Brytyjski duet Mount Kimbie powraca z trzecim albumem, pierwszym od ponad 4 lat. Love What Survives to zdecydowanie najbardziej intymny ze wszystkich dotychczasowych krążków, uderzający w stonowane elektroniczne rejony – wyjałowione z beatowej taneczności – i znacznie bardziej skręcający ku refleksji i wyciszeniu.
Panowie Dominic Maker i Kai Campos na dobre odeszli od stricte elektronicznego brzmienia. Zwiastował to już ich poprzedni, dość nierówny krążek, a dobitnie potwierdził najnowszy – Love What Survives. Beaty i taneczność zostały porzucone na rzecz niezwykle przyjemnych, rozciągniętych quasi-shoegaze’owych ballad oraz surowej, post-punkowej rytmiki. Łatka chimeryczności zawsze towarzyszyła Mount Kimbie, którzy przeszli dość długą drogę od post-dubstepu, poprzez romans z wysublimowanym, podszytym elektroniką popem, aż do namacalnych inspiracji muzyką gitarową. Na LWS wyraźne piętno odciska cold wave’owa melancholia, czuć – znany też z Cold Spring Fault Less Youth – nostalgiczny szum. Muzyka brytyjskiego duetu nabrała mocno organicznego brzmienia, co dobitnie udowadniają znakomite Audition i You Look Certain (I’m Not So Sure).
Warto wspomnieć o gościach, bo przecież ficzuringi zawsze były mocnym punktem twórczości Mount Kimbie. Muzycy mieli nosa do talentów zarówno Jamesa Blake’a, jak i King Krule’a, którzy dostali etat stałych współpracowników formacji. I jest to korzyść symbiotyczna, bo wyjątkowe wokale obu artystów idealnie pasują do muzycznego tła prezentowanego na Love What Survives. Czy są to ryki ryżego Marshalla czy „kastratyczne” wokalizy Blake’a – wszystko pasuje jak ulał i brzmi rewelacyjnie. Parafrazując powszechnie znanego i lubianego Tomasza Hajtę: prawdziwą „truskawką” na torcie jest przebojowy, utrzymany w retro klimacie Marilyn, w którym udziela się nominowana do Oscara Micachu. Osobisty faworyt.
Love What Survives to dojrzałe, przemyślane dzieło doświadczonych muzyków. Nie oczekujcie zaskakujących zwrotów, drastycznych zagrań czy nowatorskich rozwiązań, które mogłyby powalić najzatwardzialszych malkontentów. W zamian, otrzymujemy przyjazny towar, przedstawiający melancholijne oblicze duetu ze stajni Warp Records. Szczerze powiedziawszy – więcej od Mount Kimbie wymagać nie mogę.
Solidna czwórka na początek roku szkolnego właśnie wpadła do dziennika.
7/10
Tutaj dostaniesz bilety na koncerty Mount Kimbie: WARSZAWA | KRAKÓW