Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE
Naukowczynie, aktorki, pisarze, reżyserzy… W naszym muzycznym cyklu pojawiają się osoby, które – cytując klasyka – zajmują się różnego typu działalnością. Tym razem o swoich muzycznych emocjach i koncertowych wspomnieniach opowiedział nam ilustrator Kamil Rekosz.
Kamil Rekosz jest jednym z najbardziej cenionych twórców okładek książkowych. Współpracuje m. in. z Wydawnictwem Czarne, ArtRage, Państwowym Instytutem Wydawniczym i Czytelnikiem. Artysta twierdzi, że nie istnieje charakterystyczny styl Rekosza, który miałby spajać jego prace. Czuć w nich jednak słabość do śmiałych rozwiązań kolorystycznych i gier z typografią. Jakiej muzyki słucha przy pracy? I na czyim koncercie spróbuje przebić się do pierwszych rzędów? Zaraz wszystkiego się dowiecie.
Grzegorz Piątek, dr Joanna Wojsiak, Tomasz Ćwiąkała. Kto jeszcze wziął udział w naszym cyklu?
Utwór, który zawsze poprawia mi humor
Bill Frisell – Egg Radio, bo brzmi trochę głupawo, dokładnie jak tytuł na to wskazuje.
Wykonawca, którego niedawno odkryłem i mogę polecić z czystym sercem:
Marisa Anderson. Świetna gitarzystka która na nowo przetwarza klimaty około-folkowe w USA. Bardzo dobra płyta w duo z Williamem Tylerem.
Wykonawca, który różni się stylistyczne od mojego wiodącego ulubionego gatunku, ale nadal chętnie go słucham:
Gigi D’Agostino. Byłem na spektaklu Żaby w Teatrze Studio i kawałek La Passion, do którego tańczy cała obsada w ciemności, mocno utkwił mi w pamięci.
Artysta, którego kiedyś spotkałem na żywo:
Bill Frisell. Bardzo ważny dla mnie gitarzysta. Po jego koncercie w Pardon To Tu przybiłem z nim piątkę, zamieniłem kilka zdań, na koniec podpisał mi bilet rysując na nim pacyfkę.
Płyta, która nie ma żadnego słabego momentu:
Low – I could live in hope. Slowcore jakoś ominął mnie w szkole, ale teraz nadrabiam. Dla mnie to płyta idealna do pracy. Wprowadza w trans.
Płyta, która z czasem przestała ci się podobać:
Slowdive – everything is alive. W pierwszej chwili można odnieść wrażenie, że są w formie i grają coś świeżego. Poszedłem jednak na ich koncert i miałem wrażenie, że są wypchanymi kukłami, które udają i grają według scenariusza. Tylko odcinają kupony. Mega rozczarowanie.
Najbardziej nieoczywiste miejsce, w którym byłem na koncercie:
Piwnica w opuszczonym biurowcu w Płocku. Wiele lat temu. Nawet nie pamiętam dokładnie, gdzie to było. Wszystko pokryte płytkami jak w kiblu. Dym, techno i syf. Udany wieczór.
Najbardziej emocjonujący moment na koncercie, którego byłem świadkiem:
Nick Cave wskakujący w tłum na koncercie na Torwarze. Kiedyś poszedłem na jego koncert nie będąc zbytnio fanem. Byłem sceptyczny. Zdecydowałem się tam pójść z ciekawości. Miejsce miałem dosyć daleko i pożałowałem. Na jego koncertach pod sceną dzieje się wszystko. To był jeden z najlepszych, a może nawet najlepszy występ, na jakim byłem. Od tamtego czasu jestem oddanym fanem. Polecam jego stronę na której odpowiada na listy fanów: Red Hand Files.
Koncert, na który najbardziej chciałbym pójść:
Jimi Hendrix na Woodstock. Chlip.
Koncert, który chciałbyś przeżyć jeszcze raz:
Godspeed You! Black Emperor. Nie wiedziałem, że są tak dobrzy na żywo.
Koncert, podczas którego zdarzyło się coś zupełnie nieprawdopodobnego:
Może nie brzmi to jakoś ekscytująco, ale Michael Gira solo grający właściwie 2 te same akordy w kółko przez prawie 2 godziny, mamrocząc coś pod nosem. To jest jednak niemalże transcendentalne doświadczenie. Polecam. Zabrałem ze sobą kumpla, który powiedział, że nigdy nie był na tak chujowym koncercie. Hehe.
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE