Czytasz teraz
Palcem po muzycznej mapie. Poznajcie nasze ulubione zagraniczne płyty 2023 roku
Muzyka

Palcem po muzycznej mapie. Poznajcie nasze ulubione zagraniczne płyty 2023 roku

Wybór nie był łatwy, bo poza dobrze znanymi postaciami na rynku pojawili się obiecujący debiutanci. Po zażartych dyskusjach udało nam się jednak wytypować takie albumy, które zostaną z nami na dłużej.

Płyty roku: Raportażysta

Do współczesnego rapu zza oceanu od zawsze mam bardzo ambiwalentne podejście. Z jednej strony tamtejszy hip-hop jawi mi się jako ichniejszy fast food – taki sam, jak u nas, tylko zestawy są jeszcze większe i bez warzyw. Bardzo łatwo jest mi się odbić od tamtych hitów i bestsellerów. Ich generyczność i wyrachowanie jest godne podziwu, ale też w tym samym momencie godne zaśnięcia podczas pierwszego odsłuchu. Z drugiej strony to właśnie w Stanach aktualnie tworzy się najbardziej dopracowaną i dopieszczoną muzykę pod względem technicznym. Jakby ku gwoli potwierdzenia tej tezy, w 2023 roku wyszedł album wyprodukowany na tak kosmicznym poziomie, że nie umiałem go nie docenić, mimo mojej niechęci do tamtejszego rapowego mainstreamu.

Mowa oczywiście o Utopii. Do Travisa Scotta mam podobne podejście jak do wielu tamtejszych mainstreamowych traperów. Ot pionier sprzed lat, który ani mnie nie mrozi, ani nie grzeje. Co ciekawe, mój stosunek do niego wcale się nie zmienił po przesłuchaniu tej płyty. Travis robi na tym albumie najlepsze co może zrobić raper jego pokroju na tak niesamowitych produkcjach: nie przeszkadza.

Tak, Utopia zachwyca przede wszystkim produkcyjnie, i to na wielu płaszczyznach. Bity są różnorodne i niebanalne. Słuchacz zostaje oczarowany masą nieoczywistych zabiegów, klimatycznych, świeżych sampli oraz istnym gradobiciem beatswitchów. Ciężko się przy tym nudzić i nie docenić, jak wiele pracy zostało włożone w szczegóły i drobne smaczki. Produkcją zajęli się międz innymi WondaGurl, Kanye West, Allen Ritter, Guy-Manuel de Homem-Christo, Wheezy, Buddy Ross, Vegyn, 30 Roc, Jahaan Sweet, Boi-1da, Vinylz, Tay Keith, Bnyx, Oz, Justin Vernon, the Alchemist, Dom Maker, Illangelo, DVLP, Metro Boomin oraz oczywiście sam Travis.

Ta formuła powstawania albumów, przy których angażuje się istnych avengersów produkcji oraz inżynierii dźwięku, prowadzi do bardzo ciekawych fenomenów muzycznych. Albumy powstające w ten sposób w Stanach warto śledzić, a przede wszystkim, po prostu warto ich słuchać. Żeby nie było: Travis Scott kładzie na Utopii kilka bardzo dobrych zwrotek i ciekawych patentów na flow. Nie jest jednak głównym aktorem tej wielkiej superprodukcji. To blockbuster, na którego idzie się do kina nie dla aktora, ale dla efektów specjalnych.

Drugim tworem z USA, który chciałbym w tym roku wyróżnić jest dla odmiany coś ciekawego treściowo. Jack Harlow dropnął płytę, która w pewnym sensie jest na przeciwnej stronie spektrum, niż wspominana wcześniej Utopia. Jackman zawiera proste, przyjemne bity, które są jednak jedynie tłem do tego, co raper chce nam przekazać. Opowiadanie to tutaj słowo klucz, bo cały ten krążek to zbiór krótkich anegdot od Jacka. Większość utworów jest bardzo krótka, ale nie spłyca to bynajmniej przekazu.

