Tańce długogrające – rozmawiamy z Naphtą i Warną-Wiesławskim
Kocham muzyczkę, filmy i NBA. Znam zdecydowanie zbyt dużo polskich…
Tańce przyzwyczaiły nas do niezwykle jakościowych EP-ek z muzyką klubową. Tym razem dostaniemy znacznie obszerniejszy projekt. Album Żałość autorstwa Naphty to kontynuacja redefiniowania muzyki ludowej.
Album Żałość to kontynuacja przełomowej EP-ki Dom strawiło wydanej przez Naphtę w Tańcach w 2020 roku. Na nowej płycie gościnnie pojawia się Mala Herba. To pełen emocji splot tradycji i poszukiwań na polu dźwiękowej duchowości.
„Żałość to uczucie, które ludność naszych ziem wyraża od wieków. Wciśnięta między żarna wielkiej historii, uciskana pańszczyzną i dzikim kapitalizmem, pozbawiana głosu i wpływu na własny los, regularnie wykorzeniana. W otoczeniu chciwości niszczącej przyrodę, w zgiełku sprytnych słów, które mają podważyć prawdziwą historię, kulturę i doświadczenie tych ziem.” – mówi Naphta.
Jak czytamy, “Żałość” jest przesiąknięta melancholią. To pieśń żałobna za światem, który tracimy każdego dnia. Jednak tam, gdzie smutek, musi być i radość, w wiecznym dążeniu do egzystencjalnego balansu. Na płycie możecie usłyszeć muzykę z terenu współczesnej Polski i nie tylko, od wschodniego Polesia, przez radomskie, po Region Kozła. Duchową linię albumu wyznacza tradycyjne, opętańcze muzykowanie taneczne, gdzie oberka prowadzi apokaliptyczny rytm dubstepu. Dawniej mówiono, że muzykanty bratają się z diabłem, a ich instrumenty są nośnikiem tajemniczych sił. Dzisiaj wiele tajemnic doczekało się rozwikłania. Zdajemy się rozumieć coraz więcej. A jednak, wciąż nie trafia do nas, jak wielką wartością jest lokalność, zawarta w pięknie i cudzie natury, czy we wsparciu lokalnej społeczności. Nie wszystko stracone, ale do uratowania mamy z każdym dniem coraz mniej. I o tym właśnie jest „Żałość”.
Album ukaże się już 28 października, a dziś swoją premierę miał pierwszy singiel.
Tańce kojarzą mi się mocno z cyfrową dystrybucją i portalem Bandcamp. Skąd pomysł na fizyczne wydanie?
Łukasz Warna-Wiesławski (założyciel labelu Tańce): Tańce ewoluują. Wytwórnia ma już prawie dwa lata i choć jej głównym założeniem było produkowanie cyfrowych tracków dla DJ-ów, moje zainteresowania powoli się zmieniają. Oczywiście w planach są kolejne EP-ki z muzyką klubową, bo efekty pracy różnych artystów postawionych przed stricte polskimi samplami, ludowymi rytmami etc. są niesamowicie ciekawe. W tej chwili czekam na dwie, bardzo zaskakujące demówki, które mam nadzieję, że niedługo będą mogły pójść do masteringu i zawisnąć na bandcampie.
Mam jednak wrażenie, że trzeba iść dalej, szukać nowych środków wyrazu, docierać do nowej publiczności i stawiać pewniejsze kroki na scenie folkowej. Sukcesy Naphty i wyróżnienia jakie otrzymał potwierdzają, że to krok w dobrą stronę. Płyty kompaktowe dalej mocno funkcjonują wśród fanów muzyki ludowej, chociaż rozważamy też dystrybucję innych obiektów przy okazji kolejnych wydawnictw. Pomysłów jest dużo i kto wie, czy za jakiś czas w Tańcach nie zacznie ukazywać się też muzyka akustyczna.
Czy wypuszczenie kompaktu to bardzo skomplikowany proces?
Nie, na szczęście nie wypalam tego sam na domowej nagrywarce i nie kleję kartoników. Idziemy w profesjonalną produkcję, więc to tylko kwestia paru telefonów i maili.
Jak wygląda sytuacja z feedbackiem odnośnie tańcowych wydawnictw? Zdarza się, że dostajecie wiadomości od DJ-ów mówiące o tym, jak Wasze traczki rozpaliły publikę? Czy są to raczej recenzje na portalach i w czasopismach?
Zdarza się DJ-ski feedback, może nie w stylu „omg, ten kawałek od ciebie uratował mi wczoraj imprezę”, ale każda rozsyłka promosów kończy się paroma miłymi wiadomościami. Najmilej chyba jednak znaleźć wydane przez siebie tracki w różnych miejscach przez przypadek. Np. Semprey poleciał u Tekiego Latexa w trakcie rezydencji w BBC, był na liście roku Object Blue, czy wybrzmiał na afterze po Marszu Równości. Dzięki narzędziom do śledzenia można znaleźć wydaną przez siebie muzykę w różnych zakamarkach internetu, głównie z covidowych imprez online i świadomość tego, że okrążyła ona cały świat jest wspaniała.
