Najlepszy finał festiwalowego lata – relacja z ON AIR Festival 2022
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
Tame Impala porywa wszystkich. Kometa nadciąga i hipnotyzuje. Nie wszyscy zdążyli na karuzelę :c Nasza relacja z ON AIR Festival 2022.
Za nami pierwsza edycja miejskiego festiwalu ON AIR – kolejnego dziecka w rodzinie Follow The Step. Zapytałam koleżanki i kolegów z redakcji o ich ulubione momenty i koncertowe highlighty. Kto oglądał występy z auta, a kto musi nadrobić wesołe miasteczko?
Pierwszy dzień obszernie podsumowałam osobnym artykułem, więc od siebie dopiszę tylko, że drugiego dnia: Tame Impala – sztos, wzruszenie, wizualna uczta. The Kooks – nie emocjonowałam się ich występem przed festiwalem. Jednak kiedy usłyszałam ich hity na żywo, zalała mnie fala totalnej nostalgii. Celeste – dzięki, Kaja, że kazałaś mi na nią iść. Wokalistka złapała świetny kontakt z publicznością i dowiozła relaksujące, rozbujane show.
Relacja ON AIR Festivalu: dzień pierwszy
Stanisław Bryś:
Miejski festiwal na początku września, z line-upem spełniającym zachcianki fanów R&B, indie i elektroniki? Tego jeszcze nie grali. Na ON AIRA przychodziłem więc z dużymi oczekiwaniami, ale i obawami. Zastanawiałem się, czy fani muzyki zmęczeni intensywnym imprezowym latem wytrzymają kolejne duże wydarzenie. Okazało się, że tak – warszawskie lotnisko na Bemowie mimo niskich temperatur i kropiącego deszczu kipiało energią. Koncertowo najlepiej spisali się Australijczycy – Tame Impala kończące trasę w znakomitym stylu i Tash Sultana, którx przekonałx, że nie trzeba mieć pod ręką dużego zespołu, żeby zgotować niezłe show. Widowiskowo wypadło The Comet is Coming. Jak na formację z kosmiczną nazwą przystało, momentalnie przenieśli publiczność do innego wymiaru za sprawą mariażu rocka, jazzu, techno i hipnotycznych stroboskopów.
Elektronikę godnie reprezentowali za to Jamie XX i Röyksopp. Producent sprawnie żonglował stylami, zderzając autorskie produkcje z drum’n’bassem i ejtisowym klasykiem „Vamos a la Playa”. Norweski duet – na co dzień głębiej tonący w melancholii – ukazał zaś swoją bardziej taneczną stronę i momentami zastanawiałem się nad tym, czy aby przypadkiem nie zastępują ich Justice albo Digitalism. Jak widać, ON AIR stał głównie muzyką, ale wiele działo się także poza scenami. Gdy emocje opadły, zaczynam bardziej żałować, że nie udało mi się wsiąść do elektrycznych samochodzików ani na karuzelę!
Kaja Wawer:
Na co dzień słucham popu i hip-hopu. Line-up ON AIR był jednak na tyle mocny, że przekonał mnie do paru artystów, po których muzykę nie sięgnęłabym sama. Otsochodzi pokazał namiastkę tego, co będzie się działo na Tarcho Terror Tour, Bal u Rafała sprawił, że na pewno zacznę słuchać Ralpha, a Celeste i jej magiczny głos mnie po prostu zahipnotyzował. Duży plus za timetable, w którym nie nakładają się koncerty. Dzięki temu miałam czas skorzystać z wesołego miasteczka, zjeść na spokojnie indyjskie jedzonko czy pójść do toalety bez obawy, że zaraz przegapię czyjś występ.
Na sam koniec zostawiam perełkę całego festiwalu – TAME IMPALA, aka najlepszy koncert na festiwalu na jakim byłam. Poważnie. Występy artystów na festiwalach mają to do siebie, że są to tylko występy. Tame Impala pokazali, że można dać pełnoprawny koncert z trasy na festiwalu. Piękne wizualizacje, dużo confetti i niesamowite efekty świetlne, a przy tym głos Kevina to po prostu bajka. Najlepsze zakończenie sezonu festiwalowego EVER.