Słuchanie Jackamana jest trochę jak spotkanie się z ziomkiem z liceum, którego nie widziało się 5 lat. Siedzisz na ławce przed blokiem, a Harlow nawija Ci, co tam u niego się działo. Nie tworzy epopei swojego życia, nie wchodzi w przesadne szczegóły. Po prostu w luźny i niepoukładany sposób opowiada różne historie, które przytrafiły się jemu i jego bliskim. Autentyczność i prostota tej płyty bardzo mnie ujęły i usatysfakcjonowały. Gdybym miał wskazać highlight tej płyty, który przy okazji realizuje w 100% formułę luźnej gadki z ziomkiem z dawnych lat, to zaproponowałbym numer Gang Gang Gang. Jest to ciężki i mroczny storytelling, od którego można dostać ciar i naprawdę poczuć imersję zwykłej rozmowy z dalszym znajomym.

Płyta roku: Jagoda Gawliczek

Wydany 14 lutego album Caroline Polachek Desire, I Want To Turn Into You sprawił, że reszta mojego roku zmieniła się w Walentynki. Na szczęście nie takie ze sklepu z czerwonymi balonikami, ale rozumiane jako radosna celebracja zmysłowości. Krążek pełen jest popowych hitów, oprawionych w dopieszczone aranżacje i otulonych uwodzicielskim wokalem. Jeśli tak śpiewają syreny, ustawię żagle prosto na ich skały. 

Zobacz również

Płyty roku: Stanisław Bryś

W zestawieniu najlepszych występów minionego roku, które kilka dni temu ukazało się już na łamach Going. MORE, umieściłem wyprzedany koncert Fever Ray w warszawskiej Progresji. Karin Dreijer trudno pominąć też w rankingu płyt. Szwedzkie artystki przyjechały do Polski z wydanym dwa tygodnie wcześniej albumem Radical Romantics. Podczas gdy ich poprzedni album Plunge łatwo odczytać jako manifest polityczny, motorem napędowym tego krążka jest poszukiwanie miłości. Mało tu jednak sentymentalnych, ckliwych klisz, które ustępują miejsca wywrotowym metaforom i transgresjom. Wokalistki, wsparte przez równie utalentowanych producentów (m.in. Trent Reznor, Atticus Ross i Vessel), osadzają tak niekonwencjonalne myślenie w electropopowym, wyrazistym anturażu. Wciąż słychać w nim echa skwaśniałych syntezatorów The Knife, ale czuć, że Dreijer coraz śmielej kroczy własną drogą.

Fever Ray – Radical Romantics

W słuchawkach równie chętnie gościłem też Madres Sofii Kourtesis i Revanchist Eviana Christa. Oba albumy stylistycznie dzieli wszystko, ale wbrew pozorom mają wspólny mianownik. Oprócz tego, że są długogrającymi debiutami, odznaczają się wyjątkową spójnością. Sofia twardo trzyma się bezpretensjonalnego, słonecznego house’u. To muzyka lekka i przyjemna, mimo że między wierszami nie brakuje osobistych konfesji czy niezgody na niesprawiedliwość. Cieszy też fakt, że artystka zaśpiewała piosenki po hiszpańsku, pamiętając o swoim peruwiańskim pochodzeniu. Kompozycjom daleko do folku, ale wciąż sprawnie przemycają różnorodność do zamerykanizowanej elektroniki.

Sofia Kourtesis – Madres

Słuchanie Revanchist jest za to bardziej angażującym procesem. Jego autor, niegdysiejszy beatmaker Kanyego Westa, Danny’ego Browna i Le1f-a, obrał sobie za główną inspirację euforyczny trance rodem z lat 90. Gatunek przeżywający obecnie zasłużony renesans w jego intepretacji ulega jednak solidnej dekonstrukcji. Przenika się z trapem, hyperpopem i potężnymi ścianami dźwięku, które wieńczy przeszywająca cisza. – Evian Christ nie zamyka się w jednej szufladce, dla niego potrzebna byłaby cała szafachwaliłem eklektyzm artysty w dniu premiery płyty i wciąż to podtrzymuję.

Evian Christ – Revanchist

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony