Wychowany na Ślizgu i DosDedos. Wielbiciel kuchni Dariusza Barańskiego i…
Zajawka na dziewczyńską muzykę oraz chęć ujrzenia na scenie większej liczby kobiet, osób niebinarnych, transowych i queerowych. To główne cele dziewczyn z Girls to the Front. W kolejnej odsłonie serii Nasi Ludzie Agata i Ola opowiadają nam o swojej inicjatywie!
Szykujcie się na dwa warszawskie wydarzenia zorganizowane przez bohaterki najnowszej odsłony naszego cyklu. W najbliższy czwartek, 25 lipca, na Barce zagrają Satin de Compostela, Eslabrava, Morgiana Hz i Szkoda. Dzień później odbędą się gitarowe koncerty w Klubojadalni Młodsza Siostra, gdzie wystąpią Cudowne Lata, agus oraz Bez i Nadzieja. Już teraz poznajcie Agatę i Olę i dowiedzcie się więcej o ich inicjatywie!
cover fot. Katarzyna Szenajch
Jak się poznałyście? Co było powodem rozpoczęcia Waszej działalności jako Girls to the Front?
Ola: Poznałyśmy się siedem lat temu, na koncercie.
Agata: Przez długi czas po prostu mijałyśmy na imprezach w Eufemii.
Ola: W pewnym momencie zdecydowałyśmy, że zaczniemy grać muzykę. Pomyślałyśmy, że fajnie byłoby razem podidżejować na imprezach.
Agata: Głównie, żeby popuszczać jakąś dziewczyńską muzykę, to był nasz cel.
Zaczęłyście grać jako Damsels In Distress.
Agata: Kiedy przez długi czas robiłyśmy imprezki, to w pewnym momencie zabrakło nam czegoś, co poprzedzałoby sety didżejskie. I tak pojawił się pomysł organizowania koncertów.
Ola: Zaczęłyśmy wtedy zwracać uwagę na to, jak mało jest dziewczyńskich zespołów. Chciałyśmy je pokazać szerszemu gronu. Stwierdziłyśmy, że zrobimy serię koncertów, w ramach której występować będą tylko dziewczyny, żeby pokazać, że warszawska scena nie musi być tak zdominowana przez chłopaków. Na początku myślałyśmy, że będziemy mieć może ze trzy takie edycje, maksymalnie pięć, bo potem po prostu wyczerpiemy limit dziewczyńskich zespołów. Do głowy przychodziły nam Dog Whistle…
Agata: …i Enchanted Hunters. Pomyślałyśmy sobie, że skoro je znamy, to zagrają na pierwszej edycji, a potem zobaczymy, co dalej z tego wyjdzie.
Ola: Byłyśmy pewne, że nie ma aż tylu dziewczyny, które grają w Warszawie muzykę i chciałyby wystąpić na małych, kameralnych koncertach. Jesteśmy dumne, bo odbyło się już dwadzieścia sześć edycji i dalej mamy bardzo długą listę artystek, z którymi chciałybyśmy współpracować.
Agata: Przy okazji drugiej edycji, nasz znajomy chciał ściągnąć do Warszawy artystkę Dubais i zapytał nas, czy mogłaby zagrać pod szyldem GTTF. W podobnym czasie swój solowy projekt BIBI rozpoczęła Bibi Żbikowska. Skończyło się na tym, że zagrały u nas obie dziewczyny. Na kolejnych edycjach starałyśmy się mieszać artystki z Polski z tymi z zagranicy i dzięki temu zapanowała fajna różnorodność.
Wydaje mi się, że w miarę tych wszystkich edycji odkrywałyśmy, że jest masa dziewczyn, które w swoich „sypialniach” tworzą muzykę, ale nie mają odwagi lub możliwości, żeby gdzieś wystąpić. Niektóre odzywały się do nas same, pisały, że chciałyby popróbować, poeksperymentować i koniec końców gdzieś wystąpić. Dzięki takiej reakcji łańcuchowej byłyśmy pośrednio odpowiedzialne za powstanie kilku nowych zespołów!
Ola: W tym czasie byłyśmy coraz bardziej zaangażowane w to, żeby faktycznie dziewczyny miały łatwiejszy start i żeby ich głosy były bardziej słyszalne. Wtedy pojawił się pomysł na zrobienie zina – chciałyśmy wyjść trochę poza samą muzykę. Przy okazji, zaczęłyśmy też organizować debaty oraz warsztaty z kolażu i robienia zinów.
W trakcie warsztatów powstał pierwszy, eksperymentalny numer zina.
Agata: Pomysł zina wyszedł od tego, że na OFF Festivalu ogłoszono koncert The Julie Ruin, zespołu Kathleen Hanny. Kiedy o tym usłyszałyśmy, to stwierdziłyśmy, że musimy z nią zrobić wywiad, ale nie miałybyśmy gdzie go opublikować. Wtedy powstał pomysł, że będziemy musiały stworzyć własne medium.
Ola: Tym bardziej, że od samego początku inspirowały nas ruchy riot grrrls. W Polsce lat 90. nie było czegoś takiego, więc też chciałyśmy zobaczyć, jakby to u nas wyglądało.
Agata: Ostatecznie z wywiadu nic nie wyszło, ale pomysł na zina został. Pierwszy powstał na pikniku, na którym dziewczyny robiły kolaże. Później je zebrałyśmy i uzupełniłyśmy tekstami o dziewczynach w muzyce, a także o feminizmie. Wydrukowałyśmy trzydzieści egzemplarzy pierwszego zina, który momentalnie sprzedał się na imprezie. Stwierdziłyśmy, że jest na to zapotrzebowanie i że chcemy robić tego więcej.
Podobnie jak w przypadku koncertów i imprez, dziewczyny znowu zaczęły się do nas zgłaszać, że chciałyby coś napisać, ale nie wiedzą od czego zacząć. Od początku starałyśmy się podkreślać, że nie trzeba mieć doświadczenia w pisaniu. Ważne są ich własne doświadczenia, bo forma zina jest luźna i zawsze można coś spieprzyć i spróbować zacząć od nowa.
Ola: Bardzo dużo dziewczyn zadebiutowało w naszym zinie, ale czasami zdarza się, że jakiś tekst napisze dla nas np. Sylwia Chutnik. Fajne jest wymieszać osoby, które mają doświadczenie w pisaniu z tymi, które dopiero zaczynają.
Agata: Zależy nam, żeby mieszać gatunki muzyczne, style pisarskie czy graficzne oraz dywersyfikować poziom zaawansowania – zarówno na koncertach, jak i w zinie. Wtedy jest to stymuluje kreatywność, a my nie stajemy się szkolną gazetką czy ogniskiem muzycznym. Chcemy, żeby ktoś się poczuł dobrze, że publikuje obok kogoś z wyrobionym nazwiskiem. To po prostu miłe uczucie.
Prowadzicie nabór tekstów do dziewiątego numeru zina. Czy zdradzicie nam temat nadchodzącego wydawnictwa?
Agata: Tematem będzie przyszłość w kontekście zmian klimatycznych i tego, jak to wpisuje się we współczesny feminizm.
Ola: Był moment, że praktycznie wszędzie można było natrafić na hasło „the future is female”. Chcemy się zastanowić, jak dobrze to rozumieć i opracować odpowiednie strategie. Jakie działania podjąć, żeby faktycznie przyszłość była lepsza dla kobiet, ale też dla osób queerowych i niebinarnych. Chcemy być skupione nie tylko na kobietach, ale też na innych grupach, które wciąż są dyskryminowane.
Agata: Zresztą, nazwa Girls to the Front pochodzi od hasła Kathleen Hanny.
Ola: Staramy się, żeby ten projekt był bardziej queerowo-feministyczny niż tylko feministyczny. Mam nadzieję, że to dobrze to odzwierciedlimy przy okazji nowego numeru.
Agata: Pojawią się w nim takie tematy, jak ksenofeminizm i technologia. Premierę planujemy na październik.
Ola: Ciężko teraz mówić o przyszłości naszej planety nie mając w głowie czarnego scenariusza. Mam nadzieję, że uda nam się wlać w to wszystko trochę nadziei i optymizmu, żeby nie stracić motywacji do aktywnego działania i zmian.
Agata: Chcemy, żeby głównym ośrodkiem naszej działalności była społeczność. W kontekście przyszłości musimy się zastanowić, jak tego typu struktury kooperacji mogą funkcjonować. Jak je rozwijać i w jaki sposób są w stanie cokolwiek zmienić na lepsze.
Rozpoczęłyście Girls to the Front cztery lata temu. Co zmieniło się przez ten czas?
Agata: Cztery lata temu na nasze wydarzenia przychodziło po kilka osób. Co prawda, pierwsza impreza pod względem frekwencji udała się świetnie, bo akurat obok Eufemii był wernisaż i stamtąd przyszło bardzo dużo osób. Później musiałyśmy ostrożniej podchodzić do tematu, miałyśmy sporo poniesionych kosztów i mało widocznych rezultatów, ale cały czas czułyśmy, że to jest odpowiedni kierunek. Wydaje mi się, że rozpoczęcie zina było ważną zmianą. To zaczęło skupiać ludzi pomiędzy wydarzeniami, był ciągły dialog, wspólne planowanie. Premiery zinów to wydarzenia, które zawsze skupiają najwięcej osób. Dużo się dzieje, ludzie wymieniają się pomysłami i później powstają z tego fajne rzeczy.
Ola: W przeciwieństwie do wydarzeń, które są mocno lokalne, z zinem łatwo jest wyjść poza Warszawę. Widzimy, że ludzie zamawiają print z różnych zakątków Polski.
Agata: Autorzy wysyłają nam grafiki i teksty również z małych miast. Czarny Protest bardzo wpłynął na rozwój naszej inicjatywy, to był czas, kiedy robiłyśmy drugi numer zina. Wcześniej, kiedy mówiłyśmy o dziewczyństwie, to wielu osobom kojarzyło się to z infantylizacją. Dopiero po Czarnym Proteście, kiedy zaczęły pojawiać się inne feministyczne inicjatywy to nasze działania zostały lepiej zrozumiane, bo wpisały się w ogólną sytuację społeczną i polityczną. Muzyka i ziny to nie jest tylko hobby czy indywidualna sprawa.
Ola: W międzyczasie powstało bardzo dużo około dziewczyńskich inicjatyw. Oramics, które robią super robotę w elektronicznej muzyce, powstał magazyn G’rls ROOM, Szajn czy ostatnio Grrrlz GET LOUD. Cieszymy się, że dziewczyny się mobilizują i wokół tych inicjatyw tworzą się świadome społeczności.
Agata: Dziewczyny odzywają się do nas po know-how, dopytują się, od czego mają zacząć. Informacje rozchodzą się organicznie – pojawiło się o nas nawet kilka artykułów z zagranicznych. Do tej pory nie wiem, skąd się o nas dowiedzieli. Mamy już trochę wyrobioną markę. Kiedy wspominam o tym, że robię Girls to the Front, ludzie mówią, że gdzieś o nas słyszeli.
Ola: Odzywają się do nas z różnych miejsc z zaproszeniami. Bardzo się z tego cieszymy.
Agata: Muszę przyznać, że nagle zrobiło się bardzo pracowicie!
W marcu wspólnie z Trzema Szóstkami przygotowałyście składankę przedstawiającą dziewczyński niezal. Czy macie więcej planów wydawniczych?
