Owca).
Za tłumaczenie rozmowy z pisarką w czasie spotkania dziękuję Aleksandrze Lipczak.
Jagoda Gawliczek: Zacznę od tego, że jestem fanką Twoich powieści. Fascynuje mnie to połączenie zmysłowości i makabry. Skąd inspiracje do tworzenia takich tekstów? To w jakimś sensie kwestia przeżyć osobistych czy czysta praca wyobraźni?
Mariana Enriquez: Fascynuje mnie to, co gotyckie. Bardzo lubię Mary Shelly, Rimbauda czy pisarzy nowojorskich z lat 60. To nie są moje przeżycia osobiste, bo na szczęście moje życie jest dużo bardziej spokojne. Natomiast element osobisty może się wiązać z lokalnymi tradycjami. To nie jest klasyczna literatura argentyńska, ponieważ ona z kolei ma duże wpływy europejskie. Lokalne tradycje rzadko są w niej brane pod uwagę.
Czyli to bardziej realizm, ale nie magiczny, tylko raczej okultystyczny?
Realizm magiczny to moment w literaturze latynoamerykańskiej związany z konkretną epoką historyczną, latami 50. i 60. Wiąże się on z rodzajem optymizmu, radości, które można wyczytać w książkach Gabriela Garcii Márqueza czy innych autorów, związanych z tym nurtem. To wszystko było pisane przed latami 70., które stanowiły mroczną dekadę w Ameryce Łacińskiej. Dekadę dyktatur i rządów autorytarnych. Osoby, urodzone w latach 70. nie mogą sobie już pozwolić na taki optymizm. Ich twórczość jest ciemna, gęsta. Z literatury fantastycznej biorę to, co najmroczniejsze. Interesuje mnie symbolizm i gotycki romantyzm. Lubię także współczesne horrory, na przykład bardzo cenię twórczość Stevena Kinga. Moje inspiracje nie ograniczają się wyłącznie do książek. Tak samo ważna jest dla mnie telewizja, jak na przykład serial Twin Peaks. Oglądam też filmy-horrory.
Jakiej muzyki słuchasz pracując?
Robię specjalne playlisty. Bardzo lubię Nicka Cave’a, Davida Bowiego. Słucham też black metalu. Kiedy byłam młodsza, fascynowała mnie muzyczna scena gotycka. Teraz już nie aż tak bardzo, ale czasem wracam do tej muzyki, gdy szukam inspiracji. Z tych współczesnych twórców i twórczyń to na pewno Lana del Ray przez jej aurę glamour. Poza tym Florence Welch i PJ Harvey – to mój panteon.
Lana del Ray mogłaby być bohaterką jednej z Twoich książek czy opowiadania.
Tak, też tak myślę.
A czy jest muzyka argentyńska, która przepracowuje podobne tematy?
Tak. Nie wybieram muzyki argentyńskiej do pracy, bo rozprasza mnie, gdy ktoś śpiewa w moim własnym języku. Słuchając jej, nie jestem w stanie pisać. Są jednak oczywiście grupy w Argentynie, które inspirują się podobnymi tematami. Folklor argentyński jest bardzo ciekawy i sugestywny. W Naszej części nocy odwołuję się do tradycji z północy Argentyny – chamamé, czyli połączenia polki z rytmami rdzennymi. To bardzo sugestywna muzyka instrumentalna. Żebyś zobaczyła jaka to jest mieszanka różnych wpływów, trzeba wspomnieć o jednej z największych gwiazd muzyki chamamé, czyli Chango Spasiuk. Jest blondynem, więc nie zgadza się zupełnie z wyobrażeniem muzyka folklorystycznego z Ameryki Łacińskiej. Podobno jest synem Polaków albo Litwinów, a na pewno ma bogatą historię emigracji.
W powieści Nasza część nocy praktycznie wszystkie rytuały oparte są o uwielbienie dla mężczyzny, a z drugiej strony bardzo silna jest tam rola kobiet.
Narratorkami większości albo nawet wszystkich moich opowiadań są kobiety, dlatego w tej powieści interesował mnie powrót do narratora-mężczyzny. Jest to jednak mężczyzna kruchy, zraniony, seksualnie ambiwalentny – zatem daleki od wzorców klasycznej męskości. W książce są obecne też kobiety, na przykład żona, której przydarza się coś ważnego (nie będę mówić, żeby psuć historii czytelnikom!). Nadal ma władzę. Mimo, że pozostaje na drugim planie, mimo swojego wycofania. Bardzo interesowało mnie to napięcie, o którym mówisz i ten fakt, że kobiety wcale nie muszą być na pierwszym planie, by kontrolować dyskurs, opowieść.
Po polsku wiedźma i wiedza są bliskimi siebie słowami. Kobiety, przebywając poza spojrzeniem, mają władzę właśnie dzięki swojej wiedzy.
Wydaje mi się, że to wybrzmiewa w tej powieści. Tam się zajmuję Północą Argentyny, czyli regionem na granicy z Brazylią i Paragwajem. Bardzo mnie zafascynowało, jak mówi się na kobiety, które posiadają wiedzę, na uzdrowicielki. Nazywa się je zbiorczo penseloras, a penselor to znaczy pokonać coś. W tę nazwę jest wpisana ich umiejętność wygrywania, czymkolwiek to miałoby być. W powieści trochę gram z europejskim konceptem wiedźm w stylu makbetowskim. Są 3 postacie, młoda, w średnim wieku i stara, które symbolizują różne etapy życia. Zależało mi, żeby to przedstawienie pojawiło się w książce. Natomiast w opowiadaniu To, co utraciłyśmy w ogniu pojawia się z kolei figura aktywistek feministycznych, które są widziane jako wiedźmy.
Jeszcze co do europejskości w Argentynie – nasze społeczeństwo jest mieszanką imigracji. Istnieje bardzo silna kultura rdzenna, ale w literaturze zawsze przede wszystkim wybrzmiewała ta europejska część naszego dziedzictwa. Mnie wydało się ciekawe – zrobiłam to tak naprawdę instynktownie, a nie z pobudek politycznych – żeby sięgnąć po te rdzenne, lokalne tradycje. Wydaje mi się, że tak właśnie wygląda argentyńskie życie. Jest przede wszystkim bardzo wymieszane. To społeczeństwo ze swoimi problemami na tle rasizmu, uprzedzeń, ale w praktyce wszystko się ze sobą bardzo przeplata i elementy lokalne są również bardzo ważne.
Jaka jest pozycja kobiet, zajmujących się literaturą w Argentynie? Jak są traktowane?
Kiedy zaczynałam pisać mając 21 lat było stosunkowo niewiele piszących kobiet, a jeśli już były, to dużo starsze ode mnie. Praktycznie nie miałam rówieśniczek. W ciągu ostatnich 25 lat ta sytuacja się bardzo zmieniła. Teraz autorek argentyńskich, które są widoczne, jest bardzo dużo i ciągle ich przybywa. Jesteśmy w momencie, w którym kobiety domagają się obecności na festiwalach, w dyskusjach – by ich głos wybrzmiewał na równych zasadach, jak głosy autorów. Nie na zasadzie separacji, typu osobne wydarzenia dedykowane kobietom. To nie miałoby sensu, bo łączy nas tylko to, że jesteśmy kobietami. Chcemy być traktowane tak samo jak mężczyźni bez jakichś specjalnych podziałów czy etykietek. Myślę, że nie jest to przypadek, że kobiet jest aż tak dużo. One bardzo dobrze piszą, tworzą świetną literaturę. Zdecydowanie otworzyły się drzwi, ale jednocześnie trzeba nadal walczyć, żeby pozostały otwarte na zawsze. Same z siebie, bez naszej walki, otwarte nie będą.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tematu makabry. Na ile praca z nią jest formą przepracowania traumy czy lęku?
Wydaje mi się, że to prawda. Strach, lęk to emocja bardzo obecna w naszym życiu. Bardzo mocno nas definiuje. Wszystkie narracje, opowieści czy gatunki, związane ze strachem, czyli horrory – zawsze były klasyfikowane jako sub-gatunek. Jako coś mniejszego, gorszego. Piszę o lęku, bo uważam, że to podstawowa emocja w naszym życiu społecznym i prywatnym. Kiedy się tym zajmujesz w kontekście Latynoamerykańskim, oczywiście w tle masz doświadczenie, związane z dyktaturami, z niepewnością codziennego życia (choć tak jest teraz w sumie na całym świecie).
Nie wydaje mi się, żeby praca literacka ze strachem była formą egzorcyzmowania lęku, tylko bardziej przekładania go na słowa. Tak jak w życiu – jeśli dochodzi do jakiegoś traumatyzującego doświadczenia, to osoba, która je przeżyła, nie jest w stanie tego tak łatwo nazwać. Przeżywa wówczas post-traumatyczne symptomy. Uczucie to da się trochę złagodzić, jeśli osobie tej uda się je nazwać. Trochę tak samo jest z literaturą – to nazywanie strachów czy lęków.
Nazywasz też nierówności społeczne, które wydają się bardzo ważną częścią argentyńskiej rzeczywistości.
To kwestia fundamentalna. Nierówności społeczne stale się pogłębiają, rośnie też resentyment wśród osób, które nie mają – lub chcieliby mieć więcej – wobec tych, którzy mają coraz więcej. Bardzo lubię pisać książki i opowiadania, które wywołują strach czy rzeczy, które są przerażające. Jest to dla mnie także rodzaj narzędzia, by pokazać jakie bohaterowie tworzą relacje zależnie od posiadanej przez nich pozycji społecznej. Jeden ze strachów, o którym piszę, związany jest z byciem biednym. To silny lęk. Argentyńska klasa średnia bardziej boi się bycia biednym niż potworów, pochodzących z innych planet. Chciałabym, by powieści, które piszę, zmuszały do myślenia o tych tematach. Łączę kwestie fantastyczne z problemami socjo-politycznymi.
Twoje powieści tłumaczono na różne języki obce. Czy coś zaskoczyło Cię w odbiorze w innych państwach?
Dzieją się różne zaskakujące rzeczy. Czasem wydaje mi się, że w danym kraju nie będzie zbyt dużej łączności z moją książką. Takim przypadkiem była Francja. Uważałam, że to miejsce, w którym najwyżej ceni się auto-fikcję, czyli książki w pierwszej osobie, pisane na bazie osobistych doświadczeń. Najlepszym przykładem jest tegoroczna noblistka Annie Ernaux, która pisze głównie o swoim życiu. Nie spodziewałam się zatem, że moja książka odniesie tam jakikolwiek sukces. Tym bardziej nie oczekiwałam żywych reakcji. Tymczasem okazało się, że radzi sobie świetnie, jest bardzo czytana. I odwrotnie! W kraju, takim jak Brazylia, z którym łączy nas nie tylko geograficzna bliskość, ale też podobieństwo doświadczenia, wydawało mi się, że ta książka będzie dobrze rozumiana. Okazuje się jednak, że odbiór jest taki sobie. To jest najbardziej zaskakująca część bycia pisarką. Książki mają swoje życie, niezależnie od tego, co zrobiła autorka czy wydawnictwo.
To też skłania do refleksji nad tym, czego tak naprawdę potrzebują czytelniczki i czytelnicy w danych krajach. Co zostało im narzucone, jak byli wychowywani. Nie mówię już nawet o krajach zagranicznych, ale o samej Argentynie. Jakaś ważna osoba przeczyta książkę, nie spodoba jej się, napisze recenzję i to już narzuca ton całemu odbiorowi. To mi się zresztą przydarzyło właśnie w Argentynie. A okazuje się, że te same książki mogą wieść zaskakujące życie wbrew oczekiwaniom. To ciekawe doświadczenie widzieć własną książkę wydaną w języku, który jest całkiem nierozpoznawalny. Dostałam egzemplarz swojej książki po islandzku. Wiem, że to jest moje, znam też tłumaczkę, ale to nadal zaskakujące.
Nad czym pracujesz teraz?
Nad kolejnym zbiorem opowiadań i nad powieścią. Przez ostatnie 2 lata dużo pracowałam, ale mało pisałam. W czasie pandemii wiele osób mówiło mi, że atmosfera moich książek jest podobna do tego, co się dzieje. Odpowiadałam wtedy: nie, to co się dzieje, jest realne. Ultra-realizm pandemii trochę mnie sparaliżował. W tym roku wróciłam do wszystkich moich zobowiązań, których nie byłam w stanie zrealizować w związku z koronawirusem. Dużo podróżuję, próbuję się tym odżywić, odżywić swoją wyobraźnię. To bardzo potrzebne zanim w przyszłym roku znowu się zamknę i będę pisać. Robię to z wielką przyjemnością, bardzo to lubię, ale będę potrzebowała do tego kolejnej izolacji.
Czym innym jest izolacja twórcza i pandemiczna.
W czasie pandemii miałam świadomość, że Naszej części nocy dobrze idzie. Docierały do mnie informacje o kolejnych wydaniach, miałam spotkania przez zooma. Byłam jednak tak zajęta codziennością – formalnościami, myciem wszystkiego, dezynfekowaniem – że miałam wrażenie, że to wszystko przydarza się książce, a nie mi. Nie ufam pisarzom, którzy mówią, że pandemia była dla nich rodzajem rozkwitu twórczego, nie budzą mojego zaufania. Nie wierzę, że nie czuli niepokoju, że nie byli obezwładnieni tą sytuacją. Czuję, że muszą mi dopiero udowodnić, że są naprawdę ludźmi.
Przeczytaj też: rozmowa z pisarzem Mohamedem Mbougadem Sarrem
Szefowa działu kreatywnego Going. Piszę i rozmawiam o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzę audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.