Festiwalowa flota stolicy Dolnego Śląska konsekwentnie się rozrasta, a na okręt flagowy wyrasta WROsound, zaskakujący w tym roku bookingami naprawdę dużego kalibru. Zaprosiliśmy kuratora festiwalu, Macieja Szabatowskiego (na co dzień dziennikarza Radia RAM), do przybliżenia tematu w ramach serii Nasi Ludzie.
Co zmieniło się w podejściu do WROsound jako projektu? Początkowo kojarzył się on głównie z platformą dla wschodzących lokalnych muzyków, a teraz celuje w nazwiska, których nie powstydziłby się Open’er czy OFF.
WROsound walczy dzielnie od paru lat o tytuł małego festiwalu miejskiego. Koncepcje na to, czym ma być to święto zmieniały się przez lata. Od zeszłego roku nacisk położony jest na zróżnicowanie gatunkowe oraz stricte miejski charakter imprezy. W 2018 roku mieliśmy coś na kształt #blockparty, w tym wychodzimy śmiało na przód, przed Impart. Na placu Społecznym pokażemy program, który ma szanse przyciągnąć fanów rasowego grania z pogranicza muzyki pop i szeroko ujętej alternatywy.
No właśnie – gdzie zatrzyma się plenerowa ambicja festiwalu? Pierwszym krokiem było wspomniane wyjście na podwórko Impartu, teraz stawiacie na sprawdzoną przestrzeń, którą śmiało można określić jako otwartą.
Tak, jak mówiłem, z festiwalu statycznego, siedzianego WROsound zmienia się w imprezę pod gołym niebem. W tym roku dużo bardziej, niż rok wcześniej. Plac Społeczny to dużo większa przestrzeń, doskonale sprawdzona przy okazji wielu imprez miejskich we Wrocławiu. Warto wykorzystać potencjał tej miejscówki zanim ulegnie ona przebudowie i procesowi daleko posuniętej urbanizacji.
Sporo zmieniło się też w kontekście stricte muzycznym. Odnalezienie punktu stycznego ogłoszonych artystów to teraz zadanie z gatunku wykonalnych, ale niekoniecznie prostych i oczywistych. Jakaś wskazówka jak połączyć nu jazz, art pop, psychodeliczną progresywność i boom bap?
WROsound ma wielką pracę do wykonania. Jeśli ktoś chce odcinać kupony od poprzednich, całkiem udanych edycji, to nie ten czas i miejsce. Spójrzmy na takie marki jak katowickie, czy krakowskie festiwale. Czy tam ktoś zadaje pytania o zderzanie ze sobą gatunków? Nie, bo publiczność została do takiego programowania przyzwyczajona przez lata. Dla odbiorców tych imprez liczy się miejsce, klimat oraz przez lata konsekwentnie budowany wizerunek oraz program muzyczny. Sam chętnie tam jeżdżę, bo wiem, jakiej jakości mogę się spodziewać. Nikt nie robi tam rewolucji.
Takiej konsekwencji w działaniu życzę wszystkim decydentom, którzy będą dalej prowadzić ten festiwal. Przed laty przegapiliśmy swoją wielką festiwalową szansę. Obecnie wchodzimy do gry na zupełnie innych zasadach i tylko konsekwencją oraz pokorą możemy powalczyć o wrocławską i krajową publiczność.
Dla mnie największą siłą WROsoundu jest to, że niczego nie musi, a może bardzo wiele. W tym roku to robi: odwołuje się do swoich dwóch podstawowych filarów – mocnej reprezentacji scen elektronicznej (James Holden, Onuka) i hiphopowej (Sokół, Smif n Wessun). Idzie też krok dalej – ma moc, by zaprosić songwriterów światowej klasy, postawić na dobrą, rasową, uczciwie zrealizowaną muzykę środka.
W balansowaniu między tymi dwoma światami – alternatywy oraz dobrze pojmowanej muzyki środka upatruję wielką szansę dla WROsoundu.
Nowa droga WROsoundu zaskoczyła, podobnie było ostatnio choćby z Opole Songwriters Festival. Obserwujemy ten trend i zastanawiamy się, czy to trwała zmiana wynikająca z rozwoju rynku. Czujecie na tyle dużą bookingową siłę, że będziecie w stanie regularnie rywalizować o najciekawsze nazwy?
Mam na swoim koncie parę lat doświadczeń w bookowaniu artystów. Wiem jedno, konkurencja na rynku jest obecnie szalona. Wystarczy porównać liczbę dużych imprez z dziś z tą sprzed dekady. To jest przepaść. Nie oznacza to jednak, że nie można zdobyć zaufania agentów, czy managementów artystów. Znów wrócę do najważniejszego ze słów – konsekwencja. Do owej dorzucę jeszcze pokorę i po prostu dobry budżet. To nigdy nie jest tania zabawa.
Mam wielką nadzieję, że po tegorocznej edycji jakiś duży sponsor uwierzy w siłę tego festiwalu. To zawsze pomaga w rozmowach. Osobiście za wielki sukces uważam to, że wbrew tak agresywnemu rynkowi oraz działając bez wsparcia jakiejkolwiek wielkiej agencji bookingowej udało się nam zaprosić tak duże nazwiska do Wrocławia.
Załóżmy, że nie znamy line-upu – co powinno zachęcić ludzi spoza Wrocławia do wycieczki?
Ten festiwal daje szansę poznać Wrocław nie tylko od strony muzycznej, pokazując jego otwartość na szerokie spektrum brzmień – od electro, przez hip-hop, dobry songwriting po elementy jazzu, soulu i muzyki pop. To także wyśmienita okazja, by zobaczyć, jak miasto rozwinęło się na przestrzeni ostatnich paru lat, by poczuć klimat tutejszych knajpek, gęsto rozsianych po mieście. Pobyć nad Odrą w weekend festiwalowy, poczuć rytm Wrocławia.
Ważne dla mnie – działacza społecznego – jest to, że festiwal wyciąga rękę do rodziców – dzieci do lat 10 będą mogły wejść na teren festiwalu pod opieką rodziców/opiekunów za darmo. Na miejscu funkcjonować będzie pełną parą bogata strefa gastronomiczna oraz stoisko z płytami. Nie zabraknie także darmowej wody, którą będzie można sobie dolać miejscu w ten upalny czas.
Tegoroczny WROsound w trzech słowach to:
Odwaga, ambicja i otwartość. To nade wszystko więcej muzyki z artystami, którzy zdobią swoimi nazwiskami dużą czcionką plakaty największych festiwali na świecie. I z tego jesteśmy dumni. Zapraszamy! 😊