Ola: Na razie chyba nie.
Agata: Pewnie byłoby super, ale jesteśmy tylko we dwie. Ciężko jest nam ogarnąć to, co robimy do tej pory.
Ola: Staramy się działać w takim wymiarze, żeby sprawiało nam to mnóstwo przyjemności. Nie chcemy być zmęczone naszym projektem.
Agata: Dlatego też współpraca z Trzema Szóstkami była super, bo zadziała się w strukturach, które już istnieją. Krzysztof od samego początku konsekwentnie wspierał dziewczyny, nie w żaden sztuczny sposób. Dla mnie to była próbka, to nie był żaden ranking czy konkurs.
Składanka odbiła się dość sporym echem w środowisku. Na koncerty trzeba ludzi namówić i zachęcić, żeby przyszli na zespoły, których często nie znają. To jest najtrudniejsze w organizacji naszych koncertów. Co innego, jak robi się booking zespołu, który jest rozpoznawalny. Składanka była naszą wizytówką, próbką, że warto zgłębić to, co się dzieje w garażach, pokojach i na naszych imprezach.
25 i 26 lipca organizujecie dwa wydarzenia w Warszawie. Czy możecie przedstawić artystki, które wystąpią?
Agata: 25 lipca na Barce zagrają cztery dziewczyny. Morgiana Hz, która interesuje się tematami ekoseksualności, płynności, rezonowaniem ziemi i naturalnymi, różnymi nagraniami field recordings. U nas wystąpi ze swoim hybrydowym setem.
Satin de Compostela to z kolei artystka, którą poznałyśmy dzięki naszej składance. Również wpisuje się w eksperymentalną muzykę elektroniczną w klimacie deconstructed club. W tym roku ukazała się jej EP-ka zainspirowana Atenami. Zaproponowała nam zaproszenie Eslabravy, transseksualnej artystki z Argentyny, która gra latino trap i neoperreo. Określa swoją muzykę jako queerowy rap – spodziewajcie się konkretnego scenicznego performance’u. Eslabrava będzie też grała 27 lipca w Gdańsku. Noise’owy DJ set zagra u nas Szkoda, połowa kolektywu Półsłodkie Ściervvo. Śmiejemy, że to będzie Girls to the Front w wersji by night. Na Barce dominować będą bardziej elektroniczne kierunki, natomiast kolejnego dnia w Młodszej Siostrze będziemy miały gitarowe wydarzenie.
Ola: Zagrają też Cudowne Lata, które już wcześniej u nas występowały, i był to ich debiutancki koncert. Z przyjemnością powitamy je z otwartymi ramionami jeszcze raz. Ania i Amina zagrają w tym roku na OFFie, więc słychać o nich coraz więcej.
Agata: Przy okazji odezwały się do nas Bez i Nadzieja, w którym gra m.in. Kasia Kalinowska. Grała kiedyś u nas z projektem Brednie, wróciła do muzyki po przerwie i ma teraz nowy zespół z Agnieszką Kocińską, która tworzyła wcześniej kobiecy projekt C U K R Y. Agnieszka działa też w choreografii i performansie. Zagra też agus, która pojawiła się na naszej składance. To są bardziej letnie, gitarowo-popowe rytmy, więc wszystkie te zespoły do siebie pasują.
Trzy słowa, które najlepiej opisują Girls to the Front:
Przyjaźń, która jest podstawą tego, że działamy razem. Queer/feminizm i DIY.
Wychowany na Ślizgu i DosDedos. Wielbiciel kuchni Dariusza Barańskiego i restauracji Daniela Pawełka. Chciałbym przeczytać Zaprzeczenie śmierci Ernesta Beckera, ale pewnie prędzej kupię The Savoy Cocktail Book Harry'ego Craddocka. Lubię klasyczne koktajle, zakupy w Boucherie de Varsovie i na Hali Mirowskiej.