Moje piersi, tyłek, nogi, brzuch – kobiece ciało jako pole walki | MORE Książkowe
Szefowa działu kreatywnego Going. Piszę i rozmawiam o książkach, feminizmie…
Jednym z pierwszych odkryć dorosłego życia był fakt, że moje ciało nie należy do mnie. Jestem kobietą, to nie pomaga. Temat mocno wrócił do mnie razem z lekturą książki Roxane Gay Głód
Ze wszystkich relacji jakie mam, relacja z własnym ciałem była źródłem największych emocji – fal niechęci przeplatanych z przypływami czułości i akceptacji. Prawdziwy przełom nastąpił w momencie, gdy zaczęłam sobie uświadamiać jak wiele z tych rozterek to wdrukowany we mnie kod kulturowy – forma systemowej przemocy, która dyscyplinuje osoby według arbitralnie narzuconych podziałów. Heteromężczyznom wolno w społeczeństwie więcej, zwłaszcza jeśli są biali. Białe heterokobiety mają już tylko wąskie poletko wolności, a stamtąd pikujemy przez krzyżujące się wykluczenia związane z rasą czy tożsamością płciową.
Temat mocno wrócił do mnie razem z lekturą książki Roxane Gay. To czarna aktywistka, krytyczka i pisarka, autorka zbioru esejów Bad Feminist i świetnego tomu opowiadań Histeryczki, który wypełniają historie dotyczące kobiecej seksualności w najróżniejszych odcieniach. Jej Głód z 2017 roku – wydany w Polsce w połowie czerwca tego roku – to pamiętnik zmagań z własnym ciałem i czymś, co zwykło się kategoryzować jako „chorobliwą otyłość”.
Jest w tym tekście niezwykła intymność i kruchość. Autorka opowiada o doświadczeniu przebywania w przestrzeni publicznej, o przemyśle rozwiniętym wokół odchudzania (w Ameryce – gdzie mieszka na co dzień – dużo bardziej rozbudowanym niż w innych częściach świata), o zakupach odzieżowych, o swojej relacji z rodzicami. W każdej tych sfer pojawia się głód – rozumiany nie jako „potrzeba spożycia pokarmu” ale głód-niedobór, głód-tęsknota, głód-potrzeba, do której realizacji ciężko znaleźć właściwe narzędzia. Gay jest głodna akceptacji, głodna wolności spaceru po chodniku bez kalkulacji ile miejsca na nim zajmuje, głodna prozaicznych przyjemności związanych z ubraniem.
Książka przede wszystkim uczy nas empatii wobec innych osób – w głowie mam Simone Weil i jej myśl, że wyrazem największej troski wobec drugiej osoby jest pytanie “Jaka jest twoja udręka?”. Poprzez intymną pamiętnikową formę Roxane Gay daje nam wgląd w doświadczenia konkretnej osoby. Opowiada o przeżytej przemocy seksualnej – w wieku 12 lat padła ofiarą zbiorowego gwałtu. To trauma, która naznaczyła całe jej życie i która sprawiła, że zapragnęła zbudować wokół siebie fortecę. Kompulsywnie pochłaniane jedzenie dawało jej komfort i natychmiastowe spełnienie. Rosnąca waga miała stać się gwarancją odporności na zranienie. Walcząc z „niesfornym”, „niezdyscyplinowanym” ciałem waha się między chęcią uzyskania “normalności” (czymkolwiek miałaby być) a strachem przed powrotem do bycia podatną na krzywdę (jakkolwiek innych pomniejszych krzywd po drodze spotyka jej wiele). Dzięki temu, że Gay jest utalentowaną pisarką, możemy wejrzeć w jej myśli i przeżycia poprzez kaskady celnych zdań i trafnych uwag.
