Ruben Östlund, jeden z najważniejszych europejskich filmowców, przestrzega przed zwodniczą siłą obrazu. Swoimi wątpliwościami podzielił się na łamach portalu The Guardian.
Szwedzki twórca jest najbardziej znany z autorskich produkcji. Już debiutanckim Mongołem z gitarą, od którego premiery upłyną w tym roku dwie dekady, zasygnalizował, co interesuje go w kinie. Ambicje od zawsze miał duże: chce wbijać kij w mrowisko i obnażać przywary współczesnego społeczeństwa. Korzystając z konwencji satyry i czarnej komedii, punktował niegotowość do wzięcia odpowiedzialności za własny los (Turysta) i mikroagresje przejawiające się już w młodzieńczych konfliktach (Gra). The Square poświęcił szyderstwom ze sztuki współczesnej, zaś W trójkącie – próżności klasy wyższej. Za drugi z filmów otrzymał Złotą Palmę na festiwalu w Cannes oraz trzy nominacje do Oscara.
Obrazy zarzewiem konfliktu
Ruben Östlund, podobnie jak wielu twórców o międzynarodowej rozpoznawalności, próbuje swoich sił także jako producent wykonawczy. Ostatnio sprawdził się w tej roli przy okazji dokumentu I król rzekł: „Co za fantastyczna maszyna!”. Jego reżyserzy, Axel Danielson i Maximilien Van Aertryck, nie pierwsi idą w autotematyzm i przyglądają się historii kina. Do X muzy nie podchodzą jednak z bezkrytycznym uwielbieniem. Zamiast tego zastanawiają się nad tym, jak dużą rolę w XXI wieku odgrywa wizualność. Obrazy, memy i wideo stały się podstawowym środkiem naszej komunikacji. Zastępują wyrażanie emocji, upraszczają przekaz. W skrajnych sytuacjach sprzyjają zaostrzeniu konfliktów – i to nie tylko tych światopoglądowych. Dokument zestawia dlatego fragmenty teledysków czy transmisji live z propagandą, scenami przemocy albo materiałami siejącymi dezinformację.
Ruben Östlund: twórcza odpowiedzialność
Reżyserzy filmu przedpremierowo zaprezentowali go na ubiegłorocznym festiwalu w Sundance. – Kamera pozostała z nami. Teraz musimy zacząć wspólnie ustalać, do czego będziemy jej używać – mówili przy okazji jej premiery. Ich myśl blisko półtora roku później rozwinął Ruben Östlund. W rozmowie z portalem The Guardian przypomniał, że chociaż niejednokrotnie sięgał po komediowe środki wyrazu, kino traktuje wyjątkowo poważnie.
Idylla czy koszmar? James McAvoy jako bezwzględny gospodarz w zwiastunie Speak No Evil!
Licencja na obiektyw
– Filmy zmieniają świat i ważne jest, żeby brać to pod uwagę, wykonując zawód [reżysera – przyp. red.]. W przemyśle rozrywkowym panuje dziwne przeświadczenie, że jeśli masz do czynienia z fikcją, nie wywrze takiego wpływu na rzeczywistość. Trzeba mocno walczyć o to, żeby ludzie zdali sobie sprawę z tego, jak oddziałują konsumowane przez nas obrazy – mówił. W swojej diagnozie idzie nawet o krok dalej. – Mam pewien pomysł. A co, gdybyśmy mogli używać kamery jedynie wtedy, gdy mamy licencję? W wielu krajach, przynajmniej tych rozwiniętych, potrzebujemy takowej do broni. A przecież aparat także jest potężnym narzędziem – dodaje Szwed.
Słowa Skandynawa niewątpliwie skłaniają do myślenia. Z jednej strony, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę wysyp deepfake’ów i innych wizualnych manipulacji, wypada stwierdzić, że większa kontrola nad materiałami wizualnymi zdaje się konieczna. Pojawia się jednak istotne pytanie, kto powinien ją sprawować. Dystrybutorzy kinowi, właściciele platform, rządy, a może niezależne organy doradcze? Taki podmiot musiałby kierować się dobrem wspólnym, o czym, jak dobrze wiadomo, w przypadku zasmakowania władzy często się zapomina. W tej sprawie nie ma dobrych rozwiązań, ale przecież Ruben Östlund nigdy nie sypał jednowymiarowymi truizmami.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.