Stary człowiek i może jeździć na festiwale – Tauron Nowa Muzyka 2021, relacja 32-latka…
Jestem dziennikarzem, piszę o telewizji i grach komputerowych. Znam naczelnego…
W pewnym momencie swojego życia człowiek może dojść do wniosku, że jest za stary. Na różne rzeczy: jedzenie tłustego jedzenia, granie w gry komputerowe czy jeżdżenie na festiwale. Oczywiście wszystkie te rzeczy (no poza tłustym jedzonkiem) są… zdrowe i fajne (jedzonko tylko fajne). Ale nadal gdzieś tam z tyłu naszej głowy istnieje wbijane nam, zapewne przez naszych rodziców, przekonanie, że w przychodzi dla każdego moment w dorosłym życiu, w którym nie powinien już zachowywać się jak nastolatek.
Oczywiście jedną z pierwszych rzeczy, z których człowiek powinien rezygnować, są imprezy. Po 1,5 roku bycia zamkniętym w czterech ścianach, zaszczepiony i zadowolony życia doszedłem do wniosku, że na nic nie jestem za stary. I w końcu muszę pójść na jakieś wydarzenie, które pozwoli mi, chociaż na chwilę pocieszyć się życiem. Decyzja, które wydarzenie ma mi w tym pomóc, nie była trudna.
Tauron Nowa Muzyka to od wielu lat jeden z moich ulubionych festiwali w Polsce. Wszystko się w nim zgadza. Moje zainteresowanie tą bardziej połamaną i pogmatwaną elektroniką, najczęściej osadzoną w Wielkie Brytanii, idealnie było odzwierciedlane w line-upach. Potrzeba posłuchania czegoś nowego opartego jednak na czy to klasyce, jazzie, a nawet polskiej muzyce ludowej? Wiadomo. A jeszcze do tego dobre dj sety, fajna produkcja i wg mnie jedno z najlepszych przestrzeni festiwalowych, o których inne wydarzenia mogą tylko pomarzyć.
Dlatego przyznaję bez bicia – gdy w końcu, po bardzo długim okresie przerwy, trafiłem na teren JAKIEGOŚ FESTIWALU, serduszko zabiło mi mocniej z poczucia ekscytacji. Bo, nie będę kłamał, gdzieś głęboko w duszy miałem poczucie, że jestem tam, gdzie być powinienem. I nogi niosły mnie same:
Już sam początek mojego festiwalowego wieczoru spowodował, że wiedziałem, że czeka mnie coś wyjątkowego. Floating Points, jeden z najważniejszych house’owych producentów XXI wieku, którego ostatnie wydawnictwa potwierdzają, że Brytyjczyk od dawna nie jest „po prostu djem” nie zawiódł mnie nawet przez sekundę. Idealnie wyważone utwory, które łączyły w sobie pełną duchowości house’owość z basową głębią.
Jedynym problemem jego występu był fakt, że na następny musiałem czekać całą godzinę, bo właśnie Acid Arab upatrzyłem sobie tego pierwszego dnia równie mocno. Przyznam szczerze, że ostatecznie dosyć mocno się zawiodłem. Był to po prostu jeden z tych setów, które są. Nic w nich wyjątkowego, nic złego, ale braknie w nich jakiegoś głębszego sensu, który czasami przebija się z występów djskich.
To COŚ specjalnego miał w sobie występ Roman Flügela. Brzmienia, które trudno zaszufladkować, niemalże dubstepowe w swoim minimalizmie i bassowości, ale zarazem taneczne i melodyjne. Nie był to jeden z prostych minimalowych występów, jakich wiele, ale właśnie coś trudnego nawet do opisania.
W międzyczasie odwiedziłem zewnętrzną sceną należącą do Newonce’a, która oczywiście w stu procentach zamieniła się w hip-hopową mekkę. Występ Zdechłego Osy był trochę dziwnym, ale ożywczym przeżyciem. Namawiający do mashowania raper chciał, widać, stworzyć atmosferą punkowego szaleństwa i chociaż moje 32-letnie dupsko nawet nie zbliżyło się do szaleństwo prezentowanego pod sceną, to widać było, że jego fani nie mogli otrząsnąć się z zachwytów.
Tuż po Osie wystąpił zespół, który chyba wiekowo jest mi bliższy, a do tego, który podobnie jak ja stwierdził, że już są trochę za starzy. Syny dopiero co ogłosiły swój koniec i w Katowicach zagrały przedostatni koncert w swojej karierze. Było mrocznie i ciężko, a głowa sama kiwała się do bitów.
Po pierwszym dniu odczuwałem… niedosyt. Jestem wychowany na hip-hopie, uwielbiam dj sety, ale nadal brakowało mi czegoś co spowodowałoby, że ten pierwszy od kilkunastu miesięcy festiwal zapadnie mi w pamięci na zawsze.
I byłem niemalże pewien, że koncertem, który stanie się moim złotym grallem festiwalu będzie projekt Folk Solution, przygotowany przez Zespół Pieśni i Tańca Śląsk im. Stanisława Hadyny. Jeśli miałbym wybrać tylko jeden występ, który bym zobaczył na Nowej Muzyce, to właśnie ten.
Nie zawiodłem się.
Mój związek ze Śląskiem jest raczej mały, ale pamiętam, gdy jako dziecko byłem z moim ojcem na występach Mazowsza, które zapadło mi w pamięć, mimo że od tego występu minęło długie 28 lat. Próba stworzenia występu, który łączy w sobie ślązacką duszę z nowoczesną elektroniką mogła okazać się porażką, ale tak nie było. Choreografia Michaiła Zubkova z muzyką Rafała Zapały po prostu mnie oczarowały, dając poczucie, że w końcu widzę na festiwalu coś wyjątkowego. Rzadko kiedy elementy ludowe współgrają z nowoczesnym podejściem brzmieniowym. Wielu twórców próbuje, tworząc wtórne i sztuczne produkcje, które są tylko próbą uchwycenia prawdziwości. W tym występie tej prawdziwości nie zabrakło. Był to nie tylko highlight tego festiwalu, ale była to jedna z najciekawszy produkcji, jakie widziałem na jakimkolwiek festiwalu w życiu.
Chwilę po Śląsku na scenie pojawił się Gus Gus. To jeden z tych zespołów, który każdy Polak trochę kocha. Tak jest też w moim wypadku. Pamiętam dosyć dobrze, gdy miałem jakieś 16 lat i Polskę przemierzała pierwsza fala fascynacji muzyką islandzką. A wśród tych wszystkich smutny, pełnych emocji zespołów, które chwytały za serce, znalazł się ten niespodziewany twór łączący w sobie taneczność z islandzką duszą. Od tego czasu minęło kolejne 16 lat i chociaż nie czekam z wypiekami na twarzy na kolejne wydawnictwa Gus Gus, to nadal zobaczenie ich na żywo jest czymś, czego nie mogę odpuścić. Jest to jeden z najlepiej brzmiących bandów, o których gdy mówimy kochamy powiedzieć „powinieneś zobaczyć ich na żywo”.
Niestety o północy w sobotę okazało się, że jest pewien problem. Moje dziadostwo zaczęło przebijać przeze mnie coraz mocniej i coraz chętniej zajmowałem się siedzeniem i nadrabianiem popandemicznych zaległości ze znajomymi. Choć z drugiej strony – czy nie o to (również) chodzi w festiwalach i imprezach?
Ale doczekałem na jeszcze jeden koncert. Belmondawg wydawał mi się kimś kogo nigdy nie polubię. Ale chociaż warstwa tekstowa jego ostatniej epki jest mi obojętna, produkcyjnie jest to jedno z najciekawszy hip-hopowych wydawnictw lat. Jego występ na Newoncej scenie potwierdził, że facet umie. Oczywiście umie też dowozić nocami, ale dobrze, że przynajmniej przyznaje się do swojej memiczności, nie uciekając przed przeszłością.
Więc było dobrze. Zaskakująco dobrze, jak na odczucia 32-latka, który głównie lubi narzekać. Było trochę tańczenia, trochę słuchania, pieprzenia głupot, ale też po prostu ożywczej energii festiwalowej, za którą się trochę stęskniłem.
Jestem dziennikarzem, piszę o telewizji i grach komputerowych. Znam naczelnego i dlatego piszę też do Going. MORE. Oglądam te same seriale od 15 lat, ponieważ moja depresja nie pozwala mi na skupienie się na rzeczach, których jeszcze nie znam.