Jednym z bardziej poruszających fragmentów jest ten, w którym Roxane ogląda amerykańskie reality shows o otyłości – pełnych dramatów, presji ze strony trenerów i lekarzy, a niekiedy stanowiących wręcz wyścigi w odchudzaniu. Przedmiotowe traktowanie uczestników i uczestniczek, upokarzanie ich z myślą o przyjemności widzów – te okrutne praktyki napędzają sensacyjny wymiar telewizyjnych programów. Pisarka śledzi je z niezdrową ekscytacją – szukając w nich kary dla własnego niezdyscyplinowanego ciała. Widzi jednak, jak krzywdzącą wizję osób otyłych produkują i w jaki sposób przyczyniają się do kształtu społecznych interakcji.
Unikatową wartość mają opisy przeżyć Roxane w różnych sferach życie publicznego. To trochę jak praktyczny wariant Niewidzialnych kobiet Caroline Criado Perez (książki, która z żelaznym rygorem tropi liczne badania na temat nieobecności kobiecej perspektywy w każdym aspekcie życia od zaawansowanej technologii po odśnieżanie chodników). W wypadku Gay mamy do czynienia z kobietą wykraczającą poza przyjęte standardy wagi. Upokorzenie spotyka ją w samolotach, restauracjach, gabinetach lekarskich i na spotkaniach autorskich. To mocny głos z marginesu, demontujący nasze własne przyzwyczajenia i klisze w myśleniu o świecie i inkluzywności.
Czytając tę książkę czułam jednak coś jeszcze – odnajdywałam w niej wariant swoich własnych przeżyć. Moje ciało też wielokrotnie wiło się w spazmach wywoływanych przez komentarze innych ludzi. Bywało za małe i za duże jednocześnie. Każdy jego element ma własną szalkę, na której można go położyć i zważyć. Moje piersi, tyłek, brzuch, nogi, nos, usta, paznokcie, włosy, cera – i tak dalej, i tak dalej. Wszystkie one, rozczłonkowane i pocięte na kawałeczki mają dedykowane i precyzyjne skale oceny.
W drodze czułego oswajania udało mi się dojść ze sobą do ładu na tyle, że polubiłam się z moim ciałem. Nie mam problemu z nagością. Zazwyczaj nie rozliczam swojego ciała z gotowości do plażowania. Kocham pyszne jedzenie. Nadal nie umiem jednak uciec od sytuacji, w której – czytając w Głodzie zanotowaną na marginesie informację o optymalnej ilości kalorii dla osoby o danym wzroście – nie zaczynam przeliczać ile kalorii dziennie powinnam spożywać. No właśnie: powinnam? Według jakiego regulaminu?
Jedna z najpopularniejszych marek bieliźnianych – Agent Provocateur – zaczęła umieszczać modelki plus size w swoich kampaniach i na Instagramie
Gay trafnie zauważa, że ciało jest polem walki i nieustannego dyscyplinowania. Wpędzanie w poczucie winy za ciało to część rzeczywistości, w której funkcjonujemy. Ludzie będą dawać Ci kanapki albo odradzać konsumpcję chipsów niezależnie, czy zostali poproszeni o poradę, bazując wyłącznie na własnej interpretacji Twojej wagi i jej zgodności z abstrakcyjną normą. Chudność i grubość to koncepcje nieostre. To też moda – parę lat temu pożądane były narkotyczne chudziny (heroin chic), teraz czas wyhodować “brazylijskie” pośladki.
Nie czuję się dumna ze swojego trybu życia. Mój zryw chodzenia na siłownię został przerwany przez pandemię, ale nadal uwielbiam – i uprawiam – długie spacery. Przygarnęłam pieska, który również motywuje mnie do aktywności fizycznych. Nie jest całkiem źle, ale na pewno mogłoby być lepiej. Kiedy jednak zamykam szufladkę z napisem “zdrowie” a uchylam tę z etykietą “poczucie własnej wartości” wokół mnie pojawia się chmura sprzecznych komunikatów, zakrzywiająca rzeczywistość i spojrzenie na samą siebie.
Mam dużo dni kiedy uwielbiam swoje ciało takim jakie jest i czuję się wdzięczna za jego posiadanie (bycie w związku z osobą, której miłość i akceptacja dodaje mi skrzydeł każdego dnia na pewno jest olbrzymim przywilejem i ogromną pomocą w tym departamencie). Czasem jednak niewiele trzeba, by zaburzyć tę równowagę. Żebym zaczęła analizować swoje ciało centymetr po centymetrze. Żebym porównywała swoje zdjęcia z tymi przed paru miesięcy (przytyłam? schudłam? jak wyglądałam rok temu? a dwa?).
Wiem, że nie jestem w tej kwestii osamotniona. Szczere rozmowy z kobietami często ujawniają archipelagi ich kompleksów i niepewności. Wiele z nich dzieli się formami przemocy, które spotykają je z powodu ich ciał. Poprawka. Nie “z powodu ich ciał”, ale “dlatego, że ktoś uznał, że ma prawo komentować ich ciała”. Kiedy myślę o Roxane i jej doświadczeniu funkcjonowania w przestrzeni publicznej nie widzę jej jako odosobnionego przypadku. Podtytuł książki – Pamiętnik (mojego) ciała – kryje w sobie tę wskazówkę. Odczytuję w tym geście próbę wpisania Głodu w szerszy kontekst. Tak, jest to opowieść szalenie intymna i w tej intymności szokująco odważna. Ale jednocześnie to opowieść o mechanizmie, który dyscyplinuje ludzkie ciała niezależnie od ilości kilogramów powyżej bądź poniżej “normy”.
Ktoś może spytać: okej, ale przecież jest body positivity. Czy autorka tego recenzjo-felietonu przespała ostatnią dekadę pełną wielkich sukcesów i dyskretnych przełomów? Nie przespałam. Ten ruch – skupiony na budowaniu inkluzywnego świata pełnego różnorodnych wzorców fizycznego wyglądu w opozycji do monopolu chudości – jest przewspaniały i szalenie potrzebny (naczelny Going. MORE powiedział mi, że nadużywam tego słowa, ale – przepraszam Piotrze, co do zasady masz rację, ale tutaj serio nie mogę uniknąć tego określenia) ((przyjąłem i rozumiem, że to ważne, pozdrawiam cieplutko – przyp. P. M.)). Sam fakt jego istnienia i wszystkie jego zdobycze niosą pomoc osobom zmagającym się ze swoim ciałem. Zazwyczaj. Bardzo często. Nadal jest jednak bardzo długa droga przed nami – o czym świadczy Głód i problemy napotykane przez autorkę książki praktycznie każdego dnia.
Życie w społeczeństwie naraża na przemoc związaną z każdym wychyleniem od normy. Wygląd fizyczny jest poligonem, na który ludzie wkraczają z arsenałem ocen, komentarzy, wag i szalek. Prywatne ciało przeniesione w sferę publiczną jest poddawane interpretacji. „Atrakcyjność” rozbijana jest na liczne podkategorie takie jak (niepełno)sprawność fizyczna czy pochodzenie klasowe. Oceniana jest również zbieżność jednostki z interpretacją tożsamości płciowej w wykonaniu osób postronnych, a osoby niebinarne czy transpłciowe mierzą się z „niesfornością” ciała na całe mnóstwo sposobów.
Ubrania, fryzury, tatuaże, makijaż to akcesoria, które uzupełniają ciała. Te formy performowania naszych tożsamości często również są traktowane jako zaproszenie do ocen i komentarzy. Prosty wniosek nasuwa się sam – ta karuzela prędko nie przestanie się kręcić. Tym bardziej więc zachęcam do lektury książki Roxane Gay. To świetna forma treningu empatii i otwartości na potrzeby innych osób. Nie zmieni świata jednym prostym trickiem, ale kto powiedział, że nie możemy zrobić chociaż kroku w tę stronę?
Głód przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Cyranka. Książka ukazała się w tłumaczeniu Anny Dzierzgowskiej.
O ciałopozytywności (w wydaniu męskim) pisał Przemek Pstrągowski:
Męskie drganie – o ciałopozytywności dla mężczyzn (i nie tylko)
Szefowa działu kreatywnego Going. Piszę i rozmawiam o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzę audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.