EP vs LP – nad jakim formatem materiału pracuje Ci się lepiej?
Naphta: Zdecydowanie wolę albumy. Mogę się wtedy wyszaleć konceptualnie, narracyjnie. EP-ki są dobre do testowania różnych pomysłów (tak było z Dom Strawiło), ale dopiero album pozwala rozwinąć skrzydła. Nagrywanie albumu to dla mnie fascynujący proces, bardzo inspirujący intelektualnie, robię research na różne tematy związane z albumem (tak, jestem totalnym dorkiem), mogę zabawić się w demiurga i stworzyć własny świat.
Ten aspekt albumu jako środka ekspresji muzycznej był dla mnie zawsze ważny – jasne, lubię płyty, które są zbiorami utworów, ale bardziej doceniam wydawnictwo, kiedy jest spięte jakąś myślą przewodnią. To nawet niekoniecznie musi być koncept album, ale coś, co usprawiedliwia fakt, że słuchamy 45 minut, czy godzinę muzyki od osoby artystycznej.
Czy fakt, że album ukaże się w wersji fizycznej ma dla Ciebie szczególne znaczenie? Kolekcjonujesz muzykę na nośnikach?
Dzisiaj mniej niż kiedyś, ale tak, wciąż zdarza mi się kupić winyl lub kasetę. Wydaje mi się, że fizyczny ślad po wydawnictwie – niekoniecznie płyta CD, czy winyl, to mogą być również inne artefakty materialne – daje mu więcej szansy na zaznaczenie się w świadomości odbiorcy. Materialny obiekt jest przypominaczem, o wiele lepszym, niż wyrotowanie z playlisty. Powszechnym zjawiskiem jest obecnie paraliż decyzyjny, kiedy wybiera się coś do słuchania. Można spędzić nawet kwadrans, wahając się nad decyzją – o ile nie oddelegowało się jej do algorytmu. Półka z płytami stanowczo przyspiesza ten proces! A już z tak czysto egoistycznego punktu widzenia, lubię mieć pamiątkę po tym, że wydałem płytę. Screenshoty są fajne, ale to nie to samo.
Czy mógłbyś opowiedzieć o procesie powstawania Żałości? Jak wygląda Twój dźwiękowy i samplowy research? Skąd czerpiesz pomysły?
2021 kończyłem w bardzo kiepskim stanie psychicznym. Byłem wypalony, wymęczony, pogrążony w depresji, pozbawiony złudzeń co do rynku muzycznego. I gdzieś w tych najczarniejszych odmętach, przez dwa tygodnie codziennie siadałem i oddawałem się dość intuicyjnemu tworzeniu. Miałem już wcześniej bogaty katalog sampli, zebranych głównie z nagrań muzyki ludowej granej na żywo. Dużo też czytałem, bo research i otoczka filozoficzna muzyki są dla mnie bardzo ważne. I to jest trochę paradoks, bo z jednej strony mamy tę twórczość bardzo spontaniczną, z drugiej dość intelektualny proces. Ale właśnie takie zderzenia sprzeczności mnie interesują, elektroniki z folkiem, racjonalnego namysłu z intuicją.
Wydaje mi się, że największa siła muzyki ludowej jest w występie, nawet rejestrowanym kamerą czy mikrofonem. Oczywiście, moje podejście zamyka ją w ramach elektronicznych, aczkolwiek spontaniczny charakter próbowałem odtworzyć przez bardziej organiczne nagrywanie, czyli np. nakładanie efektów na żywo, czy wystukiwanie rytmów na maszynie perkusyjnej. Swoje zrobiła Mala Herba, która w lot pojęła koncepcję tej płyty i w 3 utworach dostarczyła wstrząsająco piękne wokale. Żyjemy w apokaliptycznych czasach. Chciałem, żeby ten album oddał kilka różnych fasad emocji, które im towarzyszą – od rozpaczy po straceńczą zabawę.
Ta ciemniejsza paleta odpowiada naszemu otoczeniu. Katastrofa klimatyczna już tu jest, a jej skutki będą coraz bardziej tragiczne. Jednocześnie polityczne i gospodarcze elity nie są w ogóle zainteresowane radykalną zmianą systemu, który doprowadził nas na skraj unicestwienia i największych nierówności w historii. W płonącym świecie elitarnych ghouli i wampirów, pozostaje nam tańczyć i chronić to, co nam bliskie – naturę, lokalne społeczności i humanitarne wartości.
Kocham muzyczkę, filmy i NBA. Znam zdecydowanie zbyt dużo polskich rapowych wersów i sposobów na przejście Dark Souls.