Przemysław Pstrongowski:
Drugi dzień On Aira dla mnie był pierwszym. Gdy 99% festiwalowiczów prawdopodobnie odsypiało jeszcze poprzedni dzień albo jadło obiad, ja jechałem na Lotnisko Bemowo na złamanie karku, by zdążyć na próbę dźwięku. A to dlatego, że już o 16 grałem z moim duetem IKARVS na scenie Gate Stage.
Oczywiście o tej godzinie nie mogłem liczyć na takie tłumy, jakie niedługo potem szturmowały scenę główną oraz Tent Stage, ale doświadczenie i tak było cudne. Po występie miałem to uczucie, które przydarza się, gdy wstajesz super rano i czujesz, że ten dzień jest Twój, że wygrywasz go przed wszystkimi, którzy obudzili się później. Dochodziła 17, a przede mną cały festiwalowy dzień.
Pierwszym highlightem był koncert Celeste. Oprócz kojącej duszę muzyki zespołu ważny jest setting, w którym jej doświadczałem. Udało mi się mianowicie stanąć samochodem tuż za Gate Stage, na której graliśmy, miałem więc z pojazdu świetny widok na scenę główną. Czułem się jak w kinie samochodowym. Najs.
Rozwalenie się w wygodnym wozie było jednak niebezpieczne, szczególnie, że moja partnerka zaczynała lekko przysypiać, toteż udaliśmy się na Tent Stage. To był strzał w 10, a raczej uderzenie komety w Ziemię. Zespół Comet Is Coming dał moim zdaniem najlepszy koncert festiwalu. Doceniałem studyjną twórczość grupy, ale to, co brytyjskie trio robiło na żywo, było dla mnie totalnym zaskoczeniem. Koncert miał formę niekończącego się kalejdoskopu dźwięków, gdzie transowe improwizacje i solówki instrumentalne płynnie stawały się znanymi utworami, by potem znów zaatakować nas ścianą dźwięków. Doświadczenie koncertu metalowego oraz seta techno w jednym.
Ciężko to było przebić. Niemniej, Ralph Kaminski również potrafił mnie uwieść, sięgając po zupełnie inne środki. Jego koncert miał niemal teatralny rozmach. Ralph śpiewał i tańczył (bardzo dużo) w białym kombinezonie, a za chórki odpowiadało dwóch wokalistów, którzy niczym cienie powtarzali każdy jego krok i dźwięk. Wszystko dopracowane co do milimetra, jak w teatrze. A na tle papierowe niebo. Robiło wrażenie.
Chwilę po 23 rozpoczął się zaś koncert, na który czekali wszyscy – Tame Impala. Otwierające go video, na którym farmaceutka z jakiegoś pseudo koncernu zachęca do wzięcia leku zaginającego czasoprzestrzeń, a następnie sama zaczyna rozpływać się w glitchach, nie pozostawiał wątpliwości, że będzie tripowo. Przez cały występ psychodeliczny feeling robiły światła, lasery i Kevin Parker, który na ekranach rozpływał się we fraktalach. Ogromne chapeau bas dla osób odpowiedzialnych za światła i całą sferę wizualną występu. Moim zdaniem muzycznie było poprawnie – choć trzeba przyznać, że nowsze kawałki nie zawładnęły publiką tak mocno, jak stare hity, które wjechały pod koniec performensu. Tak czy siak, zobaczenie na żywo Kevina Parkera, współczesnego geniusza muzyki gitarowej, mam zaliczone.
Ostatnim akcentem ON AIR był live act Polo & Pan. Słyszałem ich dj set kilka miesięcy temu w Pradze Centrum i muszę przyznać, że wydanie live francuskiego duetu to zupełnie inna historia. Niby grają te same piosenki, ale z wokalem na żywo i melodiami wygrywanymi na syntezatorach czuło się je zupełnie inaczej. Szczególnie w momentach, gdy na scenie wbijała Victoria Lafaurie, śpiewając w takich utworach jak Dorothy czy Canopee. Reakcja publiki na każde z wydarzeń na scenie była porażająca, a na twarzach Francuzów widać było zaskoczenie i wzruszenie. Zarówno my, jak i oni, zapamiętamy ten występ na długo.
Wpisujcie w kalendarze: ON AIR 2023 odbędzie się w dniach 8-9 września
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.