Tamta Melaszwili: Kultura uczy nas nienawiści do siebie [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
– Pisałam scenę, w której bohaterka je ciastka. To wydaje się banalne, ale w pewnym sensie było czymś prawie rewolucyjnym. Musimy oduczyć się wstydu i uczyć się przyjemności – mówi Tamta Melaszwili, autorka powieści Kos, kos, jeżyna i Wyliczanka.
Gruzińska autorka odznaczyła się w świadomości polskich czytelników dwiema niezwykłymi książkami. Obie dotyczą doświadczenia bycia kobietą w społeczeństwie naznaczonym napięciami i traumą. Kos, kos, jeżyna opowiada o Etero, która zdecydowała się pozostać singielką i czerpać przyjemność z życia bez konieczności troszczenia się o roszczeniowego partnera. W konserwatywnej społeczności wydaje się to być radykalnym gestem. Gdy prawie spada w rwący nurt rzeki, jej codzienność zyskuje nieoczekiwany zwrot. Z kolei Wyliczanka, debiut autorki, śledzi losy dwóch przyjaciółek, które próbują odnaleźć się w realiach konfliktu zbrojnego. Chcą nie tylko go przetrwać, ale też się w nim nie zatracić.
Graeme Macrae Burnet: „Freud nie był wiarygodnym narratorem” [WYWIAD]
Jagoda Gawliczek, Going. MORE: W Wyliczance dzieci posługują się surową, czasem brutalną odmianą języka. Skąd ten wybór? Czy słowa miały być nośnikiem traumy?
Tamta Melaszwili: Być może, nie wiem – to nie było do końca świadome. To moja pierwsza książka, napisałam ją w 2010 roku, czyli piętnaście lat temu. Wtedy w ogóle nie myślałam, że mogę być pisarką. To była raczej forma protestu, wyrażenia gniewu wobec świata roku 2008. Świat przedstawiony w książce jest niekonkretny – zrobiłam to celowo. Dziś, po latach, ciekawie jest słuchać interpretacji czytelników. I tak, może rzeczywiście język był wehikułem traumy. Sama nie przeżyłam wojny wprost, ale dorastałam w Gruzji lat 90. – w czasach wojen i kryzysów polityczno-ekonomicznych. To na pewno odcisnęło na mnie ślad.

W Kos, kos, jeżyna pojawia się z kolei wiele niedopowiedzeń. Nie wiemy wszystkiego – może bohaterka śni, może już nie żyje. W tej książce największą uwagę zwróciłam jednak na… ciszę.
Nigdy nie zakładałam, że bohaterka mogła być martwa i że śledzimy jej alternatywne życie przed śmiercią. Ale lubię takie interpretacje – sama jako czytelniczka uwielbiam dopowiadać i pozostawiać sobie na to przestrzeń. Jeśli chodzi o ciszę, nie traktowałam jej jako narzędzia. Uważam, że dla kobiet najważniejsze jest raczej podnoszenie głosu i życie po swojemu, czyli tak jak bohaterka książki. Ale oczywiście milczenie też jest częścią naszego życia – czasem daje ukojenie, a czasem trzeba je przerwać.
Bardzo zazdrościłam twojej bohaterce uporu – ja sama jestem raczej nieśmiała i grzeczna. Czy często spotykasz się z interpretacją, że bohaterka może być już martwa?
Nie, to raczej rzadkie – usłyszałam to może cztery czy pięć razy. Ale lubię tę interpretację!
Prowadziłam klub książki wokół Kos, kos, jeżyna i mieliśmy tam bardzo gorącą dyskusję na ten temat. To dla mnie wielki przywilej, że mogę o to zapytać autorkę.
Tamta Melaszwili: Dla mnie każda interpretacja jest prawdziwa – literatura żyje tym, jak czytelnicy ją odczytują.
A jakie było najbardziej zaskakujące odczytanie?
Najciekawsze były skrajne reakcje – albo czysta miłość do bohaterki, albo czysta nienawiść. Część czytelników była nią zachwycona, inni: oburzeni. Dla niektórych była zbyt obca, nietypowa dla gruzińskiej literatury: samotna, w średnim wieku, a jednocześnie ciesząca się sobą i swoim ciałem. Dla niektórych czytelników – zwłaszcza młodych mężczyzn – była wręcz nikim. Pytano mnie: czemu mamy znać myśli tej zwyczajnej kobiety? Inni mówili mi jednak, że dzięki tej książce lepiej zrozumieli swoje matki. To był dla mnie ogromny komplement.
Jej ciało jest ekranem projekcyjnym dla innych ludzi. Podobało mi się, jak pokazałaś ten mechanizm.
Ciało kobiety było dla mnie kluczowe. Chciałam pokazać bohaterkę, która nie jest idealnie piękna, ale lubi swoje ciało. To rzadkość, bo kultura uczy nas nienawiści do siebie. Pisałam scenę, w której bohaterka je ciastka. To wydaje się banalne, ale w pewnym sensie było czymś prawie rewolucyjnym. Musimy oduczyć się wstydu i uczyć się przyjemności.
W ciele bohaterki zapisane są też ślady dawnej traumy. To przypomina Wyliczankę, gdzie dziewczynki starają się ochronić siebie przed światem.
Rzeczywiście, w każdej mojej powieści powraca echo wojny. Nawet jeśli nie piszę o niej wprost, trauma wojny jest obecna – także we mnie samej. To rana, której nie da się całkowicie zagoić.
W Wyliczance też pojawiają się projekcje – dziewczynki są oceniane, przypisuje się im intencje, np. gdy jedna z nich zbliża się zbyt blisko do wrogich żołnierzy.
Tamta Melaszwili: Tak, to mechanizm, który dobrze znamy jako kobiety. Każda kultura narzuca kobietom takie projekcje. Wydawało mi się, że to bardzo gruzińskie, ale kiedy książka ukazała się za granicą, okazało się, że to doświadczenie uniwersalne.
Czujesz jakiś rodzaj presji, gdy twoje książki są tłumaczone i musisz reprezentować Gruzję?
To nie presja, a raczej naturalna rola pisarzy z mniejszych języków. Autorzy angielscy czy francuscy tego nie doświadczają, ale my tak. W spotkaniach z czytelnikami często staję się ambasadorką Gruzji – choć trwa to tylko godzinę czy dwie. I lubię to.
Niektórzy pisarze, na przykład Pajtim Statovci, wspominali mi, że zamyka się ich w tematach tożsamości i polityki.
To prawda. Bywa, że pisarzy próbuje się ograniczać do „własnych” tematów. Ale my potrafimy się w tym odnaleźć i tak pisać, by nasze głosy były słyszane tak, jak chcemy.
Ostatnie pytanie – co teraz czytasz?
Tamta Melaszwili: Właśnie kupiłam Archipelag GUŁag Sołżenicyna. Dopiero zaczęłam, ale wydaje mi się bardzo aktualny, bo mechanizmy dyktatur i autorytaryzmu wciąż się powtarzają. Jako czytelniczka podążam za moim nastrojem. Sięgam kilka książek na raz i zmieniam je zależnie od humoru.
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.

